Od tego meczu naprawdę wiele w Lechu Poznań zależało. Brak zwycięstwa nad Motorem pozwoliłby znów odjechać Rakowowi i jeszcze bardziej zagęściłby atmosferę, która w ostatnim czasie podobno przestała odbiegać od stanu optimum. Pojawiały się plotki o starszyźnie gnębiącej młodzież, a Sindre Tjelmeland podobno już nie był takim super merytorycznym asystentem, tylko zaczął być dla zawodników upierdliwy. Musiał więc Kolejorz pokazać na boisku, że nadal jest mocny. I pokazał.
Co prawda tylko w pierwszej połowie, ale to wystarczyło, dlatego, że mowa o jednych z najlepszych 45 minut Lecha w tym sezonie. Aż przypomniała nam się druga odsłona poznaniaków na stadionie Cracovii, gdy bezdyskusyjnie dominowali nad bezradnym rywalem.
Do przerwy Motor nie istniał. Jego wysoki pressing tym razem bardziej był wystawianiem się niż szansą na wysokie odbiory i szybkie ataki. Lech łatwo uwalniał się spod tej presji i całkowicie opanował środek pola, kapitalnie radząc sobie w grze na małej przestrzeni. Znakomicie w takim układzie funkcjonowali Patrik Walemark i Ali Gholizadeh, a koledzy dzielnie starali się dotrzymywać im kroku. Krytykowany w ostatnim czasie Filip Jagiełło musiał zastąpić Radosława Murawskiego i w takich okolicznościach mógł pokazać swoją piłkarskość, po prostu pasował do tej układanki. W żaden sposób goście nie odczuwali braku “Murasia” i Afonso Sousy.
Motor Lublin – Lech Poznań 1:2. Dwie kompletnie różne połowy
Urodziły się z tego dwa gole, przy obu kluczową rolę odegrał Walemark. Szwed najpierw samemu posłał piłkę do siatki, znów nabierając rywali na ten charakterystyczny balansik do lewej strony i natychmiastowy strzał w dalszy róg. Klasa, wielka klasa.
Druga bramka była akurat typową kontrą. Walemark z własnej połowy napędził Daniela Hakansa, który tak odstawił Marka Bartosa, że ten nawet nie był w stanie go sfaulować, choć w pewnym momencie chyba miał taki zamiar. Fin wystawił piłkę Ishakowi i kapitan Lecha wykorzystał sytuację sam na sam.
Wydawało się, że jest pozamiatane, to była różnica kilku poziomów.
Motor jednak nie złożył broni, Mateusz Stolarski trafił ze zmianami, a Lech za to musiał szybko ściągnąć Salamona i Walemarka. Zakładamy, że w przypadku tego drugiego również chodziło o jakiś uraz (początkowo był zaskoczony, ale potem schodził z murawy z lekkim grymasem bólu), bo inaczej trudno byłoby pojąć, dlaczego najlepszy zawodnik wędruje do boksu jeszcze przed upływem godziny.
Młodzieżowcy Mońka i Lisman nie dali złych zmian – szczególnie ten drugi – jednak Lech stracił pewność siebie i dał się zepchnąć do niskiej obrony. Jakoś to prowadzenie wybronił, ale miał naprawdę sporo szczęścia. Ndiaye dwa razy spudłował w swoim stylu. Ceglarz był o krok, by zdobyć kapitalną bramkę, lecz po jego uderzeniu piętą piłka odbiła się od słupka i wyszła w pole tak, że Bartosz Mrozek mógł ją złapać. Nawet w ostatniej akcji było jeszcze groźnie, gdy po dalekim wyrzucie z autu Michała Króla czysty strzał z powietrza oddał… debiutujący w Motorze bramkarz Gasper Tratnik. Król zaliczył naprawdę dobre wejście i nie chodzi tylko o to, że jego sytuacyjnego strzału nie zdołał wybić kiksujący na linii bramkowej Gurgul.
Lech oczywiście kilka razy skontrował, Ishak mógł podwoić dorobek. Ba, nawet Fiabema w końcówce postraszył Tratnika. Ewidentnie jednak Kolejorz przez większość drugiej połowy nie kontrolował meczu. Mokra szmata już gdzieś czaiła się w kącie, ale tym razem nie wyszła z wiadra.
Poznaniacy pozostają w walce o mistrzostwo. Motor ma już pełen luz i spokój. Utrzymanie w praktyce zapewnione (40 punktów), do pucharów za daleko. Można grać na fantazji i potwierdzać trenerowi przydatność pod kątem nowego sezonu.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Wyjazdowe demony Pogoni Szczecin wracają
- Jak Simundza pracuje na cud. “Zapewniał piłkarzy, że grają o pierwszą ósemkę”
- Bez tego gościa Raków nie mógłby walczyć o mistrzostwo
Fot. Newspix