Zdarzają się napastnicy słabi lub średni, ale tacy, którym dopisuje szczęście. Wiecie – gość nie umie dobrze przyjąć ani porządnie kiwnąć, ale piłka zawsze znajdzie go w polu karnym, więc swoje strzeli – pośladkiem, łydką lub piszczelą. Takich zawodników trudno wielbić, ale też ciężko nienawidzić, bo właśnie, fart jest po ich stronie. Zdarzają się też tacy atakujący, jak Ilja Szkurin – nie dość, że za wiele nie potrafią, to jeszcze jak przychodzi co do czego i piłka jakimś cudem im “siedzi”, to los ewidentnie nie jest po ich stronie.
Dziś Szkurin strzelił dla Legii dwa gole, ale… oba zostały nieuznane. Najpierw po wrzutce Maxiego Oyedele i główce napastnika Legii okazało się, że środkowy pomocnik był na spalonym, kiedy dośrodkowywał do Białorusina. Potem Szkurin znowu strzelił głową i po raz kolejny anulowano mu bramkę.
Legia – Jagiellonia 0:1. Gol anulowany przez… źle wyrzucony aut
Jeśli ktoś oglądał ten mecz i teraz przypomniał sobie tę sytuację, pewnie czytając ten tekst znów kręci głową z niedowierzaniem. Jeśli natomiast ktoś nie wie, co tam się wydarzyło, uprzejmie donosimy – otóż gol Szkurina został anulowany, bo wrzucający piłkę z autu w pole karne Radovan Pankov… przekroczył podczas tej czynności linię i wpadł na boisko.
Jak nie urok, to sraczka.
Oczywiście – Szkurin miał jeszcze kilka innych sytuacji, żeby się przełamać, ale wiadomo – to nie jest Pippo Inzaghi, nie strzeli z połowy okazji dwóch bramek. Ba, patrząc na jego brak szczęścia wydaje się, że prędzej gość z kawałka Jeden Osiem L zapomni niż Białorusin zaliczy dla Legii gola w ligowym spotkaniu. Jak na razie ma już na koncie 430 minut biegania w barwach Wojskowych bez bramki w Ekstraklasie. Szok, skandal, niedowierzanie.
Tymi słowami można też opisać ofensywne poczynania Kacpra Chodyny i Luquinhasa w dzisiejszym meczu. Obaj uprawiali sabotaż, a że bezbarwny był też świetnie punktujący w tym sezonie Ryoya Morishita, to Legia skończyła to spotkanie bez (uznanego) gola.
Dobrze grający na środku obrony Jan Ziółkowski, poprawny w drugiej linii Oyedele i biorący na siebie odpowiedzialność w ofensywie Ruben Vinagre, to nieco za mało gdy za przeciwnika masz mistrza Polski, nawet jeśli Jagiellonia była dziś zmęczona starciem z Betisem i powrotem z Sewilli. Mimo tego jej piłkarze dowieźli trzy punkty, i to jest najważniejsze z punktu widzenia białostockiego kibica. Obrońca tytułu musi być jak hydraulik i przepychać w pracy, gdy wymaga tego sytuacja.
Wojtuszek ojcem sukcesu
A że znów kiepski z przodu był Jesus Imaz, który zmarnował fajną kontrę? Że Afimico Pululu imponował tylko zapasami z rywalami, a nie golami, których w lidze właściwie już nie strzela (dzisiejsze spotkanie jest ósmym w ekstraklasie z rzędu, w którym nie zdobył bramki)? Że Kristoffer Hansen na skrzydle nie dał od siebie nic extra? Że Dusan Stojinović wyleciał z boiska za dwie żółte kartki kilkanaście minut po tym, jak na nie wszedł z ławki?
Nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ w tej jednej, jedynej sytuacji Jaga wykazała się przytomnością. Będący na fali po ćwierćfinale Ligi Konferencji Europy Norbert Wojtuszek zainicjował akcję, którą wykończył Darko Czurlinow i voila, Łazienkowska zdobyta, strata do Rakowa znów wynosi cztery punkty, a do Lecha tylko oczko.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Wyjazdowe demony Pogoni Szczecin wracają
- Jak Simundza pracuje na cud. “Zapewniał piłkarzy, że grają o pierwszą ósemkę”
- Bez tego gościa Raków nie mógłby walczyć o mistrzostwo
fot. FotoPyk