Reklama

Pekhartem na Chelsea. To obraz nieudolnego zarządzania Legią Warszawa

Szymon Janczyk

10 kwietnia 2025, 15:21 • 12 min czytania 51 komentarzy

Legia Warszawa postraszy Chelsea FC Tomasem Pekhartem. To scenariusz, który wzbudza uśmiech politowania, ale nie szok. Bo czy dziwić może fakt, że po całym sezonie igrania z ogniem Legia zbiera to, na co sumiennie pracowała? Konieczność wystawienia czeskiego wieżowca nie jest podyktowana tylko kontuzją podstawowego napastnika. Spowodował to szereg błędów i zaniechań wszystkich: od pionu sportowego po Goncalo Feio.

Pekhartem na Chelsea. To obraz nieudolnego zarządzania Legią Warszawa

Walcząca o jedyne realne trofeum w obecnym sezonie Legia Warszawa gra z pierwszoligowym Ruchem Chorzów. Goncalo Feio ponownie udowadnia, że rotacja to słowo, które wywołuje u niego wstręt. Na zespół, który w obecnym roku zdobył tyle samo punktów, ile grająca początkowo w trzynastu, z bramkarzem w polu, Kotwica Kołobrzeg, wypuszcza najlepsze, co ma. Legia odnosi sukces, rozbija Ruch na Stadionie Śląskim. To jednak pyrrusowe zwycięstwo, bo z urazami boisko opuszczają Marc Gual i Bartosz Kapustka.

Reklama

Szczególnie kontuzja tego pierwszego rodzi problem. Może i trybuny przy Łazienkowskiej 3 wielokrotnie Guala obśmiewały, ale jednak brak alternatywy w ataku w europejskich pucharach sprawia, że Marc jest na międzynarodowej scenie nieodzowny. Trwa walka z czasem, lecz przed samym meczem nieco zrezygnowany Feio komunikuje:

– Pekhart to jest jedyna nasza dziewiątka dostępna na ten mecz i jest jutro brany pod uwagę.

W ten sposób Legię Warszawa dogoniło przeznaczenie. Jeśli od dłuższego czasu robisz coś źle, nie spodziewaj się niczego innego niż tego, że na koniec — na przykład w meczu sezonu — błędy do ciebie wrócą.

Legia Warszawa – Chelsea FC. Tomas Pekhart jedynym dostępnym napastnikiem, jak do tego doszło?

Historia, o której opowiadamy, mogła mieć inny finał. Legia Warszawa mogła postraszyć Chelsea na przykład Jeanem-Pierrem Nsame. Nie byłaby to różnica porównywalna do sytuacji, w której The Blues wysyłają jednego ze swoich zawodników do szatni rywala w geście fair play, ale jednak — byłby to jakiś upgrade. Nsame rok temu zaliczył asystę w Champions League, więc skoro pełnił rolę zastępczego napastnika w Young Boys, to może przydałby się i Legii.

Legia Warszawa mogła też wystawić na Chelsea Migouela Alfarelę. On pucharów przed przeprowadzką do Polski nawet nie liznął, a i po rozpakowaniu walizek furory nie zrobił. Z sympatii można przypomnieć, że po zmianie z Brondby IF miał kluczowy udział przy bramce, która sprawiła, że europejska przygoda zespołu trwa do dziś, ale nie oszukujmy się — nie jest to argument, który rzuca na kolana. O ile na szali, po drugiej stronie, nie leży Tomas Pekhart.

Wreszcie trzecia alternatywna ścieżka. Legia Warszawa mogła wystawić na Chelsea FC dowolnego nowego napastnika. Wystarczyło ściągnąć go przed szóstym lutego i umieścić na liście zgłoszeń do Ligi Konferencji. Wszyscy wtedy wiedzieli, że Marc Gual raczej prędzej niż później wypadnie z gry, co zrodzi problem. Nie dlatego, że przewidywano jego kontuzję, lecz z powodu żółtych kartek, które skumulowane skończyłyby się pauzą po kolejnym napomnieniu.

Każda kolejna sytuacja była kostką domino, która przewraca się, prowadząc do stwierdzenia „Pekhart to nasza jedyna dziewiątka”. Spróbujmy odtworzyć kalendarium sytuacji, które doprowadziły Legię do tego miejsca.

Tomas Pekhart w Lidze Konferencji dotychczas podawał piłki, teraz ma straszyć Chelsea

Legia Warszawa szuka napastnika

Lato, Legia Warszawa potrzebuje nowej dziewiątki. Obecna, Marc Gual, może i spełnia oczekiwania Goncalo Feio odnośnie gry bez piłki, zachowań wpływających na grę zespołu, ale po pierwsze potrzebuje rywalizacji, po drugie — przydałby się ktoś jeszcze lepszy. Ktoś, z kim można przepchnąć mecz, wyszarpać punkty, zbliżyć się do tytułu, który obiecuje trener. Może byłby to Blaż Kramer, ale jednak jest zbyt bardzo podatny na kontuzje, więc nie jest to najbezpieczniejsza opcja.

Feio słyszy, że są dwa możliwe scenariusze. Albo czekamy do połowy sierpnia na kozaka, albo bierzemy kogoś, kto jest dostępny od zaraz.

Potencjalnym kozakiem był np. Killian Corredor, który powiedział Legii wprost: przyjdę do was, jeśli nie dostanę niczego lepszego. Czyli mógłby nie przyjść wcale, ale jednak — była na to jakaś nadzieja. Corredor zgodnie z obietnicą czekał do połowy sierpnia i wyczekał: trafił na zaplecze Bundesligi, wypracował jedenaście goli (siedem bramek, cztery asysty) dla Darmstadt.

Legia Warszawa ściąga Jean-Pierre’a Nsame

Goncalo Feio wybrał opcję „już”. Chciał mieć napastnika, z którym przepracuje okres przygotowawczy, co miało ręce i nogi także z punktu widzenia klubu. Najlepszym, co znalazł pion sportowy, jest Jean-Pierre Nsame. Były wielokrotny król strzelców ligi szwajcarskiej, ale właśnie: były. Ostatnio raczej nękany kontuzjami, odstrzelony i w Young Boys, gdzie stroił fochy, gdy jego pozycja w hierarchii zmalała, i w Como, gdzie okazał się po prostu zbyt słaby.

Nsame jest wiekowy, problematyczny, lekko zapuszczony. Z pewnością dało się znaleźć ciekawsze rozwiązanie, bardziej przyszłościowe, bardziej jakościowe. Ostatecznie jednak Goncalo Feio go zaakceptował, zachwalał i zamierzał budować wokół niego zespół.

Legia Warszawa ściąga Migouela Alfarelę

To jednak nie koniec transferowej ofensywy Legii Warszawa. Trzy tygodnie po Nsame do Polski trafia Migouel Alfarela. Dziewiątka, dziesiątka, ósemka. Obskoczy wszystkie pozycje. To transfer na specjalne życzenie Goncalo Feio, który przekonywał w klubie, że rozmawiał z ludźmi z Francji, którzy wychwalali Alfaralę. Sam go oglądał i przekazywał swoim współpracownikom, że mają w szatni gwiazdę, perełkę.

– To będzie jeden z najlepszych piłkarzy w lidze – twierdził trener Legii.

Legia Warszawa sprzedaje Blaża Kramera

Pamiętacie podatnego na kontuzje Blaża Kramera sprzed kilku akapitów? Ten sam Kramer na starcie sezonu nie tylko jest zdrowy, lecz wygląda szokująco dobrze. Dwa gole w eliminacjach pucharów, do tego trzy asysty. Trzy gole oraz asysta w lidze. Słoweniec dotychczas był uważany za rozczarowanie i niewypał Jacka Zielińskiego. Z Zurichu odpalono go przez wzgląd na częste kontuzje i — co za niespodzianka — w Warszawie także urazy łapał częściej, niż strzelał bramki.

Legia w końcu doczekała się jego odrodzenia i od razu stanęła przed trudnym wyborem. Konyaspor zaoferował siedemset tysięcy euro za wykup Kramera. Można więc sprzedać faceta, który przez większość czasu się leczył i istnieje szansa, że znów będzie to robił. Legia to robi, lecz jednocześnie skazuje się na problem — okno w Polsce jest już zamknięte, zgłoszenia do pucharów zakończone. Klub zostaje bez kolejnej dziewiątki, argumentując to tak, że są Alfarela i Nsame.

Wtedy jeszcze nie byli skreśleni, schowani do szafy. Pech chciał, że Kramer w Turcji odpalił. Po czasie, ale odpalił. Dlatego ten ruch nie jest rozpatrywany jako spieniężenie podatnego na urazy zawodnika, lecz oddanie jedynego napastnika, który faktycznie strzelał gole, a nie był jedynie nadzieją na nie.

Blaż Kramer

Paweł Wszołek w ataku Legii Warszawa

Minęło trochę czasu, Goncalo Feio zaczął przegrywać mecze. Atmosfera przestała być sielankowa, piłkarze, którzy jeszcze chwilę temu składali się na kadrę, która — wedle słów trenera — była bardzo dobra i miała zapewnić mistrzostwo kraju, teraz stali się za słabi. Z dwóch scenariuszy zapewne prawdziwszy jest ten, w którym Nsame i Alfarela po prostu nigdy nie byli tak dobrzy, jak zdawało się pionowi sportowemu i trenerowi, ale ten drugi zaczął odsuwać od siebie odpowiedzialność.

Strzałem w kierunku dyrektora sportowego i szefa skautingu była sytuacja, w której Goncalo Feio na mecz z Górnikiem Zabrze Nsame nawet nie zabrał. Zamiast niego mecz na dziewiątce kończył Paweł Wszołek. Feio zaatakował wtedy kameruńskiego napastnika:

Nie mogę mieć piłkarzy, którzy biegają osiem kilometrów w dziewięćdziesiąt minut. To sprawiedliwość. Chcesz grać, musisz biegać.

W klubie zawrzało. Radosław Mozyrko spiął się wtedy z Feio, zarzucając mu, że ten celowo sabotuje wynik zespołu.  Straciliśmy punkty przez twoją głupotę — usłyszał szkoleniowiec. W Legii twierdzili, że zarzuty Goncalo do Nsame są absurdalne, bo doskonale wiedziano, w jakim celu Jean-Pierre trafił do klubu.

Koulouris też biega mało, Rocha biega mniej niż Nsame. Ishak poszedł w górę, ale też nie jest gigantem pressingu. Kontekst jest taki, że straciliśmy trzynaście punktów z miejscami 13-18, gdzie dominowaliśmy, nie było pressingu, bo rywal był schowany w polu karnym, ale nie mieliśmy nikogo, kto inteligentnie poruszał się w szesnastce, zdobywał bramki. To miał robić Nsame. W pucharach większy pożytek mieliśmy mieć z mobilnych Guala i Alfareli. Nsame w pressingu miał po prostu odcinać linię podania, jak robi to Koulouris. W poprzednim sezonie 50% napastników pressowało lepiej od niego, wcześniej: 80%. A Young Boys gra jak Red Bull, pressuje intensywniej niż Legia. Im nie przeszkadzał taki wyjątek w składzie, bo Nsame potrafił strzelić 21 bramek w mniej niż 2000 minut. O to wszystkim chodziło.

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Migouel Alfarela schowany do szafy

Konflikt z szefem skautingu okazał się jednocześnie końcem szans dla Nsame i Alfareli w Legii Warszawa. Jean-Pierre zleciał do rezerw. Uczciwie trzeba powiedzieć, że niespecjalnie pracował na odbudowanie swojej pozycji. Część niby twierdziła, że na treningach pokazuje jakość, ale… sporo innych osób uznało go za leniucha z muchami w nosie. Żadna strata. Bardziej żal było Alfareli. Chwilę wcześniej Feio walczył o to, żeby dorzucić do budżetu transferowego milion złotych, których brakowało, żeby sfinalizować transfer „gamechangera”.

Francuz chwilę przed tym, jak na dziewiątce hasał Wszołek, strzelił gola i zaliczył asystę z Motorem. Z Górnikiem wszedł na ponad dwadzieścia minut. Potem otrzymywał ich coraz mniej. Alfarela mówił potem, że dla Feio podpisał kontrakt z Legią, bo trener poświęcił mu dużo czasu. Szans na boisku jednak brakowało, więc zimą stwierdzono, że klub opuści nie tylko Nsame, którego próbowano wypchnąć nawet do Radomiaka, ale i Alfarela, który ostatecznie trafił do Grecji.

Wielu kibicom już wtedy zapaliła się lampka: cholera, przydałby się jako zmiennik w pucharach.

Skaut Legii radzi „wypatrywać pilnie” napastnika

Aha, właśnie! W międzyczasie Piotr Włodarczyk, skaut Legii Warszawa, wdał się w twitterową przepychankę. Gdy wiadomo było, że zimą klub opuszczą obaj sprowadzeni latem napastnicy i trzeba szukać kolejnego, w dyskusji z kibicem polecił mu wypatrywać wzmocnień na tej pozycji.

Jordan Majchrzak wypożyczony do Arki Gdynia

Występ Jordana Majchrzaka z Chelsea byłby ciekawy głównie z powodu fabuły – oto chłopak, który nie przebił się w Puszczy Niepołomice, ma w CV debiut w AS Roma u Jose Mourinho i grę w ćwierćfinale europejskich pucharów. Niemniej można odnotować, że zimą Legia pozbyła się nie dwóch, lecz trzech napastników uprawnionych do gry w Europie. Majchrzak powędrował ogrywać się w Arce Gdynia, gdzie uzbierał osiem występów i dwie żółte kartki.

Legia Warszawa szuka napastnika zimą

Stare powiedzenie mówi jednak: zwalniają, znaczy będą zatrudniać. Rzeczywiście, celem Legii Warszawa na zimowe okno transferowe był napastnik. Był nim od początku do niemal samego końca okienka. W międzyczasie oglądaliśmy festiwal nazwisk. Oglądali tego, obserwowali tamtego, rozmawiali z tamtym. Rozstrzał był spory: od Karola Świderskiego po oferowanego przez agentów napastnika z Bośni i Hercegowiny. Najczęściej kończyło się jednak na dopisku „nie trafi do Legii”.

Czasami było tak, jak z Lasse Nordasem. Rok temu chciał go Raków Częstochowa, transfer próbował przeprowadzić Samuel Cardenas. Wybrzydzano, że Norweg nie strzela. Zaczął, więc gdy teraz zgłosiła się Legia, było już za późno. Za grube pieniądze trafił do Anglii. Czasami było też tak, jak z Aune Heggebo. Legia chciała, chciał i Lech, ale sam Heggebo niekoniecznie. Został u siebie, podpisał nowy kontrakt, strzela dalej.

Ole Saeter sam narobił wokół siebie zamieszania. Robert Bożenik okazał się nierealny. Benjamin Kallman zbyt drogi. Nazwisko po nazwisku lista się kurczyła…

Legia Warszawa zrezygnowała z Ioannisa Pittasa

W końcu wydawało się, że nowym napastnikiem Legii Warszawa zostanie Ioannis Pittas. Henning Berg polecił go Goncalo Feio, szwedzki AIK był skłonny go sprzedać. Cypryjczyk stwierdził nawet, że chciałby przyjść do Polski, traktował tę sprawę priorytetowo. Legia oferowała konkretne pieniądze, lecz CSKA Sofia oferowała więcej. Zaczęła się licytacja, walka o bonusy, zapisy w kontrakcie – głównie pomiędzy klubami.

Wyszło tak, że Pittas wylądował w Sofii. W Warszawie mówią, że z Ioannisa zrezygnował Goncalo Feio, który nie był do końca przekonany, że to zawodnik dla niego. Sprawa się rypła, stało się jasne, że do końca okienka na rejestrację zawodników nowego napastnika w Legii nie będzie. Zresztą: gdyby był, i tak zrodziłby się problem, bo Feio postanowił zmienić bramkarza. Wypożyczył więc Vladana Kovacevicia, który zajął miejsce na liście, lecz prezentował się tak mizernie, że i tak wylądował na ławce rezerwowych.

Jean-Pierre Nsame

Toronto FC przejmuje Olę Brynhildsena

Gdy Legia Warszawa wiedziała, że zostanie z jednym jakościowym napastnikiem na Ligę Konferencji, stwierdzono, że dobrze byłoby zapewnić sobie alternatywę przynajmniej w rozgrywkach ligowych. Wytypowano nowy cel: Ola Brynhildsen, dziewiątka, która chciała opuścić FC Midtjylland. Duńczycy także woleli, żeby Brynhildsen znalazł sobie inne miejsce pracy, więc negocjacje szły w miarę sprawnie. Goncalo Feio przedstawił mu plan na grę, klub zachęcił jego rodzinę do przeprowadzki do Polski.

Sprawa się rypła w ostatniej chwili. Toronto FC nie mogło się dogadać z żadnym napastnikiem, więc, będąc pod ścianą, Kanadyjczycy zwrócili się do Midtjylland. Zaoferowali lepsze warunki wykupu, zagwarantowali lepsze warunki piłkarzowi i Norweg jednak przekonał się do transferu do MLS.

To on miał trafić do Legii Warszawa. Był priorytetem

Legia Warszawa kupuje Ilję Szkuryna

W Legii zaczęła się więc delikatna panika, bo wszystkich dookoła irytowało kolejne okno z rzędu, w którym klub nie potrafi wypełnić oczywistej luki. Nie trzeba się daleko cofać, żeby przypomnieć sobie, jak dziurę po odejściu Bartosza Slisza łatano transferem Qendrima Zyby. Lud domagał się napastnika, lecz gdy usłyszał, kto ma nim być, nawet to się zmieniło. Mało kto przypuszczał bowiem, że Legia Warszawa nagle wyłoży półtora miliona euro na Ilję Szkuryna.

Panic buying. Dlaczego transfer Szkuryna do Legii nie ma sensu?

Ruch dekoderowy, jak mawia klasyk. Przede wszystkim jednak panic buying, ładowanie się na minę pod presją czasu. Szkuryn nie mógł już pomóc drużynie w pucharach, więc wydawanie tak dużych pieniędzy budziło wątpliwości. Zwłaszcza że po jednym udanym sezonie Białorusin trochę przygasł, strzelał mniej, stracił magię, którą wykreował wokół niego overperformance z poprzednich rozgrywek.

Nie zważając na to, że tak późne ruchy mają ograniczone szanse powodzenia, ani na to, że napastnicy kupowani zimą bardzo rzadko okazują się receptą na rozwiązanie problemów ze strzelaniem bramek już wiosną, wydano więc ogromne pieniądze i Marc Gual otrzymał zmiennika na krajowe podwórko. Wciąż nie na tyle dobrego, żeby wskoczył do wyjściowej jedenastki na pucharowy mecz z pierwszoligowcem i trochę Guala odciążył.

Legia Warszawa straszy Chelsea Tomasem Pekhartem

W ten sposób dobrnęliśmy do początku kwietnia i momentu, w którym pierwszym napastnikiem Legii Warszawa na ćwierćfinał Ligi Konferencji jest Tomas Pekhart. Wiekowy Czech wie już, że w klubie na kolejny rok nie zostanie. W obecnym zagrał mniej niż godzinę i nawet licząc cały sezon wyjdzie 740 minut. Niewiele, więc bardzo możliwy jest scenariusz alternatywny i przemianowanie na napastnika innego piłkarza, zamiana pozycji.

Wszystko to podsumowuje żałość i nędzę projektu Legia Warszawa. Nie tylko trenera, nie tylko pionu sportowego – całości. Klub, który  aspiruje do miana najlepszego w Polsce; do regularnej gry w Europie, tylko w tym sezonie wydał 2,5 miliona euro na napastników – i to nie licząc pensji czy prowizji, które małe nie były. Przez szatnię przewinęło się ich sześciu, lecz gdy trzeba walczyć o półfinał europejskich pucharów, ostał się jeden. Akurat ten najgorszy (czy drugi w kolejności, po Majchrzaku).

Wiadomo, że szanse na półfinał są marne. Wiadomo, że wszystko, co Legia zrobiła w Europie, to i tak nagroda sama w sobie. Mimo wszystko jednak głupio wyjść z bagnetem na czołgi. Zwłaszcza gdy podobne błędy popełniało się wcześniej – Slisz, Muci, Radović: żadnego z nich nie zastąpiono tak, żeby dać sobie szansę na dłuższą przygodę w pucharach. Tymczasem za kilka tygodni i tak usłyszymy coś o nowym otwarciu, filozofii klubu, budowaniu czegoś na lata.

Niestety dla Legii Dariusza Mioduskiego – póki co latami trwa tylko festiwal niezdarności i błędów w zarządzaniu, który sprawił, że klub nie tyle nikomu w lidze nie odjeżdża, ile zaczyna tracić dystans do czołówki.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

51 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama