Jeśli Michał Szubarczyk przyjmie kartę uprawniającą do występów w World Tourze, zostanie najmłodszym zawodowcem w dziejach snookera. Ale czy przyjmie – zdecydują finanse. – Bardzo chcemy tam iść. Pytanie czy nas na to stać – wprost mówi Weszło jego ojciec. Na razie jednak myślą o mistrzostwach świata, w których 14-letni Polak zadebiutuje już jutro. Pierwszy mecz? – Uważam, że mam szansę powalczyć, a nawet wygrać – twierdzi sam Michał. A w tekście rozmawiamy z tą dwójką jeszcze o wielkich pochwałach Marka Williamsa, wsparciu innego Marka – Kondrata, ale też o tym, dlaczego sytuacja snookera w Polsce jest dla naszych graczy trudna. I wreszcie – o kontrowersjach, które wzbudził Michał swoim wiekiem.
Michał Szubarczyk. Nadzieja snookera w Polsce i… najmłodszy zawodowiec?
Droga do Main Touru
Głośno o Michale Szubarczyku w świecie snookera było od dawna – w końcu w 2023 roku został mistrzem Polski w kategoriach wiekowych do 12, 18 i 21 lat. Ale poza tym środowiskiem pierwszy raz zrobiło się wtedy, gdy w wieku 13 lat zdobył mistrzostwo świata grając w towarzystwie zawodników nawet o osiem lat starszych.
W dodatku po tym sukcesie wcale nie zwolnił. W grudniu 2024 roku został mistrzem Polski w formule shoot out, grając z seniorami. I o tym osiągnięciu szybko można było jednak zapomnieć, bo Michał nadal nie planował się zatrzymywać.
CZYTAJ TEŻ: MICHAŁ SZUBARCZYK I JEGO POCZĄTKI. JAK ZACZĄŁ GRAĆ W SNOOKERA?
W marcu tego roku pojechał na mistrzostwa Europy. Wystartował tam w czterech różnych kategoriach wiekowych – do 16, 18 i 21 lat oraz w rywalizacji seniorskiej, bez limitów. Tam triumfował w dwóch pierwszych – za co otrzymał zaproszenie na tegoroczne mistrzostwa świata zawodowców – przegrał w U21, a w ostatniej z nich dotarł do finału, co zaowocowało otrzymaniem przepustki do World Touru.
W wieku 14 lat i nieco ponad dwóch miesięcy. Nikt nie był młodszym zawodowcem.
Michał zresztą wyprzedził cały plan. Jego ojciec i trener, Kamil Szubarczyk, podkreślał wcześniej, że awans do Main Touru chcieliby wywalczyć, gdy jego syn będzie mieć na karku 16 wiosen. Wyszło o dwa lata szybciej.
– Czy nas to zaskoczyło? Nie. Dam ci przykład – mówi Weszło Kamil Szubarczyk. – Wróciliśmy z mistrzostw świata, a właściwie to pojechaliśmy z nich prosto do Anglii. Tam Michał zagrał z Rossem Muirem, mistrzem Europy z 2023 roku. Przegrał z nim 0:4. Wróciliśmy do Polski, trenujemy przez tydzień czy dwa i mówię nagle: „Michał, jak patrzę na twoją grę, to my na styczniowych mistrzostwach World Snooker Federation [turniej kwalifikacyjny do zawodowego cyklu – przyp. red.] nie powinniśmy grać o doświadczenie, a o wygranie tego turnieju”. Na co Michał mówi, że stwierdził tak już dwa tygodnie temu.
Michał tamtego turnieju nie wygrał, bo trafiła mu się bardzo trudna drabinka. Wśród juniorów odpadł w ćwierćfinale, po zaciętym meczu z późniejszym triumfatorem – Leonem Crowleyem. Z kolei w seniorskiej rywalizacji lepszy okazał się Olivier Pechenart z Niemiec. Tu więc się nie udało. Ale zostawały mistrzostwa Europy, a na nich – szansa na wywalczenie zaproszenia do MŚ lub przepustki do World Touru. Albo jednego i drugiego, jak się ostatecznie okazało.
– Nasz wewnętrzny plan był taki, że nawet jeśli byśmy nie weszli do Touru w tym roku, to zrobilibyśmy to w przyszłym. Na mistrzostwa jechaliśmy z myślą, że rywalizacja w U-16 to dla nas właściwie pewniak jeśli chodzi o wygraną. Może to trochę zarozumiałe, ale czasem trzeba takiej pewności siebie. Wiedzieliśmy w końcu, że medaliści z zeszłego roku na tej imprezie nie wystąpią i widzieliśmy, gdzie sami poszliśmy z formą – kontynuuje starszy z Szubarczyków.

Michał Szubarczyk z pucharami za zwycięstwo w ME U-18. Fot. Facebook/fanpage Michała
I faktycznie, Michał przez U-16 przeszedł jak burza. Żaden z rywali nie doprowadził w meczu z nim do decidera. W finale pokonał zresztą innego utalentowanego Polaka, Krzysztofa Czapnika. Szubarczyk triumfował też w U-18, gdzie tylko Oliwier Niziałek – kolejny Polak – w 1/8 finału sprawił, że Michał musiał grać decydującego frejma. Były więc już dwa sukcesy i pewne zaproszenie do kwalifikacji na MŚ zawodowców.
– Turniej U-18 miał być dla nas treningiem, wprowadzeniem, a U-21 głównym celem. Natomiast okazało się, że człowiek – a zwłaszcza dziecko – nie jest z gumy. Te dwa turnieje bardzo Michała wyczerpały. Grał na pełnej koncentracji wszystkie mecze, dodatkowo jeszcze to wszystko było tak skonstruowane, że gdy kończył się turniej w jednej kategorii, to zaczynał w drugiej. Mieliśmy po trzy mecze dziennie, na przykład po finale U-18 grał dwa spotkania w U-21, bez przerwy na obiad. Byliśmy już „spruci” fizycznie i psychicznie – mówi Szubarczyk.
– To było bardzo męczące. W sumie dobrze, że U-21 mi nie poszło, bo dzięki temu miałem siły z powrotem na rywalizację w ostatniej kategorii – wtóruje mu syn. Bo tak, paradoksalnie okazało się, że porażka w 1/8 finału w U-21 była zbawieniem. Obaj szybko się więc z tym pogodzili, choć przed mistrzostwami to w ten turniej celowali. Gdy jednak okazało się, że brakuje paliwa, zmienili plany. W takiej sytuacji uznali, że pozostało po prostu zagrać na ile starczy sił, a potem odpocząć i spróbować ugrać swoje w ostatniej kategorii.
I ugrać się udało.

Powitanie Michała na dworcu w Lublinie po mistrzostwach Europy. Fot. Facebook/fanpage Michała
Michał dotarł bowiem do finału. A to dało mu przepustkę do World Touru… choć na razie jeszcze nie wie, czy z niej skorzysta. Ale o tym za moment, idźmy chronologicznie. Bo jak mówią sami Szubarczykowie – na razie chcieliby skupić się na mistrzostwach świata, w których pierwszy mecz Michała już we wtorek.
Plan na mistrzostwa? Myśleć mecz po meczu
Mistrzostwa świata w snookerze podzielone są na dwie fazy. Pierwsza to kwalifikacyjna, trwa cztery mecze. Z niej do właściwych mistrzostw (choć każdy, kto gra w kwalifikacjach, jest już uczestnikiem MŚ, to mimo wszystko jeden turniej) przechodzi 16 zawodników, dołączając do najlepszej „16” światowego rankingu, mającej w MŚ gwarantowany udział. Żeby to osiągnąć i zagrać w słynnym Crucible Theatre, trzeba triumfować w czterech meczach, każdym rozgrywanym do 10 wygranych frejmów.
W skrócie: nie jest łatwo. Szczególnie debiutantom bez rankingu i rozstawienia w kwalifikacjach. Ale Szubarczyków to nie zniechęca.
– Jesteśmy teraz w Victoria Snooker Academy, jednej z dwóch – obok akademii Dinga Junhuia – w których do mistrzostw przygotowują się najlepsi zawodnicy. Tu jest co prawda mniej stołów, bo tylko sześć, ale też trenują tu dobrzy gracze, a atmosfera jest dużo bardziej przyjacielska. No i właścicielka nas lubi. (śmiech) Bardzo dobrze się tutaj czujemy, wracamy jak do siebie, w dodatku jesteśmy zakwaterowani niedaleko – mówi Kamil Szubarczyk.
Plan na przygotowania? Prosty. Właściwie od 10 rano aż do wieczora – z przerwą na obiad, czymś wzmocnić się w końcu trzeba – Michał trenuje i sparuje z graczami z szerokiej światowej czołówki. Robi to, dodajmy, na dystansie do 10 wygranych frejmów, żeby się przyzwyczaić, bo nigdy wcześniej nie miał okazji na takim grać.
– Ostatnio grał na przykład z jednym z najlepszych chińskich zawodników. Bardzo dobrze się zaprezentował, momentami go postraszył. Przegrał 4-10, ale decydowały pojedyncze błędy, jedno gorsze zagranie, po którym rywal podchodził do stołu i go czyścił, kończąc frejma. Tego się jednak spodziewaliśmy, tak wyglądają mecze z mocnymi rywalami – mówi Kamil Szubarczyk.
Dalsza część planu przygotowań zakładała przejście na stoły treningowe, już na arenie, na której będą rozgrywane kwalifikacje. Do tego też nieco odpoczynku. A co robi Michał, gdy odpoczywa?
– Gra w snookera na telefonie – śmieje się jego tata.
– Gram też w szachy, dla przyjemności – dodaje Michał.
Na mistrzostwach Szubarczyk wylosował niezłą drabinkę. Najpierw Dean Young, 23-letni Szkot, 95. w rankingu światowym, a więc z dolnych rejonów tego zestawienia. Potem spory talent, czyli Stan Moody, 18-letni Anglik zajmujący 66. miejsce. I dopiero po nim, w trzeciej rundzie, starcie z zawodnikiem – jak wypada z rozstawień – z szerszej światowej czołówki. W tym przypadku Jimmym Robertsonem, 31. na świecie. O czwartej rundzie na razie nie piszmy, bez przesady.

Michałowi kibicuje m.in. Anita Włodarczyk, trzykrotna mistrzyni olimpijska. Fot. Facebook/fanpage Michała
Zresztą Szubarczykowie drabinki nawet przesadnie nie analizują.
– Skupiamy się przede wszystkim na najważniejszym meczu w danym momencie. To jest rzecz, która przyciąga naszą uwagę. Nie zaprzątamy sobie głowy wybieganiem w przyszłość. Natomiast wiemy, jak drabinka działa, zwłaszcza że jest rozlosowana w całości. I trochę ją analizowaliśmy, nie będę kłamać. Wiemy więc, że jest ciekawym wyzwaniem. Ale najpierw trzeba pokonać Szkota. Na tym się na razie skupiamy – mówi Kamil Szubarczyk.
O mistrzostwach świata mówi, że przyjechali na ten turniej z określonym planem, ale niekoniecznie chciałbym o nim głośno mówić. Bo na dobry wynik woli pracować po cichu. A co na to Michał?
– Nie mam konkretnego miejsca czy fazy turnieju, do której chciałbym dojść. Skupię się na każdym meczu po kolei, tak jak to robiłem na mistrzostwach Europy, bo tam to działało. Mecz z Deanem Youngiem będzie zresztą moim pierwszym rozgrywanym na takim dystansie, w dodatku podzielonym na dwie sesje. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Nie traktuję tego, jak łatwego spotkania, ale uważam, że mam szansę by powalczyć, a nawet wygrać – mówi.
Możliwe zresztą, że za niedługo będzie na dłuższych dystansach grać więcej meczów. Aczkolwiek o tym zdecydują dopiero po kwalifikacjach.
World Tour? Zależy od kasy
Problem pierwszy – wiek Michała – właściwie mógłby nie być problemem, gdyby nie wynikający z niego problem drugi. Jeśli Szubarczyk zdecydowałby się bowiem na grę w World Tourze i przyjął kartę oferowaną przez World Snooker, wszędzie musiałby jeździć z nim opiekun, czyli tata. A to oznacza, że stosunkowo wysokie koszty, jakie generuje ten sport, trzeba by mnożyć razy dwa.
Zapytacie: stosunkowo wysokie, czyli jakie? Snookerzyści na ogół są zgodni, że około 150 tysięcy złotych za sezon. Na osobę. Mniej więcej tyle wydał teraz na zawodowstwie Antek Kowalski, który – o czym mówił nam w wywiadzie – po całkiem niezłym debiutanckim sezonie być może wyjdzie na zero. W snookerze pieniądze zdobywa się bowiem nie stałymi wypłatami, a nagrodami wypłacanymi za konkretne wyniki. Jeśli sezon nie pójdzie po twojej myśli i nie ugrasz w jego trakcie nic, dostaniesz gwarantowane minimum, czyli 20 tysięcy funtów (swoją drogą jeszcze kilka sezonów temu tego minimum nie było).
CZYTAJ TEŻ: ANTONI KOWALSKI: “ROBERTSON I TRUMP? TO JUŻ NIE IDOLE, A KOLEDZY Z PRACY” [WYWIAD]
Szubarczykowie – jako że jest ich dwóch – musieliby mieć na wyjazdy jakieś 300 tysięcy złotych (może nieco mniej, bo w końcu na przykład pokój dwuosobowy w hotelu niekoniecznie kosztuje tyle, co dwa jednoosobowe). Te 20 tysięcy funtów to mniej więcej jedna trzecia tej kwoty.
Sporo brakuje. Stąd na decyzję dają sobie chwilę.
– Chcieliśmy też po prostu skupić się teraz na najważniejszej imprezie – mówi Kamil Szubarczyk. A czy mistrzostwa w jakiś sposób okażą się decydujące w rozważaniach na temat przyjęcia karty? – Nie, to nie ma znaczenia, czy srogo przegramy, czy awansujemy do turnieju głównego. Dużo będzie zależeć z kolei od zapisów w umowie. I tego, czy będziemy w stanie zapewnić sobie budżet na te wyjazdy. Dotychczas wszystkie turnieje mistrzowskie, które mieliśmy zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, były finansowane czy refinansowane przez Polski Związek Snookera. Tu już tak nie będzie, bo World Tour to tak naprawdę prywatne rozgrywki.
Innymi słowy: trzeba szukać i oszczędności, i źródeł dochodów. Tych pierwszych na wszelakie sposoby. A to wyszukuje się jak najtańsze loty. A to sprawdza wszelkie hotele, szukając najtańszej opcji na nocleg. Każde kilkaset złotych zaoszczędzonych w ciągu roku może okazać się kluczowe.
– Przykład: wracaliśmy w zeszłym roku z jednego z turniejów w Bułgarii. I zamiast lecieć do Warszawy i z niej dojechać do Lublina w dwie godziny pociągiem czy nawet busem, to wylądowaliśmy we Wrocławiu w środku nocy. Wzięliśmy hotel i stamtąd jechaliśmy następnego dnia dobrych chyba sześć czy siedem godzin do Lublina. Wszystko tylko po to, żeby zaoszczędzić 500 złotych – mówi starszy z Szubarczyków.
To zresztą on, co naturalne, odpowiada za całą tę logistykę. W tej chwili jest trenerem, menadżerem i PR-owcem syna. W jego karierę zaangażował się w całości, na jej potrzeby wyrobił nawet papiery trenerskie i sędziowskie. Teraz będzie musiał rozważyć wszelkie za i przeciw dołączenia do World Touru. Karta leży i czeka na stole, zdecydują czynniki pozasportowe.
– Wiesz, to nie tak, że my nie chcemy tam iść. Chcemy bardzo. Przecież ja wywróciłem swoje życie do góry nogami dla tego snookera, cała rodzina się pod to podporządkowała. Dla Michała to spełnienie jednego z marzeń, które pozwoli mu realizować kolejne marzenia. Pod tym kątem nawet tego nie rozważamy. Pytaniem pozostaje, czy będzie nas na to stać. Bo nie chcemy zdecydować, że wchodzimy do tego World Touru, a potem zatrzymać się po trzech turniejach – mówi Szubarczyk.
Finansowanie mają nawet teraz, z kilku źródeł. Ale jest ono zdecydowanie niewystarczające. W rozwój młodego snookerzysty zaangażował się nawet Orlen, ale tu kolejny problem – stało się to na początku roku, gdy nie było mowy o awansie do elity. Były za to zaplanowane wyjazdy, ich konkretna liczba, kosztorysy. Nagle wszystko się zmieniło. Stąd ten sponsoring w nowych okolicznościach jest po prostu za mały. Trzeba szukać dalej.
W to poszukiwanie zaangażował się nawet… Marek Kondrat. Były znakomity aktor jest fanem snookera i talentu Michała. Obiecał pomóc.
– Cierpliwie czekamy na to, co pan Marek podziała. Nie zakładamy, że się uda, bo to nie jest tak, że gdzie zapukamy, tam nam dają kasę. Wręcz przeciwnie. Odpowiedzi zwykle są odmowne i to z różnych przyczyn. Nie nastawiamy się więc, że to będzie dla nas jakiś przełom i coś się wydarzy. Natomiast jesteśmy bardzo wdzięczni za samą chęć pomocy. To jest fajne, że komuś się chciało coś dla nas zrobić – mówi Kamil Szubarczyk.

Michał Szubarczyk i Marek Kondrat. Fot. Facebook/fanpage Michała
Jedna decyzja została już jednak podjęta – jeśli wejdą do World Touru, to zostaną w Polsce. Do Anglii będą latać na treningi i turnieje (większość kwalifikacji – nawet do imprez rozgrywanych w Chinach czy krajach Europy kontynentalnej – odbywa się właśnie na Wyspach). W Lublinie mimo wszystko mają bowiem z kim grać, a w Zielonej Górze – po drugiej stronie Polski, ale jednak – swoją akademię otwiera Marcin Nitschke i tam warunki do treningów mogą być naprawdę dobre. Zresztą z zaproszeń Marcina pewnie skorzysta kilku znanych snookerzystów, stąd będzie z kim sparować.
A to stwarza raz, że dobre warunki do treningów, a dwa – pozwala oszczędzić. Nie trzeba płacić w funtach, można w złotówkach, do tego ogólnie jest po prostu taniej. Po znajomości można się dogadać na kolejne zniżki. Zresztą tak funkcjonuje na przykład wspomniany już Antek Kowalski, choć on ma o tyle szczęścia, że jest z Zielonej Góry. Akademię będzie mieć na miejscu.
Szubarczykowie zresztą czasem pytają go o doświadczenia.
– Podpytujemy, jak sobie ze wszystkim poradzić i jak to wygląda budżetowo. Takie rzeczy techniczne, Antek ma to wszystko na świeżo. O samą grę nie pytamy, bo uważam, że z tym sobie radzimy. Przecież Michał ma nadal 14 lat, w większości państw jest dzieckiem. Nie mam kosmicznych wymagań, tak naprawdę prędzej ma je Michał. Gdzieś jest poziom, na którym chciałby być i do którego dąży. Ma niedosyt grania, a to bardzo dobra cecha, bo nie osiada na laurach. Jak wróciliśmy z mistrzostw Europy po tym awansie do World Touru, od razu spytał, czy mógłby pojechać na trening.
Dodajmy, że nie peszą go też słowa uznania nawet od największych mistrzów.
Zachwyty Marka Williamsa
– Powiem wam, że byłem w Turcji i oglądałem niedawne mistrzostwa Europy. W oko wpadł mi tam pewien młody chłopak – wróciłem i opowiedziałem wszystkim w klubie, że to jeden z najlepszych czternastolatków, jakich kiedykolwiek widziałem. Pod tym względem jest on gdzieś u samego szczytu, bardzo blisko O’Sullivana.
To słowa Marka Williamsa. Walijczyk jest trzykrotnym mistrzem świata i jednym z najlepszych zawodników w dziejach snookera, więc raczej wie, co mówi. Na łamach „Metra” zresztą na tych kilku zdaniach nie skończył.
– Za każdym razem, gdy go oglądałem, osiągał breaki na poziomie 80, 90 czy ponad 100 punktów. To było wręcz przerażające. Rozmawiałem nawet z Johnem Higginsem i przestrzegłem go, żeby w przyszłości uważał na tego dzieciaka. Bo czegoś takiego nie widziałem od wieków! […] Będzie wygrywał mecze, bez dwóch zdań. Oczywiście, może borykać się z problemami, ma w końcu czternaście lat, ale robiłbym wszystko, żeby brał udział w kolejnych i kolejnych zawodach. Oglądałem go już jakiś czas temu w Albanii, wtedy też był naprawdę świetny. Ale, na Boga, on gra jeszcze lepiej!

Mark Williams. Fot. Newspix
Cóż, trudno nie cieszyć się z tego, że tak znany zawodnik, legenda tego sportu, chwali młodego Polaka. I to jak chwali! Sam Michał jednak do sprawy podchodzi spokojnie. – Na początku zrobiło to na mnie duże wrażenie. Teraz już o tym za wiele nie myślę, ale bardzo dobrze, że jakaś znana osoba tak o mnie powiedziała. Więcej osób dzięki temu o mnie słyszało – twierdzi Michał.
Williamsa wymienia też zresztą jako jednego z zawodników, z którymi chciałby zagrać. Oprócz tego są też w tym gronie Judd Trump i – przede wszystkim – Ronnie O’Sullivan, bo to on był jego pierwszym idolem.
Choć jeśli o tego ostatniego chodzi, Michał powtarza regularnie, że… chce być od niego lepszy. – No tak, taki jest plan. To mój cel. Ale to za ileś tam lat – mówi, gdy go o to pytamy. Może więc dobrze, że tak szybko wzbudził takie zainteresowanie, będzie się mógł z nim oswoić. Bo tak, po sukcesie na mistrzostwach Europy i słowach Williamsa media podchwyciły temat. Również te zagraniczne.
– Jeszcze bezpośrednio się do nas na rozmowy nie zgłaszali, aczkolwiek przy okazji mistrzostw w takim przewodniku dla graczy jest informacja, że będzie kładziony duży nacisk na współpracę z mediami i może trzeba będzie poświęcić więcej czasu na wywiady i podobne rzeczy. Liczymy się z tym, że nas to dopadnie. Natomiast ja staram się Michała od tego izolować, jeśli tylko jestem w stanie. Oczywiście, bierze udział w wywiadach czy programach, ale na to jest określony czas, a resztę ogarniam ja. On ma się skupić na graniu, tak się tym dzielimy – mówi Kamil Szubarczyk.
Wywiadów, jak stwierdził, dla prasy zagranicznej jeszcze nie było (choć pojawiły się pierwsze propozycje), ale kilka artykułów o wielkim talencie z Polski – jak najbardziej. W Anglii szybko zdali sobie sprawę, że warto mieć na Michała oko. I w trakcie kwalifikacji tamtejsi dziennikarze na pewno będą się mu przypatrywać.
Inna sprawa, że Szubarczyk – choć nie bezpośrednio przez swoje zachowanie – zdążył też wzbudzić kontrowersje.
McManus ma zastrzeżenia
To wszystko wina Alana McManusa, byłego świetnego snookerzysty, a dziś eksperta telewizyjnego. Szkot stwierdził bowiem, że Michał nie powinien mieć możliwości wejścia do World Touru – choć nie byłby pierwszym 14-latkiem w dziejach w gronie zawodowców, mimo że zostałby najmłodszym graczem, który się tam znalazł – w takim wieku.
– Ma na głowie naukę i pewnie wiele innych spraw. To przecież nadal po prostu dziecko. Nie miałbym absolutnie nic przeciwko, i nie sądzę, żeby ktokolwiek inny też miał, i myślę, że najlepiej byłoby zaoferować jemu i jego rodzinie szansę na przesunięcie jego startu w Main Tourze o sezon. Albo nawet o dwa sezony, dopóki nie skończy 16 lat. Do tego czasu mógłby skończyć szkołę.

Alan McManus. Fot. Newspix
Co na to wszystko Kamil Szubarczyk?
– Trochę słabe jest to, że gość, który nie ma dzieci, próbuje wchodzić w moje ojcostwo. Z drugiej strony zrobił nam tym zasięgi, więc nie mam wielkich pretensji. (śmiech) Wiesz co, ja uważam, że każdy ma prawo do własnego zdania, natomiast nie podoba mi się narzucanie nam czegoś czy wymuszanie na World Snooker, by zmienili zasady. To nie jest tak, że był 14-latek, który coś sobie grał i władze organizacji zaprosiły go do World Touru. Michał przeszedł całą ścieżkę kwalifikacyjną. Zrobił, co do niego należało. I w tym momencie ktoś mu mówi, że może jednak to jeszcze nie moment na to? – pyta. Po czym kontynuuje:
– To może ja powiem tak: jak McManus czy ktokolwiek inny chciałby nam pomóc, to niech się cofnie w czasie o siedem lat, kupi nam stół, opłaci wyjazdy, da wsparcie. Niech wejdzie w moje buty. Ja pożyję sobie swoim życiem, a on spędzi 18 godzin na dobę zaangażowany w to, żeby to dziecko mogło grać. Wtedy jak najbardziej, rozplanujemy to tak, że wchodzimy do World Touru nie w osiem, a dziesięć lat. Inna sprawa, że on mówi o szkole, odnosząc się do Anglii. A nie wie, że w Polsce obowiązek jest nie do 16., a 18. roku życia. Więc trzeba by czekać jeszcze dłużej.
– Ja byłem od początku przy tym sukcesie. I nie tylko sukcesie, ale też porażkach, kłótniach, wojenkach o drobne rzeczy, nawet w domu. Przy całym życiu tego chłopaka, który też jego ogromną część na to poświęcił, bo osiem lat temu zaczął treningi, a po kolejnym roku stwierdził, że zostanie mistrzem świata.
– Niestety, ale tak to wygląda, że ktoś przesuwa jakąś granicę, a potem wykorzystuje się go jako przykład, że może trzeba zrobić inaczej. Rozumiem to, ale skoro tak, to równie dobrze można byłoby powiedzieć, że wszyscy ludzie powyżej 50. roku życia też nie powinni mieć możliwości zostania zawodowymi mistrzami świata – kończy ojciec Michała.
Innymi słowy: niech gadają, a my będziemy robić swoje. Czy w World Tourze, czy nie – to już inna sprawa. Ale będzie to decyzja podjęta przez Szubarczyków, a nie Alana McManusa. I to się liczy.
Żeby snooker się rozwijał
Sukces Michała – a także wcześniejsze osiągnięcie Antka Kowalskiego, czy poprzednich polskich zawodowców: Kacpra Filipiaka i Adama Stefanówa – dają też nadzieję na to, że polski snooker będzie zyskiwać na znaczeniu w świecie. Bo kwestie finansowe, tak sprawiające problemy, wynikają również z tego, że nie jest to w naszym kraju sport przesadnie popularny. Związek, owszem, robi, co może. Ale może niewiele.
Finansowanie jest bowiem nikłe, z prostego powodu – dużo pieniędzy dostają dyscypliny olimpijskie. Snooker – choć jest znany i ma oglądalność – olimpijski nie jest i nie będzie. W dodatku, co już zaznaczyliśmy, zawodnicy mogą dostawać stypendia czy inną pomoc finansową, ale tylko w gronie amatorów (i wyłącznie za sukcesy wśród seniorów, nie w juniorskich rozgrywkach). W World Tourze – który jest prywatnym cyklem turniejów, zarządzanym przez World Snooker – już nie.
W dodatku, wiadomo, to trudny sport. Do treningów trzeba odpowiednich warunków i mnóstwo cierpliwości. Do przyciągnięcia kibiców – podobnie. To nie dyscyplina, która swoją atmosferą ściągnie na trybuny żywiołowych fanów. Na snooker potrzeba określonej kultury, która po prostu musi się w danym miejscu wytworzyć. W Polsce są ku temu od jakiegoś czasu stawiane pierwsze poważne kroki. Coraz więcej klubów bilardowych ma też stoły snookerowe. Nasi juniorzy są naprawdę mocni, na mistrzostwach Europy i w kategorii U-16, i U-18 cała kadra po raz pierwszy w historii weszła do fazy pucharowej. Jest wspomniana akademia Marcina Nitschkego.
CZYTAJ TEŻ: “SZACHY NA ZIELONYM STOLE”. ODKRYWAMY TAJNIKI SNOOKERA Z MARCINEM NITSCHKE
Mamy też człowieka w gronie zawodowców i może będziemy mieli drugiego. Nie jest źle. Ale do ideału daleko.
– Snooker nie jest naszym sportem narodowym, po prostu. Dlatego jest ciężko. Ja liczę, że to wszystko, co się teraz dzieje – te sukcesy Michała, obecność Antka w World Tourze, występ trójki Polaków [poza Antkiem i Michałem zagra tam również Mateusz Baranowski – przyp. red.] w mistrzostwach świata – nieco ruszy ten nasz snooker. Wytyczy pewną nową ścieżkę, bo to dalej sport niedoceniany i niedofinansowany. Żeby mówić o rozwoju, muszą pojawić się nakłady i muszą być miejsca, gdzie ten sport można uprawiać. Nikogo nie będzie stać na to, żeby kupić sobie wielki stół za 30 czy 40 tysięcy złotych w pojedynkę. Oddolna inicjatywa nie spowoduje więc boomu na snookera. Potrzeba działań z góry. Liczymy, że w tym pomożemy – mówi Kamil Szubarczyk.
Odwołuje się też do darta, który podbił w ostatnich latach serca Polaków. Choć wie, jak mówi, że tam jest prościej – wystarczy kupić tarczę i rzutki, mieć kawałek ściany i można trenować. Snooker jest sportem dużo trudniejszym, wymagającym znacznie więcej nakładów i uwagi, również jeśli chodzi o samą naukę gry. To nie bilard, gdzie można przyjść i od razu próbować jakoś grać, choćby bardzo koślawo.
Sukces darta – zdaniem Szubarczyka – pokazuje jednak, że jest w Polsce miejsce na kolejne sporty, poza tymi o utrwalonej już tradycji.
A takie sukcesy jak ten Michała mają sprawić, że snooker z tego miejsca skorzysta.
SEBASTIAN WARZECHA