Reklama

Trela: Prostowanie Stali. Dlaczego Djurdjeviciowi może się udać w Mielcu?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

05 kwietnia 2025, 14:48 • 11 min czytania 10 komentarzy

To, że Ivan Djurdjević nie radził sobie w relacjach z szatnią Śląska Wrocław, nie musi być dla Stali żadną informacją. Jest innym klubem, z innego ośrodka, z innymi ambicjami i inną szatnią. W Mielcu nie wybrali Serba dlatego, że dostrzegli w nim coś, czego nie widzą inni, ale dlatego, że był dostępny, gdy akurat musieli zmienić trenera. To może jednak wyjść im na dobre.

Trela: Prostowanie Stali. Dlaczego Djurdjeviciowi może się udać w Mielcu?

W przypadku klubów funkcjonujących w realiach Stali Mielec, próby tłumaczenia decyzji czymś innym niż zwiększaniem szans na przetrwanie przy możliwie jak najmniejszych kosztach, to tylko dorabianie zbędnej ideologii. Stal zatrudniła we wrześniu Janusza Niedźwiedzia, nie dlatego, że chciała zacząć grać bardziej atrakcyjnie i mieć trenera mieszkającego na Podkarpaciu, tylko dlatego, że akurat był wolny, gdy potrzebowała zwolnić Kamila Kieresia. Tak samo nie sięgnęła teraz po Ivana Djurdjevicia, bo zobaczyła w jego epizodach w Poznaniu i Wrocławiu coś, co innym umknęło. Sięgnęła, bo Niedźwiedź zmierzał donikąd, a Serb był dostępny. Dopiero po spełnieniu tych absolutnie najważniejszych kryteriów można próbować obudowywać decyzję jakąś głębszą narracją. Stal nie jest jednak w pozycji, by aktywnie wpływać na rzeczywistość. Ona zawsze na nią reaguje.

Ivan Djurdjević w Stali. Reaktywne działanie klubu z Mielca

A ten sezon w jej wykonaniu to ciągłe reagowanie na niespodziewane okoliczności. Grzechem pierworodnym było wejście w sezon z Kamilem Kieresiem, ale kompletnie bez przekonania. Bo tak wypadało. Gdyby w Mielcu byli przekonani, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu, skrojony pod format klubu, wszystko byłoby w porządku. Nawet jeśli nie jest to najmodniejszy trener w lidze, pracą się broni. Tam też jednak jego zwolnienie wisiało w powietrzu już miesiącami, a Kiereś zawsze ostatecznie oszukiwał przeznaczenie. Spokojnie utrzymał zespół w lidze, wypełnił limit minut młodzieżowców, wypromował do sprzedaży dwóch piłkarzy. Obiektywnie nie było do czego się przyczepić. Przedłużono więc kontrakt. Ale przy najbliższej możliwej okazji, już w bieżących rozgrywkach, dawno przygotowane wypowiedzenie wyciągnięto z szuflady.

Po poprzednich rozgrywkach nikt nie zakładał, że sezon zaczną z drużyną Mateusz Kochalski i Ilja Szkurin. Chciano ich dobrą formę spieniężyć, rozbudowując poduszkę finansową na trudne czasy. Przygotowano ich następców. Choć bramkarz i napastnik siedzieli praktycznie na walizkach, minął okres przygotowawczy, ruszył sezon, a obaj ciałami wciąż byli w Mielcu. W przypadku Kochalskiego stan zawieszenia potrwał kilka tygodni. Rozegrawszy cztery kolejki, wyjechał za granicę.

Szkurin z kolei stał się narastającym problemem. Jego jesienna forma nie uprawniała go często do gry w wyjściowym składzie. Ale długotrwałe trzymanie go na ławce było obniżaniem jego wartości, na co Stal nie mogła sobie pozwolić. Sprzedawanie Białorusina przeciągnęło się na całą przerwę zimową i jeszcze początek rundy wiosennej. A gdy już wszystkim wydawało się, że do niego nie dojdzie i napastnik rozegra pełny sezon w Mielcu, z dnia na dzień wyjechał. O ile Jakuba Mądrzyka, następcę Kochalskiego, udało się płynnie wprowadzić między słupki, o tyle Ravve Assayag jako następca Szkurina został spalony długim oczekiwaniem na jego wyjazd. Jeana-Davida Beauguela ściągnięto natomiast na ostatnią chwilę, już w trakcie rundy, w odpowiedzi na niespodziewaną sprzedaż Szkurina.

Reklama

Pomiędzy dwiema sprzedażami, które spodziewano się sfinalizować w czerwcu 2024, a które zatwierdzono w połowie sierpnia 2024 i w połowie lutego 2025, doszło jeszcze do zmiany trenera. Niedźwiedź, z racji swojego szkoleniowego profilu, miał wnieść do Mielca coś, czego ten klub jeszcze nie miał, odkąd w 2020 roku wrócił do Ekstraklasy: myślenie o czymś więcej niż tylko wygraniu najbliższego meczu i zostawieniu za sobą trzech klubów. Leszek Ojrzyński, Włodzimierz Gąsior, Adam Majewski czy Kamil Kiereś to różne typy pragmatyków, ale jednak trenerzy, którzy nie stawiają na pierwszym miejscu własnych wyobrażeń o futbolu. Po pierwsze chcą wygrać. To, w jaki sposób do tego dojdzie, ma dla nich drugorzędne znaczenie. Pragmatyzm Majewskiego i pragmatyzm Ojrzyńskiego pod względem estetycznym stoją na przeciwległych biegunach. Ale wciąż mają w pierwszej kolejności prowadzić do zwycięstwa.

Janusz Niedźwiedź nie przestrzegał zasady, która musi przyświecać słabszym drużynom. Chciał wygrywać na własnych zasadach

Nie można oczywiście zarzucić Niedźwiedziowi, że nie chce wygrywać, lecz oglądanie jego drużyn sugeruje, że zależy mu mocno, by robić to na własnych zasadach. Po swojemu. W określony sposób. Dlatego jego drużyny momentami nieźle się ogląda neutralnym obserwatorom. Dlatego czasem wyjdą im akcje, o które ich by się nie podejrzewało. Gdy dzieje się to wtedy, kiedy do stracenia jest niewiele, takie podejście można nawet uznawać za chwalebne. Ale gdy gra idzie o przetrwanie klubu w elicie, a trener z uporem maniaka obstaje przy swoim, zaczyna sprawiać wrażenie, że jego piłkarskie ideały są wyżej niż losy zespołu. A to już bardzo poważny grzech, przy którym trzeba reagować. Zwolnienie Niedźwiedzia wydaje się jedną z najmniej kontrowersyjnych zmian trenerskich tego sezonu.

Na Podkarpaciu nie mieli wyboru. Brali, co było

Siłą rzeczy, klub będący w tym położeniu, staje się zakładnikiem listy dostępnych trenerów. Trenerów znających polski rynek, bo to nie moment na wprowadzanie do ligi kogoś zupełnie z zewnątrz. A ta lista wyglądała w tej chwili niekorzystnie dla klubów. Właściwie z miejsca można z niej skreślić nazwiska byłych selekcjonerów. Czesław Michniewicz, Jerzy Brzęczek czy Waldemar Fornalik mogą spoglądać w kierunku oferty z Lubina, ale nie z Mielca, bo ich reputacja zawodowa wciąż im na to pozwala. Jacek Magiera też ma pewnie uzasadnione ambicje na bardziej łakome kąski. Daniel Myśliwiec w tej rundzie w Ekstraklasie pracować już nie może. Kieresia ze zrozumiałych względów trudno brać pod uwagę. Ojrzyńskiego zgarnęło Zagłębie, a przecież akurat w Mielcu i tak by po niego nie sięgnęli, wszak jedną z pierwszych decyzji prezesa Jacka Klimka było cztery lata temu zwolnienie go.

Dziwiąc się, co Stal zobaczyła w Ivanie Djurdjeviciu, warto się zastanowić, co mówiłoby się, gdyby zdecydowała się na Piotra Stokowca, Mariusza Rumaka czy Macieja Stolarczyka, bo tak wyglądały jej opcje, jeśli chodzi o trenerów, którzy pracowali w więcej niż jednym klubie Ekstraklasy. Można było oczywiście spróbować podkarpackim tropem wziąć Szymona Grabowskiego i zobaczyć, czy poradziłby sobie z walką o utrzymanie lepiej niż w Gdańsku. Albo Macieja Kędziorka, by na własnej skórze poczuć, czy potrafi samodzielnie pracować lepiej niż w Radomiu. Być może najciekawszą opcją byłoby sięgnięcie po Kamila Kuzerę. Ale to jest mniej więcej taka pula nazwisk. Kogo z niej w Mielcu by nie wybrali i tak byłoby to potężne ryzyko.

Reklama

Ivan Djurdjević dostał w Mielcu szansę, by pokazać, że ocenianie jego kariery przez pryzmat pracy w Poznaniu czy Wrocławiu, nie ma sensu

W przypadku Serba pojawia się często zarzut, że nie radził sobie z szatniami w Poznaniu i Wrocławiu. To jednak niekoniecznie musi cokolwiek oznaczać w kontekście Mielca. Są trenerzy, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że stanowią większość, którzy pasują tylko do określonego rodzaju szatni. Magierę pewnie prędzej kupią młodzi, zagubieni, ale inteligentni młodzi chłopcy z dużych miast, którzy poszukują w trenerze także życiowego mentora. Ojrzyński dzieło życia zbudował, mając wokół siebie grupę osiedlowych zabijaków, którymi można zarządzać wojskowymi metodami. Piotr Tworek dobrze odnajduje się, gdy ma grupę ludzi po przejściach, mających sporo do udowodnienia całemu światu. Nie każdego trenera oczywiście da się tak zaszufladkować. Niektórzy bazują na czym innym niż motywacja, inni są trochę bardziej elastyczni. Mając jednak minimum wyczucia, da się często przewidzieć, kto sprawdziłby się w jakiej szatni. Nie było wielkim zaskoczeniem, że Magiera lepiej nadawał się do prowadzenia Śląska niż Djurdjević czy Tworek. Ale pewnie gorzej niż Ojrzyński pasowałby do zarządzania Bandą Świrów Macieja Korzyma i Kamila Kuzery. Ojrzyński z kolei zdaje się średnio pasować do uchodzącej za trochę rozpasaną szatni Zagłębia. To, że Djurdjević nie pasował do Lecha i Śląska, nie musi więc oznaczać, że nie będzie pasował do Mielca.

Serb wcale nie jest skazany na porażkę

Najlepszy i właściwie jedyny uwiarygadniający go w roli trenera okres Serb przeżył w Głogowie. Oczywiście, że na szczeblu I ligi, ale mając tam realia bardziej zbliżone do mieleckich niż w Poznaniu czy Wrocławiu. Mniejszy klub, w mniejszym środku, z mniej korporacyjną strukturą, z krótszą ścieżką do zarządzających, z zupełnie inną atmosferą, innym ego piłkarzy i innymi celami. Z silną szatnią, pełną doświadczonych osobowości, które wiedzą, że jeśli nie będą grać w Ekstraklasie w tym miejscu, prawdopodobnie nie będą już grać w żadnym. Krystian Getinger, Mateusz Matras, Piotr Wlazło, Maciej Domański, Łukasz Wolsztyński to wszystko liderzy, którzy szatnię mogą trzymać praktycznie sami. Jeśli trener ułoży sobie relacje z nimi, ułoży je z całą szatnią.

Podobnie w kwestiach typowo taktycznych. O ile we Wrocławiu stawianie na Konrada Poprawę przy podkreślaniu, że ma deficyty techniczne, a odsuwanie Łukasza Bejgera, lepszego technicznie, ale grającego mniej fizycznie, trąciło starą szkołą, o tyle w Mielcu właśnie odrobiny starej szkoły, powrotu do korzeni, właśnie teraz potrzebują. Potrzebują uprościć grę. Zabetonować tyły i doprowadzić któregoś z kreatywnych piłkarzy drugiej linii (Domański, Ivan Cavaleiro, Damian Kądzior) do na tyle dobrej formy, by zdołali trafiać w głowy rosłych napastników. Wolsztyński i Beauguel to inne typy niż Szkurin. Mniej niż on uczestniczący w grze kombinacyjnej, pressingu, ruszaniu za linię obrony. Za to trzymający pozycję w polu karnym. Niedźwiedziowi trenerskie ideały nie pozwalały przestawić zespołu na bombardowanie szesnastki mnóstwem dośrodkowań i zagrywanie długich podań na silną dziewiątkę. Djurdjević raczej takich dylematów mieć nie będzie.

Już w pierwszym spotkaniu z Cracovią było widać kilka symptomów zmierzania w tę stronę. Stal była dotąd jednym z nielicznych zespołów, który nie brudził sobie rąk długimi wrzutami z autu, choć Gąsior utrzymał nimi Ekstraklasę, zanim były modne. W debiucie Djurdjevicia ten wariant dało się już jednak dostrzec. Bramka padła po precyzyjnej wrzutce Cavaleiro na głowę Wolsztyńskiego. W ogóle Portugalczyk wyglądał na postać, która starała się w tym meczu chwycić za kierownicę. W jego zagraniach było widać indywidualne umiejętności, ale też brak zgrania z partnerami. Skoro jednak wprowadza się do ligi zaliczeniem dwóch asyst, może się okazać ważnym czynnikiem w końcówce. Byłaby to ostatnia przysługa Niedźwiedzia, bo akurat tego piłkarza podpisano na wyraźne życzenie trenera. Praktycznie nie zdążył jednak z niego skorzystać.

Ivan Cavaleiro może się okazać niezłym wzmocnieniem, ale trzeba mu trochę pomóc

Obecność w podstawowym składzie wszystkich mieleckich weteranów także sugeruje, że to na nich Djurdjević chce się oprzeć. Nawet jeśli Wlazło grał w trochę innej roli niż ostatnio, łącząc pomysły, jakie mieli na niego dwaj poprzedni trenerzy. U Kieresia występował zwykle w środku pomocy, odpowiadając za rozgrywanie. Niedźwiedź widział w nim półprawego stopera. W debiucie Serba w fazie bronienia Wlazło był obrońcą, a gdy Stal odzyskiwała piłkę, szedł piętro wyżej, by lepiej wykorzystać jego technikę i wizję.

Co może z mieleckiej perspektywy niepokoić, to fakt, jak wyglądała druga połowa. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej przewagę zyskiwała Cracovia. Gospodarze skupiali się na pilnowaniu wywalczonego przed przerwą prowadzenia, a gdy je stracili, nie było ich stać na kolejny zryw i przejęcie inicjatywy. Jeśli coś wisiało w powietrzu, to zwycięski gol Pasów. To, że ostatecznie nie został uznany, każe uznać debiut za przyzwoity, bo pozwolił przerwać serię porażek i nawet wyjść, przynajmniej na chwilę, ze strefy spadkowej.

Jeśli obraz drugiej połowy wynikał z kwestii mentalnych, czyli niepewności drużyny będącej w dołku, albo taktycznych, bo Cracovia po wejściu Amira Al-Ammariego lepiej prezentowała się w ataku pozycyjnym, pół biedy. Po to Djurdjević został zatrudniony, by popracować nad mentalnością zespołu, a piłkarsko nie każdy rywal będzie nad Stalą górował. Jeśli jednak piłkarze Stali grali po przerwie tak, jak grali, bo mają jakiś problem fizyczny, naprawić to na tym etapie będzie znacznie trudniej. Pod względem pokonywanego dystansu Stal prowadzi w lidze, a w liczbie sprintów plasuje się w środku stawki, może więc problem leży gdzie indziej, a odejście trenera przygotowania fizycznego zatrudnionego w zimie ma inne podłoże. Więcej o głównych zadaniach Djurdjevicia powiedzą kolejne mecze.

Obecny sezon był pierwszym od 2020 roku, w którym nie widziano w klubie z Mielca głównego kandydata do spadku. Łatwo dziś mówić, że w Stali uwierzyli w nieśmiertelność, uśpili czujność, albo zaczęli myśleć o wyższych celach, nie mając ku temu możliwości. Rzeczywistość raczej wygląda jednak inaczej. To wszyscy wokół uwierzyli w nieśmiertelność Stali i uznali, że już nie wypada jak co roku typować ją do spadku i znów się pomylić. Ci, którzy rokrocznie widzieli w niej kandydata do spadku, nie mylili się jednak aż tak bardzo, jak mówiła co sezon końcowa tabela. Stal w każdym roku, w którym ocalała, miała fazę, gdy prezentowała się jak spadkowicz. Czasem była to fatalna wiosna po świetnej jesieni, czasem, jak w poprzednim, albo pierwszym po awansie sezonie, kryzysy były rozłożone bardziej równomiernie. To nigdy nie przestał być jeden z najmniejszych klubów ligi z jednym z najsłabszych składów, który do pozostania w lidze potrzebuje splotu korzystnych okoliczności.

Tym razem okoliczności układały się dla niego raczej niekorzystnie, więc w oczy zagląda spadek. Nikt w klubie raczej nie jest tym jednak zaskoczony. Jeśli coś zarzuca się w Mielcu prezesowi Klimkowi, to na pewno nie marzycielstwo i bujanie w obłokach, a wręcz przeciwnie: minimalizm i przyziemność. Zatrudnienie w pierwszej drużynie trenera, któremu te cechy też są bliskie, w tej sytuacji wydaje się krokiem w dobrą stronę. Pytanie tylko, czy nie spóźnionym.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

MICHAŁ TRELA

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli

Jakub Radomski
11
Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli

Jakub Radomski
11
Wolny piłkarz, odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli