Zimą napastnika szukało pół ligi, do Ekstraklasy trafiło łącznie piętnastu nowych snajperów. Niemal wszyscy z nich rozczarowują, ale tu trzeba postawić gwiazdkę. Nie dotyczy Śląska Wrocław. Assad Al-Hamlawi nie zapowiadał się na arcyskutecznego snajpera, lecz kiedy już zaczął strzelać, to nie może przestać i nie ma większego znaczenia, kto stoi naprzeciwko.
Spośród pięćdziesięciu pięciu goli strzelonych wiosną w Ekstraklasie przez napastników, ledwie siedem należy do nowych nabytków. Na piętnaście nazwisk, które dopiero poznajemy, jakiekolwiek bramki zapisaliśmy przy dwóch. To nie dziwi, bo już dawno udowadnialiśmy, że zimą ciężej ściągnąć skuteczną dziewiątkę, aczkolwiek zaznaczaliśmy, że takie też się zdarzają. Na przykład Renat Dadaszow i Assad Al-Hamlawi, którzy faktycznie strzelają. Ten drugi robił to częściej, dwa trafienia z Lechen Poznań sprawiają, że jego dorobek wynosi już pięć sztuk.
Na podobnym poziomie są wiosną Mikael Ishak, Benjamin Kallman, Efthymios Koulouris czy Jonathan Braut Brunes. Absolutna ligowa topka.
Al-Hamlawiego może jeszcze do niej nie zaliczymy, ale plusik przy nazwisku się należy. Tak samo, jak i pochwała dla Rafała Grodzickiego, który uwierzył, że chłopak z czternastoma trafieniami na drugim szczeblu rozgrywkowym w Szwecji może sprawić, że w Polsce Śląsk z nim w składzie jednak zostanie na szczeblu najwyższym.
Drodzy i nieskuteczni. Czy warto kupować napastników zimą?
Śląsk Wrocław — Lech Poznań 3:1 (1:1). Assad Al-Hamlawi nie przestaje strzelać
Assad Al-Hamlawi zaprezentował nam ciekawy wachlarz umiejętności. W poprzednich spotkaniach pokazał, że potrafi bardzo dobrze odnaleźć się w polu karnym, strzela ze świetnych pozycji, tym samym pomaga sobie w byciu skutecznym napastnikiem. Z Lechem Poznań wyglądało to podobnie.
- wykorzystał odbitą, zablokowaną piłkę, uderzeniem bez przyjęcia umieścił ją w siatce,
- znakomicie zorientował się w sytuacji, gdy piłka odbiła się od słupka i od rywala, instynktownie dokładając nogę.
Nie przeszkodziło mu to, że trochę się najeździł i nalatał, bo sporo czasu spędził na zgrupowaniu reprezentacji Palestyny. Nie przestraszył się, że naprzeciw niego stał reprezentant Polski Bartosz Mrozek. Oraz, nie zapominajmy, całkiem solidna defensywa, jeszcze jesienią chwalona za szczelność.
Właśnie, jesienią, bo wiosną Lech Poznań troszkę się rozszczelnia. We Wrocławiu Al-Hamlawi może i strzelał z pół-sytuacji, ale to nie oznacza, że Śląsk stwarzał tylko takie. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że pierwszy gol był następstwem wysokiego odbioru Piotra Samca-Talara. Samo się nie strzeliło, to najgroźniejsza możliwa sytuacja dla zespołu broniącego. Podobnie jest z kontratakami — niezły wyprowadził Arnau Ortiz, który jednak wybrał niezbyt dobre rozwiązanie, jakim był strzał z dystansu.
Ortiz próbował jeszcze raz, trafił w Aleksa Douglasa. Potem nie przymierzył Jose Pozo. Po przerwie, gdy już Al-Hamlawi miał na koncie dublet, mecz powinien zamknąć Mateusz Żukowski, który koszmarnie przestrzelił. Albo Henrik Udahl, który trafił w Mrozka. Sami widzicie: Śląsk sporo zrobił, zapracował na trzy punkty i nawet gdyby Petr Schwarz nie miał okazji do podwyższenia wyniku z rzutu karnego po tym, jak spóźniony Antoni Kozubal wpadł na Sylvestra Jaspera, mówilibyśmy o zasłużonym zwycięstwie.
Lech Poznań gubi punkty
Oddajemy jednak Rafałowi Leszczyńskiemu, że przyłożył do tego rękę. W zasadzie to obie, bo bronił nimi strzały, które powinny skończyć w siatce. Leszczyński w końcu zaprezentował formę z wicemistrzowskiego sezonu:
- wyciągnął uderzenie Filipa Jagiełły z pola karnego,
- zatrzymał zmierzający pod poprzeczkę strzał Mikaela Ishaka po przedłużeniu wrzutu z autu.
Wystarczyło. Na Lecha wystarczyło, bo zespół Nielsa Frederiksena z każdą minutą gasł pod kątem kreatywności. Śląsk Wrocław był zwartym szykiem w obronie, defensorzy sporo strzałów przyjmowali na siebie, całkiem skutecznie wypychali rywali z pola karnego, z najgroźniejszych pozycji. Raz przy tym przesadzili, Petr Schwarz trafił w Patrika Walemarka, Ishak trafił z wapna. Był to jednak absolutny maks niedawnego lidera tabeli.
Lech ma problem, gubi punkty. Raz gra względnie nieźle, raz koszmarnie, ale jednak — gubi. Śląsk natomiast coraz bardziej umacnia nas w tezie, że gdyby wcześniej miał na ławce takiego fachowca jak Ante Simundza, zamiast Jacka Magiery, nie byłby ostatnim zespołem w lidze. Fakt, że WKS i tak dostał już drugie życie, więc nie ma na co narzekać, ale to po prostu nie jest już najgorsza drużyna stawki.
Tylko tyle i aż tyle.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Feio przegrał Legii sezon i dzwoni do Mendesa. Ktoś pomylił odwagę z odważnikiem
- Bóg, skrzypce i wartości. Historia Sławomira Abramowicza
- Napastnik za ponad milion euro, a dopiero potem dyrektor sportowy. Dziwna kolejność
fot. Newspix