Jeszcze niedawno jeździł dla Rosji, jednak z ojczyny postanowił wyjechać dwa lata temu. Trafił do Polski, tu przyjął go nasz Związek Łyżwiarstwa Szybkiego i zaczął starania o to, by Władimir Semirunnij mógł zdobywać medale w Biało-Czerwonych barwach. Udało się – choć jeszcze nie ma obywatelstwa, to na niedawnych mistrzostwach świata niespodziewanie sięgnął po dwa: srebro i brąz. W rozmowie z Weszło opowiada o tym, jak wyjechał z Rosji i czego się bał w czasie swojej podróży. Potępia też agresję na Ukrainę.
Władimir Semirunnij. Wywiad z Rosjaninem, który zdobywa medale dla Polski
SEBASTIAN WARZECHA: Czemu jeździsz dziś dla Polski? Miałeś w końcu ofertę między innymi z Kazachstanu, a do naszego związku sam się odezwałeś. Co zdecydowało?
WŁADIMIR SEMIRUNNIJ: Pomysłów było więcej. Oferta z Kazachstanu, o której wspomniałeś, to jedna rzecz. Pisałem też do Holandii, do klubu, ale powiedzieli mi, że przyjmują tylko Holendrów. Mój kolega trenuje też w Calgary w Kanadzie. Tam też się odezwałem, ale nawet mi nie odpowiedzieli. W Polsce Konrad [Niedźwiedzki, dyrektor sportowy PZŁS – przyp. red.] za to od razu odpowiedział, wszystko mi wyjaśnił, mówił, że to będzie trudna, długa droga, ale mi pomogą. No i pomogli. Proces nadal trwa, ale już dużo zrobili.
Jak wyglądała twoja podróż do Polski?
Poleciałem samolotem do Kaliningradu. Miałem o tyle dobrze, że po Rosji wszędzie lataliśmy samolotami i płaciłem kartą, na której miałem jeszcze dużo kilometrów. Mogłem polecieć biznes klasą i dzięki temu mogłem wziąć więcej bagażu. I wiesz, ja wziąłem rower – 32 kilogramy – i trzy walizki po 30 kilogramów. Właściwie wszystkie rzeczy, jakie miałem. Potem trudno było mi dojść do busa. (śmiech) Bo autobusem jechałem już do Polski. Problemy były jeszcze na granicy, mocno się stresowałem. Ale tu podziękowania dla Polskiego Związku, który dał mi specjalne pismo, że zaprasza do treningów na 12 miesięcy. Pokazałem to na granicy, a rosyjscy celnicy: „no dobrze, to czekamy na ciebie za rok”. Ja się tylko uśmiechnąłem, „czekajcie, czekajcie”. I już byłem w Polsce.
Coś cię w Polsce zaskoczyło?
Raczej nie. Stresowałem się zmianą drużyny, wiadomo. Ale sportowe życie jest tu jak w każdym kraju. Cały czas treningi. Na razie nawet nie miałem za bardzo czasu nic zobaczyć, bo przez półtora roku głównie trenowałem, żeby być gotowym na ten sezon. Teraz akurat jadę do Gdańska, w końcu mogę coś zwiedzić. Chcę więcej pojeździć po Polsce. Bardzo chcę zobaczyć Kraków i Zakopane.
Mogę polecić Kraków, mieszkam niedaleko.
Warto zobaczyć?
Jasne, że tak. Choćby sam Wawel, ale fajnych miejscówek jest więcej.
Słyszałem dużo o krakowskiej kiełbasie, że jest dobra.

Władimir Semirunnij na torze. Fot. Newspix
Sprawdzaj! A tymczasem wróćmy do głównego tematu. Polskę wybrałeś po części przez trenera…
Tak, Pawła Abratkiewicza. Choć najpierw skontaktowałem się z Konradem, dopiero on powiedział mi, że trenerem będzie Paweł. Ale tak, gdy się dowiedziałem, tym bardziej chciałem do Polski. Kiedy Paweł trenował w Rosji [kadrę kobiet], miał super wyniki. Inna sprawa, że już w Polsce sytuacja z nim wyszła nie do końca dobrze. Mam z nim jednak cały czas kontakt, w każdej chwili mogę wpaść na przykład na herbatę.
Chciałem właśnie o to zapytać. Miałeś wątpliwości, gdy przestał być trenerem kadry – rok po tym, jak się tu zjawiłeś?
Byłem bardzo smutny. Wtedy jeszcze nie startowałem, tylko trenowałem, ale nie pasowało mi, że nikt nie uprzedził mnie o tej zmianie. Teraz ćwiczę z Rolandem Cieślakiem. Na początku – zresztą zawsze tak jest, gdy masz nowego trenera, w dodatku takiego, którego przyznali ci „z góry” – byłem niezadowolony. Nie wiedziałem, czy mu zaufam, a trenerowi trzeba zawsze ufać na sto procent. Ale gdy zaczęliśmy pracować, to już po miesiącu widziałem, że wszystko jest lepiej. Lepsze czasy, więcej watów na rowerze, na siłowni też solidniej. Dziś uważam, że Roland jest najlepszym trenerem, z jakim pracowałem.
Wspomniałeś, że nie mogłeś startować, miałeś nałożony okres karencji. Więc jak wyglądały twoje pierwsze miesiące w Polsce?
Najpierw zamieszkałem obok Tomaszowa [Mazowieckiego]. Przyjechałem tam we wrześniu, a sezon zaczyna się końcem października. W dodatku gdy inni jeździli na Puchary Świata, to ja zostawałem na miejscu sam, bo przez pierwszy rok nie mogłem startować. Do hali miałem siedem kilometrów, to biegłem do niej, robiłem trening, zjadałem jakąś zapiekankę i piłem kawę, spałem godzinę na kanapie, po czym robiłem drugi trening, a potem biegłem z powrotem. I tak wiele razy.
Czasem jeździłem też na halę na rowerze, ale w Polsce problemem okazały się zmiany czasu. Jak było ciemno o 16 czy 17, to zaczęło się robić trudno z powrotami. Więc brałem latarkę, biegłem z nią, próbowałem różnych rzeczy. Ale spoko, skoro to wszystko wytrzymałem, to teraz mi nic niestraszne. (śmiech)
Koledzy z kadry dobrze cię przyjęli?
Szybko zobaczyli, że jestem pracowity, że mogę pomóc w treningach, choćby na interwałach. Od razu mnie przyjęli do swojego grona. Żyjemy w dobrych relacjach.
Wypełniłeś zresztą trochę lukę w naszej reprezentacji. Mamy świetnych sprinterów i sprinterki, a tych długich dystansów nieco nam brakowało. Trafiłeś w miejsce, które nie było zajęte.
Tak, mi to nawet siedziało trochę w głowie. Wiedziałem, że ma być tylko jedno miejsce na piątkę na zawodach i bałem się, że zajmę je komuś z kadry. Ale dzięki temu, że mogłem startować w tym sezonie i odniosłem całkiem spore sukcesy, to na następny sezon mamy już trzy miejsca na 5000 i 10000 metrów, a do tego zrobiłem jeszcze jedno dodatkowe na 1500 m. Teraz może nas reprezentować więcej osób. To jest super. W tym roku też od razu poprawiły się wyniki na przykład Szymona Pałki, który zrobił 6:16, rekord Polski. Reszta chłopaków też zrobiła lepsze czasy. Myślę, że już mamy tych ludzi, którzy w kolejnym sezonie będą startować na tych długich dystansach.
Do sukcesów, które wspomniałeś, zaliczamy przede wszystkim dwa medale mistrzostw świata. Sytuacja związana z twoim obywatelstwem jakoś się po nich ruszyła? Konrad Niedźwiedzki wiele razy mówił, że potrzebujesz zaprezentować „jakiś argument”. No to mocniejszego chyba się nie dało.
Tak, to jest argument. Podobnie jak to, że rozmawiam po polsku. Dziś byłem u prawnika. Potrzebuję jeszcze kilku dokumentów, rodzice muszą dosłać je z Rosji. Teraz szukają tego, co potrzebne. Ale to można tak dosyłać „po trochu”. Wszystko, co najważniejsze, już zrobiliśmy. Będziemy za niedługo składać to do urzędu, a to, co mi doślą, dodamy z czasem.
Wyświetl ten post na Instagramie
Rodzina oglądała cię na mistrzostwach?
Tak, jasne. Dzwonili od razu po medalach. Ponoć skakali po mieszkaniu, a u nich już była pierwsza w nocy. Pewnie kogoś obudzili. (śmiech) Wujek, ciocia, babcia – wszyscy do mnie pisali. Cieszyłem się tym, że to oglądali.
Do Hamar – gdzie odbywały się mistrzostwa – jechałeś z myślą, że możesz powalczyć o podium? Czy po wcześniejszych występach myślałeś po prostu o tym, by pojechać najlepiej, jak umiesz?
Z jednej strony zawsze powtarzam sobie, że interesują mnie tylko medale. Z drugiej mam przez to często problemy, bo za bardzo chcę, za szybko zaczynam i przez to przegrywam. Teraz powiedziałem sobie, że jadę tak, by od pierwszego kółka podobało mi się to, jak się prezentuję. Jak jadę technicznie, jak odpycham się nogami. Chciałem się tym bawić. Wyszło super. Spróbuję to zapamiętać, żeby na wszystkich zawodach tak właśnie było, żebym się nie nakręcał. Ale ogółem od razu, jak przyjechałem do Polski, myślałem tylko o medalach.
Panuje taka opinia, że jak uprawiasz łyżwiarstwo, to pokonać musisz przede wszystkim Holendrów. Ale na długich dystansach niekoniecznie. Patrzę na medalistów ostatnich imprez i widzę Włocha, Norwega, Szweda, nawet Czecha, no i ciebie. Nie ma dominacji.
Nie ma. I super. (śmiech) Choć teraz jest większa konkurencja. Kilka lat temu jeszcze tak nie było, teraz może nie ma aż takich super szybkich czasów, ale wszyscy są bardzo blisko siebie. Po siedem-osiem osób jest naprawdę blisko siebie. I tak było w Hamar, gdzie jest wolny lód. Wygląda to trochę jak wyniki w sprincie.
Gdy zobaczyłeś swoje rezultaty, od razu czułeś, że może być z tego medal?
Tak. Na piątkę pomyślałem nawet, że może wystarczyć na pierwsze miejsce, bo rok czy dwa lata temu podobne wyniki dawały złoto. Jak zobaczyłem, że ostatecznie byłem trzeci, to też się bardzo tym jednak cieszyłem. Na dychę robiłem treningi tempowe na określone czasy, ale na mistrzostwach jechałem te kółka troszeczkę wolniej. I zdobyłem srebro.
Słyszę od ciebie takie: „fajnie, są medale, ale mogło być lepiej”.
No tak, zawsze chcę złota. Teraz mam w głowie nieco złości z tego powodu. Bo ja naprawdę chciałem wygrać. Jasne, fajnie, że mam medale, trochę mi to pomaga mentalnie, bo wiem, że mogę zdobyć to złoto. Ale z drugiej strony jestem zły, że jeszcze go nie mam. (śmiech)
Czyli ty jesteś zły. A jak zareagowało otoczenie na te wyniki – trenerzy, koledzy z kadry? Bo nie ma co kryć, że dla naszej kadry to wielkie sukcesy. Mówiliśmy już, że na dłuższych dystansach nam ich brakowało.
Myślę, że trener spodziewał się, że mogę zdobyć medal. Ale koledzy z kadry chyba niekoniecznie. Próbuję im mówić, że w sporcie trzeba myśleć tylko o złocie, ale mimo wszystko chyba się nie spodziewali, że mogę stanąć na podium. Ale po medalu na piątce wszyscy przyszli na dychę i mnie dopingowali. Słyszałem na ostatnich kółkach, jak krzyczeli. Mam nadzieję, że jak teraz zobaczyli, że u mnie to wyszło, a w kolejnym roku będziemy trenować i startować razem, to też uwierzą, że sami mogą osiągnąć sukcesy. Chciałbym, by moje wyniki, dały im więcej motywacji.

Podium rywalizacji na 10000 metrów. Władimir Semirunnij po lewej. Fot. Newspix
W PZŁS też są teraz pewnie optymistycznie nastawieni?
Tak, po tych medalach zdecydowanie. Następny rok w dodatku jest olimpijski. Humor w związku jest dobry.
Troszeczkę weszliście – jako łyżwiarstwo – w taki moment, gdy nasi skoczkowie przeżywają kryzys. A w XXI wieku tylko raz na igrzyskach nie zdobyliśmy medalu w skokach. Inna sprawa, że łyżwy też ich trochę dostarczały. Nie wiem, na ile znasz tu historię…
Znam! W 2014 roku ostatnie medale polskich łyżew na igrzyskach. Konrad Niedźwiedzki, Jan Szymański i Zbigniew Bródka w drużynie mieli brąz. Bródka został mistrzem olimpijskim. Dziewczyny też w drużynie zdobywały medale w 2010 i 2014. A później było trochę słabiej. Ale to sport. Na pewno trzeba cały czas próbować. Ja mam w głowie, że chcę jeździć długo i to długo na wysokim poziomie, żeby zaliczyć kilka igrzysk. Dla medalu zrobię wszystko, co będę mógł.
Te największe polskie sukcesy to akurat rosyjskie igrzyska, pewnie oglądałeś?
Tak, jak najbardziej. Pamiętam, jak oglądałem któryś dystans siedząc przed telewizorem i wydawało mi się, że jakoś to wszystko wolne i pomyślałem sobie: „Ja bym szybciej przyjechał”. No, miałem wtedy 11 lat, rocznikowo 12. Młody byłem. Ale jeśli chodzi o igrzyska, to w 2022 roku medal zdobyli moi koledzy – Daniił Ałdoszkin i Rusłan Zacharow – w drużynie, razem z Siergiejem Trofimowem. To też bardzo dobrze pamiętam, bo oglądałem to w Internecie.
Cieszyłeś się ich sukcesem?
Wiesz, trenowałem z nimi, super było widzieć, jak sięgają po medal. Daniił i Rusłan to jedni z moich najbliższych przyjaciół.
W wielu sportach są próby przedolimpijskie na rok przed igrzyskami. U was takiej zabrakło.
Tak, nie mieliśmy próby. W dodatku zorganizowali nam spotkanie, na którym powiedzieli, że lód zrobią dopiero na siedem dni przed pierwszym startem. Przy okazji poprzednich igrzysk były nawet treningowe starty, teraz tak nie będzie. Jeszcze nie rozmawiałem o tym z trenerem, ale wiem, że może pojawi się szansa na start w juniorskim Pucharze Świata w Mediolanie. W tym sezonie mam ostatni rok, w którym mógłbym się tam załapać, wystartować i zobaczyć, jaki będzie tam lód. Przekonamy się.
Wracając do twojego paszportu – nie jesteś w ostatnich latach pierwszą osobą ze Wschodu, która się o niego stara i może wystąpić dla Polski na igrzyskach. W kadrze lekkoatletycznej mamy na przykład Kryscinę Cimanouską i Marię Żodzik. Tyle że ta druga ma polskie korzenie…
Inna sprawa. To bardzo ułatwia. Ja nikogo nie mam wśród przodków. Próbowali szukać, ale nie udało się znaleźć.
Czyli brak polskich związków. No właśnie, tu muszę zapytać: spotykałeś się z negatywnymi komentarzami przez to, że jesteś Rosjaninem, a jeździsz dla Polski?
Coś tam czasem ludzie z Rosji pisali w komentarzach. Ale ja to lubię poczytać, trochę się na to zdenerwować, żeby potem im pokazać swoje na torze. Niech widzą, że mam sukcesy.
Zmieniło się nastawienie po medalach mistrzostw świata? Komentarze są już inne?
Tak, teraz są tylko dobre. (śmiech) Super, ale z drugiej strony jak nie będzie złych, to też niedobrze. Nie będzie tej motywacji.
Jak bardzo chcesz, to mogę założyć fejkowe konto i zawsze coś tam napisać.
(śmiech) Nie, aż tak bardzo nie potrzeba.
Czy po przyjeździe do Polski zorientowałeś się, że jakieś rzeczy wyglądają inaczej, niż opisywano ci to w Rosji? Stereotypy o Polsce albo na przykład historia.
Historia nie, bo w szkole bardzo źle się jej uczyłem. (śmiech) Znam daty, jakieś wydarzenia, ale od dziecka jeździłem na obozy i niespecjalnie mnie ta historia zajmowała. W tym kontekście za wiele więc o Polsce nie wiedziałem, stereotypów też zresztą raczej nie znałem.
A co do wojny w Ukrainie?
Wiedziałem, że tam wszystko wygląda niedobrze, choć w Rosji mówili, że idzie zgodnie z planem. Bo nawet w Rosji się da zorientować w sytuacji. Jak jesteś niegłupi, to zdobędziesz informacje sam, nie z telewizji. Dla mnie zresztą każda wojna, agresja, to zła sprawa. Nie ma różnicy, kto byłby agresorem.
Gdy przyjechałeś do Polski, musiałeś zresztą złożyć deklarację potępiającą wojnę.
Jak ją podpisałem, to byłem jeszcze w Rosji. Bardzo mnie to stresowało, ale Konrad powiedział mi, że to opublikują to oficjalnie dopiero, jak trafię do Polski. To mnie uspokoiło, bo bałbym się to publikować wcześniej.
Obawiałeś się, że nie mógłbyś wyjechać z kraju?
Tak.
A o rodzinę? Ona została w Rosji.
Bałem się, wiadomo. Nie wszystko można w Rosji teraz zrobić czy powiedzieć. Mam z nimi jednak kontakt, rozmawiamy regularnie.
A kontakt z kolegami? Też utrzymujesz?
Tak. Nie zdarzyło mi się, żeby ktoś nie chciał ze mną rozmawiać, bo wyjechałem. Mam bliskich przyjaciół, z którymi cały czas rozmawiam. Wszyscy też bardzo mi pomagali poradzić sobie z tą sytuacją, gdy oczekiwałem na decyzję ISU [Międzynarodowej Unii Łyżwiarskiej]. Zresztą gdy miałem wyjechać z Rosji, rozmawiałem z kolegą ze swojej drużyny. Bardzo mu zresztą dziękuję, bo mi powiedział, że „Wowa, jesteś młody, masz super wyniki i potencjał, na pewno trzeba jechać”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Władimir na MŚ juniorów, jeszcze w barwach Rosji. Fot. Newspix
W Rosji straciłbyś już dwa lata.
Teraz nie ma międzynarodowych zawodów, od razu jest przez to mniej pieniędzy. Wiem, że dali im więcej w nagrodach – za mistrzostwa Rosji czy Spartakiadę. Obozy też można robić właściwie tylko w Rosji czy Białorusi. Wiem, że są ciężkie, bo nie ma dobrych lokacji, może jedna czy dwie są w porządku.
Zmieńmy na moment temat. Chciałbym prześledzić twoją historię. Sportowo zaczynałeś od karate…
Tak. Jak byłem w szkole, to mama powiedziała, że muszę coś jeszcze robić. Ale na karate cały dzień było rozciąganie, a ja na tym płakałem. (śmiech) Bardzo tego nie lubiłem. Potem trafiłem do łyżwiarstwa, do tego śpiewałem trochę w chórze. Próbowałem też grać w piłkę nożną, ale powiedzieli mi, że się nie nadaję. Mogłem co prawda długo biegać, ale brakowało mi techniki.
Czyli szybko odkryłeś, że masz wytrzymałość?
Tak, ale dobre wyniki na łyżwach zaczęły się, gdy miałem jakieś 15-16 lat. Natomiast już wcześniej było na przykład tak, że treningi miałem 10 kilometrów od domu i szkoły. I ja spokojnie mogłem iść do szkoły, potem na trening i do domu wracać biegiem po tym treningu. Na wyniki jednak trochę czekałem, bo byłem wysoki, ale chudy i słaby. Musiałem zacząć chodzić na siłownię, a gdy byłem mały, to bardzo nie lubiłem. Teraz jest dla mnie super. (śmiech)
Na łyżwach od razu trafiłeś na długie dystanse?
W Rosji było tak, że jak jesteś młodzieżowcem, do 14. roku życia, to startujesz tylko na krótkich dystansach. Dopiero potem wchodził wielobój, w którym było też 3000 metrów. Wtedy trener zaczynał decydować, w którą stronę idziemy. W Polsce jest podobnie, choć wiem, że tu już niektórzy młodzieżowcy próbują jeździć nawet 5000 metrów. Na przykład jest w Zakopanem Kiryl Pishchala [rocznik 2010 – przyp. red.], który piątkę zrobił w Tomaszowie w czasie około siedmiu minut, a to bardzo szybko w tym wieku. W Rosji dopiero by zaczynał na tych długich dystansach, o ile trener by tak zdecydował.
Chociaż myślę, że jak jesteś młody i dobrze idzie ci na siłowni, a na rowerze świetnie robisz krótkie odcinki, to tak naprawdę musisz biegać wszystko. Dopiero potem trzeba wybrać czy pójdziesz w sprinty, czy na dystanse.
W którym momencie zrozumiałeś, że możesz odnosić naprawdę duże sukcesy?
Kiedy miałem 15 lat i zdobyłem pierwszy medal na mistrzostwach Rosji wśród młodzieżowców – srebro w mass starcie – to przyjechałem do domu cały szczęśliwy, a rodzice od razu: „Wowa, patrz, tutaj jeden chłop wygrał wszystkie dystanse, a ty tylko srebro w drużynowym mass starcie”. Bardzo się na to zdenerwowałem i w przyszłym roku wygrałem mistrzostwa w swojej kategorii wiekowej na 3000 i 5000 metrów. Po tych mistrzostwach utrzymałem ten poziom.
Słyszałem, że twój tata mówił ci stale, że musisz pracować jeszcze ciężej.
Tak mówił. I super. Dziękuję mu za to. W sporcie trzeba cały czas dokładać, żeby odnosić sukcesy.
On sam nie ma związków ze sportem, prawda?
Tak. Na pewno coś robił, jako dziecko, podobnie mama, która tańczyła. Ale żeby ktoś miał większe związki ze sportem w mojej rodzinie, to tylko babcia. Wiem, że biegała, chociaż nie mam pojęcia do jakiego wieku. No, dziadek też. On pływał trochę na kajakach i próbował lekkiej atletyki. Ale to tyle. U mnie w rodzinie więcej pracują głową. Babcia była w banku, dziadek inżynier, mama nauczycielka, tata teraz w IT. Pradziadek i prababcia też wszyscy nauczyciele, na przykład rosyjskiej literatury. Wszyscy pracowali głową, tylko ja nogami. (śmiech)
O czym właściwie myślisz, gdy jedziesz na łyżwach 10000 metrów? To jednak jest – jak i kolarstwo – pewna monotonia.
Dużo daje tu trening, czy to na rolkach, czy rowerze. Tam robię też takie specjalne odcinki, bloki, po 12 minut. I tam też próbowałem to robić czasem bez słuchawek, wyłączyć głowę. Myśleć tylko o tym, że pcham nogę, żeby każde odbicie nóg było lekkie. Więc jak jadę dychę, to robię takie liczenie: „raz, dwa, raz, dwa”. A na ostatnich siedmiu kółkach w głowie mam tylko jedno słowo – „trzymaj”. I to wszystko.
Widzisz, pytam, bo ja na przykład mam odwrotnie. Jak robię coś męczącego i w jakiś sposób monotonnego, to myślę o wszystkim, byle nie o tym. Jaki serial ostatnio widziałem, co zjem na obiad – co tylko przyjdzie mi do głowy.
Czasem zdarza mi się włączyć w głowie jakąś muzykę. Lubię rocka czy jakiś dubstep. Mogę to sobie odtworzyć w głowie, gdy jadę takie długie dystanse, jak piątkę czy dychę.
Jak rower – o którym wspomniałeś – przekłada się na łyżwy? Jaki dystans trzeba by przejechać, żeby poczuć to samo zmęczenie, co po 10000 metrów na łyżwach?
Szczerze mówiąc… nie wiem. Na rowerze nie mam takiego poziomu kwasu mlekowego, jak na łyżwach. Jadę na przykład na tętnie 190, a kwas mlekowy dochodzi do czwórki [norma u człowieka w stanie spoczynku to 0,5-1,5 mmol/l krwi, z kolei u człowieka po typowym treningu ok. 4 – przyp. red]. Mogę tak długo jechać. Na łyżwach jest podobnie, jak jadę spokojnie. Ale jak robię mocne odcinki, to od razu podskakuje do osiemnastu-dziewiętnastu. Żeby taki poziom zrobić na rowerze, to trzeba by robić takie tempówki po pięć minut i jechać na full gaz. Może po którymś odcinku dałoby to takie poczucie w nogach, jakie dają łyżwy.
Wyświetl ten post na Instagramie
Na rowerze tylko jeździsz, czy też oglądasz kolarstwo?
Oglądam, jak najbardziej. Teraz patrzyłem na wyścig Mediolan-San Remo, ale jak wszyscy – głównie na ostatnie kilometry. Super było.
Chyba najciekawsza edycja od lat.
Tak, zdecydowanie.
Inspirujesz się kimś z kolarstwa?
Na pewno Mathieu van der Poel jest kimś takim [Holender wygrał zresztą wspomniany wyścig – przyp. red.]. Tadej Pogacar jest też takim liderem. Ale podoba mi się też bardzo Remco Evenepoel, ale też – żeby nie mówić tylko o tych kolarzach z topu – to bardzo podoba mi się jazda Arnaud De Lie. No i wiadomo, Michał Kwiatkowski, bo teraz zaczynam kibicować mocniej polskim zawodnikom. (śmiech)
Zastanawiałem się, czy wspomnisz Pawła Siwakowa. W pewnym sensie to sytuacja podobna do twojej – jest Rosjaninem, zmienił barwy, reprezentuje Francję.
Tak, ale on od dawna miał podwójny paszport. Zmienił barwy już kilka lat temu, teraz ma tylko paszport francuski. Ja na przykład nie myślałem na razie o tym, czy zostawić sobie rosyjski paszport, gdy już dostanę polski. Teraz to trudna sytuacja, żeby pozbyć się tego rosyjskiego. Ja nie byłem w armii i mogą mi powiedzieć, że nie mogę tak zrobić, bo „nie dopełniłem obowiązku wobec kraju”. Łatwiej może być go po prostu zostawić i tyle, schować do szuflady. I tak nie chcę mieszkać w Rosji. Paszport po prostu zostanie, a ja nawet nie będę tam jechać.
ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix