Reklama

Natalia Maliszewska: “Polska staje się potęgą short tracku. Piszemy historię” [WYWIAD]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 marca 2025, 11:01 • 14 min czytania 4 komentarze

Na igrzyskach w 2022 roku straciła szansę na medal przez pozytywny wynik testu na koronawirusa. Pod koniec 2023 roku dostała zawieszenie z powodu ominięcia testów antydopingowych. Wróciła przed tym sezonem i początkowo sobie nie radziła. – Przelała mi się woda w kubku. Układ nerwowy był bardzo zmęczony – mówi nam. W miarę trwania sezonu jednak doszła do wysokiej formy. I na niedawnych mistrzostwach świata wywalczyła trzy medale. Co było kluczowe na drodze do tych sukcesów? Czemu fakt, że jest blisko trzydziestki, to dla niej plus, nie minus? I co miała na myśli mówiąc, że medal w sztafecie zdobyły razem z koleżankami, bo pojechały “jak nie one”? Rozmowa z naszą najlepszą łyżwiarką na krótkim torze.

Natalia Maliszewska: “Polska staje się potęgą short tracku. Piszemy historię” [WYWIAD]

Natalia Maliszewska. Rozmowa z liderką polskiej kadry w short tracku

SEBASTIAN WARZECHA: Pisałaś wczoraj [rozmowa miała miejsce we wtorek – przyp. red.] na Instagramie, że wreszcie wrócisz do domu i będziesz mogła spokojnie usiąść na swojej kanapie. Widzę jednak, że obowiązki jeszcze cię gonią.

NATALIA MALISZEWSKA: Tak, ale na szczęście to już bardziej codzienne sprawy, i to u mnie, w rodzinnym mieście – Białymstoku. Ostatnie kilka dni spędziłam w Warszawie i był to naprawdę intensywny, ale bardzo przyjemny czas. Nie sądziłam, że mój sukces na mistrzostwach świata wzbudzi aż takie zainteresowanie w mediach – to bardzo miłe i motywujące.

W domu wszystko się zakurzyło? Bo ile ty tak naprawdę spędzasz w nim dni w czasie sezonu?

Już nawet tego nie liczę. Ale mało. Ostatnie trzy miesiące były najtrudniejsze, bo od 27 grudnia byłam tam przez siedem dni. I to z przerwami.

Reklama

Dla ciebie to w dodatku był dłuższy sezon. Przygotowania do niego zaczęłaś tak naprawdę w lutym zeszłego roku.

Tak, byłam już wtedy w ruchu. Robiłam to, co mogłam prywatnie: rower, pilates, siłownię. Ruszałam się. Potem zaczęłam przygotowania z kadrą, a później cały sezon startów i treningów. Łącznie trzynaście miesięcy. Dało to o sobie znać i czuję już zmęczenie.

Przypomnijmy: pod koniec 2023 roku otrzymałaś dyskwalifikację za ominięcie trzech testów antydopingowych, choć ostatnie z tych „ominięć” było tak naprawdę tylko spóźnieniem. Czułaś, że potraktowano cię wówczas niesprawiedliwie?

Dla mnie to już zamknięty rozdział i naprawdę cieszę się, że mam tamten czas za sobą. Nie chcę już do tego wracać. Wiem, że media wciąż o to pytają, ale ja skupiam się teraz na tym, co przede mną – a przede mną wyjątkowo ważny czas, bo sezon olimpijski. To na nim chcę skoncentrować całą swoją energię.

Porozmawiajmy więc o zakończonym sezonie, w którym wróciłaś do rywalizacji. Twoja trenerka, Urszula Kamińska, mówiła, że short track zmienił się przez czas twojej nieobecności. Czy dla ciebie to był jakiś szok, kiedy już wróciłaś do startów na najwyższym poziomie? Czułaś, że faktycznie wygląda to trochę inaczej, niż jeszcze nieco ponad rok wcześniej?

Trudno mi powiedzieć. Short track ewoluuje tak naprawdę z każdym sezonem. W dodatku ja też się zmieniłam, nie jestem tą samą łyżwiarką, co przed przerwą. Nie mogę tego porównać, bo moja forma nie była taka jak wcześniej. Na początku tego sezonu byłam na innym, dużo niższym poziomie.

Reklama

Mistrzostwa świata pokazały jednak, że „ogarniam” to, co się dzieje w tym short tracku, bo po prostu umiem jeździć na łyżwach i skutecznie wyprzedzać. Więc ostatecznie tych zmian, o których wspomniałeś, tak nie odczułam. Jak już noga „zapodaje” i jestem w formie, to czuję się na tym lodzie jak ryba w wodzie.

Natalia Maliszewska

Natalia Maliszewska i Julie Letai walczą o pozycję w czasie World Cupu w Mediolanie. Fot. Newspix

Dojście do tej formy zajęło jednak sporo czasu…

Tak. Trwało to długo. Za długo. Myślałam, że to wszystko przyjdzie szybciej.

Czyli kiedy?

Tak naprawdę, że od samego początku sezonu, że nic się nie zmieni w stosunku do formy sprzed okresu zawieszenia. Jednak rzeczywistość nieco się ze mnie zaśmiała. Nastąpiło zderzenie, na początku nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie wiedziałam, kiedy ta forma przyjdzie, a jak nie przychodziła przez dłuższy czas, to zastanawiałam się, czy w ogóle wróci. To było trudne.

Co było najtrudniejsze? Czy samo to, że czułaś, że nie jesteś w odpowiedniej dyspozycji? Czy może moment, gdy już wróciłaś do rywalizacji i widziałaś, że rywalki, na poziomie których byłaś wcześniej, nagle są daleko z przodu?

Pierwszy start od razu zweryfikował, w jakim miejscu jestem. Ale ja już przed World Tourami czułam się niepewna, wiedziałam, że to nie jestem ja, że nie do końca wychodziło mi na treningach wszystko tak, jak chciałam. Sezon przygotowawczy przejechałam naprawdę bardzo dobrze, byłam pozytywnie nastawiona. A potem po prostu w pewnym momencie coś mnie „zgięło” i nagle zaczęło się robić ciężko. Czułam się bardzo zmęczona, treningi wydawały się dużo cięższe. A przez lato przejechałam bez problemu wszystkie „zapisane” okrążenia, program wykonałam w stu procentach.

W pewnym momencie przelała mi się po prostu woda w tym kubku. Układ nerwowy był bardzo zmęczony. A regeneracja układu nerwowego i tego wszystkiego, co się dzieje w środku – i w głowie, i reszcie organizmu – trwa długo. Stąd trochę czasu zajęło, żeby się z tego dołka wygrzebać. W przeszłości, jeśli miałam takie dołki, to trwały tydzień, może dwa, a nie sześć miesięcy.

Kiedy w takim razie nastąpił moment, gdy poczułaś, że jest dobrze? Dopiero na mistrzostwach świata, na sam koniec sezonu?

W sumie wcześniej. Styczniowe Mistrzostwa Europy też były całkiem dobre. Indywidualnie medalu tam oczywiście nie zdobyłam, ale poczułam, że coś zaczyna się ruszać w dobrym kierunku. Były w końcu medale drużynowe [sztafeta kobieca i sztafeta mieszana, obie z Natalią w składzie, zdobyły brązowe medale – przyp. red.] i cieszyłam się, mogąc być częścią tak silnego zespołu. Później na World Tourze w Tilburgu coś zaczęło „chwytać”. Tam byłam w finale na 500m, bardzo blisko podium. Gdyby nie to, że Amerykanka na ostatnim okrążeniu mnie wypchnęła – mogłoby się skończyć medalem.

W kilku wypowiedziach twierdziłaś, że w pewnym momencie sobie „odpuściłaś” i gdy to zrobiłaś, to wszystko nagle przełożyło na lepszą formę. Brzmi paradoksalnie.

Może nie tyle odpuściłam, co przestałam nakładać na siebie tę presję wielkiego powrotu i moich wyobrażeń co do tego, jak będę jeździć i jak to wszystko będzie wyglądało. Bo przez pierwszą połowę sezonu po prostu było mi bardzo ciężko. Nie czułam się dobrze. Nie potrafiłam wejść do programu głównego World Touru [czyli do minimum ćwierćfinału zawodów, gdzie kwalifikuje się 20 najlepszych zawodniczek z kwalifikacji – przyp. red.], co było dla mnie totalnym zaskoczeniem.

To była po prostu taka codzienność mierzenia się z tym, że nie jestem tą samą łyżwiarką, którą byłam wcześniej. I w końcu w połowie sezonu, właśnie przed Mistrzostwami Europy, powiedziałam sama sobie: „dobra, jest ciężko, nawet bardzo”. Wtedy uznałam, że ten sezon jest, jaki jest i niech on sobie po prostu płynie. A ja i tak będę startować, robić wszystko, co mogę i walczyć do samego końca, bo mimo wszystko wiem, że dużo rzeczy może się wydarzyć.

Wtedy to ciśnienie opadło i dało mi takie rozluźnienie od tego napięcia, które moje ciało generowało przez pierwszą połowę sezonu.

Czy w powrocie do formy pomagał fakt, że nie byłaś w kadrze sama i mogłaś wzorować się na innych zawodniczkach? Czy w ogóle się do kogokolwiek odnosiłaś?

Nie. Ja wiem, że jestem zupełnie inną zawodniczką, że mam inne doświadczenie, inny staż treningowy. Stąd wiedziałam, że to, co działa na resztę, niekoniecznie musi działać na mnie. Koniec końców po prostu przyjęłam, że jestem sama ze sobą. Bo dziewczyny przejechały cały poprzedni sezon, a w ten weszły z innym nastawieniem i poziomem mentalnym, niż ja. Nie było tutaj przestrzeni na to, żeby się porównywać, bo byłam na zupełnie innym etapie przygotowań.

Sztafeta kobiet short track

Sztafeta kobiet ze srebrnym medalem MŚ. Od lewej: Natalia Maliszewska, Gabriela Topolska, Kamila Stormowska, Nikola Mazur. Fot: FB/PZŁS (Rafał Oleksiewicz)

A odczuwasz jakoś fakt, że jesteś już weteranką tej kadry? Z twojego rocznika jest w niej tak naprawdę tylko Nikola Mazur, reszta to osoby młodsze. Masz gdzieś z tyłu głowy, że możesz być przez to wzorem dla innych?

Nie, bo myślę, że każdy jest ostatecznie nastawiony na swój cel i raczej nie skupia się na reszcie. Więc mimo tego że jestem w tej kadrze starsza, to nie odczułam tego w ten sposób. Choć sama czuję plusy swojego wieku. Bo skoro jestem starsza, to bardziej doświadczona i widzę to w swoich biegach. Mimo że momentami nie byłam w dobrej formie i nie jeździłam tak super jak reszta, to swoim doświadczeniem czasem byłam w stanie zrobić więcej.

Mówię na przykład o takim „odczytywaniu” biegów – blokowaniu rywalek, odnalezieniu się na torze w trakcie biegu, wyprzedzaniu, zmianie toru jazdy. Czasami przechodziłam biegi wyłącznie dzięki doświadczeniu. Chwytałam się tego doświadczenia właśnie, bo wtedy był to mój jedyny atut.

Pytam o ten status „weteranki”, bo długo była nią twoja siostra, Patrycja. Ona zakończyła jednak karierę dwa lata temu, choć przez zawieszenie chyba nie było dane ci do końca odczuć tego, że jej w tej kadrze już nie ma. Czy teraz jakoś to do ciebie dotarło?

Oczywiście miło było, jak Pati była zawodniczką i jeździłyśmy razem, bo obok miałam taką osobę, co do której wiedziałam, że zawsze jest i wspiera, ale na przykład nie musiałyśmy gadać i potrafiłyśmy też dobrze odnaleźć się w ciszy, spokoju. Gdy skończyła karierę, to przeżyłam przygotowania do sezonu, gdzie Pati była częścią naszej drużyny dzięki programowi ministerialnemu Super Trener [program zachęcał byłych zawodników między innymi do pracy w charakterze asystentów trenerów w kadrach narodowych – przyp. red.] i pomagała nam w wielu rzeczach. Super było ją widzieć w pewnym sensie po tej drugiej stronie, jak dobrze się w tych warunkach odnajduje.

Mimo wszystko ja wiem, że choć jeżdżę też w drużynie, to zawsze będę jednostką. Nie pozwoliłabym sobie, żeby zakończenie kariery mojej siostry wpłynęło tez na mnie. Mam zbyt ważne cele. Oczywiście, cieszyłam się, że była, ale teraz szanuję jej podejście, jej przestrzeń i jej decyzję o zakończeniu kariery. Bo nie chciałabym opierać swojego szczęścia czy kariery na tym, że ona była. Świetnie, że była, ale jeśli jej nie ma, to po prostu jej nie ma. A ja dalej robię swoje.

CZYTAJ TEŻ: PATRYCJA MALISZEWSKA. WYWIAD Z LEGENDĄ POLSKIEGO SHORT TRACKU

Powiedziałaś o tym, że masz ważne cele. No to z jakimi właściwie celami ruszałaś do Pekinu na mistrzostwa świata?

Z takimi, żeby po prostu zrobić wszystko, co mogę, bo na tamten moment trudno było mówić o jakichkolwiek celach indywidualnych. Cieszyłam się z samego faktu, że dostałam miejsce na start na 500 metrów. Bo może nie każdy to wie, ale miejsca na mistrzostwach świata są ograniczone i nie wszyscy mogą jechać wszystko. Stąd cieszyłam się z tej szansy, jaką otrzymałam od trenerów.

Wiedziałam, że zrobię, co w mojej mocy, a ile mi to da i na ile tę szansę wykorzystam, to pokaże sam weekend. Oczywiście byłam mocno zmotywowana, chciałam wyjechać z Pekinu zadowolona i z przekonaniem, że faktycznie zrobiłam tam wszystko, co tylko mogłam. Ale nie ukrywam, że bardzo mocno stawiałam na starty sztafet i byłam pewna, że tu na pewno będę w stanie zrobić wiele, pomóc sztafecie. Wiedziałam, że tam na pewno zostawię całe swoje serce, żeby wrócić z medalem do domu.

Pierwszy z twoich trzech medali na tych mistrzostwach, to właśnie start w sztafecie kobiet. Zdobyłyście srebro, a potem mówiłaś, że to medal najbardziej z tych wszystkich znaczący.

Tak, bo przez tyle lat bujałyśmy się po tych półfinałach i finałach czy to Pucharu Świata, czy mistrzostw Europy, czy mistrzostw świata. I zawsze działo się wtedy coś, co sprawiało, że nie udawało nam się „dowieźć” medalu i stanąć na podium. W tym sezonie już mistrzostwa Europy wyszły super, byłyśmy tam bardzo zdeterminowane i świetnie się zaprezentowałyśmy jako drużyna. Później niestety w startach w World Tourze znów bywały różne i ciągle czegoś stale nam brakowało.

No a ten medal mistrzostw świata to był… no kurczę, historyczny moment. Ludzie mówili potem, że jako drużyna przejechałyśmy wszystkie biegi – ćwierćfinał, półfinał i finał – jak nie my. Byłyśmy bardzo stabilne i silne, a przy tym nie popełniałyśmy błędów. Przecież my tak naprawdę walczyłyśmy w tej sztafecie nawet o złoto! Dla niektórych było to wcześniej naprawdę nie do pomyślenia. A my naprawdę mogłyśmy to zrobić.

W indywidualnym starcie z kolei doszłaś do półfinału, a tam… nie udało ci się wejść do rywalizacji o medale po starciu z Kanadyjką Florence Brunelle. Czułaś, że mimo wszystko w tym finale pobiegniesz, po przywróceniu do niego przez sędziów?

Jechałam wtedy na drugiej pozycji i wyglądało to tak, że na finiszu mogłam albo być w tym finale, albo mogłam w nim nie być. Nic nie było pewne. No to moim zdaniem warto było zaryzykować i zablokować Kanadyjkę, niż niczego nie spróbować. Nie miałam przecież nic do stracenia. No i nie weszłam do finału, ale przewinienie Kanadyjki – która mnie wypchnęła – było na tyle bezpośrednie i wbrew zasadom, że dostałam ten awans.

Ale jeszcze schodząc z tego biegu miałam w głowie takie nastawienie: „no dobra, trudno, albo ona, albo ja”. Nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi, bo i tak byłam już dumna z występu. W ćwierćfinale ustanowiłam rekord Polski, więc półfinał to był dla mnie taki bieg, w którym mogłam dużo zyskać, ale nie mogłam wiele stracić. Jechałam wtedy bez presji, po prostu chciałam dobrze i szybko pobiec. A co to miało ostatecznie dać, traktowałam już tylko jako skutek uboczny tego, jak pojechałam.

Czy to pomogło ci też później podejść do finału ze spokojną głową, bez presji?

Nie no, w finale już oczywiście pojawiła się adrenalina. To inny charakter biegu, bo znaleźć się w najlepszej piątce na świecie na 500 metrów… no to gdzieś tam pojawia się myśl, że „a może mogłabym jednak stanąć na tym pudle”. Niestety przez to, że w półfinale dostałam ten awans, na starcie musiałam stać na pozycji numer pięć, a to mocno rujnowało moją wizję o zdobyciu medalu. Więc skupiłam się tylko na tym, by dobrze wystartować i być blisko czołówki.

I to był mój cel na ten bieg – konkretny start, a potem jedziemy do końca. Bo wiedziałam, że potrafię budować dobrą prędkość, co pomaga w wyprzedaniu i mogłoby mi dać podium mistrzostw świata. Więc gdzieś z tyłu głowy miałam tę myśl o tym, co mogę zrobić, by jednak być tego podium jak najbliżej.

Natalia Maliszewska

Natalia Maliszewska z brązem mistrzostw świata. Fot. FB: PZŁS (Rafał Oleksiewicz)

I udało się na nie wejść. Ogółem zdobyliśmy na tych mistrzostwach trzy medale i we wszystkich miałaś udział. Trenerka kadry, Urszula Kamińska, mówiła, że jest zadowolona, choć jej zdaniem… tych medali mogło być nawet sześć. Jednak patrząc na tabele medalową mistrzostw, łatwo dostrzec, że więcej niż trzy mają tylko Kanada i Holandia. Stąd pytanie: czy twoim zdaniem Polska to kraj, który zaczyna być światową potęgą w short tracku?

Zdecydowanie tak. W poprzednim sezonie cała nasza kadra pokazywała, że mamy silny skład zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. My się pokazujemy z dobrej strony od kilku lat bez przerwy, więc taka opinia nie może być zaskoczeniem. Wiadomo też, że jako kraj, który nie ma wielkiej historii medalowej, my po prostu cały czas uczymy się na własnym przykładzie. Sami sprawdzamy, jak szybcy możemy być i jak dobrze jechać.

Po prostu jesteśmy tymi pierwszymi zawodnikami, którzy zdobywają regularnie medale, szczególnie w startach drużynowych. Wcześniej tego nie było, nie mieliśmy na czym bazować. Piszemy nową historię polskiego short tracku. Sezony poprzedni i ten dopiero co zakończony pokazują jednak, że możemy zrobić naprawdę wiele w tym sporcie.

Zainteresowanie takim sportami jak short track jest najmocniejsze w sezonie olimpijskim. Igrzyska za niespełna rok, mieliście już okazję jeździć na hali, gdzie rozegrane będą wówczas zawody. Ale czy ty w ogóle o tych igrzyskach myślałaś? Albo czy myślisz teraz, już po zakończeniu sezonu? Czy jednak teraz odpoczynek, a dopiero potem przyjdzie czas na olimpijskie przygotowania?

Zdecydowanie ta druga opcja. Sezon był trudny i wyczerpujący. A odpoczynek jest tak samo ważny, jak trening. Teraz chcę odetchnąć i przez jakiś czas po prostu nie gadać już o łyżwach, dać sobie z tym wszystkim spokój. Po prostu żeby wejść dobrze w sezon olimpijski, muszę odpocząć jak zwykły człowiek. Na razie myślę tylko o tym.

Czyli co, kierunek na ciepły kraj?

Tak jest.

Mogę zapytać dokąd?

Do cieplejszej Hiszpanii.

Europejsko. Myślałem, że może Malediwy, wiesz, większa egzotyka…

Nie no, gdzieś muszę jeździć na rowerze. Na Malediwach raczej nie ma gdzie. (śmiech)

ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o sportach zimowych:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Polecane

Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków

Jakub Radomski
2
Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków
Ekstraklasa

“Możemy remis?”, spytało Zagłębie. “Nie możecie”, odpowiedział Raków

Paweł Paczul
134
“Możemy remis?”, spytało Zagłębie. “Nie możecie”, odpowiedział Raków