Trafił do Jagiellonii, gdy reprezentacja Kazimierza Górskiego z genialnym Kazimierzem Deyną zajmowała trzecie miejsce na mundialu w Niemczech. Od tego czasu Ryszard Karalus jest ciągle związany z aktualnym mistrzem Polski: jako piłkarz, trener i działacz. W Białymstoku najczęściej mówią o nim krótko: „legenda”. W rozmowie z Weszło Karalus opowiada, jakie pogardliwe okrzyki słyszeli kiedyś z trybun piłkarze Jagiellonii, opisuje czasy pełne korupcji i mówi, dlaczego zawiódł go Lech Poznań. Wspomina, co kiedyś powiedział Adrianowi Siemieńcowi i krótko analizuje Betis. Bo okazuje się, że trafiliśmy na człowieka, który regularnie ogląda ligę hiszpańską.
Jakub Radomski: Właściwie jak długo jest pan związany z Jagiellonią?
Ryszard Karalus, były piłkarz, trener i działacz Jagiellonii: Od 1974 roku, czyli 51 lat. Byłem wtedy piłkarzem Włókniarza Białystok i w tym 1974 roku przenieśli nas do Jagiellonii. To jest niesamowite, jak zmieniło się wszystko przez lata. Kiedyś Jagiellonii nie szanowano. Graliśmy mecz, a ludzie krzyczeli: „Śledziki!” albo: „Białorusini!”. Dziś Jagiellonia ma markę, jest szanowana. To są inne czasy. Choć na Legii nas skręcili w tym ćwierćfinale Pucharu Polski.
Niedawno Jagiellonia dostała pismo z Kolegium Sędziów, z którego wynika, że sędziowie popełnili błąd i w drugiej połowie należało podtrzymać decyzję z boiska o przyznaniu wam karnego. To było blisko końca spotkania, przy stanie 1:1.
Zgadza się, od początku było wiadomo, że to błąd. Ale co to zmienia? Wynik pozostał i to Legia będzie grać w półfinale, a Jagiellonii już nie ma w Pucharze Polski. Ale kiedyś z tym sędziowaniem było gorzej, dużo gorzej.
Początek lat 80., gramy z Wisłą w Krakowie mecz w finałowym turnieju o mistrzostwo Polski juniorów. Jesteśmy tam my, oni, jeszcze Łódź i Rzeszów. Chłopak ode mnie strzela piękną bramkę z 20 metrów, w samo okienko. Pamiętam, że mecz prowadził sędzia Aleksander Suchanek. I on mówi: „Przepraszam, ale już wcześniej zakończyłem ten mecz”. Jak wcześniej? Jak zakończył? Nie do wiary, nie uznał tego gola. Były więc karne, bo skończyło się 0:0. Pokonaliśmy Wisłę w konkursie jedenastek. Oni grali jednak ostatni mecz turnieju i żeby sięgnąć po mistrzostwo, musieli wygrać 5:0. Wie pan, jakim wynikiem skończyło się ich spotkanie?
To chyba pytanie retoryczne.
5:0. To jeszcze dwie historie. Gramy w lidze z Rakowem, na ich terenie. Jest 0:1, ale nam udaje się wyrównać w 88. minucie. Doliczony czas gry, jakiś dziwny karny dla nich, ale zawodnik Rakowa nie trafia. Gramy dalej, jest 96. minuta i co się dzieje? Kolejny wydumany karny! Tym razem go wykorzystali. Kiedyś w Bydgoszczy po meczu sędziowie przede mną uciekali. Prowadziliśmy 2:1 i Jacek Chańko ruszył skrzydłem, po czym dośrodkował. To było ewidentnie zagranie do tyłu. Padł gol na 3:1 dla nas, a sędzia co? Mówi, że jest spalony. Cały stadion zdziwiony. My w szoku.
Opisuję to panu, żeby pokazać, jakie to były czasy. Ja w pewnym momencie powiedziałem, że w życiu nie chcę już prowadzić seniorów. Tak bardzo denerwowałem się tym wszystkim, że robiły mi się jakieś plamy na twarzy. W czasach korupcji człowiek był kompletnie bezradny. To było najgorsze. Nie wierzę dziś nikomu, kto funkcjonował w tamtych czasach i mówi, że o niczym nie wiedział. To bzdury. Wszyscy o tym wiedzieli i zdecydowana większość po prostu to tolerowała.
Ryszard Karalus, zdjęcie z 2020 roku
Wspomina pan o Chańce. W Jagiellonii prowadził pan wielu młodych zawodników, którzy później zrobili kariery: Marka Citkę, Dariusza Czykiera, Mariusza Piekarskiego, Daniela Bogusza czy Tomasza Frankowskiego. Kto z nich mógł zrobić największą?
Jako pierwszego wskażę Czykiera. Jako drugiego Piekarskiego. Choć oni wszyscy dość dużo osiągnęli. Darek był ważną postacią Legii, Mariusz grał w Brazylii, gdzie wyrobił sobie markę. Jacek trafił do Werderu Brema, Daniel do Arminii Bielefeld. Tomek Frankowski dość szybko odszedł od nas do Strasbourga. A Citko popełnił spory błąd.
Kiedy?
Gdy był już w Widzewie i miał ofertę z Blackburn. Doradzałem mu: „Idź, to właściwy kierunek”, ale on nie zdecydował się na transfer. Chyba trochę się bał.
Dziś ma pan 79 lat i ogląda każdy mecz Jagiellonii Adriana Siemieńca. Jak wrażenia po spotkaniu z Lechem?
Szczerze? Zawiódł mnie ten Lech. Po Jagiellonii było widać zmęczenie, nie dało się tego ukryć, a oni, zamiast narzucić swoje tempo grania, to prezentowali takie nie wiadomo co. Podania w poprzek, do tyłu, bez zdecydowania. Jagiellonia pokazała olbrzymią ambicję, zaangażowanie, mimo braku sił kapitalnie doskakiwała w drugiej połowie do przeciwnika, nie pozwalając mu rozwinąć skrzydeł. I to wystarczyło.
Jak w ogóle odbiera pan trenera Siemieńca?
Pamiętam go jeszcze jako asystenta Ireneusza Mamrota. Już wtedy Adrian prowadził większość treningów i ludzie dookoła podkreślali, że świetnie się na tym zna. Kiedy objął zespół, Jagiellonia była w trudnej sytuacji, broniła się przed spadkiem. Sporo osób dziwiło się, że klub stawia na kogoś takiego, ale ja byłem optymistą. Choć oczywiście sam nie spodziewałem się, że to wszystko potoczy się aż tak: w kolejnym sezonie historyczne mistrzostwo, a teraz świetna gra w pucharach i szansa na kolejny tytuł.
Na podstawie obserwacji i opinii innych powiedziałbym, że Siemieniec jak mało kto, mimo młodego wieku, potrafi opanować emocje. Ma w sobie coś takiego, że jest spokojny, zrównoważony i to bardzo mocno przechodzi na jego zawodników. Nie ma w nim szaleństwa, podskakiwania, wzbudzania kontrowersji. Jest za to oczywiście pewna spontaniczność i to też świetnie przenosi się na grę Jagiellonii. To człowiek, który wie, czego chce. Udało mu się zbudować drużynę, która ma swój własny, atrakcyjny styl.
Adrian ma jeszcze jeden atut. Jemu po prostu dopisuje szczęście. Kiedyś, po meczu z Radomiakiem, wygranym 3:2, powiedziałem mu: „Jeżeli zwyciężasz w spotkaniu, które tak przebiega, to ja jestem spokojny o kolejne sukcesy i regularną grę w pucharach”. A ten nasz ostatni mecz na Widzewie? Oni atakują, mają multum okazji, ale do końca utrzymuje się 0:1 i do widzenia. Zastanawiałem się: „Czego ten Widzew się bał? Dlaczego nie grał tak od początku?”. Mieliśmy szczęście, że nie prezentował się tak w pierwszej połowie.
Adrian Siemieniec po wygranej 2:1 z Lechem
Ma pan swojego ulubionego piłkarza obecnej Jagiellonii?
Jesus Imaz, zdecydowanie. Nie ma innego piłkarza w tej lidze, który tak potrafiłby strzelić gola z niczego. Ogromne postępy robi Mateusz Skrzypczak. Gdyby on był jeszcze troszeczkę szybszy, mielibyśmy kawał piłkarza. Ale i tak nie jest źle. Ciekawi mnie, czy Michał Probierz da mu teraz pograć w reprezentacji. Uważam, że chłopak na to zasłużył.
A Afimico Pululu? Przecież to czołg, nie pamiętam drugiego takiego piłkarza w naszej lidze. To w tej chwili jakościowo numer jeden w Jagiellonii. Niech pan sobie przeanalizuje, jak często doskakuje do niego dwóch przeciwników, którzy i tak mają problemy, dzięki czemu rywalowi brakuje chwilę później piłkarzy w innych miejscach na boisku.
Afimico Pululu w akcji
Na pewno trzeba pochwalić działaczy za transfery. Rzadko zdarza się w polskiej piłce, by ktoś aż tak dobrze wiedział, jaki typ zawodnika chce ściągnąć. Weźmy takiego Norberta Wojtuszka. Ale to jest inteligentny i dobry piłkarsko chłopak. I jak on się szybko aklimatyzuje. Gdy patrzyłem na niego w pierwszych występach dla Jagiellonii, miałem wrażenie, że ten gość musi już w tym klubie być minimum rok. Tak dobrze czuł system gry i rozumiał się z kolegami. Poza tym to boczny obrońca, którego gra to o wiele więcej niż wybijanie piłki.
Przychodzi do nas Edi Semedo. W Radomiaku nie był jakąś wielką gwiazdą. Ktoś powie, że to biegacz, jeździec bez głowy. Ale Adrian wiedział, kogo chciał. I ten Semego ma kluczowy udział przy golu na 2:1 z Lechem, którego wbił sobie Radek Murawski. W tamtej akcji świetnie wykorzystano jego atuty.
Dostrzega pan w Białymstoku modę na Jagiellonię?
Widzę, że wielu dzieciaków i młodych ludzi identyfikuje się z tą drużyną. Chce jej kibicować, niesamowicie się cieszy po golach. Kiedyś martwiłem się: „Kurczę, gramy w Ekstraklasie, a na mecze chodzi pięć tysięcy ludzi”. Nie mogłem tego pojąć. A na Lecha w niedzielę przyszło prawie 20 tysięcy i ci ludzie byli szczęśliwi, że zobaczyli to zwycięstwo na żywo.
Widzę, jak dzięki świetnej grze Jagiellonii powstają coraz lepsze relacje międzyludzkie. Jak wiele dzieciaków ma odskocznię od alkoholu i narkotyków, bo utożsamianie się z klubem jest dla nich cholernie ważne. Ktoś powie, że Karalus przesadza, koloryzuje, ale ja naprawdę wierzę w to, że piłka nożna może kapitalnie wpływać na inne sfery życia. W Białymstoku to się teraz dzieje, tylko nie możemy się w tym zatrzymać. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że ten, kto się zatrzymuje, tak naprawdę się cofa.
Przed nami dwumecz z Betisem w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Przed spotkaniem z Lechem Łukasz Masłowski, dyrektor sportowy waszego klubu, bardzo nieśmiało wypowiadał się na temat szans Jagiellonii. A pan jak je widzi?
Tak się składa, że bardzo dużo oglądam ligi hiszpańskiej. W weekend widziałem ich spotkanie wyjazdowe przeciwko Leganes. Przegrywali do przerwy 0:2, ostatecznie wygrali 3:2. To specyficzna drużyna. Betis na pewno będzie faworytem dwumeczu, ale oni czasami mają wahania formy i sprawiają na boisku wrażenie, jakby im się nie chciało grać.
Dyrektor Masłowski powiedział, że Jagiellonia w tej rywalizacji niczego nie musi, a tylko może. Myślę, że to jest klucz, potrzebne będzie też szczęście. Pamiętam mecz Jagiellonii, prowadzonej jeszcze przez Janusza Wójcika, z GKS-em w Katowicach. Zdobyliśmy bramkę na 1:0, a później rywal marnował całą masę okazji. Oby podobnie było w Sewilli.
Kogo pan wskazałby w tej chwili jako przyszłego mistrza Polski?
Liczą się już tylko trzy drużyny. Na plus Rakowa jest na pewno to, że zaczął grać widowiskowo i zarazem skutecznie. To dla mnie taka drużyna wręcz obsesyjnie poukładana przez Marka Papszuna. Lech sporo ze swojej siły traci na wyjazdach. A Jagiellonia? Podziwiam ten zespół, naprawdę. To niesamowite, jak oni sobie radzą mimo tylu spotkań w nogach. Niech sięgną po mistrzostwo. To byłby ewenement – powtórzyć mistrzostwo, jednocześnie sięgnąć po nie drugi raz w historii, grając jeszcze bardzo długo w pucharach. Długo by o tym pamiętano.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:
- Chorwacki John Travolta i fan nocnych treningów. Oto nowy trener Widzewa
- Lech Poznań – to zadyszka czy już wykolejenie?
- Uwaga, chwalimy Raków! Ale jest za co