Wczoraj upadł po skoku na 239. metr. Dziś Domen Prevc poleciał o osiem metrów dalej – ustanawiając tym samym nową życiówkę – i wylądował na spokojnie, telemarkiem. I dobrze, że obejrzeliśmy taki lot w wykonaniu Słoweńca. Bo bez niego byłby to kolejny konkurs lotów do całkowitego zapomnienia.
Cudem tak naprawdę jest to, że ten konkurs w ogóle się odbył. Czy też raczej – odbyła się jedna seria. Wcześniej odwołano kwalifikacje i zawody kobiet. Te mężczyzn przekładano po trochu. Z 16:30 na 17. Z 17 na 17:15. A potem jeszcze trzeba było poczekać kilka dobrych minut na start. Biedny Danił Wasiljew z Kazachstanu na belkę wchodził tyle razy, że właściwie mógł już rozbić tam namiot (o ile Karl Geiger użyczyłby mu w tym celu kombinezonu) i w nim przesiedzieć kolejne upływające minuty, do momentu, gdy jury zezwoli na start.
W końcu jednak do tego doszło.
I Wasiljew skoczył. 113 metrów. Kolejni zawodnicy byli jednak… jeszcze słabsi. 98,5 m. 99,5 m. Wreszcie 113,5m. Dzisiejsze loty długo lotów nie przypominały. Dość napisać, że dopiero siódmy skoczek – Adrian Thon Gundersrud – przebił słynny wynik Adama Małysza z Willingen, lądując na 160,5 m. 200 metrów z kolei jako pierwszy przekroczył Lovro Kos, odbijający się od belki jako 24. zawodnik dzisiejszego konkursu. Po nim na moment wszystko się rozkręciło, ale że wiatr dziś nie trzymał się stabilnie jednego kierunku, to później znów nastąpiło gwałtowne spowolnienie, bo skoki na 200 metrów raz jeszcze stały się nieosiągalne dla większości zawodników.
Polacy w tym wszystkim w miarę się odnaleźli. Co prawda Dawid Kubacki poleciał tylko 142,5 m, a Maciej Kot ratował się przed upadkiem jeszcze w powietrzu i klapnął na 123,5 m, ale reszta coś tam zdołała polatać. No, Jakub Wolny też nie zachwycił, choć był o krok od tego, by zapunktować – skok na 177 metrów dał mu 31. miejsce. Lepsze rezultaty ogarnęli kolejno Kamil Stoch (201 m, 19. miejsce), Aleksander Zniszczoł (203 m, 18.) i przede wszystkim Paweł Wąsek – 209,5 m dało mu 12. lokatę.
I ten skok Pawła to już dziś coś naprawdę solidnego, zresztą świadczy o tym miejsce. Ogółem ledwie ośmiu skoczków przekroczyło dziś 220 metrów – a przypomnijmy, punkt HS w Vikersund wynosi 240 – z kolei trzech poleciało dalej niż 230 m. Z czego dwóch o pół metra. Widowiska wybitnego jak na tę skocznię więc nie było… z jednym wyjątkiem. Gdy na belce usiadł bowiem Domen Prevc, obejrzeliśmy taki skok, na jaki czekaliśmy przez cały weekend. Słoweniec poleciał 247 metrów, wylądował spokojnie, telemarkiem i cieszył się z nowego rekordu życiowego.
𝙒𝙔𝘾𝙕𝙀𝙆𝘼𝙉𝙀 𝙉𝘼𝙅𝙇𝙀𝙋𝙄𝙀𝙅 𝙎𝙈𝘼𝙆𝙐𝙅𝙀
Niedziela w #Vikersund nas przeczołgała, ale gdy już Domen Prevc walnął 𝟮𝟰𝟳 (DWIEŚCIE CZTERDZIEŚCI SIEDEM!!), to mogliśmy podnosić szczęki z podłogi
Lotnik z innej galaktyki.#skijumpingfamily #RawAir #Vikersund pic.twitter.com/TBWPaWLx5H
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) March 16, 2025
Inna sprawa, że taki skok i tak nie dał mu triumfu w cyklu RAW Air. Jego zwycięzcą został Andreas Wellinger (dziś drugie miejsce, 230,5 m), a trzeci w norweskim turnieju skończył Ryoyu Kobayashi (trzeci też w dzisiejszym konkursie, 222 m).
Ciekawie wygląda też sytuacja w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, bo Jan Hoerl zmniejszył tam już stratę do Daniela Tschofeniga do ledwie 94 punktów. A że do końca sezonu jeszcze trzy konkursy indywidualne, w tym dwa w lotach, to Tschofenig stoi przed dużym wyzwaniem. Bo jego starszy rodak z pewnością jest w wyższej formie, a do tego lepszym lotnikiem.
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH: