Reklama

Zgadza się, jesteśmy przeciętniakami. Polacy na szóstym miejscu w drużynie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

06 marca 2025, 19:05 • 6 min czytania 6 komentarzy

Nawet nie próbowaliśmy dziś marzyć o tym, że reprezentanci Polski osiągną coś wielkiego w konkursie drużynowym. Bo najzwyczajniej w świecie nie mieliśmy ku temu podstaw. Stąd dzisiejsze zawody oglądaliśmy bardziej jako neutralni fani, niż kibice nakręcający się z każdym kolejnym skokiem Biało-Czerwonych. Tym bardziej, że już po pierwszym było właściwie wiadomo, jak to wszystko się skończy. Cóż, taki to sezon. Jesteśmy przeciętniakami. Po prostu.

Zgadza się, jesteśmy przeciętniakami. Polacy na szóstym miejscu w drużynie

Dwóch dobrze, dwóch nie

Słuchajcie, doskonale wiemy, jak wygląda ta zima w wykonaniu polskich skoczków. Dlatego gdy przed dzisiejszym konkursem zastanawialiśmy się, czy możemy mieć jakiekolwiek oczekiwania względem polskiej ekipy, w głowie pojawiał nam się cichy głosik, który mówił: “Po prostu niech tego nie spier…”. Bo w sumie tak to właśnie wyglądało. Liczyć mogliśmy głównie na to, by żaden z Polaków nie pokpił sprawy i wszyscy skoczyli w miarę solidnie.

A jakie miejsce miało to dać? Nie łudziliśmy się, że lepsze niż piąte. Dlatego gdzieś w okolice tej piątki mieliśmy ustawiony celownik, aczkolwiek i szóstą lokatę pozostałoby nam zaakceptować. Niższa oznaczałaby jednak, że coś tu poszło nie tak.

I po pierwszej kolejce, ba, po pierwszych dwóch zastanawialiśmy się, czy aby nie będzie właśnie tak, że coś w tym konkursie pójdzie podopiecznym Thomasa Thurnbichlera bardzo nie tak. Aleksander Zniszczoł skoczył bowiem 116 metrów, co dało mu 32. notę w całej serii. Przy czym za sobą miał wszystkich Chińczyków i Kazachów, a z nacji faktycznie walczących o drugą serię wyprzedził jedynie dwóch Szwajcarów, Amerykanina i Fina. Jednym zdaniem: to był – jak na możliwości Olka – katastrofalny skok.

Taki z gatunku “skupniowych” czy “matejowych”, w tym najgorszym wydaniu Roberta, który przecież był całkiem solidnym skoczkiem.

Reklama

Kuba Wolny w kolejnej rundzie i nie pomógł, i niczego nie zepsuł. Jego 121 metrów jednak nie pozwoliło nam wyprzedzić rywali, wśród których znaleźli się nawet… Finowie. Ci zaczęli dwoma naprawdę solidnymi skokami, stąd wyprzedzali i nas. Na szczęście tylko do skoku Pawła Wąska. Nasz najlepszy skoczek z tego sezonu pokazał dziś, że akurat on lata solidnie. W pierwszej serii osiągnął 131 metrów (indywidualnie 10. miejsce) i podciągnął Polaków nieco w górę. Dawid Kubacki, kończący to wszystko, wylądował na 127,5 m, co też pomogło umocnić się na – jak to ostatecznie się okazało – szóstej pozycji.

Po pierwszej serii byliśmy więc idealnie w połowie stawki złożonej z 11 ekip. Wiadomo, jeszcze kilka lat temu byłaby to katastrofa. Dziś? Taki wynik zasłużył co najwyżej na lekkie wzruszenie ramion, choć nie sposób było nie zauważyć, że przy solidnym skoku Zniszczoła – powiedzmy, że podobnym do Kubackiego – nie mielibyśmy wcale daleko do czwartych Niemców. A nawiązanie walki z naszymi sąsiadami to już byłoby coś, czego się po prostu nie spodziewaliśmy.

Ale cóż, to nie w tym sezonie.

Sto punktów za najlepszymi

W drugiej serii było lepiej… ale nasze miejsce się nie zmieniło. Paradoks? No w sumie nie, bo do Japończyków – którzy skończyli na piątej lokacie – się nieco zbliżyliśmy. Nie żeby był to wielki powód do radości, ot, warto zaznaczyć, że nie jesteśmy jeszcze tak koszmarnie słabi. Bo że ogółem z nami kiepsko, to akurat fakt.

Jasne, pozytywnie zaskoczył dziś Dawid Kubacki, który może i nie obronił dla nas piątej lokaty (zajmowaliśmy ją przed jego skokiem), ale biorąc pod uwagę jego formę i jej falowania z tego sezonu, to dwa całkiem solidne skoki i tak wystarczają, by napisać, że nie było z naszym weteranem tak źle. Paweł Wąsek też skakał na swoim poziomie, czyli w okolicach TOP 10.

Zawiodła pozostała dwójka, z naciskiem na Zniszczoła. Ten polatał co prawda lepiej w drugiej serii, ale taki pierwszy skok, jak jego, po prostu nie ma prawa się wydarzyć, jeśli chce się myśleć o nawiązaniu jakiejkolwiek walki z lepszymi reprezentacjami. A że się przydarzył, to Polacy co najwyżej naciskali na Japończyków, ale ostatecznie i tak nieskutecznie. O Wolnym było wiadomo, że na papierze będzie najsłabszym punktem tej ekipy, wielkich oczekiwań nie mogliśmy mieć, stąd jego próby traktujemy jako takie idealne na miarę (niskich) oczekiwań.

Reklama

Miejsce – jak pisaliśmy – w sumie też powinniśmy tak określić. A że w porównaniu do konkursów z 2015, 2017 czy 2019 jest źle? No jasne, że jest. Skończyliśmy przecież ponad sto punktów za podium! Kilka lat temu byłaby to prawdziwa katastrofa. Żeby dogonić rywali i stanąć na podium, każdy z naszych skoczków musiałby dziś dołożyć średnio po nieco ponad 7 metrów na skok. Nie zaskoczyło nas to jednak, bo ostatnie sezony – z wyjątkiem 2022/23 – nauczyły nas, że czasy naszego wielkiego skakania po prostu się skończyły. Czy wrócą i jeśli tak – to kiedy? Nie mamy na to odpowiedzi.

Co najwyżej napisać możemy, że na pewno nie na tych mistrzostwach. O tym akurat jesteśmy przekonani.

Słowenia znów złota

Przed dwoma laty – na własnej ziemi – Słoweńcy okazali się bezkonkurencyjni w konkursie drużynowym. W tym roku faworytami nie byli, większe szanse dawano fenomenalnym przez cały sezon Austriakom, gospodarzom, czyli Norwegom, a także Niemcom, którzy naprawdę dobrze poskakali na skoczni normalnej, gdzie medal zdobył Andreas Wellinger (srebrny), a Karl Geiger ze swoim monstrualnie wielkim kombinezonem skończył tuż za podium.

Dziś jednak to Słoweńcy latali najdalej.

W nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej wszyscy zmieścili się w TOP 15 konkursu (z Polaków był w tej “15” tylko Wąsek, Kubacki skończył na 16. miejscu, Wolny 26., a Zniszczoł 27.). I choć najgorszy z Austriaków był wyżej od najgorszego ze Słoweńców, to Austriacy zajęli miejsca od 8. do 12. (z pominięciem 10., to zajął Paweł), a Słoweńcy byli odpowiednio na 2., 6., 13. i 15. Co ciekawe – indywidualnie najlepszy był Marius Lindvik, a trzeci Johann Andre Forfang. To sugerowałby, że Norwegowie powinni bić się o zwycięstwo, ale do dyspozycji tej dwójki najzwyczajniej w świecie nie doskoczyli dwaj koledzy.

W efekcie zawodnicy ze Skandynawii skończyli na trzecim miejscu, przed nimi z niewielką przewagą wylądowali niezwykle równi – ale nie rewelacyjni – Austriacy, a wszystkim odskoczyli obrońcy tytułu, którzy wygrali z przewagą ponad 20 punktów. Zaskoczenie? Na pewno. I to kolejne na tych mistrzostwach, bo takim było też złoto Mariusa Lindvika na skoczni normalnej.

Niespodzianek w Trondheim więc nie brakuje. I szkoda tylko, że nie należą do nich występy Polaków.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Polecane

Paweł Wąsek: Norwegowie? Nie mam zamiaru obrażać się przez całe życie [WYWIAD]

Sebastian Warzecha
3
Paweł Wąsek: Norwegowie? Nie mam zamiaru obrażać się przez całe życie [WYWIAD]