Dorastał bez ojca, a na boisku po jednej nieudanej akcji reagował bardzo emocjonalnie. Czasami pyskował trenerowi. Oskar Pietuszewski uspokoił się, dojrzał i dziś, choć ma dopiero 16 lat, znaczy coraz więcej w Jagiellonii Białystok. Z nerwowego chłopaka, który miał problemy ze wzrokiem i grał w goglach, stał się dynamicznym skrzydłowym, którego rywale, najczęściej z bezradności, ostro faulują. Niedawno znalazł się w centrum kontrowersji podczas meczu Jagiellonii z Legią w Pucharze Polski. – On nigdy nie szukał faulu, a rywale cięli go na żywca. Tam był ewidentny karny – przekonuje jeden z moich rozmówców.
– To jeden z najlepszych chłopców w Europie w swoim roczniku – stwierdził Marek Wasiluk w podcaście Tomasza Ćwiąkały. Miał na myśli urodzonego w 2008 roku Oskara Pietuszewskiego, który zaczyna coraz więcej znaczyć w Jagiellonii Białystok. Ktoś powie, że przesadził. Albo – że promuje chłopaka, z którym pracował. Ale ci, którzy zetknęli się z Pietuszewskim i teraz uważnie go obserwują, wiedzą, że to nie są słowa na wyrost.
– Pamiętam, że jako dziecko miał problemy ze wzrokiem i grał w okularach, takich goglach w stylu Edgara Davidsa. Gdy nie wygrywaliśmy, one były zaparowane, ale widać było, że Oskar płacze. Zawsze miał charakter zwycięzcy i przeżywał, gdy coś nie wychodziło. Reagował na dwa sposoby: łzami, ale zdarzały się też gorsze rzeczy. Bywało, że po meczu z wściekłości rzucał czymś w szatni – opowiada w rozmowie z Weszło Rafał Muczyński, pierwszy trener Pietuszewskiego.
Jak Mariusz Piekarski
Muczyński najpierw prowadził Oskara w białostockiej Akademii Piłkarskiej Talent. Trenował tam rocznik 2007. Oskar, mimo że miał sześć lat, grał już wtedy ze starszymi o rok. Kiedy Muczyński otrzymał propozycję przeniesienia się do Jagiellonii, podążyła tam z nim część chłopców z Talentu, w tym Pietuszewski. – Od początku bardzo się wyróżniał. Potrafił wziąć piłkę, okiwać kilku rywali i wygrać nam mecz. Ale kiedy coś nie działo się po jego myśli, zachowywał się tak, jakby chciał zburzyć cały świat – dodaje Muczyński, który prowadził Oskara przez siedem lat.
Ryszard Karalus to w Białymstoku legenda. Były piłkarz Jagiellonii, później jej trener. Człowiek, który wychował wielu bardzo znanych piłkarzy i działa w klubie do dzisiaj. – Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem Oskara. Te gogle i takie dziwne zauszniki. Zadziora, trochę łobuz. Lubił na boisku oddać. Czasami nawet pyskował do trenera. Znam szkoleniowców, którzy by go wywalili z drużyny, ale ja mówiłem: „Spokojnie, w razie czego to ja z nim porozmawiam”. Zawsze wolałem urwisów niż takie ciepłe kluchy – mówi nam Karalus.
Osoba z Jagiellonii: – Oskar się trochę uspokoił, dojrzał. Na to, że tak się zachowywał, miał moim zdaniem wpływ fakt, że w jego domu nie było ojca. Wychowywała go mama. Miał potrzebę jakiegoś męskiego autorytetu i trochę buntu. Ale to spowodowało też, że niczego się nie boi i ma taki charakter.
Pietuszewski w dryblingu
Karalus przekonuje, że nastolatek przypomina mu trochę młodego Mariusza Piekarskiego. – Piekarski uczył się w technikum i pamiętam, jak kiedyś mówi do mnie: „Grozi mi dwója z niemieckiego. Niech trener porozmawia z nauczycielką”. Pytam, jak ta pani się nazywa, a „Piekiario” do mnie: „Nie wiem!”. Myślę, że z Oskarem mógłbym odbyć podobną rozmowę – śmieje się 79-letni dziś szkoleniowiec.
Kamil Stanisławski zetknął się z Pietuszewskim już w 2017 roku, gdy chłopiec występował w kadrze województwa. Niedawno prowadził go w juniorach Jagiellonii, razem z Wasilukiem, przed tym, jak Oskar trafił do pierwszej drużyny.
– Niesamowicie pewny siebie. Już kiedy go poznałem, nie miał żadnych kompleksów. Brał odpowiedzialność na siebie, chciał dowodzić atakiem. I jedna bardzo ważna rzecz: praktycznie nie tracił piłek. Pamiętam, jak kiedyś strzelił gola z kurzu, jak my to często określamy. 0:0, nudny mecz, mało się działo. Nasz zespół miał aut w okolicach linii środkowej. Oskar cofnął się po piłkę, dostał ją, okiwał wszystkich i jeszcze efektownie położył bramkarza. Cały on. Czasami byliśmy w szoku, gdy patrzyliśmy, jak przyspiesza na trzech metrach, albo jak idealnie przyjmuje piłkę mocno zagraną od stoperów. Był fantastyczny w takich mikrorzeczach. Choć bardzo przeżywał nawet jedną nieudaną akcję. Trzeba było reagować, żeby wracał po niej na właściwe tory – opisuje Stanisławski w rozmowie z Weszło.
Pietuszewski na swojej piłkarskiej drodze już sporo przeszedł. Kilka lat temu miał zerwane więzadła, ale nie załamał się. Był strasznie zdeterminowany, by jak najszybciej wrócić. – Szkoda, tamten uraz był niepotrzebny. Wynikał z tego, że Oskar nie dostał odpowiedniej przerwy na regenerację – mówi Karalus.
A Stanisławski dodaje: – Strasznie pragnął znowu grać w piłkę. Pamiętam sytuację, jak prowadziłem trening starszego rocznika, a Oskar, jeszcze nie w pełni zdrowia, siedzi przy boisku, tuż przy linii, i patrzy tęsknym wzrokiem. Chciał już grać, a ja miałem ochotę podbiec i powiedzieć: „Pomału, pomału”. Mało chłopaków zachowuje się w taki sposób. Podobny charakter ma też Szymon Stypułkowski z rocznika 2006. Oskar sporo zawdzięcza Markowi Wasilukowi, który pilnował go, rozmawiał z nim. Chłodził mu czasami głowę, żeby nie zgłupiał. Teraz jest już u Adriana Siemieńca, który świetnie wie, jak podchodzić do bardzo młodych i równie utalentowanych zawodników. Nie sądzę, by Pietuszewskiemu przewróciło się w głowie.
„Nigdy nie szukał faulu”
Ostatnie miesiące, a zwłaszcza tygodnie, są jednak dla Pietuszewskiego wyjątkowo intensywne.
29 sierpnia ubiegłego roku – debiutuje w Jagiellonii w meczu o stawkę i to od razu z wielkim rywalem. Wchodzi na boisko w 67. minucie rewanżowego spotkania z Ajaxem (0:3) w kwalifikacjach Ligi Europy.
Niedawny mecz ze Stalą Mielec (1:2), 7 lutego. Pojawia się na boisku w ostatnich minutach. Zostaje brutalnie zaatakowany przez Piotra Wlazłę, który za to zagranie dostaje tylko żółtą kartkę.
W następnej kolejce, 16 lutego, Jagiellonia ograła 3:0 Motor Lublin. Pietuszewski wyszedł w pierwszym składzie i to jego bardzo ostro zaatakował Sergi Samper, przez co wyleciał z boiska. Nastolatek z Jagiellonii miał nisko opuszczone getry, a pod nimi coś, co nie było właściwymi ochraniaczami. Mógł doznać bardzo poważnej kontuzji, miał szczęście. Został za to skrytykowany przez komentującego spotkanie Rafała Dębińskiego.
Muczyński: – Sam komentarz pana Rafała był w porządku, ale nie spodobało mi się jedno zdanie. Powiedział coś w stylu: „Dobrze, że go teraz trochę poboli”. Nie powinien tak mówić. Dobrze jednak, że publicznie to zauważono. Napisałem po tamtym meczu do Oskara, pytając, czy załatwić mu ochraniacze. Może chce mieć takie jak bramkarz w hokeju na lodzie? Pośmialiśmy się. Ale wiem, że ma nowe, mocno spersonalizowane. On powinien o to dbać, bo nogi to jego narzędzie pracy.
Wreszcie – sytuacja, po której o akcji z udziałem 16-latka debatowała cała Polska. Mecz Jagiellonii z Legią przy Łazienkowskiej w ćwierćfinale Pucharu Polski. Jest 1:1, trwa druga połowa. Pietuszewski dostaje dobre podanie, jest w polu karnym rywala, ma problem z opanowaniem piłki. Zbiera się jednak i próbuje ją dopaść, ale upada po starciu z Pawłem Wszołkiem. Sędzia Piotr Lasyk dyktuje rzut karny, ale zostaje wezwany do wozu VAR przez Szymona Marciniaka i ku zaskoczeniu wielu osób odwołuje swoją decyzję. Jagiellonia ostatecznie przegrywa 1:3, a późniejsze tłumaczenia arbitrów są dość mętne. Sugerują, że to był bardzo ważny moment istotnego spotkania (co nie powinno mieć żadnego znaczenia), a Pietuszewski ich zdaniem w pewnym sensie wykorzystał ułożenie ciała Wszołka, by upaść. Niektórzy idą dalej, piszą, że młody zawodnik Jagiiellonii symulował. Tylko że powtórki, zdaniem większości osób, pokazują faul.
Kontrowersyjna sytuacja z meczu przy Łazienkowskiej
– Jagiellonia została w tym momencie skrzywdzona, ale jestem przekonany, że Oskar nie miał problemu z tym, że znalazł się w centrum wielkiej kontrowersji. On nie przejmuje się takimi rzeczami – mówi Karalus.
– Prowadziłem długo Oskara i nigdy nie było sytuacji, by on szukał faulu. A rywale go czasami cięli na żywca. Ten chłopak, dopóki stał na nogach, to biegł. Nie sądzę, by 16-latek, zwłaszcza taki jak on, mógł mieć w głowie, by wymusić karnego. Tam był faul, po prostu – dodaje Muczyński.
Jak Jesus Imaz
Pietuszewski rozegrał w tym sezonie pięć meczów w Ekstraklasie, w tym dwa od pierwszej minuty. Jest ustawiany przez trenera Siemieńca jako boczny pomocnik. Wasiluk w podcaście Tomasza Ćwiąkały stwierdził, że docelowo najlepszą pozycją dla nastolatka byłaby ta podwieszonego napastnika, kogoś na kształt Jesusa Imaza, w założeniu, że miałby z przodu dużo swobody.
Stanisławski: – Zgadzam się w stu procentach. To najlepsze miejsce dla Oskara. Chciałoby się nazwać tę pozycję „dziesiątką”, ale taki piłkarz porusza się bardziej konwencjonalnie, a Pietuszewskiemu należy dać na boisku jak najwięcej wolności, oczywiście w ramach danego modelu. Wtedy drużyna z nim w składzie najwięcej zyska.
Muczyński: – U mnie zawsze grał w ofensywie. Bywało, że Oskar sam z siebie chciał wrócić i ustawiał się na boku obrony. Nie przeszkadzałem mu. Myślę, że jeszcze teraz ten bok pomocy jest dla niego w porządku, bo ma trochę więcej czasu, ale docelowo widziałbym go jako „dziewiątkę” albo kogoś w rodzaju Imaza.
– Wiele razy z nim rozmawiałem i wiem, że on ma świadomość, że jego sufitem absolutnie nie jest debiut w Ekstraklasie, ani nawet gra w bardzo dobrym polskim klubie. Celem Oskara jest Europa. On może być piłkarzem formatu europejskiego – przekonuje Wasiluk.
Karalus: – Gdy analizuję sobie różnych chłopaków, piszę czasami na kartce: „Szybkość, gra jeden na jeden”. W przypadku Oskara podkreśliłem jedno słowo: „charakter”. Wielu zdolnych piłkarzy, nie tylko w Jagiellonii, przepadło, bo brakowało im tej cechy na odpowiednim poziomie. On ją posiada, zdecydowanie. Mam tylko jedną prośbę: nie zagłaskajmy teraz tego chłopaka.
Muczyński: – Byłem ostatnio na stadionie Etihad, na którym gra Manchester City. Wysłałem Oskarowi zdjęcie i napisałem: „Życzę ci, żebyś kiedyś tam zagrał”. Wie pan, co mi od razu odpisał? „Dziękuję, ale wolę na Camp Nou”.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:
- Adam Lyczmański: Ludzie głupieją, a ja słyszę, że jestem problemem [WYWIAD]
- Po lewej – zawieszenie do listopada. Po prawej – nic się nie stało!
- To rekordowy wynik Szczęsnego