Seria sędziowskich pomyłek, awarii i afer doprowadziła do zwołania pilnego zebrania w Polskim Związku Piłki Nożnej i to na najwyższych szczeblach. W poniedziałek debatowano nad stanem poziomu sędziowania i problemami środowiska arbitrów. Jak jednak słyszymy, kłopot jest szeroki i złożony.
Weekend bez kontrowersji sędziowskiej w Ekstraklasie lub I lidze? To w ostatnim czasie weekend, który nie może się wydarzyć. Powiedzmy zresztą to sobie wprost: zapaść w systemie sędziowskim coraz częściej prowadzi do wypaczania wyników. Dlatego od miesięcy więcej niż o boiskowej formie piłkarzy, dyskutuje się na tematy panów z gwizdkami i kartkami. A nie jest to pożądany kierunek dyskursu – ani przez kibiców, ani przez związek.
Medialny zgiełk sprawił, że Polski Związek Piłki Nożnej postanowił zareagować. W poniedziałek odbyło się w tej sprawie pilne zebranie.
– Wzięli w nim udział przedstawiciele klubów, a także prezes PZPN i szef sędziów. Miała miejsce analiza wszystkiego, co się ostatnio dzieje – słyszymy od osoby pracującej w związku. Gdy pytamy, jakie zapadły ustalenia, słyszymy jednak tylko ciszę.
Drążymy jednak dalej i od kolejnej osoby, będącej blisko PZPN, udaje się dowiedzieć paru konkretów.
– Główne postulaty to zwiększenie nakładów na szkolenie sędziów i stworzenie nowoczesnego centrum obsługi VAR. Do tego dochodzi praca nad czynnikiem ludzkim – słyszymy.
Zapaść systemu VAR
No właśnie – jeszcze niedawno nasi sędziowie uchodzili za pionierów w wielu dziedzinach. Kadencja Zbigniewa Bońka pod tym względem nie była wolna od problemów, lecz jednym z jej sukcesów było uporządkowanie systemu sędziowskiego. Jeszcze zanim karierę na światowym poziomie zrobił Szymon Marciniak, Polacy jako jedni z pierwszych wprowadzili w lidze system VAR. A później pomagali wprowadzać go na skalę światową, jeżdżąc od kraju do kraju w roli mentorów i przeprowadzając szkolenia. Dokładając do tego rosnącą popularność Marciniaka, stali się naszym towarem eksportowym, który inne federacje zaczęły „wypożyczać”.
Jak doszło więc do tego, że w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat system VAR z dumy związku stał się przyczyną większej liczby problemów, niż ich rozwiązań? Dlaczego liczba afer i awarii stała się przytłaczająca?
– To, co kilka lat temu było nowinką, dziś jest już przeszłością. Technologia się zmienia. Powtórki slow motion, liczba kamer, ich rozdzielczość… Wystarczy porównać, jak zmieniają się nasze telefony – twierdzi jeden z naszych rozmówców i dodaje: – A my stoimy w miejscu i cieszymy się z tego, co jest.
Ale technologia to jedno, a drugie – organizacja. Gdy w 2017 roku w Polsce wdrożono VAR w postaci mobilnej, z busami wyposażonymi w odpowiedni sprzęt, było to rozwiązanie przełomowe. Z czasem większość federacji doszła jednak do wniosku, że lepszym rozwiązaniem są specjalne centra VAR, umożliwiające pełnienie usług „na odległość”. Choćby w Niemczech sędziowie VAR pracują z Kolonii.
Przynosi to szereg korzyści: ekonomicznych (obniżenie kosztów ze względu na brak przejazdów), logistycznych (sędziowie są bardziej wypoczęci, nie muszą tak duże jeździć), technologicznych (ograniczenie ryzyka awarii sprzętu, samochodów), czy merytorycznych (istnieje możliwość stworzenia kategorii wyspecjalizowanych sędziów VAR). Polska zostaje jednym z niewielu dużych związków europejskich, gdzie takiego centrum nadal nie utworzono.
– Wielokrotnie apelowano o to do prezesa Kuleszy, ale na te głosy był niestety głuchy. Teraz zbliżają się wybory, więc zapadły decyzje, że trzeba coś z tym zrobić. Ale kto, co, kiedy? Tego nie wiadomo – dodaje nasz rozmówca.
Ale przecież decyzje kto, kiedy i co – to decyzje najważniejsze. A blisko związku można usłyszeć, że prezes Kulesza nie do końca wie, jak się do tematu zabrać. Rozmowy wokół niego krążą już od kilku lat, ale wciąż nie ma realnej koncepcji wdrożenia takiego centrum.
– Gdybyśmy zaczęli działać dziś, realny termin wprowadzenia zmian w życie to sezon 2027/28. A realny okres, w jakim zaczniemy działać, to tak naprawdę lata 2026-27. Od decyzji o uruchomieniu procesu do wejścia w życie potrzeba przynajmniej roku-półtora – twierdzi anonimowo jeden z pracowników PZPN.
Do tego dochodzi czynnik finansowy. – Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – słyszymy.
Za nie odpowiada oczywiście wiceprezes ds. organizacyjno-finansowych Henryk Kula. A gdy przyłożymy ucho, usłyszymy, że ten nie jest specjalnie skory na sypanie grosza. Przykład pierwszy z brzegu: przeszło rok temu Roman Kołtoń opisywał sytuację, w której zarząd PZPN przyjął waloryzację stawek sędziowskich, która na wniosek Kuli została wycofana… na następnym posiedzeniu. Wynikiem oszczędności są też coraz częstsze awarie. Ich najgłośniejszy przypadek to oczywiście sytuacja z listopada zeszłego roku, gdy w Białymstoku VAR przez kwadrans nie działał z powodu niesprawnego sprzętu.
Czynnik ludzki także zawodzi
W związku narzekają też na niedostateczne fundusze kierowane na szkolenie sędziów. Jednocześnie jeden z naszych rozmówców nie ukrywa, że poziom sędziowania w ostatnim czasie spadł drastycznie. I to niezależnie od tego czy mówimy o młodszych, czy o doświadczonych arbitrach.
– Trzeba przeznaczyć odpowiednie fundusze na szkolenie, na nowe centrum VAR, na sprzęt, który cały czas się zmienia. Ostatecznie decyzje podejmuje jednak czynnik ludzki. Nie uciekniemy od tego – mówi jeden z naszych rozmówców.
Z drugiej strony w PZPN-ie nie ukrywają rozgoryczenia głosami krytyki ze strony ekspertów sędziowskich.
Kardiolog szefuje sędziom „po godzinach”
Chcielibyśmy, aby na tym problemy naszych sędziów się kończyły, ale nic z tego. W poniedziałek na naszych łamach ukazał się apel Pawła Paczula do szefa sędziów Tomasza Mikulskiego. Ten były międzynarodowy sędzia prowadzi jednocześnie praktykę medyczną (jest kardiologiem) i sprawom sędziowskim poświęca się… „po godzinach”. A to, umówmy się, dość nietypowa sytuacja. Mówimy przecież o szefie jednostki, mającej gigantyczny wpływ na sprawiedliwość rozgrywek.
Oddajmy zresztą głos Pawłowi, cytując fragment jego tekstu:
“Funkcja szefa kolegium sędziów jest na tyle poważna, że po prostu trzeba ją pełnić na pełen etat. Mikulski jest jednak jednocześnie lekarzem, a to – przyznajmy – również bardzo odpowiedzialna rola. Skoro jest źle, bo jest źle i nikt nie jest w stanie temu zaprzeczyć, potrzebujemy człowieka, który skupi się na naprawie w pełni. Nie między pacjentami, nie po pacjentach, nie przed. Od rana trzeba być gotowym i zastanawiać się, co zrobić, by więcej nie dochodziło do takich historii jak w ćwierćfinale Pucharu Polski”.
Apel Weszło do szefa sędziów. Niestety – to czas na dymisję
Przedstawiciele jednego z wojewódzkich związków, z którym rozmawiamy, postawy Mikulskiego komentować nie chce, choć zgadza się, że przydałoby się wprowadzenie pewnych rozwiązań w tej kwestii.
– Powinien powstać departament sędziowski, niewątpliwie, czyli jednostka administracyjna, która będzie się zajmowała kwestią organizacyjną. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby taki aparat powstał.
Bo przecież Mikulski pożar gasić musi niemal non stop. Jeśli akurat nie przy kolejnych kontrowersjach, to przy aferach obyczajowych, które w ostatnim czasie ciągną się za naszymi sędziami jak rzep za psim ogonem. A to dwóch z nich pod wpływem alkoholu postanowi porwać znak drogowy, a to inny zostanie oskarżony o przemoc fizyczną wobec partnerki. Dodając do tego – może trochę wydumane – afery z udziałem Szymona Marciniaka w evencie Sławomira Mentzena (co niespodziewanie urosło do rangi afery międzynarodowej i doprowadziło do jego przeprosin…) czy samolotowe ekscesy arbitrów lecących do Grecji… Nie ma chwili wytchnienia.
Choroba działaczy. „Pojawiają się dziwne telefony”
I na koniec, gdy wydaje się, że już nic nas nie zaskoczy, słyszymy o sprawie, nad którą można tylko załamać ręce i zapłakać. Otóż nawet najważniejsze osoby w PZPN mają czasami zachowywać się – po prostu – jak kibice, i wywierać naciski na sędziów z korzyścią dla drużyn, którym kibicują.
Aż chciałoby się zapytać: serio?
– Chorobą jest, że nawet niektórzy członkowie zarządu utożsamiają się mocno z niektórymi klubami. Obojętne, czy sędzia popełni błąd czy nie, reagują emocjonalnie, kibicowsko – mówi jedna z osób, nie kryjąc zażenowania.
– Nie potrafią być reprezentantem PZPN-u, a są ambasadorami klubu. Niektórzy członkowie zarządu nie potrafią tego oddzielić. To wywołuje dodatkowe, niepotrzebne emocje – dodaje.
Co gorsza, oprócz okrzyków z trybun, które w emocjach może bylibyśmy w stanie zrozumieć (chociaż… nie, chyba jednak nie bylibyśmy w stanie – niektóre stanowiska zwyczajnie wymagają adekwatnego zachowania), ma dochodzić także do prób nacisku na arbitrów.
– Często po kolejkach pojawiają się dziwne telefony – słyszymy.
A to aż trudno skomentować. Bo jeśli w mówimy o tak fundamentalnych sprawach, to droga do uzdrowienia sędziowania w Polsce jest naprawdę daleka.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Apel Weszło do szefa sędziów. Niestety – to czas na dymisję
- Lewandowski przed sądem. Kolejny rozdział starcia z byłym agentem
- Stal Mielec sięga po byłego reprezentanta Portugalii. Grał w Anglii i Francji [NEWS]
fot. NewsPix.pl