“Dlaczego sędzia nie pokazał czerwonej kartki i Śląsk nie gra przy Łazienkowskiej w dziesiątkę od pierwszej minuty?” To pytanie zadało sobie pewnie wiele osób, widząc brutalny faul Tudora Baluty na Ryoyi Morishicie. Impet? Był. Wejście pod kolano? Było. Możliwość spowodowania bardzo groźnej kontuzji? Też. Jest jednak pewna okoliczność łagodząca, która mogła spowodować, że sędziowie na wozie VAR nie uznali tego faulu za oczywiste wejście na wykluczenie z boiska.
Była 48. sekunda spotkania. Japończyk dostał piłkę, gdy w jego stronę ruszył rumuński pomocnik i mocno go zaatakował. Morishita upadł, później przez pewien czas kulał. Kiedy zobaczyliśmy powtórkę, w pierwszej chwili złapaliśmy się za głowę. Baluta biegnie z dużym impetem, nie cofa nogi i ładuje się w Morishitę tak, że może mu złamać nogę. Później pomyśleliśmy, że przecież sędzia zaraz przerwie grę, obejrzy sytuację na monitorze i zmieni decyzję. Pokaże czerwoną kartkę. Damian Kos grę przerwał, ale nie pobiegł do monitora. Dlaczego?
BEZ KARTKI
pic.twitter.com/0f6YCeCDuJ
— Michał (@majkeI1999) March 2, 2025
Dopiero, gdy obejrzy się sytuację jeszcze raz, na spokojnie, można zauważyć, że Baluta został pchnięty przez Ilję Szkuryna. Tak pisze o tym w naszej relacji live Kuba Białek: “Baluta nie wszedłby w taki sposób w Morishitę, gdyby nie zepchnął go Szkurin. Zobaczcie na powtórce – to wejście napastnika Legii jest całkiem subtelne, ale chyba to ono sprawiło, że Baluta zaatakował rywala wyprostowaną nogą”.
Komentujący spotkanie Marcin Rosłoń powiedział na antenie, że jest bardzo ciekawy, jaką okoliczność łagodzącą mogli dostrzec sędziowie VAR. Wydaje się, że właśnie taką. Co jednak nie zmienia faktu, że za wejście Baluty na pewno należała się żółta kartka, a gdyby Kos od razu wyrzucił go z boiska, też raczej nikt nie mówiłby o wielkiej kontrowersji.
Szkoda, że znów, bardziej niż na futbolu, skupiamy się na sędziowaniu.