Dlaczego, Premier League? Dlaczego ustawiasz mecz Aston Villi z Liverpoolem w środę z Ligą Mistrzów, kiedy Real gra z Manchesterem City? Tak można było pomyśleć przed pierwszym gwizdkiem na Villa Park, natomiast po ostatnim, rozgoryczenia było już zdecydowanie mniej. Koniec końców mierzyły się przecież dwie ekipy, które awans do 1/8 Champions League wywalczyły bez żadnych baraży, a to powinno stanowić gwarancję jakości. I rzeczywiście, oba zespoły stworzyły całkiem emocjonujące widowisko, które do końca trzymało w napięciu, choć ostatecznie zakończyło się podziałem punktów.
Były przed meczem niepokojące sygnały z obu stron. Liverpool wygrał co prawda w poprzedniej kolejce z Wolves, ale w drugiej połowie nie zdołał oddać choćby jednego strzału. Aston Villa z kolei ostatnie ligowe zwycięstwo odniosła 15 stycznia, a od tej pory potraciła punkty m.in. z West Hamem, wspomnianymi Wilkami i w minionej serii gier z Ipswich, czyli – umówmy się – z żadnymi tuzami, przynajmniej nie z perspektywy drużyny bijącej się o najwyższe cele.
Aston Villa – Liverpool. Remis w hicie Premier League
I początek spotkania zdawał się te niepokojące symptomy potwierdzać. Co prawda Liverpool zaczął od zamknięcia rywala w jego polu karnym, ale to oblężenie trwało może jakieś pięć minut. Później zaczęła się regularna kopanina, szarpanina i bieganina. O Aston Villi mogliśmy powiedzieć z pewnością to, że bardzo chciała, natomiast przez długi nie mogła tego przełożyć na żadną ciekawą akcję ofensywną (nie liczymy sytuacji, gdy po dobrym dograniu Rashforda piłka wpadła do siatki, ale sędzia odgwizdał spalonego)
To może chociaż lepiej było w obronie? No też nie, bo raz po raz zawodnicy Unaia Emery’ego popełniali karygodne błędy. Najpierw prosto do przeciwnika zagrał McGinn, co szczęśliwie dla The Villans nie zakończyło się bramką. O kłopoty prosił się też Disasi, któremu za uderzenie w polu karnym Mac Allistera niejeden arbiter zamiast żółtej pokazałby czerwoną kartkę. Błąd Andresa Garcii już jednak nie uszedł gospodarzom na sucho. Obrońca Liverpoolu odegrał piłkę do tyłu tak, że padła ona łupem Diogo Joty, a ten wystawił ją Salahowi, dla którego umieszczenie piłki w siatce było już tylko formalnością.
Do tego momentu Liverpool nie grał żadnego wybitnego spotkania. Goście zagrali kilka niezłych prostopadłych piłek, ale poza tym nie mieli innego planu na mecz niż czekanie na okazję do szybkiego ataku lub błąd przeciwnika. A gospodarze, którym jako się rzekło, nie można było odmówić zaangażowania, powoli zaczynali się rozkręcać i kiedy wreszcie doszli do głosu, to byli zabójczo konkretni.
Zabójcza skuteczność The Villans
Wyrównał Tielemans, któremu po zamieszaniu w polu karnym fruwająca z głowy na głowę piłka w końcu po prostu spadła pod nogi. O tym jak cenne, a zarazem niespodziewane dla Aston Villi było to trafienie, niech świadczy fakt, że był to pierwszy strzał na bramkę w wykonaniu gospodarzy w całym meczu.
Końcówka pierwszej połowy była już jednak w wykonaniu ekipy Unaia Emery’ego naprawdę dobra i jej drugiego gola możemy uznać za całkowicie zasłużonego. Wielopodaniową, cierpliwie i dokładnie rozprowadzoną akcję wykończył Watkins, który kapitalnie zaskoczył obrońców wbiegnięciem w pole karne dokładnie w to miejsce, w które dorzucił futbolówkę znany z chirurgicznie precyzyjnej lewej nogi Lucas Digne.
Po przerwie Liverpool pokazał jednak, że z takim wynikiem pogodzić się nie zamierza i podobnie jak na starcie pierwszej odsłony, mocno nacisnął rywala. Uderzenie Joty, które otarło poprzeczkę było ostrzeżeniem, a strzał Alexandra-Arnolda minutę później egzekucją. Zaznaczmy jednak, że gdyby nie nieszczęśliwa interwencja Tylera Mingsa, Emiliano Martinez niekoniecznie musiałby tego gola wpuścić.
Przy trafieniu Anglika asystę zaliczył Mohamed Salah, któremu z tego miejsca wypada poświęcić osobny akapit, bowiem Egipcjanin nie przestaje nas zadziwiać skutecznością. Może na długie minuty znikać, być kompletnie niewidoczny, po czym zakończyć spotkanie z bramką i asystą na koncie. Po każdym takim meczu nie możemy się nadziwić, że Liverpool nie jest w stanie dogadać się ze skrzydłowym w sprawie nowego kontraktu. Jeśli Salah rzeczywiście odejdzie po sezonie do Arabii Saudyjskiej, będzie to niepowetowana strata dla całej Premier League.
Emocje do samego końca
Więcej bramek już nie uświadczyliśmy (oprócz nieuznanego gola Ramseya ze spalonego) , co nie znaczy jednak, że nic się nie działo. Kiedy już Villa rozkręciła się po niemrawej pierwszej połowie, a Liverpool zaczął zacieklej ruszać do przodu, oglądało się to naprawdę przyjemnie. Mecz do samego końca toczył się w dobrym tempie i jeśli ktoś wybrał go zamiast demolki, którą Mbappe i spółka urządzili Manchesterowi City, to nie ma czego specjalnie żałować. Okazji bramkowych w drugiej połowie nie brakowało po jednej i drugiej stronie, ale minimalnie bardziej zawiedziony rezultatem może być chyba Liverpool, bo podanie jakim Nuneza obsłużył Szoboszlai, Urugwajczyk powinien był zamienić na gola. Ale nie tylko on był nieskuteczny, bo i rezerwowy napastnik Aston Villi Donyell Malen, choć w znacznie trudniejszej sytuacji, był bliski strzelenia na 3:2, a posłał piłkę obok bramki Alissona.
A jak już przy bramkarzu Liverpoolu jesteśmy – w pojedynku golkiperów z Ameryki Południowej zwycięzcą może czuć się Emiliano Martinez. Argentyńczyk miał kilka bardzo dobrych interwencji, a najlepszą z nich było chyba przytomne wyjście do piłki i uprzedzenie wślizgiem rozpędzonego Darwina Nuneza. Alisson natomiast o mało nie zaliczył wstydliwej wpadki, kiedy wyszedł daleko poza szesnastkę chcąc uprzedzić Marcusa Rashforda, a minął się futbolówką pozostawiając za sobą pustą bramkę. Reprezentant Anglii oddał strzał, ale Brazylijczyka z interwencją w porę wyręczył obrońca Aston Villi.
Liverpool powiększył swoją przewagę nad Arsenalem tylko o jeden punkt i trzeba stwierdzić, że nie wygląda ona już wcale tak imponująco. Jeśli Kanonierzy wygrają w weekend z West Hamem to zbliżą się do The Reds już tylko na pięć punktów, co w perspektywie dwunastu meczów do końca sezonu nie wydaje się różnicą niemożliwą do odrobienia. Zwłaszcza, jeśli ekipie z Anfield będą się częściej przytrafiać mecze takie jak ten dzisiejszy. W przypadku Aston Villi możemy już z kolei mówić o małym kryzysie. Zespół z Birmingham zaliczył właśnie piąty mecz bez zwycięstwa i po tej kolejce może znaleźć się na dziesiątym miejscu w tabeli. Pocieszeniem dla The Villans może być jednak to, że strata do miejsc pucharowych nadal nie jest olbrzymia.
Aston Villa – Liverpool 2:2 (2:1)
- 0:1 – Salah 29′
- 1:1 – Tielemans 38′
- 2:1 – Watkins 45+3′
- 2:2 – Alexander-Arnold 61′
Fot. Newspix