Kareem Abdul-Jabbar za młodu próbował wszystkiego. Michael Jordan wyparował z hotelowego pokoju, kiedy zobaczył zgromadzonych tam kolegów i biały proszek posypany na stole. Magic Johnson trzymał się z dala od tych tematów, bo jego narkotykiem były kobiety. Chris Mullin wybrał natomiast alkohol. W latach 70. i 80. najlepsza liga świata miała olbrzymi problem z używkami. Jak wyglądało kokainowe szaleństwo w świecie wielkiego basketu i w jaki sposób zostało zatrzymane?
To jedna z ciekawszych historii, które znalazły się w dokumencie “The Last Dance”. Był 1984 rok, kiedy Michael Jordan stawiał swoje pierwsze kroki w NBA. Choć na parkiecie odnalazł się od razu, styl życia jego starszych kolegów wziął go z zaskoczenia.
– Jeszcze przed startem sezonu mieliśmy obóz w Peorii. Byłem w hotelu i próbowałem znaleźć swój zespół. Więc zacząłem pukać po drzwiach i nagle zza jednych wydobyły się głosy. “Ej, ej, ktoś tam jest”. Spytali mnie, kim jestem. Powiedziałem, że to ja, MJ. Ktoś w środku stwierdził: dobra, to młody, nie martwcie się. I drzwi się otworzyły.
– Wszedłem i była tam praktycznie cała drużyna – kontynuował Jordan. – A do tego rzeczy, których nigdy w życiu, jako młody chłopak, nie widziałem. Miałeś ścieżki (kokainy). Miałeś zioło. Miałeś kobiety. Pierwszą rzeczą, którą powiedziałem, było: słuchaj, ja spadam. Bo jedyne, o czym myślałem, to, że jeśli nas nakryją, będę tak samo winny jak cała reszta. Od tamtego momentu w zespole byłem mniej lub bardziej zdany na samego siebie.
“Kokainowy cyrk” – tak miał za kulisami nazywać swoją ówczesną drużynę Jordan. I miał ku temu powody. Prześledźmy bowiem losy jego współtowarzyszy.
Orlando Wooldrige – największa po MJ-u gwiazda tamtych Bulls – w 1987 roku został zawieszony przez NBA po wykryciu w jego organizmie rekreacyjnych używek. Ennis Whatley – podstawowy rozgrywający zespołu – miał mieć problemy z narkotykami nie tylko przez całą karierę koszykarską, ale łącznie 32 lata swojego życia. A Quintinowi Daileyowi – trzeciemu najlepszemu strzelcowi zespołu – kokaina zwyczajnie zrujnowała znakomicie zapowiadającą się karierę.
Fakt, że tamci Bulls i tak byli w stanie wygrać aż 38 meczów, świadczy tylko o tym, że nie byli w swoim kokainowym nałogu w NBA sami.
Najgorszy okres w historii
W NBA szalone były nie tylko lata osiemdziesiąte, wszystko zaczęło się już w siedemdziesiątych. Mówimy o czasach, kiedy amerykańskie rozgrywki koszykarskie zmagały się z problemami wizerunkowymi oraz przede wszystkim – niskim zainteresowaniem ze strony samych Amerykanów. Na mecze przychodziło wówczas średnio osiem tysięcy widzów, a telewizje (mające na uwadze słabiutkie wyniki NBA w raportach Nielsena) regularnie transmitowały rozgrywki w nieatrakcyjnych antenowo porach czy nawet z odtworzenia.
– Kibice mieli w głowie: ech, nie jestem pewien, czy to mi się podoba – wspominał Spencer Haywood, gwiazda NBA w latach siedemdziesiątych. – Mówiło się o tym, że stajemy się ligą czarnoskórych. A czarni koszykarze też za bardzo w tym nie pomagali. Nie byliśmy wyrafinowani. Nosiliśmy wielkie futrzane płaszcze, wielkie kapelusze. Wyglądaliśmy jak w scenie z Superfly [film z 1972 roku o czarnym handlarzu kokainy na Harlemie – przyp. red], tylko że to było NBA.
Pod koniec lat siedemdziesiątych do najlepszej ligi świata miały trafić dwie postacie, który w przyszłości odmieniły jej obraz. Czyli Magic Johnson oraz Larry Bird. Drugi z nich, który swój debiut w NBA zanotował w 1979 roku, po latach wspominał, że nie za bardzo przekonywało go ówczesnych ligowe środowisko.
– Kiedy zaczynałem swoją karierę, stwierdziłem: jest jedna rzecz, która mi się w tej lidze nie podoba. To były narkotyki. I zawodnicy, którym (przez nie) w ogóle nie chciało się grać – mówił “Larry Legend” w “GQ”. – Ja po prostu nie czerpałem przyjemności z meczu, podczas którego nie chciano bić się ze mną o każdą piłkę.
Bird wspominał, że sam po raz pierwszy z mocnymi używkami zetknął się jeszcze w czasach uczelnianych, kiedy wpadł na imprezę i zobaczył odurzoną dziewczynę. I – podobnie jak Jordan w 1984 roku – wyparował z zabawy najszybciej, jak tylko mógł. Czy najlepsi koszykarze XX wieku faktycznie byli takimi świętoszkami? Grzeczny obraz Jordana potwierdzał chociażby Rod Higgins, inny gracz Bulls, który stwierdził, że “Michael nie chciał mieć do czynienia z niczym, co chłopaki robiły poza boiskiem”. Dodał też, że “jego tematami były sok pomarańczowy oraz 7UP”. Istnieje jednak inna legenda NBA, która swego czasu nie patrzyła krzywo na nielegalne substancje.
Kareem Abdul-Jabbar w czasach młodości, gdy nazywał się jeszcze Law Alcindor, wychodził z założenia, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Przyznał się do tego w 1983 roku w autobiografii “Giant Steps”, gdzie opisywał swoje kontakty z narkotykami.
– Przez jakiś czas na uczelni UCLA (lata 1966-1969) nie chciałem spędzać czasu z nikim, kto nie palił trawki. Próbowałem też heroiny. Ona sprawiła, że zwymiotowałem przez okno i cały kolejny dzień byłem chory. Miałem też okres z kokainą między grą na uczelni a wśród zawodowców, ale nie trwało to długo. Był też kwas. Po czterech czy pięciu tripach nauczyłem się, że tak naprawdę nie potrzebuję go brać.
Kareem Abdul-Jabbar oraz Larry Bird
Wybitny środkowy tłumaczył (cytowany przez “Dallas Morning News”), że czuje potrzebę rozliczenia się ze swoją przeszłością. – Wiem, że to wywoła negatywne reakcje. Ale to część mojego życia, której nie mogę świadomie ignorować. Są ludzie, którzy wiedzą, co robiłem, wiedzą, jakie popełniałem błędy, ponieważ ze mną wtedy byli. Nie mogę się ukrywać, bo również z nimi byłbym wówczas nieszczery.
Jak wspomnieliśmy: spowiedź Abdula-Jabbara miała miejsce w 1983 roku, czyli już w rzeczywistości, w której NBA zdawało sobie sprawę z istniejącego problemu narkotykowego i z nim walczyło. Ale wówczas była to jeszcze nierówna walka.
Brały trzy czwarte koszykarzy
Nie wszystkie historie wychodziły na jaw. Gdy wspomniany Spencer Haywood w trakcie finałów NBA w 1980 roku został zawieszony na czas nieokreślony przez Los Angeles Lakers, opinia publiczna usłyszała tylko, że powodem takiej decyzji klubu były “problemy dyscyplinarne”. Nikt spoza środowiska nie wiedział jednak, że 30-latek miał kokainowy zjazd i zasnął w szatni w trakcie przemowy Paula Westheada.
Na tym zresztą się nie skończyło. Haywood w ramach zemsty rozważał zamordowanie swojego trenera. Tym samym wydzwonił kilku swoich kolegów z Detroit, którzy przecięli przewody hamulcowe w samochodzie Westheada, a także koczowali pod jego domem. Tę drogę ku upadkowi zatrzymał dopiero telefon matki Haywooda. Była gwiazda NBA została w kolejnym sezonie wysłana przez Lakers do Włoch w celu odbudowania swojej kariery, ale ostatecznie buty na kołku zawiesiła już w 1983 roku (jako gracz Washington Bullets).
– W trakcie rozgrzewki chłopaki z przeciwnych zespołów podchodziły do siebie i rzucały: ej, ziomek, mam to, czego szukasz. Zgadajmy się po meczu. I bum, w taki sposób się to kręciło – opisywał ówczesne ligowe realia Michael Ray Richardson, drugi (po Johnie Drew) zawodnik w historii NBA, który otrzymał dożywotnie zawieszenie za korzystanie z narkotyków.
Jak wyliczyli pod koniec lat siedemdziesiątych dziennikarze “Los Angeles Times” – osoby ze środowiska szacowały, że aktywnymi użytkownikami kokainy jest w NBA nawet siedemdziesiąt pięć procent aktywnych koszykarzy. W końcu tego typu statystyki przeraziły również przedstawicieli ligi i zmusiły ich do reakcji.
NBA zwołała w sierpniu 1980 roku specjalną komisję, zarządzaną przez prezydenta New York Knicks Mike’a Burke’a, której celem było rozpoznanie oraz rozwiązanie kokainowego szaleństwa. – Nie ma ani jednego zespołu w naszych rozgrywkach, o którym możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że jest wolny od problemu z narkotykami. Sam w poprzednim sezonie miałem dwa przypadki (użytkowania) na jedenastu graczy – mówił Frank Layden, generalny menadżer Utah Jazz.
Poza sytuacją z Haywoodem niepokojące dla ligowych włodarzy były też historie Bernarda Kinga z Utah Jazz, który został aresztowany w związku z zarzutami “sodomii oraz posiadania kokainy”, a także Terry’ego Furlowa, który zginął w wypadku samochodowym będąc (co wykazała autopsja) pod wpływem kokainy oraz valium.
Bernard King
Stan Kasten, generalny menadżer Atlanty Hawks, był zdania, że liczba uzależnionych sięgnęła trzech czwartych puli koszykarzy, a także twierdził, że NBA znajduje się na krawędzi epidemii “wolnej zasady”, czyli kokainy zażywanej poprzez inhalację oparów, po jej wcześniejszym podgrzaniu oraz zmieszaniu z amoniakiem. – To jest równie niebezpieczne co heroina. To bardzo poważny problem – mówił.
W trakcie spotkania wspomnianej komisji do głosu doszli też anonimowi zawodnicy. – To przerażające. Niektórzy z najlepszych graczy ligi, którzy nawet nie piją alkoholu, uzależnili się od wolnej zasady i wydają na nią grube sumy pieniędzy – mówił jeden z nich, cytowany przez “Los Angeles Times:. – Koka jest w tej lidze codziennością. 75 procent graczy ją zażywa. To już jak picie wody. Wciągasz, po to, żeby się integrować – dodawał inny.
Jack Ramsay, trener Portland Trail Blazers, twierdził, że nie ma ani jednego szkoleniowca w NBA, który nie widzi istniejącego problemu. Kto jednak robił dobrą minę do złej gry? Najważniejsza osoba w koszykarskiej organizacji, czyli komisarz Larry O’Brien. W przerwie między sezonami 1979/1980 i 1980/1981 w swoim oświadczeniu przekazał:
“NBA, oczywiście, zdaje sobie sprawę, że korzystanie z narkotyków jest problemem w naszym obecnym społeczeństwie. Nie mamy żadnych danych świadczących o tym, że odsetek graczy w naszej lidze, którzy mogli próbować narkotyków, przekracza odsetek ogółu populacji, który eksperymentował z narkotykami”.
Zapewne O’Brien miał na uwadze kulejące wyniki oglądalności oraz nie najlepszy wizerunek NBA i nie chciał strzelać sobie w kolano, przyznając się do plagi, jaka niesie się po jego organizacji. Dodawał przy tym, że liga posiada antynarkotykowy program, a także współpracuje z cenionym doktorem Terrym Brownem z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, który corocznie spotyka się z drużynami w celu rozwiązywania oraz diagnozowania ewentualnych problemów.
Komisarz NBA podkreślał też, że sam brał udział w dyskusjach na temat nadużywania narkotyków razem z klubowymi lekarzami, menadżerami czy trenerami. O wspomnianej komisji mówił natomiast: – Oceni nie tylko nasz program edukacji antynarkotykowej, ale rozważy wszystkie obszary, w których gracze mogliby skorzystać z porady i pomocy w radzeniu sobie ze stresem, który spotka ich w wyniku bycia zawodowymi sportowcami.
To już nie są żarty
Słowa O’Briena miały spotkać się z mieszanymi reakcjami w środowisku. Powszechna stała się opinia, że komisarz nie zdaje sobie sprawy ze skali problemu albo nie chce się do tego przyznać. Pewnym można być jednego: jakiekolwiek rozwiązania NBA wymyśliło pod koniec lat osiemdziesiątych, nie przynosiły żadnego skutku.
Nieprzypadkowo bowiem w 1983 roku władze ligi postanowiły poczynić kolejne kroki. Wspólnie ze Związkiem Zawodników utworzyły program, który miał raz na zawsze przegonić narkotyki z amerykańskich rozgrywek. W jaki sposób? Po pierwsze – za sprawą regularnych testów (do czterech razy w ciągu sześciu tygodni). Po drugie – surowych kar.
NBA ogłosiło, że każdy zawodnik, który zostanie skazany za dystrybucję lub posiadanie kokainy albo heroiny, otrzyma dożywotnią dyskwalifikację. Stałe wykluczenie miało też grozić graczom, którzy obleją wewnętrzne testy antynarkotykowe.
– Przesłanie, które dziś wysyłamy, jest jasne: narkotyki i NBA nie idą w parze – mówił Larry O’Brien podczas konferencji prasowej. W jej trakcie wypowiedział się też Bob Lanier, przewodniczący Związku Zawodników: – Nie ma wątpliwości, że zawodowi koszykarze są wzorami do naśladowania dla młodych ludzi w całym kraju. Mówiąc światu, że my, jako zawodowi sportowcy, nie będziemy tolerować używania nielegalnych narkotyków, wyznaczamy nowy standard, coś, co jest absolutnie niezbędne w dzisiejszych realiach.
Program wszedł w życie wraz z sezonem 1983/1984 roku, ale do końca grudnia trwał jeszcze okres “amnestii”. To znaczy: koszykarze, którzy dobrowolnie przyznali się do korzystania z narkotyków, mieli bez konsekwencji otrzymać konsultację oraz medyczną pomoc ze strony “Life Extension Institute”, prywatnej organizacji współpracującej z NBA.
Władze najlepszej ligi świata z jednej strony chciały pokazać, że będą rządzić twardą ręką i wprowadzać niespotykaną wcześniej dyscyplinę, a z drugiej: wciąż być może nie zdawały sobie sprawę, w jakim bagnie grzebią. Michael Ray Richardson, który był już wówczas po pierwszej pięciotygodniowej terapii w związku z uzależnieniem od kokainy, podkreślał, że “nowe zasady nic tu nie pomogą”.
Michael Ray Richardson
– NBA nie rozumie, że narkotyki to choroba, która zmienia całe twoje życie. To choroba i tylko zawodnik może ją wyleczyć. Największym problemem jest to, że ludzie, którzy biorą narkotyki, wstydzą się do tego przyznać. Czują olbrzymi strach przed tym, że rano wstaną i zobaczą nagłówek w gazecie, że ten i ten bierze narkotyki – opowiadał Richardson.
Jak beznadziejne były niektóre przypadki? Wspomniany Quintin Dailey, kolega Michaela Jordana z Bulls, szukał w narkotykach remedium na samotność. To człowiek, który od trzynastego roku życia był sierotą. – Kokaina dawała mi kogoś, z kim mogłem pogadać. Potrzebowałem kogoś, komu mogę powiedzieć, jak się czuję. A narkotyk nie będzie ci przerywał, więc stał się moim najlepszym przyjacielem – wspominał. – Nigdy nie brałbym z kimś innym. Zamykałem się w pokoju i sam zażywałem kokę. Wciągałem i paliłem.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych Dailey – mając zaledwie dwadzieścia kilka lat – popadł w bankructwo, bo wydał wszystkie zarobione pieniądze w NBA na narkotyki. Po tym, jak został wyrzucony z Chicago Bulls, myślał nawet o wstąpieniu do wojska, aby móc tylko utrzymać swoją rodzinę. Ostatecznie do najlepszej ligi świata wrócił – i grał w niej do 1992 roku – ale powracające uzależnienie nigdy w trakcie kariery nie opuściło go na stałe.
David Stern, czyli nowy szeryf w mieście
Każda próba walki Larry’ego O’Briena z narkotykami kończył się fiaskiem. Jak wspominaliśmy, kiedy w 1984 roku do NBA dołączył Michael Jordan, kokainowe szaleństwo miało się w najlepsze. To jednak też wówczas na szczycie najlepszej ligi świata doszło do istotnej zmiany. Poprzedniego komisarza NBA zastąpił David Stern, który był nie tylko wizjonerem, ale i człowiekiem niewierzącym w półśrodki.
Co ciekawe, amerykański prawnik żydowskiego pochodzenia pracował w NBA już wcześniej. W latach 1980-1984 był wiceprezydentem wykonawczym do spraw biznesowo-prawnych. To podobno on stał za wprowadzeniem do NBA rutynowych testów antynarkotykowych. Wraz z awansem zyskał jednak decyzyjność, której nie posiadał wcześniej. I postanowił, że jednym z jego celów będzie jak najszybsze “wyczyszczenie” NBA.
W tym celu skontaktował się ze służbami policyjnymi w miastach, w których funkcjonowały kluby najlepszej ligi świata. Funkcjonariusze mieli za zadanie zatrzymywać dilerów, którzy dostarczali narkotyki zawodnikom NBA. Oprócz tego Stern zapewnił koszykarzom darmowe konsultacje oraz dostęp do ośrodków leczenia uzależnień. No i wreszcie: zaczął masowo rozdawać “bany” tym, którzy nie stosowali się do nowych realiów.
Na początku 1986 roku z NBA zostali wyrzuceni John Drew oraz Michael Ray Richardson. W 1987 roku taka kara spotkała Eddiego Johnsona, Mitchella Wigginsa oraz Lewisa Lloyda. W 1988 roku liga pożegnała się z Duane’em Washingtonem, a w 1989 roku z Chrisem Washburnem. W 1991 roku dożywotnie zawieszenie otrzymał Roy Tarpley (anulowane trzy lata później, ale wznowione w 1995). Ostatnim z uzależnionych, z którym rozliczył się Stern, był natomiast Richard Dumas – zawieszony do odwołania w 1993 roku oraz dożywotnio w 1996 roku.
Co warte podkreślenia: Stern nie miał zamiaru traktować pobłażliwie bardziej zasłużonych graczy. O ile Washington, Wiggins i Washburn wielkiej kariery i tak by nie zrobili, już Richardson, Johnson oraz Drew wielokrotnie grali w Meczach Gwiazd. Tarpley wygrał natomiast nagrodę dla najlepszego rezerwowego NBA, Dumas w debiutanckim sezonie zdobywał prawie 16 punktów na mecz, a Lloyd przez kilka sezonów był kluczowym graczem Houston Rockets. Innymi słowy: to nie byli ludzie z przypadku. Ale zdeterminowanego komisarza to nie obchodziło (zaznaczmy: poza wspomnianymi banami, rozdawał też krótsze zawieszenia – dla przykładu, Orlando Wooldridge stracił większość sezonu 1987/1988).
Z perspektywy czasu: istotny w “naprawianiu NBA” okazał się też zmysł Sterna do marketingu. Zmienił sposób promocji ligi na taki, który utrzymuje się do dzisiaj – kładąc większy nacisk na konkretnych zawodników, niż całe zespoły. Chciał, żeby postacie Larry’ego Birda, Magica Johnsona oraz Michaela Jordana wyskakiwały ludziom z telewizorów. I jak się okazało: oni równie zaczęli brać udział w kampaniach antynarkotykowych czy dotyczących uzależnień.
“Przestań, poszukaj pomocy” – mówił w spocie McDonald’s w 1987 roku ubrany w kremowy garnitur Jordan. “Tracimy kolejne życia, bo niektórzy kibice nie grają dla zespołu i pozwalają swoim przyjaciołom prowadzić po alkoholu” – można było natomiast usłyszeć z ust Magica w rządowej reklamie.
– “MJ” wygonił kokainę z NBA – śmiał się w programie “Gil’s Arena” w zeszłym roku Gilbert Arenas, były koszykarz ligi, a obecnie ekspert telewizyjny i podcaster. W jego słowach jest trochę prawdy. Wraz ze wzrostem zainteresowania (do którego przyczynił się właśnie Jordan) wokół amerykańskich rozgrywek, następowała ich większa profesjonalizacja, a także pewna zmiana kultury. Do zawodników dochodziło, że mogą stać się gwiazdami o gigantycznej, światowej rozpoznawalności. I być może zrozumieli, że kokainowe imprezy nie są warte wyrzucania kariery do kosza.
Olbrzymie znaczenie miało też to, co wydarzyło się w czerwcu 1986 roku. Czyli śmierć Lena Biasa, który przedawkował kokainę dwa dni po tym, jak został zawodnikiem Boston Celtics. Ta tragedia szczególnie pobudzała wyobraźnię, bo 22-latek był namaszczony na przyszłą megagwiazdę koszykówki. Nigdy jednak nie miał nawet okazji zadebiutować w NBA.
– To dla nas brutalne przebudzenie – mówił Kevin McHale, czołowy zawodnik ligi. – Śmierć czai się tuż za rogiem. Musimy zrobić coś, żeby zmniejszyć szanse na kolejne nieszczęście. Jeżeli Red (Auberbach) sobie życzy, mogę poddać się testom na obecność narkotyków w każdej chwili. I to samo polecam wszystkim innym zawodnikom. Śmierć Lenny’ego powinna otworzyć nam oczy – związek zawodników razem z władzami ligi powinien obrać jak najtwardsze stanowisko przeciwko narkotykom.
Stanowisko zajęli nie tylko zawodnicy. Cztery miesiące po śmierci Biasa w życie weszła podpisana przez Ronalda Reagana ustawa “Anti-Drug Abuse Act”, dotyczącą wojny z narkotykami. Co takiego wniosła do amerykańskiego społeczeństwa? Wprowadzenie progu ilości posiadanych narkotyków, który groził więzieniem, czy obowiązkowe minimalne wyroki za przestępstwa narkotykowe. Rząd USA zaczął też rozróżniać kokainę w formie proszku i kokainę służącą do inhalacji (crack), mocniej penalizując to drugie.
Te wszystkie zmiany zyskały też nieoficjalną nazwę “Prawa Lena Biasa”, bo nikt nie miał wątpliwość, że śmierć młodego koszykarza znacząco wpłynęła na decyzje władz USA. A wracając jeszcze do NBA oraz Davida Sterna: tak naprawdę o wielu z działań, których podejmował się komisarz rozgrywek, nigdy nie usłyszeliśmy i nie usłyszymy. Amerykański prawnik preferował bowiem działać za kulisami, dusić problem w zarodku. W tym miejscu warto przytoczyć słowa Carmelo Anthony’ego, który opowiadał, jak Stern zmusił go od odcięcia się od złego towarzystwa.
– Powiedział: zostawisz to za sobą. Wiem, z kim się prowadzisz. Wiem, gdzie mieszkasz. Wiem, gdzie mieszkają ci ludzie. Wiem, kiedy zamykasz oczy i kiedy się budzisz. Mówił mi, że mam albo powiedzieć im, żeby przestali, albo się od nich odciąć. Pomyślałem: ty, co jest k***a? Wtedy zrozumiałem, że NBA współpracuje z FBI – wspominał “Melo” w podcaście “Million Dollaz Worth of Game”.
PRZECZYTAJ TEŻ: “To jest Len Bias… Musisz przywrócić mu życie”
Ta historia pochodzi z 2006 roku, ale możemy się domyślać, że już w latach osiemdziesiątych Stern potrafił w podobny sposób obchodzić się z niesfornymi zawodnikami. Fakty są przecież takie, że do końca lat osiemdziesiątych komisarzowi udało się zrobić to, co planował. Czyli zażegnać narkotykowy kryzys i zamienić NBA w globalną, odnoszącą olbrzymie sukcesy markę.
Alkohol i kobiety
W szczycie swoich problemów z używkami najlepsza liga świata miała też inne demony. Jednym z nich był alkohol. – Mój trener Bill Musselman zwykł chodzić do baru, kiedy kończył się mecz i z czasem robił się czerwony jak cegła. Był tak cholernie pijany. W tamtych czasach wielu trenerów piło (nałogowo) alkohol. Było to bardziej akceptowalne – wspominał Michael Ray Richardson, którego nazwisko już kilkukrotnie przywoływaliśmy.
W problemy z mocnymi trunkami wpadł też m.in. Chris Mullin, czyli późniejszy członek “Dream Teamu” na igrzyskach w Barcelonie. W 1987 roku przyznał się swojemu trenerowi w Golden State Warriors, Donowi Nelsonowi, do tego, że jest alkoholikiem. Po tym, jak ominął kilka treningów, został zawieszony przez klub, a następnie wysłany na terapię odwykową.
– Byłem młodym chłopakiem, miałem z dwadzieścia dwa lata. Zarabiałem niezłe pieniądze, robiłem to, co kochałem, ale mimo tego nie byłem szczęśliwy. Miałem okres wyparcia, próby przykrycia moich uczuć, udawania, że wszystko jest okej. W pewnym momencie miałem dość bycia chorym i zmęczonym. Miałem problem, poprosiłem o pomoc i wykazałem skruchę – wspominał po latach Mullin.
Ostatecznie, po odbyciu terapii, w sezonie 1987/1988 koszykarz Golden State Warriors wrócił do gry, a jego kariera z czasem wystrzeliła w górę. Przypadek Mullina według Michaela Raya Richardsona świadczył o podwójnych standardach w NBA, motywowanych rasizmem. Miał żal o to, że sam został dożywotnio zdyskwalifikowany przez NBA (a po “odwieszeniu w 1988 roku nigdy nie otrzymał od żadnego klubu drugiej szansy), podczas gdy Mullin był alkoholikiem i nigdy nie spotkały go za to żadne większe konsekwencje.
Alkohol też był zatem problemem NBA lat 70. oraz 80. A tam gdzie mocne trunki oraz kokaina, tam też obecny musiał być przygodny seks. W tej rozrywce przodowali koszykarze Los Angeles Lakers. Norm Nixon nieprzypadkowo zyskał wśród kolegów z szatni pseudonim “Big”, przez to, jak brylował na salonach oraz w damskim towarzystwie. Podczas każdego wyjazdu na mecz NBA miał w nowym mieście znajdować sobie kolejną partnerkę (albo i kilka).
Doskonale zdawał sobie zresztą z tego sprawę Jerry West, ówczesny generalny menadżer Lakers, który wyjątkowo nie lubił się z Nixonem i zamierzał pozbyć się go z klubu. W tym celu w 1983 roku wynajął… prywatnych detektywów. Wyszedł bowiem z założenia, że skoro Nixon jest lowelasem, to nieobca musi być mu również kokaina. Zamierzał zatem przyłapać koszykarza na gorącym uczynku, a następnie podkablować go władzom NBA, które w międzyczasie wypowiedziały wojnę narkotykom.
Jak się jednak okazało – Nixon był kompletnie czysty. Nie znajdował się w szerokim gronie koszykarzy NBA, którzy zażywają kokainę. Tym samym detektyw, który śledził Norma przez kilka tygodni postanowił się ujawnić i zdradzić mu, jakie plany ma wobec niego West. Kolejnego dnia zawodnik Lakers dostrzegł, że nieustannie podąża za nim czarny Mercedes. I zrozumiał, że faktycznie jest śledzony.
Nixon oczywiście skonfrontował się z Westem, który dalej tkwił przy swoim. – Widzieliśmy, że bujasz się z dilerami. I wiemy, że bierzesz pełno narkotyków – miał powiedzieć mu Jerry. A kiedy zdumiony Norm podkreślał, że nie przyzna się do rzeczy, których nie robi, usłyszał: “to pierwsza rzecz, jaką robią narkomani – zaprzeczają, zaprzeczają, zaprzeczają”.
Ostatecznie niewinność Nixona niewiele mu dała, bo parę miesięcy później i tak został wytransferowany. W Lakers wciąż znajdował się jednak człowiek, którego seksualny apetyt był absolutnie nieposkromiony. Czyli Magic Johnson. Jak przyznał się w 1992 roku, w trakcie swojej “telewizyjnej spowiedzi” po wykryciu w jego organizmie wirusa HIV – w tamtych czasach nie tylko zmieniał partnerki, ale regularnie brał udział w orgiach, sypiając z nawet sześcioma kobietami naraz.
Innymi słowy: urządzał sobie z Nixonem (z którym nie za bardzo przy okazji dogadywał się na boisku) wyścigi. – Napięcie pomiędzy Magikiem a Normanem wychodziło poza koszykówkę. Dotyczyło nawet życia imprezowego. Sypiali z tymi samymi dziewczynami. To był problem. Jerry Buss [właściciel Lakers – przyp. red.] był najlepszym przyjacielem Hugh Hefnera, a rezydencja Playboya była zawsze otwarta dla Magica. A dla Norma, który swego czasu był numerem jeden na na liście kochasi z Los Angeles, stawało się to irytujące – opowiadał Michael Cooper, inny gracz Lakers.
Tak jednak jak widok Norma Nixona czy Magica Johnsonie w nocnym klubie w Mieście Aniołów był codziennością, tak zarówno jeden, jak i drugi specjalnie nie gustowali ani w narkotykach, ani w alkoholu (przynajmniej w latach zawodniczych, bo w 2009 roku Nixon został aresztowany za jazdę pod wpływem). Wybrali inną truciznę.
***
Imprezowo-kokainowa fala, która przewinęła się przez NBA lat siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych zebrała potężne żniwa. Mowa tu nie tylko o koszykarzach, którzy stracili życie, jak Len Bias czy Terry Furlow. Ani nawet tych, którzy zostali zdyskwalifikowani przez ligę. Ale też masie innych graczy, którzy albo nie wykorzystali pełni swojego potencjału, albo kompletnie zaprzepaścili swoją karierę.
Problemami z narkotykami oraz alkoholem miał David Thompson, swego czasu najlepszy strzelec NBA, pierwszy idol Michaela Jordana. Oraz inni zawodnicy uważani za wielkie talenty, jak Marvin Barnes, Bernard King, John Lucas II, Orlando Wooldridge czy Walter Davis. Ich wszystkich ominęły konsekwencje ze strony ligowych władz, ale to nie znaczy, że byli wolni od uzależnień.
Najlepsza liga świata przeszła długą drogę. I obecnie, choć amerykańskie społeczeństwo ma nową zmorę, jaką jest fentanyl, znajduje się daleko od jakichkolwiek problemów z narkotykami. Nie jest to jednak tylko wynik rozsądku koszykarzy – a również szeregu ligowych programów oraz inicjatyw, które służą edukacji zawodników oraz szerzeniu świadomości na temat potencjalnych zagrożeń, jakie niosą ze sobą narkotyki czy alkohol.
KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o NBA:
- Kokaina, romanse i Los Angeles Lakers. Jack Nicholson w Mieście Aniołów
- Luka w Lakers. Jak doszło do najbardziej szokującego transferu wszech czasów?
- Jak „nieudany” brat koszykarskich Kardashianów podbił świat rapu
Fot. Newspix.pl (1, 2, 5, 6), Youtube (3, 4)
Źródła wypowiedzi: Los Angeles Times, GQ, Sports Illustrated, The Guardian, The Associated Press, Yahoo, Sporting News, Dallas Morning News.