Bayer Leverkusen. Bayern Monachium. BayArena. To przepis na BAYeczny Topspiel w Bundeslidze. Starcie, którego stawką może być tytuł mistrzowski, ale podtekstów w tej rywalizacji jest o wiele więcej.
10 lutego zeszłego roku Bayern Monachium tracił tylko dwa punkty do Bayeru Leverkusen i losy tytułu wciąż były otwarte. W bezpośrednim meczu wszystko poszło jednak nie tak, Bawarczycy przegrali 0:3 i podłamali się na tyle, że sezon skończyli nawet bez wicemistrzostwa. Rok później sytuacja jest z jednej strony podobna, a z drugiej kompletnie inna. Mistrzowie z Leverkusen od tamtego czasu przegrali tylko… jedno ligowe spotkanie, a i tak prawdopodobnie nie będą w stanie obronić tytułu.
Tak samo, a jednak inaczej
Kto wie, jak potoczyłyby się losy zeszłorocznego tytułu, gdyby suma posunięć Bayernu przed starciem z Leverkusen nie przypominała sabotażu. Obrazkiem podsumowującym spotkanie było wystawienie przez Thomasa Tuchela Sachy Boeya, prawego obrońcy, grającego pierwszy raz (i ostatni w tamtym sezonie) w wyjściowym składzie, na lewym wahadle. To on już w 18. minucie zagapił się po wyrzucie z autu, a – wypożyczony z Bayernu do Bayeru, grający na jego flance – Josip Stanisić wpakował piłkę do bramki.
Leverkusen objęło prowadzenie, a Bayern kompletnie się rozsypał. Przegrał 0:3, tracąc wiarę w mistrzostwo. Do końca sezonu przegrał jeszcze pięć spotkań, choć przed starciem na BayArenie miał na koncie tylko jedną porażkę. Sezon zakończył dopiero na trzecim miejscu, a Thomas Thuchel żegnał się z Monachium tylnymi drzwiami.
Przed rokiem wypożyczony z Bayernu do Bayeru Josip Stanisić pogrążył swój macierzysty klub
Rok później, na tym samym etapie sezonu, mecz Bayeru z Bayernem znów może mieć gigantyczny wpływ na losy mistrzostwa kraju. Może bowiem praktycznie przekreślić szanse Leverkusen.
– Biorąc pod uwagę formę Bayernu, możemy skreślić marzenia o tytule, jeśli nie wygramy – mówi przed meczem Lukas Hradecky, bramkarz „die Werkself”.
Co gorsza dla obrońców tytułu, nawet zwycięstwo może nie odwrócić losów walki o mistrzostwo. Po 21 kolejkach Bayern ma bowiem osiem punktów przewagi i dotychczas w lidze potknął się tylko raz, przegrywając z Mainz.
Leverkusen też przegrało tylko jedno spotkanie (2:3 z Lipskiem w drugiej kolejce), ale częściej remisowało, tracąc punkty do regularnie wygrywających Bawarczyków. Fakt, że mogą być niemal niepokonani przez drugi kolejny sezon, a i tak nie obronić tytułu mówi wiele o tym, jak mocno do roboty wziął się Bayern Vincenta Kompany’ego.
I o tym, że nawet jeśli sobotnie starcie bezpośrednio nie rozstrzygnie losów mistrzostwa, to spotkają się w nim dwa cholernie mocne zespoły.
Dwie rozpędzone lokomotywy
Garść faktów przed sobotnim topspielem Bundesligi:
- Bayern wygrał siedem ostatnich spotkań Bundesligi,
- Leverkusen nie przegrało żadnego z 19 ostatnich meczów Bundesligi,
- Leverkusen przegrało tylko jedno z 55 ostatnich meczów Bundesligi,
- Po raz pierwszy w historii Bundesligi lider i wicelider na tym etapie sezonu przegrali tylko po jednym spotkaniu,
- Bayern ma czwarty najlepszy dorobek w historii Bundesligi na tym etapie sezonu (więcej pkt uzbierał tylko w sezonach 13/14 i 15/16 oraz Leverkusen rok temu),
- Leverkusen lepszy dorobek miało tylko w zeszłym roku,
- Vincent Kompany ma najlepszą średnią pkt na mecz w historii Bundesligi (2,6 pkt/m),
- Xabi Alonso ma najlepszą średnią pkt na mecz w historii Bundesligi jako trener, który nie prowadzi Bayernu i piątą w całej historii (2,2 pkt/m, lepiej punktowali tylko Kompany, Guardiola, Flick i Ancelotti).
No, to skoro już ustaliliśmy, że spotykają się dwa zespoły punktujące na absolutnie rewelacyjnym poziomie, możemy przejść dalej. A podteksty, oprócz walki o tytuł, czają się tutaj na każdym kroku…
Xabi Alonso jeszcze nie przegrał z Bayernem Monachium
Ot, choćby taki, pierwszy z brzegu. Bilans trenerski Xabiego Alonso w pięciu starciach z Bayernem? Trzy zwycięstwa, dwa remisy, zero porażek. Cztery z nich miały miejsce w Bundeslidze – tak długo bez porażki z Bayernem w historii wytrzymali tylko Ernst Happel, Kuno Kloetzer, Thomas Schaaf oraz Otto Rehhagel.
A to trener, który – nie tylko przeciwko Bayernowi – stał się w ogóle specjalistą od unikania porażek. Wyjąwszy sezon, w którym objął po Gerardo Seoane rozbity zespół (przegrał wówczas jeszcze 10 z 37 spotkań), porażki ekipy Alonso zdarzają się rzadziej niż spotykanie kosmitów na boisku. Poprzedni sezon przeszedł niemal suchą stopą – Bayer nie przegrał 51 kolejnych spotkań, ustanawiając europejski rekord, i polegając dopiero w finale Ligi Europy z Atalantą.
Łącznie od początku zeszłego sezonu w 87 meczach we wszystkich rozgrywkach podopieczni Alonso przegrali zaledwie… czterokrotnie. Oprócz wspomnianych już porażek z Atalantą i Lipskiem, były to mecze z Liverpoolem i Atletico Madryt w Lidze Mistrzów. Ulec takim rywalom to chyba nie wstyd?
Ale wróćmy jeszcze do meczów Alonso z Bayernem, bo i w tym temacie jest o czym opowiadać – Xabi pozostaje bowiem niepokonany w starciach już z trzema szkoleniowcami monachijczyków. Z Kompanym dwukrotnie mierzył się na Allianz Arenie, remisując 1:1 w lidze i wygrywając 1:0 w Pucharze Niemiec. W obu spotkaniach Bask udowadniał, że potrafi wymyślić skuteczny plan na mecz, a jego ekipa jest zespołem taktycznie wielowymiarowym – czującym się równie dobrze wtedy, kiedy trzeba stłamsić rywala atakiem pozycyjnym, ale i wówczas, gdy trzeba cofnąć się pod własne pole karne i atakować z wykorzystaniem szybkości Jeremiego Frimponga czy Nathana Telli. W Pucharze dało to efekt w postaci szybkiej czerwonej kartki dla Manuela Neuera i ustawienia meczu pod własne dyktando.
Wcześniej Alonso zremisował 2:2 z drużyną Tuchela, by w rewanżu rozbić ją 3:0. A mało kto pamięta dziś, że jeszcze wcześniej zwycięstwo Xabiego nad Bayernem zwolniło z „die Roten”… Juliana Nagelsmanna.
A to jest też coś, o czym zdecydowanie warto podyskutować. Obecnego selekcjonera niemieckiej kadry zwolniono bowiem po serii takich wyników:
I jasne, nawet mając świadomość, że nie był to jeszcze TEN Bayer Leverkusen, jak z perspektywy czasu wygląda zwolnienie Nagelsmanna po porażce akurat z takim przeciwnikiem? I jak wygląda w ogóle, gdy ten przez pół roku przegrał zaledwie dwa mecze? A mówimy tu o sezonie, w którym w ataku nie miał do dyspozycji ani Roberta Lewandowskiego, ani Harry’ego Kane’a, a duet snajperów tworzyli Sadio Mane z Sergem Gnabrym lub wystawiany był tam Eric Maxim Choupo-Moting.
W Lidze Mistrzów Bayern imponował – w dwumeczu wygrał 3:0 z PSG, mające w składzie Leo Messiego, Kyliana Mbappe i Neymara. Wcześniej zaliczył 2:0 i 2:0 z Interem Mediolan (późniejszym finalistą) oraz 2:0 i 3:0 z Barceloną (późniejszym mistrzem Hiszpanii). W Pucharze Niemiec – pewnie awansował do ćwierćfinału, pokonując 4:0 FSV Mainz.
I oczywiście, w lidze Bawarczycy mieli punkt straty do Borussii Dortmund, ale do końca sezonu pozostawało dziewięć kolejek, wraz z nadchodzącym Klassikerem, w którym stratę można było odrobić z nawiązką. Właśnie wtedy, po porażce z zespołem Xabiego Alonso spadła głowa Juliana Nagelsmanna.
Julian Nagelsmann nie spodziewał się, że przeciwko Bayerowi prowadzi Bayern po raz ostatni
Zresztą, nie mogło obyć się bez dramy. Trener przebywał akurat na krótkim narciarskim urlopie. O zwolnieniu dowiedział się z mediów i natychmiast wybrał numer Hasana Salihamidzicia.
– Przyjedź jutro, to się dowiesz – usłyszał.
– Cele na ten sezon zostały zagrożone – argumentowali później zwolnienie Nagelsmanna Salihamidzić i Oliver Kahn, zatrudniając Tuchela.
I co z celami? Nowy trener błyskawicznie pożegnał się z DFB Pokal, przegrywając z Freiburgiem, w Lidze Mistrzów odpadł w pierwszym dwumeczu z Manchesterem City, a mistrzostwo zdobył dzięki bramce w 89. minucie Jamala Musiali i blamażu BVB w Moguncji. Z dziewięciu meczów Bundesligi przegrał trzy, czyli tyle samo, ile Nagelsmann we wcześniejszych 25.
Kompany musi pokazać, że potrafi grać z wielkimi
Trochę odlecieliśmy, a przecież historia starć Kompany – Alonso ma jeszcze jedno dno. I nie chodzi tylko o bogatą i fantastyczną rywalizację dwóch wielkich piłkarzy – w starciach Belgii z Hiszpanią i Manchesteru City z Liverpoolem, Realem oraz Bayernem. Jako zawodnicy spotykali się ze sobą siedmiokrotnie, ale znów górą częściej bywał Hiszpan, wygrywając pięć razy i raz remisując.
Bilans spotkań Alonso – Kompany w roli piłkarzy
Kompany jako piłkarz z Alonso wygrał tylko raz, gdy w Lidze Mistrzów jego Man City pokonał 3:2 Bayern. Akurat padło na mecz, gdy środkowy pomocnik popisał się takim oto trafieniem z rzutu wolnego:
Ale dobra, wspominki na bok, bo jest robota do wykonania. Głównie przed Kompanym, któremu – obok braku zwycięstw z Leverkusen – zarzuca się w ogóle brak umiejętności gry z topowymi rywalami. Bayern, owszem, rozjeżdża jak walec kolejne zespoły w Bundeslidze, ale gdy przychodzi do starć z mocnymi przeciwnikami, już tak różowo nie jest.
Prześledźmy zresztą te wyniki po kolei:
- 1:1 z Bayerem Leverkusen,
- 0:1 z Aston Villą,
- 3:3 z Eintrachtem Frankfurt,
- 1:4 z Barceloną,
- 1:0 z PSG,
- 1:1 z Borussią Dortmund,
- 0:1 z Bayerem Leverkusen,
- 5:1 z RB Lipsk.
Łącznie – 2 zwycięstwa, 3 remisy i 3 porażki. Szału nie ma, choć wygrana z PSG i efektowny triumf z Lipskiem nieco podreperowały renomę Kompany’ego. Wpadek z mocnymi przeciwnikami jest jednak zbyt wiele, by fani Bayernu mogli spać spokojnie.
Uspokoi ich tylko sobotnie zwycięstwo nad Leverkusen.
Jak Florian Wirtz friendzonuje Bayern
I prawie na koniec. Czym byłby Bayern Monachium, gdyby nie wywierał presji na rywalu, wykorzystując swoją pozycję hegemona na niemieckim rynku transferowym?
– Jeśli mogę mieć marzenie, powiedziałbym, że Florian Wirtz musi przejść do Bayernu – mówił niedawno Uli Hoeness.
– Bayern robił to przed takimi meczami już kiedy miałem dziesięć lat i uczyłem się kopać piłkę – zbywał sprawę Simon Rolfes, dyrektor sportowy Leverkusen, gdy Bayern robi maślane oczy i co chwila mruga zachęcająco do Floriana Wirtza. Hoenessowi wtórowali bowiem odpowiedzialny za transfery Chistopher Freund i Herbert Hainer, prezydent klubu.
I jasne, to taktyka Bayernu stara jak świat – żeby wspomnieć choćby ogłoszenie transferu Mario Goetzego przed finałem Ligi Mistrzów, gdy Bawarczycy mierzyli się właśnie z Borussią. Albo nieustanna niepewność związana z transferem Roberta Lewandowskiego. Bayern uwielbia trzymać rywala w szachu i nieustannie przypominać, kto w Niemczech jest numerem jeden. I że jeśli tabela akurat mówi inaczej, to tylko chwilowo. Nawet ogłoszone dzień przed starciem z Leverkusen przedłużenie kontraktu Jamala Musiali jest niczym innym jak tylko demonstracją siły.
Florian Wirtz i Jamal Musiala
W Leverkusen podchodzą jednak do takich demonstracji spokojnie. Kontrakt Wirtza obowiązuje do 2027 roku, a niemieckie media sugerują, że ostatnio tendencja skłania się ku… przedłużeniu umowy. 21-latek zachowuje się trochę jak dziewczyna, trzymająca adoratora we friendzonie. Wie, że ten kierunek może wybrać zawsze. A na razie się rozgląda.
Podobnie latem nie udało się Bayernowi namówić na transfer Jonathana Taha, choć przez sprzedaż Matthijsa de Ligta już szykowano dla niego miejsce. Kontrakt środkowego obrońcy wygasa z końcem sezonu, a do 29-latka odzywają się też zagraniczne potęgi, na czele z Barceloną. Dla Bayernu podpisanie Taha i Wirtza to w pewien sposób sprawa honoru – to klub, który swoją potęgę buduje na tym, że reprezentanci Niemiec i jej największe gwiazdy, same nie wyobrażały sobie gry gdzieś indziej, niż w Monachium. Dla Bayernu niedobrze byłoby, gdyby ten stan rzeczy miał zostać zmieniony.
Wirtz czy Musiala? Bayer czy Bayern?
No i moglibyśmy pisać tak dalej – o pojedynku dwóch generacyjnych talentów, kolegów z kadry, a może – zgodnie z życzeniami Hoenessa – niebawem także z klubu. O tym, że w tym sezonie jeszcze więcej zależy od młodych liderów – Wirtz ma już na koncie 9 goli i 9 asyst, więc za chwilę przebije dorobek z mistrzowskiego sezonu (11g/11a). Musiala ma 10 goli i 4 asysty, co już jest niemal identyczne z liczbami z zeszłego sezonu (10g/6a).
Moglibyśmy rozpisywać się o rywalizacji napastników – o tym, że Harry Kane zdobywa bramki średnio co 73 minuty, a Patrik Schick średnio co 60 minut. O tym, że pierwszy ma ich już na koncie 21, a drugi 14, choć do dziewiątej kolejki nie miał zdobytej ani jednej. O tym, że gdyby nie gole z rzutów karnych, to Schick byłby przed Kanem w klasyfikacji strzelców. I o tym, że Kane z karnych to maszyna, trafiając 9 na 9 w tym sezonie (o jeden od rekordu ligi), 14 na 14 w koszulce Bayernu i 29 na 29 ostatnich wykonanych. Po raz ostatni Anglik pomylił się jeszcze podczas mundialu w Katarze w meczu z Francją.
Moglibyśmy pisać o starciu dwóch generałów środka pola – Granita Xhaki i Joshuy Kimmicha. O tym, że choć to o Thomasie Muellerze powiedziano Thomas spielt immer, teraz to oni grają zawsze. Xhaka od przyjścia do Bayeru w Bundeslidze nie zagrał raz, bo pauzował za kartki. Z ławki też wszedł raz – w ostatnim meczu zeszłego sezonu, gdy losy tytuły były już rozstrzygnięte. Kimmich – od momentu przyjścia Kompany’ego nie zszedł z boiska ani na minutę. Serio. We wszystkich rozgrywkach, grając od dechy do dechy już 33 spotkania.
Moglibyśmy także skupiać się na porównaniu obrońców – Taha i Upamecano, koncentrować się na tym, że pierwszy zalicza najwyższy procent wygranych pojedynków (72%) w Bundeslidze, a drugi pod wodzą Kompany’ego poprawił swoje wskaźniki o kilka punktów procentowych i też należy do ligowej czołówki.
Wreszcie możemy się zastanawiać, jaką twarz Bayeru Leverkusen zobaczymy na BayArenie. Defensywną i wyrachowaną, czy ofensywną i widowiskową? Jaki zobaczymy Bayern? Bezradny jak z Barceloną, czy nakręcony jak z Lipskiem?
Alonso czy Kompany? Wirtz czy Musiala? Bayer czy Bayern?
Takie pytania moglibyśmy mnożyć bez końca. Ale po co? Lepiej o godzinie 18:30 usiąść w fotelach, włączyć odbiorniki i rozkoszować się Topspielem jak z bajki.
A może bardziej bayki?
WIĘCEJ NA WESZŁO: