Reklama

Kiedy Buster poskromił Bestię, czyli największa sensacja w dziejach sportu

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 lutego 2025, 11:22 • 16 min czytania 10 komentarzy

Dla Mike’a Tysona walka z Busterem Douglasem miała być tylko przystankiem w karierze. Punktem do odhaczenia przed hitowym starciem z Evanderem Holyfieldem. Nie bez powodu zresztą odbywała się w Tokio – promujący Żelaznego Mike’a Don King doszedł do wniosku, że w USA kolejny kilkuminutowy pojedynek mistrza nikogo nie przyciągnie na trybuny. Podobnie myśleli dziennikarze, a jeden z nich, zapytany przez japońskiego strażnika granicznego, jak długo ma zamiar pracować w Kraju Kwitnącej Wiśni, odparł: – Około dziewięćdziesiąt sekund. W ringu sprawy przybrały jednak zupełnie inny obrót. Poznajcie historię o tym, jak 11 lutego 1990 roku, czyli równe 35 lat temu, doszło do największej sensacji w dziejach sportu.

Kiedy Buster poskromił Bestię, czyli największa sensacja w dziejach sportu

PROBLEMY MISTRZA

Siał postrach także poza ringiem, uchodził bowiem za krnąbrną, czy wręcz niezrównoważoną osobowość. Dziennikarzom groził nawet wózkiem inwalidzkim, a kiedy wchodził na przyjęcie, to nie wiadomo było, czy jego pobyt nie skończy się awanturą. Jednak to pomiędzy linami bano się go najbardziej. Mike Tyson na początku lutego 1990 roku legitymował się bowiem rekordem trzydziestu siedmiu wygranych i ani jednej porażki.

Poprzednie pięć walk wówczas niekwestionowanego mistrza świata wagi ciężkiej? Wygrana z Carlem Williamsem po nieco dziewięćdziesięciu trzech sekundach pojedynku. Triumf nad Frankiem Bruno przez TKO w piątej rundzie, choć Brytyjczyk już w pierwszej zapoznał się z deskami. Zakończenie kariery Michaela Spinksa – niepokonany pięściarz, który w trakcie kariery podbił kategorię cruiser, a w wadze ciężkiej wywalczył tytuł IBF i pas „The Ring”, z „Bestią” w ringu wytrwał 91 sekund. Tony’ego Tubbsa Tyson skończył natomiast w drugim starciu. Mike potrzebował też ledwie czterech odsłon, by pokonać nawet wielkiego Larry’ego Holmesa. I to ku uciesze Muhammada Alego, który był obecny na tej walce i mocno wspierał młodszego z pięściarzy, nie mogą zapomnieć Holmesowi zadanej przed laty porażki.

Trudno zatem dziwić się, że ledwie 24-letni pięściarz był uważany za postać znajdującą się poza zasięgiem reszty stawki. Szczególnie że biorąc pod uwagę jego wiek, najlepsze lata kariery stały dopiero przed Tysonem. Tak się przynajmniej wydawało…

Reklama

Jednak prawda o „Żelaznym Mike’u” była zgoła inna. Za kulisami bowiem wszystko zaczęło się mistrzowi komplikować. W tym samym czasie przechodził krótki ale za to bardzo burzliwy związek małżeński z celebrytką Robin Givens. Para pobrała się w lutym 1988 roku, ale już kilka miesięcy później ich sprawa rozwodowa trafiła na wokandę. Doszło nawet do publicznego prania brudów w programie „20/20” prowadzonym przez Barbarę Walters, gdzie we wspólnym wywiadzie Givens oskarżała męża o fizyczne znęcanie się. W tej narracji wtórowała jej matka, a obie kobiety sugerowały nawet, że Tyson jest chory psychicznie. Pięściarz twierdził z kolei, że owszem, w domu dochodziło do licznych awantur. Tyson jednak zarzekał się przy tym, że nigdy nie podniósł ręki na Robin.

Mike Tyson i Robin Givens w 1988 roku. Fot. Newspix

Ostatecznie para rozwiodła się w Walentynki 1989 roku. Zapewne był to jeden z najlepszych Dni Zakochanych w życiu Tysona, który pozbył się ze swojego życia kobiety zainteresowanej wyłącznie zarobionymi przez niego milionami. Po tym, jak oficjalnie stał się wolnym facetem, Mike rzucił się w jeszcze większy wir imprezowania. Alkohol, narkotyki i dzikie orgie z nowo poznanymi kobietami były dla niego czymś na porządku dziennym. Ale cóż z tego, skoro i tak w ringu zmiatał kolejnych rywali?

Jednak i w tej kwestii z Tysonem było coraz gorzej. Przed pojedynkiem z Frankiem Bruno rozstał się bowiem z Kevinem Rooneyem – człowiekiem przez lata będącym prawą ręką wówczas już nieżyjącego mentora Mike’a, Cusa D’Amato. Rooney pracował z Tysonem od 1982 roku. To z nim „Najniebezpieczniejszy człowiek na planecie” osiągnął bokserski szczyt. Kevin jednak sam nie posiadał łatwego charakteru do współpracy, co wraz z rosnącym przekonaniem Mike’a o jego własnej wielkości doprowadzało do kolejnych konfliktów. W dodatku Rooney nie znosił dwóch wydawałoby się najbliższych osób z ówczesnego otoczenia pięściarza. Pierwszą była… Robin Givens – tak, ta sama, z którą „Żelazny Mike” właśnie się rozwodził. Lecz chociaż związek Tysona z Givens się sypał, to niepochlebne komentarze na jej temat, które Rooney wygłaszał w mediach, zawodnik uznał niemalże za wbicie mu noża w plecy.

Drugim człowiekiem, z którym szkoleniowiec miał na pieńku, był Don King. Dziś Tyson nie bez powodu wypowiada się o swoim byłym promotorze w samych inwektywach, określając go oszustem, krętaczem i jedną z największych żmij, które spotkał na swojej drodze. Jednak wówczas Don owinął sobie Mike’a wokół palca. Utwierdzał go w poczuciu własnej wielkości. I doprowadził do tego, że najlepszego pięściarza na świecie zaczęli szkolić trenerscy amatorzy: Aaron Snowell i Jay Bright. Goście, którzy nie mieli wielkiego pojęcia o postępowaniu z tej klasy zawodnikiem, stąd też zupełnie nie posiadali jego szacunku.

Reklama

Dla niewprawionych oczu kibiców i dziennikarzy Tyson w ringu wciąż pozostawał „Bestią”. W końcu kiedy w pierwszej rundzie znokautował wspomnianego Williamsa, to zapytany przez Larry’ego Merchanta o to, z kim zmierzy się w następnej walce, odparł: – Daj spokój. Nikt nie może mi zagrozić. Jestem najlepszym pięściarzem na świecie.

I każdy w te słowa wierzył. Bardziej uważni widzowie dostrzegali jednak, że w już starciu z Frankiem Bruno Tyson przyjmował ciosy, które robiły na nim wrażenie. Ba, nawet nieco ponad półtora minuty z przeciętnym Williamsem pokazało, że proste uderzenia pięściarskiego wyrobnika dochodziły do celu. Te drobne mankamenty maskowała jednak niszczycielska siła „Żelaznego Mike’a”.

DLACZEGO TOKIO?

Po walce z Williamsem Tyson jeszcze bardziej stracił motywację do pracy. Nie było jednak tak, że w niedalekiej przyszłości niekwestionowanego mistrza wagi ciężkiej nie czekały żadne poważne wyzwania. Tak się bowiem złożyło, że w 1988 roku do królewskiej kategorii wagowej trafiło bardzo duże nazwisko. Evander Holyfield, bo o nim mowa, wcześniej zapracował sobie na miano jednego z najlepszych pięściarzy kategorii cruiser w historii. Tam jednak nie miał już żadnych wyzwań, dlatego też przeniósł się do wyższej dywizji, gdzie czekały go znacznie większa sława i pieniądze.

Tym sposobem, posiadając rekord 23-0, a na koncie kilka wygranych z solidnymi „ciężkimi” dające mu wysokie miejsca w rankingach, Holyfield stał się naturalnym kandydatem do stworzenia z Tysonem hitowego starcia, które rozpaliłoby kibiców na całym świecie. A obu pięściarzom po brzegi wypchało kieszenie zielonymi banknotami. „The Real Deal” za walkę z „Bestią” miał zainkasować 11 milionów dolarów. Z kolei Tyson miał zagwarantowane 22 miliony. W 1990 roku były to kosmiczne pieniądze, o których nie śnił żaden inny sportowiec. Dla porównania, Michael Jordan, który już był jedną z największych gwiazd NBA i jednym z najlepiej zarabiających sportowców na świecie, według rankingu Forbesa w rok zgarniał nieco ponad 8 milionów dolarów.

Wielki pojedynek zaplanowano na czerwiec, jednak Don King nie mógł pozwolić na to, by Tyson będący kurą znoszącą złote jaja, nie walczył przez blisko dwanaście miesięcy. Niemalże tyle czasu dzieliłoby bowiem czerwcową walkę z Holyfieldem od krótkiego występu z Carlem Williamsem z lipca 1989 roku. Promotor postanowił więc zorganizować Tysonowi jeszcze jedną walkę. Wybór padł na Jamesa „Bustera” Douglasa.

James Buster Douglas w trakcie kariery. Fot. Newspix

Amerykanin był bardzo solidnym pięściarzem. Chwilę przed walką z „Bestią” pokonał późniejszego mistrza świata Olivera McCalla, a także Trevora Berbicka. Mimo wszystko, w walce z czempionem nikt nie dawał mu większych szans. W końcu papiery na hitowe starcie Tysona z Holyfieldem zostały już podpisane, wobec czego pojedynek tego pierwszego z Douglasem jawił się niemalże jako próba sprzedania ekskluzywnego sparingu. I to takiego, który najpewniej potrwa niecałą rundę. To z kolei sprawiło, że w Stanach Zjednoczonych nie było chętnych na to, by zorganizować taką walkę. Dlatego też wybór padł na zorganizowanie walki w stolicy Japonii.

GŁÓWNA METODA TRENINGU SEKS

8 stycznia 1990 roku wsiadłem na pokład samolotu, który leciał do Tokio. Opierałem się, jak mogłem. Nie chciałem walczyć. Interesowało mnie tylko imprezowanie i dymanie. Przytyłem kolejne 14 kilogramów. King był tak zaniepokojony, że obiecał mi specjalny bonus, jeśli w ciągu miesiąca, który pozostawał do walki, wrócę do mojej starej wagi – opisywał przygotowania do walki Mike Tyson w autobiografii „Moja prawda”.

Tak oto wyglądało przygotowanie (a raczej jego brak) mistrza do – jakby nie patrzeć – obrony tytułów. Mike najbardziej skupiał się na tym, by zdobyć dodatkową nagrodę od Dona Kinga, stąd też przez cały pobyt w Japonii odżywiał się wyłącznie zupą odchudzającą. Zamiast zaś trenować, Tyson na potęgę uprawiał seks z hotelowymi pokojówkami. Jak opisuje, nie musiał płacić tym kobietom, ale mimo to dawał im tak wielkie napiwki, że te do niego wracały, przyprowadzając też koleżanki.

Seks był w zasadzie główną formą aktywności fizycznej „Żelaznego Mike’a” przed pojedynkiem z Douglasem. Trening stricte bokserski? Dajcie spokój, Tyson nie oglądał nawet żadnych poprzednich walk Bustera. Stwierdził, że skoro wcześniej nokautował gości, którzy wygrywali z jego najbliższym rywalem, to nie ma potrzeby zakrzątać sobie tym głowy. Nie chciało mu się także robić porannych przebieżek. Te z kolei praktykowali sparingpartner Mike’a Greg Page i ochroniarz mistrza Anthony Pitts. Tyson nic nie robił sobie z opowieści drugiego z wymienionych, który widywał Douglasa biegającego w ciężkich, wojskowych butach. Efekt lenistwa i braku motywacji widoczny był też podczas sparingów. Na 10 dni przed walką Page posłał czempiona na deski prawym sierpowym, po czym mógł tylko zapytać Tysona: – Co ty, kurwa, wyprawiasz?

Kilka dni później Don wpuścił widzów na jedną z moich sesji sparingowych, pobierając 60 dolarów za głowę. Oczywiście nigdy nie zobaczyłem tych pieniędzy. Wtedy nie wiedziałem nawet, że Don każe tym ludziom płacić. Mieliśmy sparować przez dwie rundy, ale wypadłem tak słabo, że Aaron Snowell i Jay zakończyli po pierwszej. Don był wściekły. Chciał na mnie zarobić. Nie wiedział, że jestem w tak kiepskiej formie. Nie miał pojęcia o boksie. Nie odróżniłby doskonale przygotowanego zawodnika od tego, który w ogóle nie ma formy. On nie umiał nawet zawiązać bokserskich rękawic – wspominał Tyson w „Mojej prawdzie”. – Dzień przed pojedynkiem ważyłem 100 kilogramów. Nigdy nie wychodziłem do ringu będąc tak ciężki. Należał mi się jednak mój bonus. Tego dnia miałem w łóżku dwie pokojówki, a w nocy kolejne dwie.

42 DO 1

Kursy na wygraną Bustera Douglasa już w dniu ogłoszenia walki były absurdalnie wysokie, a później tylko rosły. Ostatecznie za każdego dolara postawionego na pretendenta bukmacherzy wypłacali aż 42 „zielone”. W końcu nikt do końca nie wiedział, jak bardzo Tyson zlekceważył rywala.

O łatwym zwycięstwie mistrza przekonani byli także eksperci i dziennikarze. Pracujący dla stacji HBO Larry Merchant i Jim Lampley byli tak bardzo przekonani o tym, że omawianie szans Douglasa w tej walce mija się z celem, że prześmiewczo zaczęli porównywać psy obu zawodników, by na tej podstawie ferować wynik. Do legendy przeszło też zdanie Eda Schuylera, gdy dziennikarz Associated Press wylądował w Tokio i w rozmowie ze strażnikiem granicznym powiedział, że do Kraju Kwitnącej Wiśni przyleciał do pracy. Kiedy funkcjonariusz zapytał Eda, jak długo ma zamiar pracować w Japonii, Amerykanin odparł:– Około dziewięćdziesiąt sekund.

Po latach pojedynek Tysona z Douglasem jawi się niemalże jak opowiedziana na żywo bajka o zającu, który tak bardzo nie docenił żółwia, że ostatecznie przegrał z nim wyścig. Rzecz w tym, że takie porównanie byłoby krzywdzące dla Jamesa. Oczywiście, dobrze przygotowany Mike Tyson najprawdopodobniej by z nim wygrał, ale dziś można nad tym tylko gdybać. No i w końcu Buster także posiadał kilka atutów. Był znacznie wyższy, choć do tego rodzaju sytuacji mistrz na przestrzeni lat zdołał przywyknąć. Ale Douglas w dodatku dysponował pokaźnym zasięgiem ramion, nieźle poruszał się na nogach, a także potrafił świetnie bić z kontry. Z zachowaniem rozsądnych proporcji, dobrze przygotowany Douglas prezentował styl boksu podobny do Muhammada Alego.

Mało tego, Busterowi nie brakowało determinacji. Było jasne, że w tym pojedynku nie ma nic do stracenia. Nikt nie traktował jego wygranej poważnie, to też pięściarz chciał udzielić lekcji całemu środowisku, które go skreśliło przed pierwszym gongiem. Ale wojownik z Ohio z pewnością miał też ochotę przyłożyć samemu Tysonowi. 30-latek wówczas także przechodził ciężki okres w życiu prywatnym. Jego małżeństwo właśnie chyliło się ku upadkowi, zaś na trzy tygodnie przed walką, kiedy przebywał na obozie przygotowawczym, dowiedział się o śmierci matki. Tyson nie zważając na tak świeżą ranę w sercu rywala, zapowiedział natomiast, że syn za niedługo do niej dołączy.

SENSACJA STAJE SIĘ FAKTEM

Rzecz w tym, że czempion tak bardzo nie był zainteresowany nadchodzącym starciem, że nawet w noc przed walką imprezował wraz z piosenkarzem Bobbym Brownem… oraz tuzinem japońskich dziewczyn. Kiedy Brown zasugerował kompanowi, by ten może jednak położył się do spania, w odpowiedzi usłyszał zapewnienie Tysona, że ten wie co robi i nie jest amatorem. Oraz, że nikt nie może go pokonać.

Tym oto sposobem 11 lutego 1990 roku, do ringu zbudowanego na stadionie Tokio Dome Tyson wychodził bez treningu i zmęczony po miesiącu tokijskich imprez, a dodatkowo osłabiony zrzucaniem zbędnych kilogramów. Dodatkowo mistrzowi nie pomagał fakt, że walka była zaplanowana na godzinę dziewiątą rano. Porę dobrano by zwiększyć oglądalność starcia w USA, jednak odbiło się to na sprzedaży biletów, gdyż połowa krzesełek pozostała pusta.

Ci zaś, którzy zdecydowali się na żywo zobaczyć „Bestię” chyba nie zakładali, że za moment staną się naocznymi świadkami największej sensacji w dziejach sportu. Tyson bowiem od początku niemal nie zadawał ciosów, a jeśli już, to były one sygnalizowane i wyprowadzane od niechcenia. Mike przybrał taktykę upolowania przeciwnika tym jednym, kończącym uderzeniem. Problem polegał na tym, że tym razem szybkość go zawodziła, a w dodatku rywal wykorzystywał jego luki w obronie i brak uników. Douglas bowiem od pierwszego gongu był bardzo aktywny. Wyraźnie zwyciężył pierwsze cztery rundy. Z kolei w piątej sprawił, że nad okiem mistrza pojawiła się opuchlizna, która ograniczała Tysonowi pole widzenia.

Dopiero wtedy Tyson przekonał się, że jego zespół jest do tej walki przygotowany tak samo źle, jak on sam. Na wierzch wyszło to, że w sztabie miał amatorów, którzy nawet nie posiadali w zanadrzu odpowiedniego sprzętu. Nie mówiąc już o radach dotyczących taktyki. Oddajmy głos samemu zainteresowanemu, który w „Mojej prawdzie” tak opisywał chaos w swoim narożniku.

Nie wykorzystujesz okazji – powiedział Aaron. – Musisz skrócić dystans. W ogóle nie pracujesz nogami.

Co ty, kurwa, powiesz? A może sam chciałbyś tam wejść? Facet miał o 30 centymetrów większy zasięg ramion niż ja.

Boksuj jak zawsze – powiedział Jay. – Zrób to. Do dzieła.

Łatwo mówić, jak się nie obrywa po twarzy. Patrzyłem w podłogę.

Douglas okładał mnie przez czwartą i piątą rundę. W piątej opuchlizna zaczęła zasłaniać mi oko. Kiedy usiadłem w narożniku, mój zespół nie miał nawet specjalnej pasty, która to niweluje. Nie mogłem w to uwierzyć, kiedy zobaczyłem, jak wypełniają lodem coś co przypominało wielką prezerwatywę, i przykładają mi to do twarzy.

Dopiero w siódmym starciu Douglas zdawał się nieco opaść z sił. Z kolei w ósmym, chociaż pretendent ponownie naruszył mistrza, to Tyson wreszcie doczekał się swojej szansy na nokaut. Kiedy licznik wskazywał pięć sekund do przerwy, „Bestia” wystrzeliła firmowym prawym podbródkowym i powaliła Bustera. Ringowy Octavio Meyran  liczył pretendenta (o samym liczeniu jeszcze tu napiszemy) lecz ten zdołał wstać na „dziewięć”. Meksykanin dopuścił go więc do walki. A jako, że chwilę później zabrzmiał gong, Douglas miał minutę na dojście do siebie.

I wykorzystał ją w pełni. W dziewiątym starciu to on wyglądał na znacznie świeższego pięściarza i zdominował czempiona. Tyson zaś jechał na oparach, zbierając kolejne ciosy na twarz. Ogólnie doszło ich aż 37. Wreszcie wybiła dziesiąta runda, w której James Buster Duglas napisał historię. „Najniebezpieczniejszy człowiek na planecie” od samego jej początku słaniał się na nogach ze zmęczenia. Niby parł do przodu, lecz były to kroczenie bez zadawania uderzeń. Douglas wyczuł tę słabość i odpłacił Tysonowi pięknym za nadobne, doprowadzając do celu prawy podbródkowy. Czempion wprawdzie po nim nie padł, lecz był już na skraju nokautu. Buster poprawił mu więc akcją lewy-prawy-lewy. „Bestia” runęła na ziemię, przy okazji wypluwając ochraniacz na zęby z ust. Sędzia Meyran liczył, Mike próbował wstać i zarazem szukać zguby na deskach ringu. Zanim go znalazł i zdołał się podnieść, było już po walce.

NIEWYKORZYSTANY POTENCJAŁ

Sensacja stała się faktem. Douglas na środku ringu tonął w objęciach swojej ekipy. Tyson pytał w narożniku swoich ludzi, co się właściwie wydarzyło. Nietęgą minę miał zasiadający na trybunach Evander Holyfield, któremu koło nosa przeszło właśnie hitowe starcie z „Żelaznym Mikiem” za 11 milionów dolarów. A najbardziej włosy z głowy darł sobie Don King, który to całe przedsięwzięcie miał organizować.

Z tego względu krewki promotor od razu po walce ruszył do akcji. – Pierwszy nokaut unieważnia ten drugi – grzmiał na zorganizowanej konferencji prasowej. O co chodziło? Według Kinga, w ósmej rundzie sędzia z Meksyku za długo liczył Douglasa. Więc chociaż 30-latek wstał na komendę „dziewięć”, to Octavio Meyran powinien skończyć liczenie wcześniej. To jedna z nielicznych kwestii, w której Tyson zgadza się ze swoim byłym promotorem nawet po latach.

Czy jednak były podstawy ku temu, by mieć zastrzeżenie do pracy ringowego? Naszym zdaniem – nie. Zapis o liczeniu głosi bowiem, że powinno się ono odbywać do dziesięciu. Jednak często jest mylnie interpretowany, że mowa o dziesięciu sekundach. W rzeczywistości pięściarz może mieć nieco więcej czasu na dojście do siebie. Douglas był liczony około 13,5 sekundy, co jest wynikiem mieszczącym się w granicach normy. Mimo wszystko federacje WBC i WBA początkowo rozpatrywały protest Kinga, nie uznając Douglasa jako mistrza. Od razu po walce jako jedyna oficjalnie koronowała go tylko IBF. WBC oraz WBA podjęły taką samą decyzję dopiero po kilku dniach, pod ogromną presją mediów i środowiska pięściarskiego.

James Buster Douglas w 1990 roku. Fot. Wikimedia

Taka decyzja bolała Dona Kinga z jeszcze jednego powodu. Promotor był tak przekonany o wygranej Tysona, że w kontrakcie nawet nie zawarł klauzuli rewanżowej. Mało tego, kroki podjęte przez Dona w sprawie nieprzyznania tytułów Douglasowi, pozwoliły nowemu mistrzowi wymiksować się z układu promotorskiego z Kingiem, który również miał z nim podpisany kontrakt. James i jego prawnicy zauważyli bowiem, że King podpisał z nim umowę na potencjalne przyszłe walki, czego zabrania prawo stanu Nevada. Ponadto ruchy promotora w kwestii odebrania pasów nowemu mistrzowi, były działalnością na szkodę zawodnika.

Dlatego finansowo to Douglas był największym zwycięzcą. Za starcie z „Bestią” Buster zainkasował 1,3 miliona zielonych. W kolejnej walce, występując jako niekwestionowany mistrz, James wzbogacił się aż o 24 miliony dolarów. Jednak ku niezadowoleniu Dona Kinga, nie było to starcie z Tysonem. Douglas w październiku 1990 roku zawalczył z Evanderem Holyfieldem. „The Real Deal” po części wyszedł więc na swoje. Wprawdzie zarobił za ten pojedynek „tylko” 8 milionów dolarów, więc o 3 mniej, niż za nieodbyte starcie z Tysonem, jednak i tak otrzymał długo wyczekiwaną szansę walki o pasy i duże pieniądze. I wykorzystał ją perfekcyjnie, pokonując czempiona już w trzeciej rundzie.

A może to Buster nie do końca wykorzystał swój potencjał? James jak na ironię popełnił błąd rywala, którego wcześniej pokonał. Po sensacji w Tokio już nie potrafił znaleźć w sobie motywacji do treningu. Miał kłopoty z wagą, do Evandera wyszedł wówczas najcięższy w karierze. Sukces i pieniądze po prostu go przytłoczyły. Po porażce z rąk Holyfielda, Douglas zniknął z ringów na ponad pięć lat. Okropnie się zaniedbał, a jego waga urosła do 180 kilogramów. W pewnym momencie był z tego powodu nawet bliski śmierci, gdyż zapadł w śpiączkę cukrzycową. Po tym zdarzeniu postanowił powrócić na ring. Od 1996 roku stoczył jeszcze dziewięć pojedynków, jednak nic wielkiego już nie osiągnął.

Apetyt na hitową walkę z Holyfieldem miał za to Tyson, choć tym razem to „Bestia” występowałaby na ringu w roli kandydata do tytułów. Mike po sensacyjnej przegranej, w 1990 roku stoczył dwie łatwe walki, obie zakończone w pierwszej rundzie. Następnie dał dwumecz z solidnym Donovanem Ruddockiem o miano pretendenta do mistrzowskich starć. I tak 8 listopada 1991 roku miał wreszcie zmierzyć się z „The Real Dealem”. Jednak w międzyczasie został oskarżony przez Desiree Washington o gwałt, a także nabawił się kontuzji żebra. Zanim więc hitowe starcie Tyson – Holyfield doszło do skutku, „Żelazny Mike” musiał odsiedzieć wyrok. Na zawodowe ringi Tyson powrócił w 1995 roku, a z Holyfieldem stoczył nawet dwumecz. To już jednak jest temat na zupełnie inną opowieść…

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. główna: YouTube/ESPN

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks