Reklama

Krajobraz po drużynówce. Rozczarowanie ze światełkiem w tunelu?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

19 stycznia 2025, 12:15 • 8 min czytania 2 komentarze

Przed wczorajszym konkursem drużynowym Pucharu Świata, wśród polskich fanów dało się wyczuć nadzieję na to, że ujrzą oni pierwsze w tym roku podium w wykonaniu swoich rodaków. Do tej pory bowiem indywidualnie ani w zawodach duetów, ta sztuka się polskim skoczkom nie udawała. Gdzie więc należało szukać takiej szansy, jeśli nie w konkursie zespołowym, rozgrywanym w Zakopanem? Niestety, fani znad Wisły zostali sprowadzeni na ziemię równie prędko, co Aleksander Zniszczoł po wyjściu z progu w pierwszej kolejce konkursu. Wynik w drużynówce, jakim było piąte miejsce, okazał się więc rozczarowaniem. Jednak może po sobotnim skakaniu jest też małe światełko w tunelu?

Krajobraz po drużynówce. Rozczarowanie ze światełkiem w tunelu?

MOŻNA BYŁO OCZEKIWAĆ PODIUM

Dopisała z pewnością pogoda. Z jednej bowiem strony, stolica polskich Tatr pokryta była śniegiem. Tego nie brakowało oczywiście też na skoczni, choć jeszcze kilkanaście dni temu takiego stanu rzeczy nie można było brać za pewnik. Z drugiej strony, w Zakopanem utrzymywała się dodatnia temperatura, więc kibice niespecjalnie musieli dbać o to, by dodatkowo się rozgrzać. Co nie znaczy, że tego nie robili.

I tak po prawdzie, trudno dziwić się fanom, że część z nich przychodzi na skoki w humorach dobrych niezależnie od postawy polskich skoczków. Przecież gdyby te zależały od formy podopiecznych Thomasa Thurnbichlera, to kilkanaście tysięcy osób zgromadzonych przy skoczni, od początku oglądałoby sobotni konkurs z nosami spuszczonymi na kwintę. A szkoda by było podchodzić z takimi nastrojami do pierwszych w sezonie zawodów drużynowych.

Zwłaszcza, że o ile postawę Biało-Czerwonych w obecnych rozgrywkach Pucharu Świata można zamknąć w zdaniu „Paweł Wąsek i reszta”, tak w Zakopanem obecny lider Polaków nie zawodził, ale przy tym pozostała trójka – Aleksander Zniszczoł, Dawid Kubacki i Kamil Stoch – w treningach i kwalifikacjach do konkursu indywidualnego spisała się przyzwoicie. W zorganizowanej zaraz przed zawodami serii próbnej Wąsek i spółka uzyskali łącznie czwartą notę (317,8 pkt). Za Austrią (329,9), Słowenią (330,5) i Norwegią (342,9). Różnica do niespodziewanie nisko sklasyfikowanej Austrii była więc spora. Ale w tym wszystkim można było uwierzyć, że Polacy powalczą o podium, co byłoby bez wątpienia ich największym sukcesem w dotychczasowym sezonie. Wynikiem wyjątkowym, bo odniesionym na własnej ziemi. I to w jubileuszowym, osiemdziesiątym drużynowym występie Kamila Stocha w Pucharze Świata.

Reklama

Kamil Stoch w drużynowym konkursie Pucharu Świata skakał po raz osiemdziesiąty w karierze. Sam zainteresowany po zawodach podkreślał jednak, że wolałby bić rekordy związane z dobrymi wynikami, nie liczbą zawodów, w których brał udział. Fot. Newspix

POGODZENI Z LOSEM

Jednak to nie trzykrotny złoty medalista olimpijski, lecz Aleksander Zniszczoł rozpoczynał polskie skakanie. I tak na „dzień dobry” fani na Wielkiej Krokwi otrzymali cios obuchem w łeb. No, przynajmniej ci, którzy przed konkursem liczyli na to, że Polacy skończą zawody na podium. Zniszczoł skoczył bowiem zaledwie 119 metrów.

Kristoffer Eriksen Sundal wylądował na 132. metrze.

Lovro Kos skoczył aż 136 metrów.

Karl Geiger – o pół metra dalej niż Słoweniec.

Reklama

Cholera, Kevin Bickner z USA pofrunął 134 metry. Nawet Szwajcar Yanick Wasser (9 występów w karierze w konkursach indywidualnych PŚ, jeszcze nie udało mu się zdobyć punktu) skoczył 124 metry.

Napisać, że próba Zniszczoła była dla skokowych optymistów niczym kubeł zimnej wody, to jak nie napisać nic. Ona brutalnie zakończyła wszelkie nadzieje na dobry wynik.

Ale moim celem nie jest tu pastwienie się nad 30-latkiem. Owszem, Olek był najbardziej winny tego, że Polacy szybko wybili sobie podium z głowy. Sam po zawodach bardzo przeżywał swój występ. – Po skokach byłem bardzo wkurzony. Ja tak nie skaczę i muszę to szybko naprawić – mówił, z trudem powstrzymując łzy.

Jednak to nie tak, że Zniszczoł był jedynym odpowiedzialnym za to, że Polacy nie mieli szans na podium. To nie była powtórka z mistrzostw świata w lotach w 2010 roku w Planicy, kiedy Włodzimierz Szaranowicz mógł tylko bezradnie skomentować kompromitujący skok na 143 metry Łukasza Rutkowskiego słowami „O Boże…”. Wczoraj jako następny z polskich skoczków na belce pojawił się Kamil Stoch. Nasz jubilat skoczył tylko 125,5 metra, co było rezultatem co najwyżej przeciętnym. Tym sposobem po dwóch kolejkach pierwszej serii traciliśmy do Amerykanów aż 23,3 punktu. Do Amerykanów!

To był dramat, który wpłynął na atmosferę na trybunach. Bo chociaż wodzireje robili wiele, by drużynowy konkurs w Zakopanem wciąż był świętem skoków narciarskich, to jednak ich praca przypominała zagrzewanie do boju przez młynowego fanów piłki nożnej, których zespół już w 20 minucie meczu przegrywa 0:3. Z tą różnicą, że didżeje w Zakopanem nie mogli powiedzieć publiczności zdania w stylu „dobra, robimy swoje, nie interesują nas zawody, przyszliśmy tu dopingować!”. Owszem, podczas kolejnych prób Polaków trąbki dudniły głośno, ale nie czuć było w tym wszystkim presji związanej z walką o dobry wynik.

Taki przebieg konkursu spowodował to, że oglądało się go bardzo spokojnie, bez większych emocji. Raczej ze smutną myślą, jak wiele brakuje nam do reszty stawki. Wystarczy napisać, że ostatecznie Polacy zajęli piąte miejsce, ale do czwartych Niemców stracili aż 73 punkty. Pierwsi Austriacy wyprzedzili Biało-Czerwonych o 133,4 punktu. Gdybyśmy przeanalizowali indywidualne wyniki skoczków, to okazałoby się że w czołowej dwudziestce znajdziemy: po czterech reprezentantów Austrii i Norwegii, po trzech Słoweńców oraz Niemców, i po dwóch skoczków z Polski (5. Paweł Wąsek, 19. Dawid Kubacki) i Szwajcarii. Być może zatem trzeba w końcu na dobre pogodzić się, że taki jest nasz poziom.

Podium konkursu drużynowego Pucharu Świata w Zakopanem, na którym próżno szukać Polaków. Austriacy (zwycięzcy), Słoweńcy (drugie miejsce) i Norwegowie (trzecia lokata) byli o niebo lepsi od naszego zespołu. Fot. Newspix

Te najlepsze drużyny gdzieś odskoczyły. Skakali stabilnie, czego u nas zabrakło. Ale cóż, trzeba przyjąć taki wynik, wyciągnąć wnioski i starać się na jutro poprawić – powiedział obecny lider polskiej kadry.

Pocieszające w tym wszystkim może być jednak to, że sami polscy skoczkowie nie chcą zaakceptować stanu rzeczy, w którym są tylko tłem dla czołówki. Oni dalej pragną podjąć walkę z najlepszymi.

ŚWIATEŁKO W TUNELU?

Nie do końca zgodziłbym się, że jestem na jednym poziomie z najlepszymi, bo dziś te skoki nie były idealne. Nie wyglądało to do końca tak, jak bym chciał. Całe szczęście, że obecnie faza lotu u mnie bardzo dobrze funkcjonuje, więc na końcu udało się wyciągnąć te metry. Ale też nie mogę powiedzieć, że w tym konkursie się spisałem – to słowa Pawła Wąska. Przypomnijmy, że 25-latek według nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej był na piątym miejscu.

Jakichś pozytywów można było też doszukać się w postawie innych polskich skoczków. Owszem, Kamil Stoch pierwszą próbę oddał przeciętną, ale już w drugiej zaliczył niezłe 131 metrów. – Pierwszy skok był dosyć spięty, sztywny i bardzo mocno spóźniony. Drugi był oddany z większym sercem i luzem. Trochę spóźniony, ale była w nim lepsza energia – stwierdził 37-latek, który do skakania w Pucharze Świata powrócił po miesiącu przerwy.

Dobrze spisał się Dawid Kubacki, który skoczył odpowiednio 131,5 i 128 metrów. Zapytany o to, czy to był w jego wykonaniu najlepszy konkurs w tym sezonie, skoczek z Nowego Targu odparł: – Nie wiem, ale na odczucia powiedziałbym – możliwe, że tak.

Konkursowe skoki były bardzo przyzwoite. Choć mam niedosyt, bo szczególnie ten drugi skok był spóźniony, więc mogłem tam dalej polecieć. Oczywiście w klasyfikacji by to nic nie zmieniło, ale miałbym lepsze samopoczucie, że udało się przeskoczyć 130 metrów – ocenił Kubacki swoją postawę w zawodach.

34-latek przekonywał też, że w końcu poczuł skutki treningów, które wykonywał, kiedy w grudniu nie pojechał na weekend Pucharu Świata do Engelbergu: – Widać, że moja praca procentuje. To już nie jest takie mielenie w miejscu, tylko efekty zaczynają być widoczne na skoczni. Takie coś zawsze buduje i cieszy człowieka. To proces, który rozpoczął się wraz z moim odsunięciem od Pucharu Świata. Oczywiście na tym etapie to nie wygląda tak, że jak wiesz, co trzeba zrobić, to z dnia na dzień potrafisz to wprowadzić w życie. Dopiero z czasem widać, że to zaczyna działać. Podczas Turnieju Czterech Skoczni mówiłem, że było lepiej, choć po metrach i wynikach nie było tego widać.

Pełen nadziei na lepsze występy był też Kamil Stoch. Najbardziej doświadczonego polskiego zawodnika podczas weekendu Pucharu Świata w Zakopanem w tym przekonaniu uświadamiały własne solidne próby z piątku i soboty, a także… postawa Wąska na skoczni. – Nie umniejszam Pawłowi, ale skoro on jest w stanie walczyć na najwyższym poziomie, to my też to potrafimy – stwierdził „Orzeł z Zębu”.

Z kolei Wąsek emanował pozytywną energią, którą ma zamiar przełożyć także na zawody indywidualne: – Moją motywacją są dobre skoki. To, że mnie to wszystko bawi. Na niedzielny konkurs przyjadę z uśmiechem na twarzy i mam nadzieję, że pokażę się z dobrej strony.

Dziś zatem podopieczni Thomasa Thurnbichlera – w szczególności ci najbardziej doświadczeni – będą mieli sporo do udowodnienia. Stoch i Kubacki muszą pokazać, czy rzeczywiście zmierzają w dobrym kierunku, a ich wstęp w drużynówce stanowił światełko w tunelu, czy jednak była to ledwie lepsza dyspozycja dnia, która nie ma przełożenia na poprawę ich wyników w kontekście całego sezonu.

Z ZAKOPANEGO SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Trela: Pierwszorzędni piłkarze drugorzędni. Jak kluby zarabiają na zbędnych zawodnikach

Michał Trela
2
Trela: Pierwszorzędni piłkarze drugorzędni. Jak kluby zarabiają na zbędnych zawodnikach
Niemcy

Sahin gra o wszystko. Mecz w Lidze Mistrzów zdecyduje o jego losie

Antoni Figlewicz
0
Sahin gra o wszystko. Mecz w Lidze Mistrzów zdecyduje o jego losie

Polecane

Anglia

Trela: Pierwszorzędni piłkarze drugorzędni. Jak kluby zarabiają na zbędnych zawodnikach

Michał Trela
2
Trela: Pierwszorzędni piłkarze drugorzędni. Jak kluby zarabiają na zbędnych zawodnikach

Komentarze

2 komentarze

Loading...