Jeśli ktoś tylko nie musiał iść rano do pracy, śmiało mógł spędzić noc z polskimi tenisistkami. Pomiędzy pierwszą a ósmą naszego czasu na australijskich kortach zaprezentowały się bowiem aż cztery z nich. Swoje mecze pierwszej rundy Australian Open rozegrały dziś bowiem Iga Świątek, dwie Magdy: Linette i Fręch oraz Maja Chwalińska. Najważniejsza informacja dla nas? Oczywiście to, że Świątek – choć nie ustrzegła się problemów – swój mecz wygrała stosunkowo pewnie.
Jazda, Iga!
Druga runda. Czwarta. Znowu czwarta. Półfinał. Jeszcze raz czwarta. I trzecia. Jak na pięciokrotną mistrzynię wielkoszlemową, przewodzącą przez długi czas rankingowi WTA, nie jest to dorobek spektakularny. Iga Świątek z Australian Open do tej pory się bowiem specjalnie nie polubiła. Najlepszy wynik też zresztą zrodził się w bólach i po długich, wymagających meczach z niżej notowanymi rywalkami. A w półfinale Świątek została wówczas ograna przez Danielle Collins.
Cel na tegoroczny turniej musiał być więc jeden: udowodnić sobie, że – pod przewodnictwem nowego trenera – w Australii też można grać swoje.
Oczywiście to nie tak, że Iga miałaby ten turniej od razu wygrać. Na wszystko trzeba czasu. Jednak biorąc pod uwagę, że jej najgroźniejsze rywalki – Aryna Sabalenka i Coco Gauff – wylądowały po drugiej stronie drabinki, to szansa na wyrównanie życiówki, ba, może nawet jej pobicie, na pewno się dla Polki powiększyła. Kluczowe było jednak to, by Iga dobrze w ten turniej weszła. W United Cup, gdzie grała przed nim, miała problemy z mocno grającymi zawodniczkami. A Kateřina Siniaková, z którą miała zmierzyć się w Melbourne, też do takich należy.
Czeszka to, oczywiście, specjalistka przede wszystkim od debla. Ale i w singlu swoje potrafi, a do tego znakomicie umie utrzymać nerwy na wodzy. I dziś to wszystko było widać. Reprezentantka naszych południowych sąsiadów od początku starała się pokazać Polce, że nie odpuści. Nie próbowała szukać szybkich zakończeń akcji, wdawała się w dłuższe wymiany, nie odpuszczała, a często nawet takie siłowe starcia z Igą wygrywała. W najlepszych momentach regularnie “czyściła” linię i było widać, że Świątek jest zaskoczona precyzją, głębokością zagrań Czeszki. Polka musiała bowiem naprawdę nieźle się napocić, by ugrać przełamanie. A potem drugie, bo przewagę tego pierwszego straciła.
To zresztą scenariusz obu setów. Siniaková wiedziała bowiem, że nie ma nic do stracenia i na to, że Iga ją przełamywała, reagowała wyłącznie w jeden sposób – atakując jeszcze zacieklej. Ale Świątek zwykle nie pozostawała jej dłużna, a mimo wszystko jej klasa tenisowa znacząco przewyższa tę Czeszki. Efekt mógł więc być jeden – Polka ostatecznie w obu partiach uzyskiwała przewagę, której już nie oddawała. Jasne, nie był to występ, w którym dołożyłaby kolejny “wypiek”, sety wygrywała bowiem do 3 i 4 gemów, ale to solidny mecz, z dobrą grą, w którym Iga musiała się napocić, równocześnie nie będąc ani przez moment przesadnie zagrożoną wizją opcjonalnej porażki.
Iga gets it done in straight sets, defeating Siniakova 6-3 6-4 👏👏 @wwos • @espn • @eurosport • @wowowtennis • @iga_swiatek • #AO2025 pic.twitter.com/mzN0hEqfUQ
— #AusOpen (@AustralianOpen) January 13, 2025
Innymi słowy: świetne spotkanie na otwarcie. A teraz przed Polką pojedynek z inną z naszych sąsiadek – Słowaczką Rebeccą Šramkovą. Obie jeszcze nigdy ze sobą nie grały.
Jedna Magda wygra mecz, druga Magda niekoniecznie
Jako pierwsza z Polek na kort wyszła tej nocy Magda Linette. Sensacyjna półfinalistka turnieju sprzed dwóch sezonów zaliczała jednak fatalną passę – we wszystkich ubiegłorocznych turniejach wielkoszlemowych odpadała w pierwszej rundzie. W Australian Open przegrała z Caroline Wozniacki po kreczu w drugim secie. W Roland Garros z Liudmiłą Samsonową zagrała cały mecz, ale ugrała tylko dwa gemy. Na Wimbledonie rozegrała świetne spotkanie, ale Elina Switolina okazała się zbyt wymagającą rywalką. A w US Open przegrała z 389. w rankingu Ivą Jovic, kompletnie nie wykorzystując dobrego losowania.
Tym razem w Melbourne losowanie też zdawało się jej sprzyjać. W I rundzie trafiła bowiem na 63. w rankingu WTA Moyukę Uchijimę, z którą do tej pory miała bilans 3-0.
I co? I nic. Magda znów przegrała. Ale zrobiła to – dodajmy – na własne życzenie. Nie będziemy tu bowiem pudrować rzeczywistości: Linette miała wszystko w swoich rękach. Zagrała kapitalnego pierwszego seta, po czym w drugim jakby nie wyszła na kort. W trzecim znów wypracowała – kilkukrotnie – przewagę przełamania. I za każdym razem ją traciła. Miała piłkę meczową, zmarnowała. W super tie-breaku też to ona rozdawała karty, po czym w kluczowym momencie najpierw popełniła podwójny błąd serwisowy, a potem wyrzuciła oba returny przy podaniach rywalki. Sama obroniła jeszcze match point, ale przy drugim była już bezradna, bo gra toczyła się pod dyktando Japonki.
💔😭💔
Magda Linette nie wykorzystała prowadzenia z przełamaniem w trzecim secie. Nie wykorzystała też piłki meczowej… #AusOpen #AO2025 pic.twitter.com/K5KWyAR70S
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) January 13, 2025
To niestety była najgorsza twarz Linette, która w swojej karierze regularnie miała problemy z domykaniem spotkań. Kilkanaście razy udało jej się zagrać turnieje, gdy było inaczej – choćby w zeszłym roku w Pradze, gdy triumfowała w imprezie WTA 250, ale przede wszystkim przed dwoma laty na Australian Open. Tym razem z Australią pożegnała się jednak z miejsca, jeśli o singla chodzi. I choć wypada pogratulować rywalce, że przetrwała wszystkie trudne momenty, to jednak nam przede wszystkim szkoda, że Magda nie potrafiła wykorzystać swojej przewagi.
Na szczęście humory poprawiła nam jej młodsza koleżanka.
Magdalena Fręch, bo o niej mowa, rok temu w Melbourne zaliczyła przełomowy turniej. Czwarta runda, zatrzymała ją dopiero Coco Gauff. Potem – choć wiosną miała gorszy okres – poszła za ciosem, wygrała nawet turniej WTA 500 w Guadalajarze i zaliczyła sezon życia. Przed Australian Open nie grała jednak najlepiej, a jej rywalka – wręcz przeciwnie. Polina Kudiermietowa mogła mieć bowiem przy nazwisku literkę “Q”, oznaczającą, że musiała przedzierać się przez kwalifikacje, ale co potrafi, to pokazała w Brisbane. Tam, w imprezie rangi WTA 500, dotarła do finału, gdzie urwała seta Arynie Sabalence. Była więc w gazie i naprawdę obawialiśmy się, że pokaże to i w starciu z Polką.
Ale nie pokazała. W dużej mierze dlatego, że Magda jej na to nie pozwoliła. Fręch grała po swojemu. Biegała za linią końcową, wyczekiwała błędów rywalki albo swoich szans. I to była dobra strategia, bo te pierwsze Polinie zdarzały się często. Co prawda mecz zaczął się od… siedmiu z rzędu przełamań, bo żadna z zawodniczek nie potrafiła utrzymać serwisu, jednak niezmiennie w tym układzie to Polka była z przodu. I to ona też wreszcie jako pierwsza utrzymała podanie. Seta ostatecznie wygrała do czterech.
A w drugim było… bardzo podobnie. Kilka przełamań, sporo dobrej gry ze strony Magdaleny, która umiejętnie operowała tempem, mieszała zagraniami, reagowała na poczynania rywalki. A ta wyraźnie nie miała swojego dnia. Nadal popełniała sporo błędów, oddawała punkty Polce. Fręch oczywiście skrupulatnie z tego korzystała i efekt był taki, że wygrała wręcz zaskakująco łatwo – 6:4, 6:4. Teraz na jej drodze stanie kolejna Rosjanka, Anna Blinkowa. I to już poważne wyzwanie – Magda ma z nią bowiem bilans 1:4. Ostatni raz obie grały ze sobą jednak w 2022 roku, a Fręch poczyniła od tego czasu spore postępy.
Liczymy, że właśnie to pokaże w drugiej rundzie.
Australijski debiut? Do zapomnienia
Maja Chwalińska to rówieśniczka Igi Świątek i jej przyjaciółka. Razem odnosiły sukcesy w kategoriach juniorskich. Ale gdy Iga poszła do góry i zaczęła królować i wśród seniorek, Maja – nękana kontuzjami, ale też problemami mentalnymi – długo i mozolnie pięła się na poziom wielkoszlemowy. W 2022 roku zadebiutowała w turnieju tej rangi w Wimbledonie, gdzie doszła do drugiej rundy. Ale to był wtedy turniej niepunktowany, więc jej rankingowi to nie pomogło. W 2023 i 2024 roku nie udało jej się za to przejść żadnych kwalifikacji.
W 2025 – już tak.
Choć nie było to łatwe zadanie. W pierwszej rundzie eliminacji spotkanie rozstrzygnęła dopiero po super tie-breaku, broniąc przy okazji dwóch piłek meczowych. W drugiej też potrzebne były trzy sety, ale w decydującym Polka wygrała 6:1. A w trzeciej wyraźnie się nakręciła i utalentowaną Brendę Fruhvirtovą ograła w dwóch partiach. W turnieju głównym trafiła za to na Julie Niemeier. Tenisistkę dobrą, momentami nawet bardzo dobrą, ale na pewno nie poza zasięgiem. Szkopuł był w tym jeden – Maja jest drobna, niewysoka, nie gra mocno. A Niemka wręcz przeciwnie.
Pozostało więc liczyć, że Chwalińska albo znajdzie na Niemeier sposób, albo to Julie pomoże jej błędami.
Niestety, żaden z tych scenariuszy się nie sprawdził. Rywalka wręcz zmiotła dziś Maję z kortu, pozwalając jej na ugranie zaledwie jednego gema w całym spotkaniu. Australijski debiut pozostaje więc dla Chwalińskiej do zapomnienia.
Wyniki
Iga Świątek – Kateřina Siniaková 6:3, 6:4
Magda Linette – Moyuka Uchijima 6:4, 2:6, 6:7 (8)
Magdalena Fręch – Polina Kudiermietowa 6:4, 6:4
Maja Chwalińska – Julie Niemeier 0:6, 1:6
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE:
- Sabalenka po raz trzeci? Finał Sinner – Alcaraz? Faworyci Australian Open
- Nadzieje Świątek, ofensywa Hurkacza. Co wiemy o Polakach przed Australian Open?
- “Mogę wygrać albo przegrać. Ale nie odpuszczę nigdy”. Nicolás Massú i dwa olimpijskie złota
- Przyjaciele, rywale, a teraz trener i podopieczny. Murray i Djoković razem po sukcesy