Na przestrzeni lat ulegał wielu zmianom, ale nadal pozostaje najtrudniejszy na świecie. Pochłonął życie prawie setki osób i do dziś wzbudza ogromne kontrowersje. Jego organizacją zajęła się znana ze sportswashingu Arabia Saudyjska. Start 47. edycji Rajdu Dakar to wielkie wydarzenie dla motorsportu, choć coraz częściej spotykające się z negatywnymi komentarzami. A wiele z nich ma pokrycie w rzeczywistości, bo ciemnych stron pustynnej rywalizacji nigdy nie brakowało.
Najpierw startował w Paryżu, mając go jednocześnie w swojej nazwie. Docelowo prowadził przez Afrykę, ale dziś biegnie przez Arabię Saudyjską. Nadal jednak ma miano najtrudniejszego, wzbudzającego najwięcej emocji. Rajd Dakar to z pewnością wyjątkowe zawody, które od kilkudziesięciu już lat przyciągają zawodników startujących na różnego rodzaju pojazdach, pozwalających im poruszać się w ekstremalnie trudnych warunkach.
I choć wszystkim ekipom chodzi przede wszystkim o sportową rywalizację, to w przypadku Rajdu Dakar nierzadko schodzi ona na dalszy plan. Bo w cieniu pięknych kadrów, na których samochody czy motocykle majestatycznie rozbijają się o wydmy, często toczyły się prawdziwe dramaty. Wypadki, również niestety te śmiertelne – i to nawet z udziałem osób postronnych, w tym dzieci – kradzieże, a nawet zagrożenia terrorystyczne – to ciemne strony Dakaru, o których mówi się rzadko.
Kuba Przygoński, czternastokrotny uczestnik najtrudniejszego rajdu terenowego na świecie, zna go doskonale. – Dakar to tak naprawdę największe wyzwanie motorsportowe każdego zawodnika – czy to motocyklowego, czy samochodowego. Każdy o tym rajdzie słyszał, każdy chce na niego jechać. Przez to, że te zawody odbywają się w dzikim terenie, w bardzo trudnych warunkach, to zdarzają się na nich wypadki. Ryzyko jest. Czy jadąc na Dakar boisz się tego ryzyka? Na pewno tak, choć ja staram się zawsze jak najbardziej je minimalizować, właściwie się przygotowując, trenując, podchodząc do tego profesjonalnie. Przed startem nie ma jakichś złych myśli, ale jest duży stres i obciążenie psychiczne – mówi nam Przygoński.
Wspomniane ryzyko podejmują na dobrą sprawę wszyscy, wokół których rajd się kręci. W centrum uwagi są zawsze zawodnicy, ale Dakar to przecież także mechanicy, oficjele, dziennikarze czy wreszcie kibice. I w każdej grupie istnieje możliwość poniesienia największych konsekwencji za udział w tych wyjątkowych zawodach.
Śmierć, czyli nieodłączna część Dakaru
Pustynia, dzień, czyste niebo i kilka, a nawet kilkanaście godzin w pełnym słońcu. W takich warunkach trudno przetrwać nawet najbardziej wytrzymałym organizmom na planecie. I jednocześnie w takich też warunkach rywalizują uczestnicy Rajdu Dakar, dla których to nie tylko niesamowita przygoda, ale i potencjalnie ostatnie zawody w życiu.
Powodów może być wiele. Ktoś nie poradzi sobie z wysokimi temperaturami, inny przy dużej prędkości zaliczy wypadek na wydmach. Ale śmierć przychodziła na Dakarze nie tylko po uczestników. Rajd pozbawiał czasem życia tych, którzy nie do końca mieli nawet świadomość o jego istnieniu. W 2005 roku pod kołami ciężarówki serwisowej zginęła pięciolatka z Senegalu, rok później jej los podzielił dziesięcioletni Boubacar, kiedy przechodząc przez ulicę, potrącił go samochód jednej z załóg. A zaledwie dwa dni po tej tragedii doszło do kolejnego śmiertelnego wypadku – tym razem z udziałem chłopca, który ledwo skończył 12 lat.
Od 1979 roku ofiar Rajdu Dakar było aż 79. Wśród nich – Thierry Sabine, czyli sam założyciel ekstremalnych zawodów. Kiedy w 1977 zgubił się na libijskich piaskach, postanowił, że w takich warunkach świetnie byłoby urządzić rywalizację. Ta okazała się początkiem jego końca, bo w 1986 zginął w katastrofie helikoptera podczas kolejnej edycji rajdu. Przyczyna wypadku? Nagła burza piaskowa, która zaskoczyła pilota, doprowadzając do uderzenia maszyny w wydmy.
Sabine poniósł śmierć na miejscu, podobnie jak czworo innych osób znajdujących się na pokładzie. Byli jednymi z 46 dotąd postronnych ofiar śmiertelnych Rajdu Dakar, czyli tych, którzy nie znajdowali się nawet w gronie uczestników. Choć oczywiście również i startujących dotykały prawdziwe tragedie na trasie piekielnie trudnych zawodów.
Nikt nie byłby pewnie szczególnie zdziwiony, gdyby chodziło jedynie o typowe dla tego typu rywalizacji wypadki. Ale podczas Dakaru zdarzały się przeróżne sytuacje, których finał okazywał się dla zawodników fatalny w skutkach. W 1991 roku kierowca ciężarówki serwisowej ekipy Citroena, Charles Cabannes, został zastrzelony przez rebeliantów w Mali. Pięć lat później Laurent Gueguen najechał na minę, którą na pustyni pozostawili żołnierze marokańskiej armii. Sam zginął, ale jego dwóm towarzyszom udało się ujść z życiem.
Spore żniwo zebrała również natura. A konkretnie skrajne warunki panujące na trasie terenowego rajdu. To właśnie one przyczyniły się do śmierci Michała Hernika, który w 2015 roku debiutował w Dakarze. Został odnaleziony obok swojego motocykla na jednym z pierwszych etapów zawodów rozgrywanych już w Ameryce Południowej. Jako przyczynę zgonu ostatecznie podano przegrzanie organizmu.
– Znaliśmy się, trzymałem za niego kciuki. Potężna tragedia, która wstrząsnęła nami wszystkimi. Na Dakarze są dwie główne grupy zawodników: ci, którzy walczą o zwycięstwo i ci, którzy walczą po prostu o ukończenie rajdu, przygodę, dojazd do mety. I to są dwa różne Dakary. Ja zawsze walczyłem o jak najlepszy czas, co wiązało się z wysokimi prędkościami, sporym ryzykiem popełnienia błędu. W tej drugiej stawce toczy się natomiast bardziej walka z własnym ciałem, z trudnym terenem, techniką – tłumaczy Kuba Przygoński.
I tę walkę przegrał Hernik, który na trasie Rajdu Dakar stracił życie krótko przed swoimi 40. urodzinami. W podobnych okolicznościach zginęli też inni uczestnicy: Paulo Gonçalves czy Eric Palante.
Śmierć tego ostatniego miała miejsce w 2014 roku, kiedy o rajdzie mówiło się dużo również z powodu innego tragicznego wypadku. Czworo pracowników argentyńskiej agencji prasowej wpadło wówczas swoim autem w głęboką szczelinę, co dla siedzącej z przodu dwójki fotoreporterów okazało się fatalne w skutkach.
Afryka piękna, choć niebezpieczna
Swoją sławę najtrudniejszy rajd terenowy zyskał już podczas pierwszych jego edycji. Te odbywały się pod nazwą Paryż-Dakar i faktycznie oznaczały miejsce startu oraz mety. Choć ulegało to później zmianom, Afryka przez wiele lat pozostawała nieodłącznym elementem zawodów. Kibicom trudno było wyobrazić sobie wtedy lepszą lokalizację dla rywalizacji w najbardziej skrajnych warunkach. Z czasem pojawiało się jednak coraz więcej wątpliwości.
Bo choć trudno odmówić Afryce piękna, to kontynent ten boryka się z wieloma problemami. Spora część z nich ma tło polityczne, powszechne są też głód i ubóstwo. Być może to właśnie one doprowadziły do jednego z najszerzej komentowanych i zarazem najbardziej tajemniczych incydentów, jeśli chodzi o Rajd Dakar – kradzieży samochodu Ariego Vatanena.
Fin, który znany był ze swoich doskonałych występów w WRC, świetnie radził sobie również w najtrudniejszych zawodach terenowych na świecie. W 1988 był blisko zdobycia tytułu, ale przeszkodziło mu w tym… zniknięcie auta. Peugeot 205 T16 po jednym z etapów został zaparkowany wśród reszty pojazdów na lokalnym stadionie piłkarskim, skąd został skradziony w noc poprzedzającą rozpoczęcie kolejnego dnia rywalizacji.
Ówczesny szef zespołu, Jean Todt, wyjawił, że otrzymał wówczas… żądanie okupu. Samochód miał wrócić do ekipy po zapłaceniu aż 90 tysięcy dolarów. Ostatecznie do tego nie doszło, bo auto nagle pojawiło się w pobliżu parku serwisowego. Trzeba je było jednak poddać naprawom, a długotrwały serwis kosztował Vatanena mistrzostwo w rajdzie. Sprawców nie odnaleziono.
I nie do końca dano wiarę, że za całą sytuacją stoją tubylcy. Bo, choć dostęp do aut uczestniczących wówczas w Dakarze był bardzo łatwy, to jednak uruchomienie skomplikowanej rajdówki już do prostych zadań nie należało. Najprawdopodobniej były to spięcia pomiędzy rywalizującymi ze sobą zespołami i chęć pozbawienia Vatanena tytułu. A że warunki sprzyjały temu, by zrzucić winę na lokalnych mieszkańców, zdecydowano się na fikcyjny okup. Jak jednak było naprawdę – tego się już zapewne nie dowiemy.
Największym problemem, który finalnie doprowadził do opuszczenia Afryki przez Rajd Dakar, okazały się jednak polityczne walki o władzę. W 2000 roku zespoły musiały uciekać ze stolicy Nigru, Niamey. Powód? Zagrożenie terrorystyczne. Oficjele zdecydowali wówczas, by przetransportować ekipy samolotami bezpośrednio do kolejnego punktu na mapie rywalizacji, czyli Libii. Ale problem nie zniknął w następnych edycjach rajdu. Swoje wpływy chciała poszerzać Al-Ka’ida na czele z Osamą bin Ladenem. W Mauretanii doszło do zamachu terrorystycznego, wskutek którego śmierć poniosło czterech francuskich turystów. Mimo że afrykański kraj po tym incydencie był gotowy powołać aż 3000 żołnierzy do ochrony imprezy, organizatorzy stwierdzili, że zagrożenie jest zbyt duże. I kontynent opuścili.
Kontrowersyjne przenosiny
Po anulowaniu Rajdu Dakar w 2008 roku, jako nowe miejsce dla legendarnych zawodów wyznaczono Amerykę Południową. Pierwszy raz w swojej historii impreza odbyła się nie tylko poza granicami Afryki, ale też Europy. Trasę wytyczono przez Argentynę i Chile, co, choć przyniosło setki tysięcy fanów śledzących zmagania uczestników, spotkało się jednocześnie z krytyką, wzbudzając zarazem sporo kontrowersji.
O co chodziło tym razem? Po pierwsze, znów ginęły osoby postronne. Dużo mówiło się również o niszczycielskim wpływie setek ciężkich pojazdów przystosowanych do poruszania się w niełatwym terenie. Miały one niszczyć lokalne drogi, uprawy, a nawet stanowiska archeologiczne.
Najwięcej protestów odbyło się z tego powodu w Chile. Dochodziło nawet do sytuacji, w których rdzenna ludność ustawiała blokady na trasie rajdu. Przeciwne Dakarowi w Ameryce Południowej było między innymi plemię Kolla, tłumacząc, że zawody to nic innego, jak “przekształcanie społeczności i krajobrazów w wartą milion dolarów atrakcję turystyczną skierowaną do bogatej mniejszości”.
Ale podobne problemy pojawiały się również podczas organizacji Rajdu Dakar w Afryce. Narzekano na zbyt dużą liczbę pojazdów poruszających się ze znaczną prędkością, co z kolei nie tylko przyczyniało się do wypadków z udziałem ludzi i zwierząt hodowlanych, ale wzniecało także gęsty pył. Ten pozostawał przez długi czas w powietrzu, utrudniając lokalnym mieszkańcom oddychanie. Taki argument pojawił się też w Ameryce Południowej.
Wpływ imprezy na środowisko to zresztą kolejna ciemna strona Rajdu Dakar. Mówimy bowiem o uszkodzeniu zabytków czy istotnych w lokalnych ekosystemach dróg, ale falę protestów wywołuje ponadto kolosalna emisja spalin do atmosfery. Trudno zresztą uniknąć takiego zanieczyszczenia, wszak mowa o organizacji ogromnych zawodów z udziałem setek ciężkich pojazdów. Z tego zresztą powodu organizatorzy zapowiadają, że do 2030 roku całkowicie wyeliminują z rywalizacji pojazdy z konwencjonalnymi silnikami spalinowymi, zastępując je najprawdopodobniej motocyklami i samochodami zasilanymi wyłącznie energią elektryczną.
To w dalszym ciągu nie zmieni faktu, że pokonywanie trudnego terenu wiąże się z koniecznością używania specjalnych, grubych opon o wyraźnym bieżniku. Te, według naukowców i ekologów z Ameryki Południowej, mają przyczyniać się do uszkadzania gleby. A to z kolei ma negatywnie wpływać na życie korzystających z niej dzikich zwierząt.
Wszystko to jednak schodziło na dalszy plan dla setek tysięcy Argentyńczyków czy Chilijczyków. Dla nich Rajd Dakar był prawdziwym świętem, wielkim wydarzeniem dostarczającym ogromnych emocji. Powodem do dumy, bo przecież na dwa tygodnie oczy całego świata skupione były na Ameryce Południowej. I choć najdłuższe zawody terenowe cieszyły się tam niesamowitą popularnością, ze względu na liczne protesty, ale nie tylko, postanowiono kolejny raz je przenieść. Znów wybierając kontrowersyjnie.
Saudyjski sportswashing znów w akcji
Trudno wyobrazić sobie dzisiejszy sport bez Saudów. Półwysep Arabski stał się miejscem, w którym organizowane są największe imprezy zarówno w piłce nożnej, jak i boksie, a nawet tenisie czy wielu innych dyscyplinach. Postawiono oczywiście również na motorsport, najpierw tworząc efektowne tory wykorzystywane w Formule 1, a później dochodząc do wniosku, że skoro najtrudniejszy rajd globu nie jest już ściśle związany ani z Paryżem, ani z Dakarem, to czemu nie mógłby zostać zorganizowany w Arabii Saudyjskiej?
O tamtejszym sportswashingu można opowiadać godzinami. Kraj, w którym notorycznie dochodzi do łamania praw człowieka, coraz silniej wybiela swój wizerunek właśnie poprzez sport. Pierwszy raz w Azji Rajd Dakar zobaczyliśmy więc w 2020 roku. Trzy lata po wprowadzeniu dekretu umożliwiającego kobietom prowadzenie samochodu. Wcześniej nie miały one prawa zasiadać za kierownicą.
CZYTAJ TEŻ: PUSTKI NA TRYBUNACH PODCZAS WTA FINALS. JAK DZIAŁA SAUDYJSKI SPORTSWASHING?
I choć trudno odmówić Arabii teoretycznie idealnych warunków dla Rajdu Dakar – bo mówimy tu o dostępie do bezkresnej pustyni – to ostatecznie trasa nie okazała się aż tak przyjemna czy widowiskowa. Zarówno dla kibiców, jak i samych uczestników.
– Dakar w Ameryce Południowej i Dakar w Arabii Saudyjskiej to dwa kompletnie inne rajdy. W Ameryce Południowej było mnóstwo kibiców, miliony fanów. Warunki były niesamowicie zróżnicowane – od dżungli, przez góry w Boliwii, po suchą pustynię w Chile czy jazdę nad morzem. Arabia Saudyjska to już mniej roślinności, bardziej dziki teren, nie ma ludzi, kibiców, jesteśmy tam tak naprawdę sami. Później wstaje słońce, wcześniej zachodzi, bo jesteśmy bliżej równika. W dodatku w styczniu, kiedy Dakar się odbywa, w Arabii jest po prostu bardzo zimno. I w tych pierwszych etapach wszyscy chodzą w kurtkach, temperatury spadają do kilku stopni, warunki stają się ekstremalne. To trudne nie tylko dla samych zawodników, ale i serwisu, bo przecież w tym zimnie mechanicy muszą często pracować całą noc przy samochodach czy motocyklach – mówi o obecnym Dakarze Kuba Przygoński.
Timo Gottschalk i Jakub Przygoński podczas Rajdu Dakar 2022. Fot. Newspix
Do tego trzeba dodać wspomniany sportswashing, by ujawnić kolejną ciemną stronę rajdu, który w aktualnym wydaniu został w opinii wielu ekspertów pozbawiony duszy, choć nadal cieszy się sporym zainteresowaniem wśród uczestników.
Minky Worden, dyrektorka Human Rights Watch, czyli pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka, o wyborze Arabii Saudyjskiej jako lokalizacji dla Rajdu Dakar wypowiadała się w krytycznych słowach. – Miliardy dolarów są wydawane na organizację tych ekstrawaganckich wydarzeń rozrywkowych lub kulturalnych, ale tak naprawdę to nic więcej niż tylko efektowne odwrócenie uwagi od okropnego rekordu saudyjskiego rządu w zakresie praw człowieka. To część celowej strategii rządu, której celem jest tuszowanie tych naruszeń – powiedziała Worden. A fakt, że największe imprezy w motorsporcie organizuje się w kraju, który długo nie dopuszczał kobiet za kierownicę, uważa za “niewiarygodną ironię”.
Czy to jeszcze prawdziwy Rajd Dakar?
Legendarny, najtrudniejszy i najdłuższy rajd terenowy świata, wciąż wzbudza sporo emocji na całym globie. To z pewnością jedno z kluczowych wydarzeń w całym motorsporcie, choć w nieco mniejszym stopniu przypomina już swoją pierwotną wersję. W obecnym formacie trasa w całości poprowadzona jest w Arabii Saudyjskiej, która szósty raz zostaje organizatorem słynnej rywalizacji w skrajnych warunkach.
Ta nadal pokazuje swoje ciemne oblicze. Zanieczyszczanie środowiska, ogromne koszty całego przedsięwzięcia, saudyjski sportswashing, a do tego śmierć. Ostatni raz zebrała żniwo rok temu, kiedy to osiem dni po wypadku na trasie zmarł w wyniku odniesionych obrażeń Carles Falcón. Ale to właśnie podejmowane przez uczestników ryzyko sprawia, że tworzy się wśród nich specjalna więź.
– Zawodnicy sobie pomagają, szczególnie to wzajemne wsparcie jest wśród motocyklistów. Jeżeli przede mną ktoś się przewróci, ma jakiś problem – zawsze się zatrzymam i pomogę. To jest w nas coś naturalnego i dzięki temu wiem, że zawsze mogę liczyć na kogoś, kto jedzie za mną. Czas i wyniki stają się wtedy drugorzędne, najważniejsza jest pomoc. I to jest w Dakarze najpiękniejsze. Przez to też motocykliści są na rajdzie zgraną drużyną, która się wspiera – w szczególności, gdy dochodzi do wypadku czy innej trudnej sytuacji – tłumaczy nam Kuba Przygoński.
Wśród wszystkich ciemnych stron Rajdu Dakar, których nie brakuje, znaleźć można zatem także jego lepsze oblicze. Sportowe i przede wszystkim ludzkie – tworzące wspólnotę walczącą ze swoimi słabościami, a jednocześnie pełną wzajemnego szacunku.
To jednak w dalszym ciągu za mało, by wyciszyć wszystkie kontrowersje wokół Dakaru. Jego przeciwnicy wytaczają coraz cięższe działa, a ich argumenty trudno uznawać za nieprawdziwe czy pozbawione sensu. Z kolei zwolennicy wskazują na ikoniczny wręcz status rajdu dla całego motorsportu i nie wyobrażają sobie kalendarza bez tej słynnej imprezy.
I choć nie ma już w niej ani Paryża, ani Dakaru (ten pozostał tylko w nazwie), to wciąż jest to niesamowita gratka dla miłośników ścigania. Wyjątkowego, bo przecież z udziałem motocykli, samochodów czy SSV. Bo prowadzonego w skrajnych, ale szalenie malowniczych, widowiskowych warunkach. Wreszcie, bo najdłuższego i najtrudniejszego. Czy jednak tej wyjątkowości jest wystarczająco dużo, by wzbudzający coraz więcej kontrowersji rajd utrzymać w motorsportowym kalendarzu przez kolejne dekady?
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Motorsport był dla facetów. Ale ona się tym nie przejmowała. Historia Michèle Mouton
- Mistrzostwo Polski i… tytuł najszybszych braci w kraju. Jarosław Szeja i jego rajdowy sukces
- Udany rok nadziei polskich rajdów. Jakub Matulka o minionym sezonie i planach na przyszłość
- Zbyt niebezpieczna, by istnieć. Czym była rajdowa Grupa B?