Reklama

Biało-czerwone i najważniejsze. Co zapamiętamy z 2024 roku w polskim sporcie? [RANKING]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

31 grudnia 2024, 14:06 • 15 min czytania 13 komentarzy

Sukcesy na igrzyskach olimpijskich. Historyczne chwile na austriackiej murawie i francuskiej szosie. Kolejny sezon z triumfami Igi Świątek. I wiele, wiele więcej. W roku 2024 w polskim sporcie sporo się działo. Oto dziesięć najważniejszych momentów, jakie zapamiętaliśmy z kończącego się roku.

Biało-czerwone i najważniejsze. Co zapamiętamy z 2024 roku w polskim sporcie? [RANKING]

Polski sport. Najważniejsze w 2024 roku. Ranking

10. Dziesiątka na ostatnią chwilę

Daria Pikulik

Letnie igrzyska w Paryżu w wykonaniu polskiej reprezentacji – choć przyniosły nam co najmniej kilka naprawdę pięknych chwil, o czym jeszcze wspomnimy – były pod względem medalowym najgorszymi od Melbourne… w 1956 roku. To wtedy ostatni raz zdobyliśmy tylko jedno złoto, wtedy też skończyliśmy igrzyska z dorobkiem mniejszym niż 10 medali. W stolicy Francji długo wisiało nad nami widmo powtórki tak słabego rezultatu.

Na szczęście w ostatniej możliwej chwili pojawiła się Daria Pikulik.

Reklama

27-letnia Polka już od dobrych kilku lat należała do szerokiej światowej czołówki w omnium. W 2020 roku zdobyła brązowy medal na mistrzostwach świata. Świetnie radziła sobie też na mistrzostwach Europy. Do tego nieźle pokazywała się i na szosie, gdzie od kilku lat zdarzało jej się wygrywać etapy czy całe wyścigi mniejszej rangi. Ale jednak na olimpijski medal w jej wykonaniu liczyło raczej niewiele osób.

Tymczasem Daria ostatniego dnia olimpijskiej rywalizacji pojechała w omnium wprost fenomenalnie. Urszula Łoś, koleżanka Pikulik z kadry, mówiła potem w programie Stan Igrzysk: – Jest mega, jest super. Jest lekkie zaskoczenie, ale tak naprawdę trudno było przewidzieć, ile będzie tych medali. Igrzyska rządzą się swoimi prawami, a krążki zdobywają sportowcy, którzy wcześniej nie pokazywali się w czołówkach rankingów. Ale Darię znamy od tej strony, że zawsze, na każdym wyścigu walczy do końca. Zawsze gdzieś w tej czołówce była, brakowało jej trochę szczęścia, a dzisiaj po prostu wyrwała ten medal.


I ten wyrwany medal zasłużył na to, by znaleźć się w naszym zestawieniu. Bo Pikulik w ostatnim możliwym momencie uratowała choć trochę wizerunek tych igrzysk w wykonaniu Polaków. A jej srebro zapamiętamy przez to na długo.

9. Awans dla przyszłych pokoleń

Piłka nożna kobiet. Reprezentacja Polski

Jeśli chodzi o piłkę kobiecą, to – jak to w Polsce bywa – przespaliśmy moment, gdy trzeba było ją sprawnie rozwijać, by odnosić sukcesy. Ale pojedyncze wielkie zawodniczki i tak się nam trafiły, czego najlepszym przykładem jest Ewa Pajor, dziś grająca w absolutnie najlepszej kobiecej ekipie świata i będąca tam ważną postacią. Mimo tego – i sukcesów w kategoriach juniorskich – Polki długo nie potrafiły zagościć na żadnej wielkiej imprezie.

Aż do tego roku. W 2024 udało się bowiem dostać na mistrzostwa Europy.

Reklama

O meczach z Austrią – decydujących o wejściu na Euro – mówiło się, że to spotkania o przyszłe pokolenia. Bo naszej piłce kobiecej wciąż brakuje promocji, reklamy, postawienia jej choć na chwilę w centrum uwagi. A że potencjał jest, pokazały trybuny w czasie tych najważniejszych meczów, bo przy okazji meczu z Rumunią (w pierwszej fazie baraży) bito rekordy frekwencji na spotkaniach naszej kadry. Czyli jest pewne zainteresowanie.

CZYTAJ TEŻ: POLKI GRAJĄ O PRZYSZŁE POKOLENIA

Jest też wynik. Bo awans na mistrzostwa Europy to już coś istotnego i historycznego. Pierwszy wielki turniej dla polskiej kadry. Jasne, nie ma w nim wielkich nadziei na topowy rezultat – zwłaszcza, że Polki trafiły do naprawdę trudnej grupy – ale jest podstawa, na której można budować. I tak jak w 2008 roku świętowaliśmy pierwszy awans naszych piłkarzy, a wkrótce – i dlatego nie wspominamy o nim w tym zestawieniu – wejście na męskie Euro stało się wręcz obowiązkiem, tak liczymy, że podobnie będzie z naszą kobiecą kadrą i ta regularnie zacznie gościć na wielkich imprezach.

CZYTAJ TEŻ: NINA PATALON: “PIŁKA NOŻNA TO NAJBARDZIEJ KOBIECY ZE SPORTÓW”

8. Pozytywnie, czyli… źle

Iga Świątek

Już w ostatnich miesiącach roku polskim sportem wstrząsnęła wieść o tym, że Iga Świątek otrzymała pozytywny wynik testu antydopingowego. Wiadomość przekazała sama tenisistka, dodając przy tym, że sprawa została już wyjaśniona i udało się jej udowodnić swą niewinność. I oczywiście, to najważniejsze – choć Światowa Agencja Antydopingowa jeszcze wszystkiemu się przygląda – ale był to moment niezwykle z perspektywy mijającego roku ważny.

CZYTAJ TEŻ: IDEAŁ JEST NIEOSIĄGALNY. IGA ŚWIĄTEK SIĘ O TYM PRZEKONAŁA

Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze pokazał, że tak naprawdę nikt nie jest całkowicie „bezpieczny”. Nawet przy przestrzeganiu wszystkich procedur i byciu regularnie testowanym, można otrzymać pozytywny wynik testu. W przypadku Igi – z powodu zanieczyszczenia zakazaną substancją leku, który ta przyjmowała. Po drugie, po raz kolejny udowodnił, że tenis ma problem proceduralny i istnieją tam zawodnicy równi i równiejsi jeśli o postępowanie w takich przypadkach chodzi. Po trzecie, Iga pewnie się tego domyśla, ale spora część fanów na pewno o tym zdarzeniu nie zapomni. Zresztą widać to nawet już teraz po komentarzach w social mediach.

Dla Polki będzie to więc dodatkowe obciążenie, z którym grać będzie przez cały sezon 2025.

A przecież kto jak kto, ale Iga na pewno liczy, że będzie to dla niej rok lepszy. Rozpoczęła przecież współpracę z nowym trenerem, która ma dać jej inne bodźce i pomóc w wygrywaniu turniejów – nie tylko tych, które dobrze już zna, ale takich, jak zbliżające się Australian Open. Czy więc Polka wejdzie w sezon 2025 z czystą głową? Przekonamy się, choć końcówka poprzedniego (WTA Finals i Billie Jean King Cup) oraz pierwsze spotkania w tym sezonie każą myśleć, że będzie dobrze.

CZYTAJ TEŻ: JEDNA ZAWODNICZKA MU NIE WYBACZY, INNA URATOWAŁA JEGO KARIERĘ. WIM FISSETTE, NOWY TRENER IGI

I oby Iga szybko udowodniła nam, ze faktycznie nie mamy się czego obawiać.

7. Bartek po raz piąty

Bartosz Zmarzlik

Przyzwyczailiśmy się już do tego, ale nie mamy nic przeciwko, by rok po roku pisać w takich zestawieniach dokładnie to samo: Bartosz Zmarzlik wielkim sportowcem jest. A pięć tytułów mistrza świata, które już zdobył, to tego najlepsze potwierdzenie. I jasne, można narzekać, ze to już nie ten speedway co kiedyś, że stawka zawodników jest przerzedzona, że w dawnych czasach to by Bartek tylu tytułów nie miał.

No można. Ale po co? Żyjemy tu i teraz, a tu i teraz Zmarzlik jest absolutnie najlepszy na świecie.

Polak piątym triumfem w cyklu Grand Prix zrównał się z Tonym Rickardssonem. Szwed jest bowiem jedynym zawodnikiem od powołania tych zawodów do życia, który triumfował w klasyfikacji generalnej pięciokrotnie. Za sobą Polak zostawił z kolei takiego mistrza jak Greg Hancock. Biorąc pod uwagę walkę o tytuł indywidualnego mistrza świata w całej historii – a więc od roku 1936 – przed Zmarzlikiem są jeszcze tylko Rickardsson i Ivan Mauger, obaj mający po sześć tytułów.

Ale Bartek niekoniecznie chce o tym myśleć. – To jest niesamowite, bo otrzymałem to pytanie minutę po zdobyciu tytułu w Vojens. Najpierw cieszmy się z tego mistrzostwa. Czy uda mi się zdobyć szósty tytuł, tego nikt nie wie. Ja na pewno dokonam wszelkich starań, by jechać jak najlepiej – mówił nam przy okazji ostatniego Grand Prix tego sezonu, w Toruniu. A cały sezon polski zawodnik podsumowywał tak:

To był piękny rok. Nie będę tu mówił, że było ciężko i się nad sobą użalał, bo jeżeli chcesz być najlepszy, to nigdy nie jest lekko i musisz się z tym oswoić. Oczywiście, nie zawsze jest tak, jakby chcieli tego kibice, dziennikarze i ja sam również. Ale to nie zmienia mojego podejścia, by robić wszystko tak, aby wstając każdego następnego dnia, być jeszcze lepszym.

CZYTAJ TEŻ: KORONACJA. JAK BARTOSZ ZMARZLIK PODBIŁ MOTOARENĘ [KOMENTARZ]

My możemy tylko dodać, że jeśli Bartek faktycznie stanie się jeszcze lepszym zawodnikiem, no to nie tylko szósty, ale i kolejne tytuły powinny być kwestią czasu. I to tego najbliższego.

6. Królowa Paryża nie myśli o abdykacji

Iga Świątek

Tak się złożyło, że po raz drugi w tym zestawieniu przechodzimy do Igi Świątek, ale powód mamy naprawdę dobry i tym razem – taki, który nas cieszy. W 2024 roku Polka udowodniła bowiem, że wciąż jest najlepsza na kortach Rolanda Garrosa i po raz czwarty w karierze – a trzeci z rzędu – triumfowała w rozgrywanym tam French Open. I to osiągnięcie naprawdę wybitne.

Dlaczego? Bo trzy triumfy z rzędu w tym samym turnieju wielkoszlemowym to w kobiecym tenisie rzadkość. W XXI wieku dokonały tego tylko Justine Henin (2005-2007, Roland Garros) i Serena Williams (2012-2014, US Open). W czerwcu dołączyła do nich właśnie Świątek.

Nie był to dla niej łatwy turniej. Już bowiem w drugiej rundzie broniła piłki meczowej w fenomenalnym starciu z Naomi Osaką, gdzie Japonka miała w ręku wszystkie argumenty, ale to Iga ostatecznie udowodniła, czemu jest wielokrotną mistrzynią tego turnieju. I to ten mecz jakby ją nakręcił, bo pozostałym rywalkom po prostu nie dała szans. Marie Bouzkova ugrała z nią sześć gemów. Anastasija Potapowa… ani jednego. Marketa Vondrousova dwa. Coco Gauff sześć. A Jasmine Paolini w finale – trzy.

CZYTAJ TEŻ: IGA ŚWIĄTEK NADAL KRÓLOWĄ ROLAND GARROS!

Iga triumfowała więc w Paryżu po raz czwarty… i w sumie na tym się w zeszłym sezonie wszystko skończyło. Kolejnych sukcesów bowiem zabrakło, nie licząc oczywiście brązowego medalu olimpijskiego. Ale i on był pewnym rozczarowaniem, bo turniej grano na tych samych kortach, a tym razem Idze nie udało się na nich wygrać. Stąd paryska mączka w roku 2024 zostawiła po sobie dobre wspomnienia, ale i pewien gorzki posmak. I to nawet mimo tego, że wspomniany brąz to przecież medal historyczny, pierwszy dla naszego tenisa.

5. Cztery sekundy

Katarzyna Niewiadoma

Nie udało się na igrzyskach, gdzie w walce o medal przeszkodziła kraksa, która zatrzymała część peletonu – tę, w której była i Polka. To było wielkie rozczarowanie, po którym Katarzyna Niewiadoma rozmawiała z mediami ze łzami w oczach. Szybko jednak musiała się otrząsnąć i spróbować przejść nad tym do porządku dziennego. Czekało ją bowiem kolejne wyzwanie – Tour de France Femmes, kobiecy odpowiednik najsłynniejszego wyścigu świata.

Już w poprzednich latach Polka jeździła we Francji znakomicie. Zarówno w 2022, jak i w 2023 roku była tam trzecia. Ale do triumfu zawsze sporo jej brakowało. Aż przyszedł sezon 2024.

Kluczowe w walce o triumf okazały się wcześniejsze etapy, nie ten ostatni. Na nim Kasia broniła wypracowanej przewagi, a nie było to łatwe zadanie – fenomenalna Demi Vollering ruszyła bowiem z atakiem na podjeździe pod Alpe d’Huez, jednej z najsłynniejszych ścian w świecie kolarstwa. Polka nie nadążyła tam za Holenderką, ale wiedziała, że musi jechać swoje i liczyć, że to wystarczy. Ostatecznie przegrała z Demi o minutę i jedenaście sekund. Na metę wjeżdżała przekonana, że znów się nie udało.

A potem zobaczyła wyniki. I zapłakała. Jak na igrzyskach, ale tym razem łzami pełnymi ulgi, radości i dumy. Dla polskiego kolarstwa dokonała bowiem rzeczy niebywałej – i nie mówimy tylko o tym kobiecym, ale i ogółem. Wygrała wielki wyścig. Wygrała go w znakomitym stylu. Wygrała o cztery sekundy. I tak jak mieliśmy w polskim sporcie „jedną Wentę” czy „jednego Bródkę”, tak teraz polskie kolarstwo dorobiło się „jednej Niewiadomej”.

CZYTAJ TEŻ: KATARZYNA NIEWIADOMA I JEJ DROGA DO TRIUMFU W TOUR DE FRANCE

A Kasia przeszła do historii. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.

4. Rekord wymazany

Natalia Kaczmarek

Natalia Kaczmarek – dziś już Bukowiecka – rzeczy, którą najwięcej osób będzie pamiętać, dokonała zapewne na igrzyskach w Paryżu, gdzie zdobyła brązowy medal. I wspominamy o tym krążku nie bez powodu – chcemy po prostu, byście nie uważali, że o nim zapomnieliśmy. Bo to jednak nie ten olimpijski moment postanowiliśmy umieścić w tym zestawieniu. Zamiast niego wybraliśmy sukces, który miał miejsce dwa miesiące wcześniej.

Wtedy w końcu zdobyła złoto mistrzostw Europy.

I fakt, może samo to w sobie zdecydowanie nie dorównywałoby medalowi olimpijskiemu. Ale Kaczmarek dołożyła do tego fenomenalny rekord Polski. Rekord, którym wymazała z ksiąg statystyków obowiązujący od niemal 48 lat wynik Ireny Szewińskiej. A uganiały się przecież za tym rezultatem i inne polskie zawodniczki, w tym wielkie poprzedniczki i koleżanki Natalii – jak Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan czy Anna Kiełbasińska. I żadna nie była w stanie nawet się do niego zbliżyć.

A Bukowiecka? Z 49.28 s zrobiła 48.98. Nie tylko pobiła Szewińską, ale też zeszła poniżej magicznej granicy 49 sekund. Wraz ze złotem był to moment absolutnie historyczny, którym zaskoczona była nawet ona sama.

Sama się tego nie spodziewałam. Celem była wygrana i o tym marzyłam. Chciałam mieć ten tytuł mistrzyni Europy, bo wiedziałam, że mnie na to stać. Wiedziałam, że jadę tu w roli faworytki, choć nie powiem, było ciężko. A ten rekord Polski muszę przyznać szczerze, że jak szłam już w tunelu, to przemknęło mi przez myśl – nie wiem dlaczego – że może go pobiję. Ale bardziej właśnie myślałam o takim czasie 49.20 s i że mnie na to stać. Ale że złamię 49 sekund… No, nie marzyłam o tym dzisiaj – mówiła nam po tym sukcesie.

CZYTAJ TEŻ: NATALIA KACZMAREK PIERWSZA – NOWA KRÓLOWA CZTERYSTU METRÓW!

Choć ten rekord już nie obowiązuje – nieco ponad miesiąc później Polka urwała z tego wyniku jeszcze osiem setnych. I dziś z rezultatem 48.90 s zajmuje 15. miejsce na historycznych listach. Tak, mówimy o całej historii (!) biegu na 400 metrów kobiet.

Kaczmarek w pełni zasłużyła więc na docenienie. To był jej sezon, a wielkie momenty w jego trakcie miała tak naprawdę trzy – dwa rekordy Polski i brąz olimpijski. Ale my stawiamy szczególnie na ten pierwszy.

3. Bartnik może odetchnąć

Julia Szeremeta

W 1992 roku Wojciech Bartnik zdobył brązowy medal w olimpijskim turnieju boksu. A potem tego sukcesu nie był w stanie powtórzyć nikt czy to w Atlancie, czy w Sydney, czy w Atenach… i tak dalej, aż do Tokio. W środowisku zaczęto więc mówić o „klątwie Bartnika”, choć sam zainteresowany nie lubił tego określenia.

– Gdzieś tam ciągle wymieniano to moje nazwisko, nawet mówiono o klątwie. Jaka tam klątwa! Tu trzeba po prostu mieć szczęście i umiejętności, fundamenty w postaci dobrego przygotowania. No i dzień musi być wyjątkowy, taki, żeby móc wymagać od siebie czegoś więcej. Za długo czekaliśmy na ten medal. Po drodze mogło być ich kilka, bo przecież oszukano Tomka Borowskiego [kontrowersyjna przegrana z Malikiem Beyleroglu na igrzyskach w Atlancie w 1996 roku – dop. red.], z krążkiem powinien też wrócić Andrzej Rżany. Dlatego – tak jak wspomniałem – w boksie olimpijskim niezbędnym do odniesienia sukcesu czynnikiem jest także szczęście – mówił nam sam Bartnik.

CZYTAJ TEŻ: WOJCIECH BARTNIK: CZUŁEM, ŻE JULIA ZDOBĘDZIE TEN MEDAL

Mówił, dodajmy, szczęśliwy. Bo jego klątwa została przełamana. Nie zrobił tego jednak żaden z naszych bokserów, a pięściarka. Do tego najmłodsza z wszystkich Biało-Czerwonych. Srebrny medal dla Polski w turnieju boksu zdobyła bowiem w Paryżu niespełna 21-letnia Julia Szeremeta.

Zrobiła to w zachwycającym stylu. Od początku turnieju imponowała pewnością siebie, przebojowością. Do ringu wchodziła z uśmiechem na ustach, a w czasie walk tańczyła wokół rywalek, znakomicie wyprowadzając ciosy, ale i reagując na ich poczynania. W każdej z walk na drodze do finału nie zostawiła wątpliwości, że jest zawodniczką lepszą od rywalki. A już w 1/8 finału wypunktowała w wielkim stylu rozstawioną z „2” Tinę Rahimi. Potem nie zwolniła tempa.

CZYTAJ TEŻ: DWA OBLICZA JULII SZEREMETY. “MA SWÓJ ŚWIAT, SWÓJ CHARAKTEREK”

Przegrała dopiero w finale, ale powodów do radości dała nam niesamowicie wiele. Zdobyła wyczekiwany, ale i sensacyjny medal. A przy okazji z miejsca została nadzieją na pięściarskie sukcesy w kolejnych latach, w tym – jeśli nie zmieni zdania co do przejścia na zawodowstwo – na kolejnych igrzyskach.

2. Jak przełamywać klątwy, to hurtowo

Siatkówka Polska

Klątwa Bartnika to jedno, ale w ostatnich latach znacznie bardziej znana stała się inna klątwa – ćwierćfinału. Dotyczyła ona polskich siatkarzy, którzy w tej fazie turnieju olimpijskiego odpadali na pięciu igrzyskach z rzędu – w Atenach, Pekinie, Londynie, Rio de Janeiro i wreszcie w Tokio. O ile w Grecji był to swego rodzaju sukces, o tyle od Pekinu włącznie zawsze wierzyliśmy w medal, a w Japonii byliśmy do niego głównym faworytem.

CZYTAJ TEŻ: KLĄTWA ĆWIERĆFINAŁU. OPOWIEŚĆ O PIĘCIU IGRZYSKACH

I co? I nic. Niezależnie od trenera, od zawodników, od wszystkich innych czynników – 1/4 finału oznaczała pożegnanie z turniejem.

Przed igrzyskami w Paryżu z jednej strony wierzyliśmy nawet w złoto, a z drugiej nieco niepokoiły nas czy to problemy zdrowotne, czy pewna stagnacja w grze Biało-Czerwonych. Dlatego do ich występu podchodziliśmy ostrożnie. I już mecze grupowe pokazały, że słusznie – wypunktowali nas w tej fazie turnieju Włosi, z kolei z Brazylijczykami przegrywaliśmy już 1:2 w setach i przez moment obawialiśmy się, czy w ogóle z grupy wyjdziemy. Wynik meczu udało się jednak odwrócić.

W ćwierćfinale trafiliśmy na Słoweńców. Reprezentację, która regularnie sprawiała nam problemy i z którą nigdy w ostatniej dekadzie nie było Biało-Czerwonym łatwo. Tym razem też nie. Pierwszy set co prawda wpadł na konto kadry Nikoli Grbicia dość łatwo, ale w drugim nastąpiła zapaść i stan meczu się wyrównał. Dopiero w trakcie trzeciego seta Polacy złapali swój rytm. I wygrali zarówno tę partię, jak i następną. Radość była spora, klątwa poszła w niepamięć. Ale w przeciwieństwie do Julii Szeremety, która po triumfie w ćwierćfinale była pewna medalu, siatkarze musieli jeszcze wygrać półfinał.

A ten był wprost niesamowity. Powrót ze stanu 1:2 po tym, jak w III secie rywale nas zdemolowali. Paweł Zatorski grający z urazem. Niesamowita czwarta partia, którą Biało-Czerwoni wyciągnęli w sobie tylko znany sposób. Tomek Fornal krzyczący: „Dawać, kurwa! Napierdalamy się z nimi!”. To mecz, który przeszedł do historii polskiej siatkówki. Tym bardziej, że ostatecznie wygrany. Polacy po ostatniej piłce padli na parkiet ze łzami w oczach. I nic dziwnego, zdobyli w końcu upragniony i wyczekiwany o 1976 roku medal olimpijski.

CZYTAJ TEŻ: JEŚLI KTOŚ DEPRECJONUJE SREBRO SIATKARZY, NIECH PUKNIE SIĘ W CZOŁO [KOMENTARZ]

A że nie udało się zdobyć złota? No nie udało się. Ale wielka historia i tak została napisana.

1. Szybsza od własnego cienia

Aleksandra Mirosław

Do tej pory tylko Lucky Luke potrafił wygrać nawet z własnym cieniem. Ale mamy przeczucie, że i Aleksandrze Mirosław by się to udało. Wspinaczka na igrzyskach w Paryżu przyniosła nam bowiem jedyne złoto, jednak zachwyciło nas nie tylko, ale też poziom dominacji, jaki zaprezentowała Polka. Bo jedno to być faworytką, a drugie – sprostać tej roli. I to w tak wielkim stylu.

Mirosław do Paryża jechała bowiem jako rekordzistka świata i absolutnie najlepsza sprinterka w stawce. Ale rywalki w ostatnich latach poczyniły znaczne postępy i pewnym było, że o złoto nie będzie łatwo.

Jednak już pierwszy bieg Oli pokazał nam, że jest w wybitnej formie. Polka poprawiła swój własny rekord świata z 6.24 s na 6.21 s. Po czym minęło ledwie kilka minut i… zdemolowała ten drugi rezultat, osiągając 6.06 s. A to były tylko kwalifikacje! W fazie pucharowej natomiast osiągała czasy 6.35, 6.19 (w rywalizacji z Aleksandrą Kałucką, która zdobyła brąz) oraz 6.10 s. Innymi słowy: na pięć swoich biegów, czterokrotnie osiągała rezultat lepszy od rekordu świata sprzed igrzysk.

Mityczne przygotowanie formy na docelową imprezę odhaczyła więc na szóstkę.

W dodatku w finale tak doskonały wynik okazał się kluczowy. Fenomenalnie pobiegła bowiem Chinka Deng Lijuan, która ustanowiła rekord życiowy z czasem 6.18 s, a więc też zaliczyła start lepszy od rekordu świata sprzed startu olimpijskiej rywalizacji. Ale co z tego, skoro Mirosław pobiegła jeszcze lepiej? W Paryżu Polka była nie do zatrzymania i jesteśmy przekonani, że gdyby musiała, złamałaby nawet granicę sześciu sekund.

Sami nie wiemy, kiedy ostatnio widzieliśmy tak doskonałe występy kogoś z Polski, ale jesteśmy skłonni napisać, że cofnąć wypadałoby się do sezonu 2017/18, gdy w stawce skoczków dominował Kamil Stoch i właściwie każdy konkurs włączaliśmy z wiarą w to, że nasz reprezentant spokojnie wygra zawody. Tak właśnie oglądaliśmy też Mirosław w olimpijskiej stawce – wiedzieliśmy, że co by się nie działo i jak dobrze nie zaprezentowałaby się rywalka, to ostatecznie Polka okaże się najlepsza.

CZYTAJ TEŻ: WĄTPLIWOŚCI, WALKA Z SIOSTRĄ I FASCYNACJA BATMANEM. OLA MIROSŁAW, JAKIEJ NIE ZNACIE

I się okazała. Dosłownie weszła na szczyt. I dlatego też jest i na kolejnym – naszego zestawienia.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Vuković o potencjalnej stracie obrońcy: „Myślałem, że wiążemy się z nim na dłużej”

Mikołaj Wawrzyniak
3
Vuković o potencjalnej stracie obrońcy: „Myślałem, że wiążemy się z nim na dłużej”

Boks

Ekstraklasa

Vuković o potencjalnej stracie obrońcy: „Myślałem, że wiążemy się z nim na dłużej”

Mikołaj Wawrzyniak
3
Vuković o potencjalnej stracie obrońcy: „Myślałem, że wiążemy się z nim na dłużej”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...