Reklama

Nasi najlepsi lewi wahadłowi to klubowe rozczarowania

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

27 grudnia 2024, 13:27 • 5 min czytania 57 komentarzy

Zero goli i dwie asysty – to liczby Nicoli Zalewskiego w Romie w 2024 roku. Jakub Kamiński zniknął na całą wiosnę w Wolfsburgu, latem się odrodził, ale jesienią znów zawodzi. Tymoteusz Puchacz brutalnie odbija się od Bundesligi. Bartłomiej Wdowik okazał się zbyt słaby na Bragę. Nie jest dobrze z naszymi lewymi wahadłami i lewymi obrońcami. Oto kolejna odsłona rankingu Weszło.

Nasi najlepsi lewi wahadłowi to klubowe rozczarowania

Jak wspominaliśmy już wczoraj, od zeszłego roku wprowadziliśmy drobną zmianę do naszego świąteczno-noworocznego rankingu i do jednego worka wrzucamy wszystkich lewych/prawych obrońców i wahadłowych. Gdybyśmy mieli przygotować zestawienie uwzględniające jedynie bocznych obrońców, byłoby ono tak biedne, jak budżety polskich filmów w latach dziewięćdziesiątych. Głowiliśmy się co roku, co zrobić z wahadłowymi – jednych wrzucaliśmy do grona defensorów, drugich do skrzydłowych – i dzięki ujednoliceniu zestawienia mamy problem z głowy (a wy: przejrzysty ranking bez niepotrzebnych wątpliwości).

Naszym najlepszym lewym wahadłowym niezmiennie pozostaje Nicola Zalewski, którego należy nazywać najlepszym kadrowiczem w całym 2024 roku. Miał niezłe Euro, w pojedynkę wygrał mecz ze Szkocją, zawsze był motorem napędowym biało-czerwonych, oferując nam jakże deficytowe w polskiej piłce umiejętności – przebojowość, odwagę i drybling. Mimo wyraźnie zwyżkującej formy w reprezentacji, w naszym rankingu Zalewski notuje regres z klasy B (europejski poziom) do klasy C (solidne granie). Wszystko przez to, że w klubie przeżywa niezwykle chaotyczny okres.

Najgoręcej wokół niego było latem, kiedy Roma chciała wypchnąć go do Galatasaray, żeby zarobić na nim dziesięć milionów euro, skoro ten nie chce przedłużyć swojego kontraktu. Zalewski miał już być jedną nogą w tureckim klubie, ale nagle się rozmyślił. I wtedy Giallorossi postanowili się zemścić, odstawiając Polaka głęboko do szafy. Na szczęście długo w niej nie posiedział, po trzech meczach wrócił do składu, by po kolejnych pięciu znowu znaleźć się na bocznicy – tym razem ze względów sportowych.

Zimowe okno to ostatni moment, by Włosi zarobili na Zalewskim, więc można spodziewać się kolejnych przepychanek z nim w roli głównej. Zwłaszcza, że piłkarz nie chce przedłużać obecnego kontraktu z Romą – rozmowy niby były, ale nie posunęły się do przodu. Wahadłowym mają interesować się Besiktas i Fenerbahce, prowadzone przez jego byłego trenera – Jose Mourinho.

Reklama

Ale nie transferowe zawirowania martwią nas w Nicoli Zalewskim najbardziej, a to, że – w przeciwieństwie do kadry – w klubie nie potrafi dać czegoś ekstra. Zauważył to zresztą nawet Claudio Ranieri, który stwierdził ostatnio, że Polak gra w kadrze znacznie swobodniej niż w Romie. U mistrza Anglii z Leicester Zalewski zagrał jak dotąd jedynie siedemnaście minut. U Daniele De Rossiego balansował pomiędzy ławką a pierwszym składem (częściej wygrywała ławka). Jedynym szkoleniowcem Romy z 2024, który odważnie postawił na naszego wahadłowego, był Ivan Jurić, ale ten wytrwał w stolicy Włoch jedynie dwanaście meczów. Kiedy już Zalewski dostawał szanse, zazwyczaj zawodził. Trudno było dziwić się rzymskim kibicom, którzy regularnie go wygwizdywali.

Tak jak Zalewski balansował między ławką a składem, tak będący na drugim miejscu Jakub Kamiński przez większość wiosny kursował między ławką a… trybunami. Pierwsze pół roku było dla piłkarza Wolfsburga dramatyczne. W Bundeslidze rozegrał tylko sześć meczów. Pomiędzy 20 stycznia a 20 kwietnia nie wszedł na boisko ani raz. Latem miało dojść u Kamińskiego do przełamania, piłkarz nawet przefarbował swoje włosy na znak nowego otwarcia, ale przede wszystkim znów był chwalony w okresie przygotowawczym. Efekt? Jesienią było lepiej, lecz wciąż daleko od ideału. O ile wraz z początkiem sezonu był podstawowym zawodnikiem (łatał dziurę na lewej obronie), o tyle od listopada rozegrał na boiskach Bundesligi łącznie jedynie 23 minuty.

Jakkolwiek to zabrzmi, Kamiński i tak radzi sobie lepiej w Bundeslidze niż Tymoteusz Puchacz, który po naprawdę niezłym sezonie na zapleczu (tylko wiosną tego roku miał dziewięć asyst w Kaiserslautern, ponadto dotarł z drugoligowcem do finału Pucharu Niemiec) zyskał angaż w Holstein Kiel. To absolutny debiutant na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Puchaczowi miało być o tyle łatwiej, że nie dorobił się w zasadzie żadnego nominalnego konkurenta do gry w wyjściowym składzie. Można było spodziewać się przynajmniej solidności? Jak najbardziej. Tymczasem Puchacz zdążył już stracić uznanie trenera Marcela Rappa, a z nami zostaną dwa symboliczne obrazki:

  • Puchacz nadstawiający ucho do kibiców Bayernu po tym jak asystował przy golu na… 1:5.
  • Puchacz kopiący bandę reklamową po tym jak zjechał do bazy już w 33. minucie meczu z Mainz.

Trudny przypadek Tymoteusza Puchacza

Reklama

Dalej mamy jeszcze większe rozczarowanie transferowe – Bartłomieja Wdowika. Choć Polak mógł latem przebierać w ofertach – miał świetne liczby i nie kosztował wiele – to w Bradze wytrwał jedynie… dwa miesiące. Jeszcze tego samego okna udał się na wypożyczenie do Hannoveru 96, wiedząc, że w Portugalii sobie nie pogra. Jego licznik stanął na osiemnastu minutach. Tyle dobrego, że przynajmniej w 2. Bundeslidze gra regularnie, choć tam też szału nie ma. Zebrał póki co dwie asysty, nie ma żadnej bramki, w żadnym ze spotkań Kicker nie ocenił go wyżej niż na trójkę w niemieckiej skali 1-6.

Swoją pozycję w Hercie Berlin gruntuje za to Michał Karbownik, który wreszcie spełnia swoje odwieczne marzenie – jest traktowany jako środkowy pomocnik. Choć jesienią trapią go urazy, to gra w klubie wyłącznie na tej pozycji, a w tej części rankingu znajduje się dlatego, że w 2024 roku więcej meczów rozegrał na lewej obronie, gdzie występował przez całą wiosnę.

Klasę D przewidzieliśmy dla Michała Gurgula i Arkadiusza Recy. Lechita to jedno z objawień tego sezonu Ekstraklasy – wygląda solidnie w tyłach, posyła z linii obrony kapitalne, przeszywające piłki, zapracował na powołanie do reprezentacji Polski. Reca z kolei pewnie nieprędko wróci do kadry, ale jesień ma solidną – jest podstawowym zawodnikiem walczącej o awans Spezii (ta jest aktualnie na trzecim miejscu w Serie B) i ustabilizował formę. Byłby wyżej, gdyby nie całkowicie stracona wiosna (powód: uraz przywodziciela).

Stawkę zamykają trzej ligowcy – Filip Luberecki (Motor), Dawid Abramowicz (Radomiak/Puszcza) i Krystian Getinger (Stal). Pierwszy może stać się jednym z naszych ciekawszych lewych obrońców – choć jest z rocznika 2005, to gra już swój trzeci sezon w Lublinie i dopasował się do poziomu Ekstraklasy (to nie ironia). Dwaj ostatni to prawdziwi wyjadacze naszego rankingu – znajdują się w nim już piąty rok z rzędu. Niewielu znajdziemy ligowców o tak stabilnej formie przez lata. Największy zjazd w porównaniu z zeszłym rokiem to Patryk Kun – z czwartego miejsca wypadł poza dziesiątkę.

POZOSTAŁE CZĘŚCI RANKINGU:

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

57 komentarzy

Loading...