Reklama

“Nie będę grał z tym skur…”. Shaq i Kobe, czyli konflikt mistrzów

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

25 grudnia 2024, 08:09 • 18 min czytania 24 komentarzy

Był 25 grudnia 2004 roku, kiedy Los Angeles Lakers podejmowali Miami Heat. Parę dni wcześniej Shaquille O’Neal stwierdził, że jest ceglaną ścianą, o którą rozbije się rozpędzone corvette, czyli Kobe Bryant. Miał miejsce końcowy etap konfliktu dwójki gwiazd. Konfliktu, który dominował medialne nagłówki przez lata. I konfliktu, który według Shaqa… w ogóle nie istniał.

“Nie będę grał z tym skur…”. Shaq i Kobe, czyli konflikt mistrzów

Ich relacja rozpoczęła się w 1996 roku i nigdy nie wykraczała poza płaszczyzny zawodowe. Trudno, żeby było inaczej, skoro, po pierwsze, dwójka wielkich charakterów miała skrajnie inne podejście zarówno do koszykówki, jak i życia. A po drugie – Kobe nie miał ochoty na spoufalanie się. Na swój ślub nie zaprosił nie tylko O’Neala, ale w ogóle żadnego kolegi z Lakers.

Nigdy nie chodziło tutaj o kobiety, pieniądze, biznesy. A wyłącznie sport i – w olbrzymim uproszczeniu – to, kto powinien częściej otrzymywać piłkę na boisku. Być może właśnie dlatego po odejściu O’Neala z Lakers jakiekolwiek “sprzeczki” między tą dwójką z miejsca stały się rzadkością. A pod koniec kariery starszego z koszykarzy – nikt już nie miał wątpliwości, że Shaq i Kobe to kumple. Konflikt wyparował.

Jego ostatnie, wciąż widoczne, ślady można było jednak zaobserwować w trakcie świąt. Mecz Lakers z Heat był pierwszym, kiedy Bryant i O’Neal stanęli po przeciwnych stronach. I był też najchętniej oglądanym spotkaniem sezonu regularnego od 1998 roku, kiedy w szranki stanęli Chicago Bulls i Utah Jazz.

Ludzie wiedzieli, że Kobe i Shaq się nie lubią. Ludzie oczekiwali krwi.

Reklama

“To się nazywa marketing”

Czas leczy rany. Już przed tragiczną śmiercią Bryanta w styczniu 2020 roku, O’Neal wypowiadał się o nim w samych superlatywach. A potem to się tylko nasiliło. “The Diesel” śmiało umieszcza Kobego nad sobą w historycznych zestawieniach. Mówi, że nie szanuje żadnego “TOP 3” najlepszych graczy wszech czasów, w którym nie znajduje się jego kolega z drużyny. Co jednak może dziwić najbardziej, Shaq twierdzi też, że on i Kobe nigdy nie znajdowali się po przeciwnych stronach barykady.

– To była relacja starszego brata z młodszym. Szacunek zawsze był obecny. Kiedy wygraliśmy tytuł w 2000 roku, kto był pierwszą osobą, która wskoczyła w moje ramiona? Kiedy [Kobe] skręcił kostkę w trakcie finałów i nie mógł chodzić, kto pomógł go nieść? – opowiadał O’Neal. – Nie spotykaliśmy się twarzą w twarz. Ale to nie był konflikt. Tylko tak wyglądał. Kiedy byłem podwajany, zawsze szukałem na boisku jego – mówił innym razem.

Shaquille stwierdził, że w tym wszystkim chodziło o “wabienie mediów”. Albo marketing. – To się nazywa marketing. Jestem mistrzem marketingu. Wiem, co zrobić, żeby ludzie o mnie mówili.

Trudno kompletnie olać słowa O’Neala na temat relacji, której sam był częścią. Warto jednak podkreślić, że przy tym wszystkim nie zaprzeczał on, iż miał z Kobem swoje przeboje. Że mógł się w niektórych kwestiach zachować lepiej. W 2018 roku byłe gwiazdy Lakers usiadły razem przed kamerami ESPN, żeby publicznie powspominać stare czasy. W tym rękoczyny, do których doszło w trakcie obozu treningowego na początku 1999 roku.

Reklama

Skracając tę historię: Kobe i Shaq brali udział w gierce dwa na dwa, która z czasem stała się wyjątkowo fizyczna. A potem też werbalna. Jeden z koszykarzy krzyczał, że Lakers to jego zespół. Drugi, że tamten jest gównem, a nie liderem. W końcu sytuacja eskalowała do tego stopnia, że starszy z zawodników Lakers wymierzył cios w młodszego.

Bryant, już w 2018 roku, stwierdził: – Myślałem potem o tej sytuacji i stwierdziłem: on ma w sobie ogień. Chce tego tak samo jak ja. Od tamtego momentu wiedziałem, że rozmawiamy w tym samym języku. Nieważne, że się czasem nie dogadujemy. Bo my musimy wygrać. Nie widzimy innej opcji.

Jak to mężczyźni: prawie się pobili, zwyzywali, po czym zbili piątkę i wrócili do normalnego funkcjonowania. Tak to można byłoby podsumować, gdyby nie fakt, że medialne i zakulisowe bitewki Kobego i Shaqa trwały jeszcze pięć kolejnych lat.

“Chciało mi się wymiotować”

Wróćmy na chwilę do początków. Nie byłoby wielkich sukcesów (i awantur) w ekipie Lakers na początku XXI wieku, gdyby nie jeden człowiek. Czyli Jerry West. Legenda klubu z Los Angeles, a w połowie lat dziewięćdziesiątych jego menadżer uwidział sobie, że O’Neal musi trafić do Miasta Aniołów. W międzyczasie jednak miał okazję również zobaczyć na treningu 17-letniego Kobego. I z miejsca się w nim zakochał.

Plan uległ zatem modyfikacji. West chciał w Lakers nie tylko Shaqa, ale też o sześć lat młodszego zawodnika, z którym ten miałby stworzyć duet. W trakcie draftu 1996 wytransferował Vlade Divaca w zamian za młodego Bryanta, co otworzyło też dodatkowe fundusze na podpisanie lukratywnej umowy z Shaqiem. Dotychczasowa gwiazda Orlando Magic zobaczyła na papierze 120 milionów dolarów. I nie była w stanie odmówić takiej kwocie. Jerry zatem dopiął swego.

Klasa sportowa Shaqa była niepodważalna – w wieku 24 lat miał już na koncie kilka występów w Meczu Gwiazd czy udział w finałach NBA w 1995 roku. Kobego tymczasem czekała daleka droga, zanim będzie mógł wejść na podobny poziom, ale (mimo stosunkowo niskiego wyboru w drafcie) nie był nikim przypadkowym. Media w USA rozpisywały się o młodym Bryancie już w jego czasach licealnych. Ba, był wręcz nastoletnim celebrytą, który na studniówkę zaprosił… Brandy, czyli robiącą furorę młodą gwiazdę R’n’b. Pierwszy kontrakt z Adidasem podpisał natomiast, zanim w ogóle zadebiutował w NBA.


Kobe Bryant i Brandy w trakcie wywiadu na temat wspólnego występu w sitcomie “Moesha” (1996)

O’Neal wiedział więc, że w Lakers połączy siły z kimś, kto być może skradnie mu nieco uwagi mediów. Z czasem przekonał się jednak, że nastolatek o nietypowym imieniu sam w sobie jest nietypowy. Nie grał w karty z kolegami z drużyny. Nie spędzał z nimi czasu poza boiskiem. Kiedy przyszedł czas “kocenia”, różnych dowcipów, które weterani wymierzali w pierwszoroczniaków, Bryant poszedł poskarżyć się Jerry’emu Westowi. Nie dało się nie dostrzec,  że Kobe chodzi własnymi ścieżkami, ale nade wszystko, emanuje też pewnością siebie. Taką pewnością siebie, którą mógłby obdarzyć tysiące osiemnastolatków.

Shaq początkowo zachowywał dystans. W rozmowach z mediami używał swojego ulubionego zwrotu, stwierdzając, że jako “wielki brat” będzie opiekował się utalentowanym młodzieńcem w trakcie jego początków w NBA. Ale jak wspominał w swojej biografii: już wówczas irytowało go podejście nastolatka, który zanim zdążył cokolwiek osiągnąć, dawał znać, że w przyszłości będzie liderem Lakers.

Z racji na młody wiek oraz brak doświadczenia Bryant nie miał w debiutanckim sezonie zbyt wielu okazji, aby sprzedać swój talent. Trener Del Harris w większości meczów trzymał go “przypiętego” do ławki. To zmieniło się jednak w fazie play-off. Lakers przegrywali 1:3 w serii z Utah Jazz, kiedy Shaq złapał szóste przewinienie i zakończył swój udział w spotkaniu o “być albo nie być”. Wtedy też na parkiecie pałeczkę przejął Bryant i zdobył jedenaście punktów, ale też… oddał cztery rzuty, które nie doleciały nawet do obręczy.

O’Neal po meczu wypowiadał się pochlebnie o 18-latku, który w trakcie ważnego meczu nie bał się wziąć sprawy w swoje ręce. Po latach zdradził jednak, że w momencie, gdy siedział na ławce i obserwował Kobego, chciało mu się… wymiotować. Bo ten zamiast podawać, starać wkomponować się w drużynę, zatonął w własnym egoizmie.

Egoizm Bryanta – ten temat w kolejnych latach pojawiał się w ekipie Lakers wielokrotnie.

“Mówiłem mu: musisz grać dla zespołu”

Na przestrzeni lat Kobe oraz Shaq mieli inne podejście do prowadzenia medialnych wojenek. Pierwszy, jeśli uderzał – to bezpośrednio. I w starannie dobranych do tego okolicznościach – na przykład okładkowych wywiadach na wyłączność. Shaq rozmawiał z mediami częściej i jego podejście można było opisać określeniem “pasywnie-agresywny”.

“Big Diesel” mówił na przykład, że młody gwiazdor to “Showboat” czy “Boy Wonder”. Czyli niby go chwalił, ale z nutką sarkazmu. Zdarzało mu się też krytykować samolubne podejście do gry całego zespołu, ale każdy wiedział, że chodzi mu o pojedynczego koszykarza. Raz rzucił, że ma w zespole bandę “naśladowców Rexa Chapmana”, którzy chcą rzucać z odchylenia i nieprzygotowanych pozycji. A więc po pierwsze, znowu celował tylko w Kobego, a po drugie – wyśmiewał go, bo przecież młody gwiazdor chciał być jak Michael Jordan, a nie Rex Champan, czyli niezły strzelec, ale i gość, który nigdy nie rozdawał kart w NBA.

Co warto zaznaczyć: w drugim sezonie w NBA rola Bryanta w ekipie Lakers znacząco wzrosła. Wciąż był rezerwowym, ale już grającym regularnie (26 minut na mecz) i oddającym sporo rzutów (co przekładało się na średnio 15.4 punktów). Kobe stawał się też ulubieńcem kibiców, którzy wybrali go do Meczu Gwiazd. Przy okazji w ekipie z Los Angeles wciąż wcielał się w rolę outsidera. I wciąż działał Shaqowi na nerwy.

– Kobe zaczynał się rozpychać w lidze. Robił więcej niż powinien i sprawiał, że jego koledzy wypadali na boisku z rytmu. Mówiłem mu: musisz grać dla zespołu. A on zawsze miał na to odpowiedź. Cokolwiek mu powiedziałeś albo zasugerowałeś, zawsze miał ripostę. Nie wiem, czy kiedykolwiek odparł: okej, dzięki, to dobry pomysł – wspominał jeden z najlepszych środkowych w historii NBA w swojej biografii.


Kobe, Shaq i Michael Jordan w latach 90.

Sezon 1997/1998 zakończył się dla Lakers podobnie jak poprzedni – porażką w play-off z Utah Jazz i słabymi występami Bryanta (choć Shaq na tle przyszłych finalistów NBA też wyglądał nie najlepiej). Kolejne rozgrywki były natomiast opóźnione na rzecz lockoutu, co zmotywowało poszczególnych koszykarzy Lakers do organizowania sobie wspólnych treningów. Jeden z nich zakończył się wspomnianą bijatyką Kobego i Shaqa.

Dwójka zainteresowanych po latach wspominała ją z uśmiechem. Ba, mówiła, że był to przełomowy moment w ich relacji. Inne spojrzenie mieli jednak naoczni świadkowe. Derek Fisher mówił, że na wierzch wyszły prawdziwe i bardzo negatywne uczucia. A Olden Polynice, że Shaq zabiłby Kobego, gdyby ich nie rozdzielono.

Nikt pewnie nie powiedziałby wówczas, że z tej mąki może być chleb. Po kolejnym nieudanym sezonie władze Lakers postanowiły jednak sięgnąć bardzo głęboko do kieszeni. I zatrudniły Phila Jacksona, który jak żaden inny trener w historii NBA był w stanie (choćby w małym stopniu) pogodzić trudne charaktery.

“Ma w sobie wiele nienawiści”

Skoro Jackson udźwignął szatnię z Michaelem Jordanem, Scottym Pippenem i Dennisem Rodmanem, to nie mógł przestraszyć się również atmosfery w Lakers. Choć jak wspomniał: po przejęciu zespołu z Los Angeles, zastał prawdziwe pobojowisko. Widział, że między dwójką gwiazd jest problem. I uznał, że przede wszystkim musi połechtać ego starszej z nich.

Tym samym jasno przekazał, że Lakers są ekipą Shaqa i na nim będzie oparta ich gra. Od początku stawiał też na regularną komunikację z środkowym, ciągłe rozmowy, poświęcał mu bardzo dużo uwagi. Uznał, że O’Neal – jako zapatrzony w siebie samiec alfa – właśnie tego potrzebuje.

Wobec Kobego był natomiast trochę bardziej krytyczny, traktował go twardą ręką, bez przesadnego spoufalania się. Co – z racji, że mowa o patologicznym wręcz przypadku pracoholika, skupionego na dążeniu do celu – również okazało się właściwym rozwiązaniem.

Jak więc zaczęły się perypetie Phila w Mieście Aniołów? Początek sezonu 1999/2000 przyniósł kontuzję Bryanta, co sprawiło, że Lakers początkowo musieli radzić sobie bez niego. To poniekąd było szczęściem w nieszczęściu, bo Jackson mógł ułożyć wszystkie klocki wokół Shaqa, który grał wręcz rewelacyjnie. Podobnie jak cała drużyna. Lakers wygrali dwanaście z pierwszych szesnastu spotkań, a powrót Bryanta – o dziwo – niczego nie zakłócił. Wręcz przeciwnie: Lakers dominowali jeszcze mocniej, a sam 21-latek grał bardziej zespołowo niż kiedykolwiek wcześniej.

Jak wspominał w swojej biografii Phil Jackson: w końcu ego Shaqa zostało jednak naruszone. W szatni, po jednej z porażek, wywołał Kobego na forum, mówiąc, że jego samolubna gra wpływa negatywnie na zespół. Wówczas nastąpiło coś, czego trudno było się spodziewać. Wielu zawodników stanęło bowiem w obronie Bryanta. A sam oskarżony podkreślił, że się stara i chce jak najlepiej dla drużyny. Tym samym zamiast kolejnego rozłamu, Lakers zostali scaleni, nabrali jedności.

Shaq oczywiście dalej był Shaqiem. Tex Winter, asystent Jacksona, wspominał po latach, że doświadczony środkowy miał “wiele nienawiści w sercu” w stosunku do drugiego z liderów Lakers, którą wyrażał na swój sposób. A Kobe po prostu to przyjmował i szedł dalej. Tak to przynajmniej wyglądało w rozgrywkach 1999/2000, kiedy Jeziorowcy miażdżyli kolejnych rywali.

Sezon regularny przyniósł im 67 zwycięstw i tylko 15 porażek. W play-offach niemal nie potknęli się o Portland Trail Blazers, ale wówczas Kobe i Shaq pokazali, jakim potrafią być duetem na boisku. W czwartej kwarcie decydującego, siódmego meczu wspólnymi siłami odrobili piętnastopunktową stratę. Potem miały miejsce finały NBA, w których Lakers pewnie pokonali Indianę Pacers. I wreszcie, nastał wyjątkowy moment. Kobe padł Shaqowi w ramiona, celebrując ich pierwsze mistrzostwo.

Wszelkie negatywne emocje zostały zażegnane. Ale tylko do czasu.

“Duży pies musi być nakarmiony”

Jak wolny czas po zdobyciu tytułu wykorzystał Shaq? Przez kilka miesięcy imprezował i odpoczywał. Co zrobił Kobe? Zrezygnował z udziału w igrzyskach olimpijskich w Sydney, przekazując, że zamierza wziąć ślub z narzeczoną Vanessą i spędzić wspólnie wakacje w Europie. Ostatecznie jednak… ani się nie ożenił, ani nigdzie nie wyjechał. A oddał się indywidualnym treningom, biorąc sobie za cel trafianie dwóch tysięcy rzutów dziennie.

22-letni Bryant był już mistrzem NBA. Ale chciał więcej. Zarówno pod kątem drużynowych trofeów, jak i indywidualnych laurów. I przede wszystkim: nie zamierzał dłużej znajdować się na drugim planie. Kiedy ruszył kolejny sezon, po paru słabszych meczach zaczął grać agresywniej niż kiedykolwiek. I stał się centralną postacią ofensywy Lakers.

Na poparcie tej obserwacji można przywołać parę przykładów. Choćby listopadowy mecz ze Spurs, kiedy oddał 31 rzutów przy tylko 13 Shaqa. Albo grudniowy z Golden State Warriors, kiedy zdobył rekordowe dla siebie 51 punktów – przy 25 Shaqa, którego w trakcie dogrywki raz po raz ignorował w akcjach “pick’n’roll”, nie podając mu piłki. “Big Diesel” oczywiście nie pozostał na to obojętny. Mówił, że nie jest jak Luc Longley czy inni środkowi, którzy skupiają się na asystowaniu swoim kolegom. I potrzebuje piłki. Używając jego słów, powtarzał, że “duży pies musi być nakarmiony”.

Jaka była na to odpowiedź Kobego? Postanowił… dolać oliwy do ognia. W styczniu 2001 roku udzielił wywiadu Rikowi Bucherowi z ESPN, promowanego nagłówkiem: “Kobe mówi, że nie ustępuje nikomu (tak, licząc Shaqa”). Bryant stwierdził w nim, że, mimo prośby Phila Jacksona, nie zamierza być opcją B w Lakers. Opowiadał też, że wszystko byłoby prostsze, gdyby Shaq lepiej rzucał wolne. I że ufa zespołowi, ale jeszcze bardziej ufa sobie. I choć w przeszłości system, w którym O’Neal był niezaprzeczalnym liderem, działał, tak wkrótce ekipa z Los Angeles będzie wygrywać serie play-off w czterech, a nie sześciu czy siedmiu meczach.

Okazało się, że w tym ostatnim… miał rację. Lakers najpierw musieli jednak ugasić pożar, bo O’Neal po lekturze wywiadu był wściekły i zamierzał fizycznie zemścić się na Bryancie. Po kolejnych medialnych przepychanek, wewnętrznych próbach mediacji (ze strony Briana Shawa czy Magica Johnsona), a także interwencji Phila Jacksona sytuacja została opanowana. Trener Lakers podkreślił bowiem, że jego zespół musi wrócić do modelu gry z poprzedniego sezonu, bo kto jak kto, ale Shaq się nie zmieni. A Kobe doszedł do wniosku, że na końcu musi też zadbać o dobre samopoczucie swojego wielkiego kompana.

W lutym Bryant faktycznie podawał więc już nieco częściej. Zdarzyło mu się nawet zanotować pierwsze triple-double w karierze (25 punktów, 10 zbiórek i 10 asyst przeciwko Charlotte Hornets). A Shaq, który w pierwszej części sezonu, czyli przed przerwą na Weekend Gwiazd, zdobywał “tylko” 26.9 punktów na mecz przy prawie 30 punktach Kobego, kończył sezon ponownie jako najlepszy strzelec Lakers.

Wszystko wróciło do normy. Choć drużyna prowadzona przez Phila Jacksona w sezonie regularnym nie wypadła już tak dobrze jak rok wcześniej, w fazie play-off przegrała tylko jedno spotkanie. I to w finałach, przeciwko Philadelphii 76ers. Shaq i Kobe byli absolutnie nie do zatrzymania, nawet dla wielkich San Antonio Spurs Gregga Popovicha oraz Tima Duncana. A w kolejnym sezonie tylko potwierdzili swoją dominację.

Rozgrywki 2001/2002 pod kątem relacji dwójki gwiazd okazały się zresztą wyjątkowo spokojne. Można było stwierdzić, że wygrywanie załatało wszystkie rany. I pogodziło olbrzymie ego Shaqa z olbrzymią ambicją Kobego. Po zdobyciu trzech mistrzostw z rzędu Lakers dotarli jednak do ściany.

“Nie będę grał z tym skur…”

Co sprawiło, że w kolejnych latach Lakers nie byli w stanie ponownie stanąć na szczycie NBA? Zaczęło się od perypetii zdrowotnych i osobistych. W sezonie 2002/2003 Shaq miał problemy ze stopą. Jackson z sercem oraz nerkami. A Bryant toczył otwarty konflikt ze swoimi rodzicami, którzy nie potrafili zaakceptować jego żony oraz ich małżeństwa (ominęli nawet ślub swojego syna z Vanessą). Tym samym drużynie z Los Angeles zaczęło brakować zgrania, świeżości i przede wszystkim skupienia na koszykówce, co poskutkowało porażką ze Spurs w fazie play-off.

Żądne rewanżu władze Lakers postawiły wszystko na jedną kartę. I przed sezonem 2003/2004 zatrudniły Karla Malone’a oraz Gary’ego Paytona. A więc dwie wielkie legendy NBA, ale też kolejno 40-letniego oraz 35-letniego koszykarza. Od tamtego momentu Jeziorowcy byli najstarszą ekipą w NBA. I choć wrócili do finałów NBA, to tam zabrakło im pary na znacznie młodszych i piekielnie zmotywowanych Detroit Pistons. W trakcie pogoni za czwartym mistrzostwem nie pomagały na pewno też kolejne gałęzie konfliktów – tym razem dotyczące sprawy sądowej Kobego, który był oskarżony o gwałt. “Black Mamba” miał mieć żal do Shaqa, że ten nie wspiera go publicznie. Na co “Big Diesel” odpowiedział, że czemu miałby to robić, skoro druga z gwiazd Lakers w ogóle nie integruje się ani z nim, ani drużyną.

W każdym razie – był rok 2004 i w jednym momencie dobiegały końca kontrakty Jacksona i Bryanta, a Shaq miał w umowie już tylko jeden sezon. Personalne animozje stały się natomiast tak wielkie, że nikt nie wyobrażał sobie, aby Lakers udało się utrzymać całą trójkę. Jerry Buss – właściciel klubu – widocznie faworyzował jednak Kobego, mimo tego, że ten był w trakcie wspomnianego postępowania sądowego. Powiedział nawet publicznie, że “nie zamierza pozbywać się swojego syna”.

Wszystko rozbijało się jednak zapewne o czyste względy sportowe. Bryant może i w 2004 roku był delikatnie gorszym koszykarzem od Shaqa, ale miał sześć lat mniej i znacznie krótszą historię kontuzji. Wszystko więc wskazywało na to, że w dłuższej, wieloletniej perspektywie da drużynie więcej. A że w kuluarach miał rzucić proste i dosadne “nie będę grał dłużej z tym skurwysynem”, to Lakers doskonale wiedzieli, co muszą zrobić.

Z Jacksonem zwyczajnie nie przedłużyli umowy. Kobemu zaoferowali 136 milionów dolarów rozłożone na siedem lat gry. A Shaqa wytransferowali do Miami Heat w zamian za między innymi Carona Butlera oraz Lamara Odoma.

“To się nazywa fatum Shaqa”

Zmiany personalne nie wyszły Lakers na dobre. Nie trzeba było wiele czasu, aby zrozumieć, że ekipa niedawnych mistrzów NBA stała się… przeciętna. Potrafiła ograć Denver Nuggets Carmelo Anthony’ego i Allena Iversona, aby kolejnego dnia nie sprostać słabiutkim Utah Jazz. Kiedy przychodziło natomiast do starcia z gigantami pokroju San Antonio Spurs oraz Phoenix Suns – zazwyczaj nie miała nawet czego szukać.

Tymczasem Miami Heat, wzmocnione Shaquillem O’Nealem, szybko weszli na właściwe tory. W pierwszych 28 meczach doznali tylko siedmiu porażek. I do starcia z Los Angeles Lakers podchodzili jako najlepsza ekipa Konferencji Wschodniej. Słowa “Big Diesela” o rozpędzonym corvette nie były zatem nieuzasadnione. Ale i tak dodatkowo podbiły atmosferę przed wyczekiwanym starciem Shaqa z Kobem. Kibiców po prostu ciekawiło, co się wydarzy, kiedy dwóch krewkich facetów spojrzy sobie w oczy.

Bryant i O’Neal postanowili jednak siebie mniej lub bardziej… ignorować. Przed meczem nie zamienili słowa. Przywitali się jedynie przez tradycyjny kontakt nadgarstków. Samo spotkanie też nie obfitowało w jakiekolwiek incydenty. Shaq kilkukrotnie faulował byłego kolegę z drużyny, choć bez przesadzonej fizyczności. Jak potem przyznał: nie chciał po prostu pozwolić na swobodne dwutakty. Szczególnie jemu.

To jednak spowodowało, że “Big Diesel” w końcu przekroczył limit fauli i ostatnie minuty spędził na ławce rezerwowych. Spotkanie było natomiast tak zacięte, że doszło w nim do dogrywki. A w niej miał miejsce wyjątkowy moment. Taki, dla których NBA pieczołowicie dba o ideę “meczów świątecznych”. Przy stanie 104:102 dla Heat i na kilka sekund przed końcową syrenę piłka powędrowała do Bryanta. Ten zrobił kilka kozłów, wyskoczył w górę przed linią trzech punktów i posłał piłkę w kierunku kosza.

W tamtym momencie nie liczyło się, że to Miami Heat byli znacznie lepszym zespołem. Że to 32-letniego Shaqa uważano za jednego z głównych kandydatów do nagrody MVP. Że Kobe przeżywał wizerunkowy kryzys i nawet jego koszulki nie sprzedawały się tak dobrze jak kilka lat wcześniej. Wystarczyłoby, że trafi do kosza i znowu stanie się królem świata.

Ale nie trafił. – Wiedziałem, że to nie wejdzie. To się nazywa fatum Shaqa O’Neala – rzucił po meczu środkowy Miami Heat.

“Powinienem był do niego zadzwonić”

W grudniu 2004 roku to Kobe był tą bardziej sentymentalną jednostką. Chwalił Lakers za to, że przed spotkaniem puścili filmik wspominający najlepsze akcje Shaqa, a kibice mieli okazję zgotować mu owację na stojąco. Dodał też, że dobrze, iż mają to spotkanie za sobą. Bo teraz mogą zapomnieć o przeszłości i normalnie rozmawiać o koszykówce.

O’Neal bezpiecznie stwierdził tylko, że Lakers to dla niego stare dzieje. I że to głównie media nakręcają atmosferę wokół niego oraz Kobego. Dało się jednak dostrzec, że ten temat zaczyna stygnąć. Niespełna dwa lata później Shaq zdobył mistrzostwo z Miami Heat, wyprzedzając Kobego w liczbie tytułów. W międzyczasie zdarzało mu się rzucać w jego kierunku kilka uszczypliwości – na przykład w bitwie rapowej, pytając “Kobe, jak smakuje moja dupa?” – ale to by było na tyle.

Doświadczony środkowy pod koniec pierwszej dekady XXI wieku powoli zbliżał się do emerytury, zmieniając zespoły w poszukiwaniu ostatniego pierścienia mistrzowskiego. A Kobe znajdował się na kompletnie innej orbicie, będąc z odrodzonymi Lakers w czołówce NBA (i sięgając po tytuły w sezonach 2008/2009 oraz 2009/2010). Kiedy sporadycznie spotykał się z O’Nealem na boisku, towarzyszyły im tylko uśmiechy i żarty.

Ostatecznie starszy z koszykarzy zawiesił buty na kołku w 2011, a młodszy w 2016 roku. Obaj udowodnili w końcu, że potrafią wygrywać “w pojedynkę”. Obaj odnaleźli się również w karierze po karierze sportowej. Shaq skupił się na biznesie oraz trafił do telewizji, która umożliwiła mu pozostanie blisko NBA. “Black Mamba” zajął się natomiast wychowaniem córek, wystąpieniami publicznymi czy szkoleniem koszykarek, co było jego nową smykałką, a nawet zdobył Oscara jako jeden z twórców miniprodukcji “Dear Basketball”.

26 stycznia 2020 roku świat stracił Kobego Bryanta w katastrofie helikoptera. A Shaquille O’Neal stracił człowieka, z którym czuł specjalną więź. “Powinienem był do niego zadzwonić” – opowiadał. Nie dlatego, że nie wyjaśnił z nim kwestii sprzed lat. Bo w jakimś stopniu to zrobił. Ale mógł poświęcić mu więcej czasu. Mógł stworzyć z nim silniejszą relację. “Myślałem, że będziemy starzeć się razem” – stwierdził gorzko na łamach magazynu “People”.

Jak małe i nieistotne stało się wówczas to, że pierwszy nie podawał piłki drugiemu, a drugi chciał być ważniejszy od pierwszego.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej o NBA i koszykówce:

Fot. Newspix.pl

Źródła wypowiedzi: ESPN, Los Angeles Times, Spokesmansports, Sports Illustrated, “Eleven Rings: The Soul of Success”, “Shaq Uncut: My Story”.

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Komentarze

24 komentarzy

Loading...