Reklama

Pogoń lubi zabawę w paszczy lwa. Dreszczowiec na własne życzenie

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

04 grudnia 2024, 23:29 • 4 min czytania 23 komentarzy

Pogoń Szczecin jest niemożliwa. Tłamsiła Zagłębie tak brutalnie, że powinna zamknąć mecz po trzydziestu minutach. Wyszło tak, że Kamil Grosicki wypluwał płuca aż do samego końca spotkania, by Portowcy spuentowali ten dreszczowiec golem na 4:3 w ostatnich minutach. Zamiast typowego dnia w pracy – ogromny stres i postawienie w stan gotowości szczecińskich kardiologów.

Pogoń lubi zabawę w paszczy lwa. Dreszczowiec na własne życzenie

My tam nie mamy nic przeciwko – zapowiadało się na szybkie 4:0 i nudę przez jakąś godzinę gry. Do trzydziestej minuty gospodarze strzelili dwa gole, raz trafili w słupek i zmarnowali inną setkę, podczas gdy Zagłębie ulepiło przez ten okres może z pół sensownej akcji. Tomasz Pieńko mówił w przerwie, że jego zespół przespał ten czas, ale równie dobrze mógłby posłużyć się kultową wypowiedzią Tomasza Wróbla. Jeśli faktycznie to był sen, to raczej z gatunku tych, gdy żaden z dwudziestu budzików nie daje rady, tak jak i muzyka puszczona na cały regulator przez współmieszkańców, a i sąsiad wiercący od rana wiertarką.

Pogoń się bawiła. Robiła, co chciała. Nie otrzymywała żadnego oporu. Mamy wysoki, średni i niski pressing, ale Zagłębie wymyśliło dziś nowy – karłowaty. Pierwsze trafienie? Szybka wymiana w środku pola, prostopadła piłka do Grosickiego, Burić na chwilę się przebudza i postanawia wyjść. Nie bardzo wiemy, po co, bo gdyby siedział między słupkami, to skrzydłowy Portowców musiałby strzelać z ostrego kąta, nie mając większych szans. A tak elegancko puścił sobie piłkę między nogami Bośniaka i mógł bawić się dalej. Drugie trafienie? Znów ładna wymiana podań, wycofanie do Biczachczjana, ten z prawej nogi pokonał bramkarza.

Sam Ormianin miał w pierwszej odsłonie gry sześć strzałów. I to nie były wcale próby na siłę – zawsze miał miejsce, czas, pomysł. Przy jednej z akcji szczecinianie pograli tak, że można było przypomnieć sobie kultową akcję Polaków z meczu z Portugalią na Euro 2016. Zagłębie tylko stało i się patrzyło. Miedziowi wyglądali tak źle, że aż zaczęliśmy się zastanawiać, czy oni może nie przyjechali do Szczecina po porażkę? Wiadomo, że w Lubinie musi być wygodnie, więc po co komu upierdliwe wyjazdy na tygodniu przez połowę Polski?

Pomocną dłoń do Zagłębia wyciągnął Leo Borges, który ma dziwne hobby – sabotowanie Pucharu Polski. Pamiętacie, co odwalił w tegorocznym finale, prawda? Przewinienie ze środowego meczu miało podobny kaliber. Pieńko znalazł się w polu karnym i nie miał za dużego pola manewru. Nie mógł ani strzelać (był zastawiony), ani podać (nie było do kogo), ani kiwać (obok było kilku obrońców). Postanowił więc poczekać na to, aż Borgesowi odetnie prąd. Brazylijczyk zaatakował rywala mniej więcej tak, jak ten pociąg PKP, który kilka dni temu rozbił się na pozostawionej na torach ciężarówce. Interwencja ta była kompletnie nieuzasadniona, bo jak wspomnieliśmy – Pieńko i tak nic by z tej akcji nie zrobił. Jarosław Przybył chyba też nie uwierzył, że z czegoś takiego można zrobić jedenastkę, ale z pomocą mu przyszedł VAR. No i na powtórkach wyszło jak byk – trzeba dać karnego. Wykorzystał go sam poszkodowany.

Reklama

Bramka do szatni spadła Zagłębiu jak z nieba. Na drugą połowę wyszło po pierwsze – z innym nastawieniem (co okazało się istotne), po drugie – z Dawidem Kurminowskim (co okazało się kluczowe). To trochę dziwne, że mając do dyspozycji takiego fachowca, stawia się na Arkadiusza Woźniaka (naprawdę mamy 2024?), ale zostawmy to. Bo już po kilku minutach to Pogoń trafiła do siatki (Gorgon z bliska do pustej) i wysłała do rywala komunikat: spokojnie, nad wszystkim panujemy.

Ale nie, „Portowcy” wcale nie panowali. Kurminowski dwa razy ośmieszył linię defensywy. Przy pierwszym golu znakomicie wymanewrował obrońców – stał niby za ich plecami, a gdy dostał podanie, nagle ruszył, Zech aż upadł z wrażenia. Drugie trafienie – znów uciekł defensorom i zapakował gola tyłem głowy z kilku metrów. Zrobiło się 3:3 i zaczęło pachnieć podobnym frajerstwem, co na Stadionie Narodowym w finale Pucharu Polski.

Pogoń ma jednak szczęście, że posiada Kamila Grosickiego. Jezu, ile on serca zostawił dzisiaj na boisku. Potrafił przebiec na sprincie od jednego do drugiego pola karnego i wyłożyć piłkę jak na tacy Biczachczjanowi (lecz ten się pogubił), albo równie dobrze obsłużyć Przyborka (lecz ten był zaskoczony). Nakręcał kolejne akcje swojego zespołu, także tę, po której szczecinianie w końcu wcisnęli na 4:3. Ile się do tego momentu najedli strachu, to ich.

Lubimy taką Pogoń, bo znakomicie oglądało się to spotkanie. Pytanie, czy sami kibice tej drużyny nie woleliby dzisiaj zobaczyć meczu, którego wynik jest zamknięty już po pierwszej połowie. Bo tak po prawdzie, ten hokejowy rezultat zupełnie nie odzwierciedla przewagi, jaką mieli „Portowcy”.

Pogoń Szczecin – Zagłębie Lubin 4:3 (2:1)

  • 1:0 – Grosicki 19′
  • 2:0 – Biczachczjan 24′
  • 2:1 – Pieńko 44′ karny
  • 3:1 – Gorgon 50′
  • 3:2 – Kurminowski 62′
  • 3:3 – Kurminowski 77′
  • 4:3 – Paryzek 88′

WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:

Reklama

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Patryk Stec
3
Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Piłka nożna

Ekstraklasa

Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Patryk Stec
3
Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Komentarze

23 komentarzy

Loading...