Po pierwszej połowie chciało się napisać, że obrońca trofeum gra jak na obrońcę trofeum przystało i wrzuca dwie bramki średniakowi pierwszej ligi (inna sprawa, że ma nad nim tylko pięć punktów przewagi), zamykając sprawę. No, ale potem coś się w grze Wisły zacięło, a Polonia zaczęła wykorzystywać swoje sytuacje i zrobił nam się kapitalny mecz, ostatecznie już nie tak kapitalny dla Wisły, która odpadła i historii sprzed paru miesięcy nie powtórzy.
Puchar Polski wrzucony na początek grudnia może się kojarzyć z męczeniem buły w środku tygodnia, 0:0, 1:0, 1:1 i czekanie na rzuty karne. Tutaj absolutnie na brak emocji nie mogliśmy narzekać. Głowa momentami chodziła jak przy oglądaniu tenisa, z lewej strony ekranu na prawą i z powrotem. Pewnie, momentami było to tak radosne, że bardziej niż piłkę przypominało – by znów zmienić dyscyplinę – dwa ognie, ale kto oglądał starcie w Warszawie, na pewno się nie nudził.
Rozstrzygnęło się to w dogrywce, choć pójść mogło w obie strony. Najpierw kompletną głupotą wykazała się Polonia. Rzut wolny dla Wisły, strzał, ręka, więc sędzia przybliża stały fragment gry. Lecimy drugi raz – strzał, ręka, więc sędzia wskazuje już na wapno, bo przenieśliśmy się do pola karnego. Co miał w głowię Kołodziejski, skacząc jak siatkarz, skoro jest piłkarzem? Trudno powiedzieć, natomiast pewnie niewiele.
Jego szczęście, że Rodado przegrał starcie z Kuchtą.
Zatem w tym szaleństwie ruszyliśmy w drugim kierunku i Polonia swoją okazję wykorzystała, kiedy piłka przypadkowo trafiła pod nogi Vegi, a ten już zupełnie nieprzypadkowo zagrał do Poczobuta na pustaka.
Wisła tego nie odrobiła i na pewno powinna się zastanowić: jak w ogóle znalazłam się w dogrywce, dlaczego musiałam gonić wynik, dlaczego odpadłam?
Cóż, skład Wisły zwiastował jazdę na drugim biegu, gdyż na ławce zostali choćby Rodado ze Zwolińskim, a na szpicy wyszedł Duarte. Tylko… jak on grał! Szósta minuta i już bramka, kiedy przyjęciem zgubił przeciwnika i potem trafił po długim rogu. Ładnie, ładnie, ale drugie trafienie? To już ozdoba całych rozgrywek. Duarte znów uwolnił się od rywala, lecz tym razem przed szesnastką i kropnął między widły.
Nieważne kto stałby w bramce – Kuchta czy ktoś lepszy, nie mógłby tego wyjąć. Idealne kopnięcie, choć może ujmowanie tego jako “kopnięcie” odbiera magii całej sprawie. Zatem: idealne uderzenie.
Jednak:
a) dlaczego Wisła stanęła?
b) dlaczego nie przejęła się ostrzeżeniami, które Polonia zaczęła wysyłać regularnie?
Przecież jeszcze przed przerwą gospodarze mogli wyrównać, ale bardzo dobre okazje marnował między innymi Durmus. I tutaj Wiśle powinna się zapalić czerwona lampka: panowie, wracamy do tego meczu, bo choć jest 2:0, to ten wynik jeszcze nam ucieknie. Nie zapaliła się i w drugiej części gry Durmus z pudłami się już opamiętał, trafiając dwukrotnie w pierwszym kwadransie minuta po minucie.
Potem okazje mieli jedni i drudzy, ale wpadło Polonii. No i ona jest w ćwierćfinale. Kto by pomyślał w 39. minucie.
Polonia Warszawa – Wisła Kraków 3:2 (po dogrywce)
- 0:1 – Duarte 6′
- 0:2 – Duarte 39′
- 1:2 – Durmus 55′
- 2:2 – Durmus 56′
- 3:2 – Poczobut 108′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Media: Reprezentant Czech na celowniku Śląska
- Oficjalnie: Śląsk pozbył się swojego niewypału transferowego
- Grodzicki zbudowany postawą piłkarzy na treningach. “Tu jest niesamowity potencjał”
Fot. Newspix