Powinien wciąż chodzić do liceum, a jest na ustach całych Stanów Zjednoczonych. Cooper Flagg już jako 17-latek brał udział w zgrupowaniu dorosłej reprezentacji USA. Grał przeciwko Durantowi, LeBronowi czy Curry’emu i nie odstawał. A wkrótce dołączy do nich na stałe. Kolejną jedynką draftu NBA prawdopodobnie będzie biały Amerykanin pochodzący ze stanu, który… niemal nie produkuje przyszłych koszykarzy.
Dwóch. Dokładnie tylu graczy NBA urodziło się w Maine, liczącym 1.3 miliona mieszkańców stanie na wschodzie Stanów Zjednoczonych. To Jeff Turner, który w latach 80. oraz 90. reprezentował barwy kolejno New Jersey Nets oraz Orlando Magic. A także Duncan Robinson, obecny gracz Miami Heat.
Flagg bez wątpienia stanie się trzecią dumą Maine już w w czerwcu 2025 roku. W trakcie draftu NBA nie będzie miał skończonych nawet 19 lat. Ba, przez pierwsze dwa miesiące debiutanckich rozgrywek w najlepszej lidze świata wciąż będzie 18-latkiem. Urodził się w końcu 21 grudnia 2006 roku.
To z niemal stuprocentową pewnością uczyni go wkrótce najmłodszym graczem NBA. Ale Cooper Flagg ma być nie tylko częścią tej ligi – ma stać się jej wielką gwiazdą. Tak jak w 2022 roku w kuluarach amerykańskiej ligi powstał termin “Tank for Wemby”, nawiązujący do celowego przegrywania meczów w celu pozyskania w drafcie Victora Wembanyamy, tak w ostatnich miesiącach dało się usłyszeć “Capture the Flagg”.
CZYTAJ TEŻ: TAK DOBRY, JAK ZAPOWIADANO. NBA BĘDZIE LIGĄ WEMBANYAMY
Nastolatek w wielkim świecie
Z wielkim talentem wiążą się jeszcze większe oczekiwania. Choć w przeszłości Flagg był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem mistrzostw świata do lat 17 (jako 15-latek!) czy zdecydowanie najlepszym zawodnikiem licealnych rozgrywek w USA, choć miał już okazję rywalizować na treningach z LeBronem Jamesem czy Kevinem Durantem, obecnie każde jego potknięcie jest bacznie obserwowane.
Od początku listopada Flagg rywalizuje w rozgrywkach akademickich jako gracz słynnej uczelni Duke. I ma już na koncie siedem meczów. Bywało, że grał kapitalnie. Bywało, że grał gorzej. A gorzej w jego przypadku – już teraz – absolutnie nie jest akceptowalne. Stąd słyszy się: a czy aby na pewno on jest tak dobry? Czy gracz A albo B nie są od niego lepsi?
Trudno znaleźć logiczne argumenty ku takich analizom, bo Flagg jest na ten moment najlepszym punktującym, zbierającym, asystującym, przechwytującym oraz blokującym swojej drużyny. A więc bez wątpienia potwierdza swój talent. I to mimo tego, że na co dzień rywalizuje z graczami starszymi nawet nie o rok, a dwa, trzy, cztery, pięć, sześć lub nawet siedem lat. Kilka dni temu jego Duke zmierzyło się z Kansas, w barwach których biega… 24-letni Hunter Dickinson. Ot, magia studiów.
Odpowiedzmy sobie jednak na dwa pytania. Po pierwsze, jak Flagg znalazł się tu, gdzie teraz jest? A po drugie – co sprawiło, że zyskał taką reputację i stosuje się wobec niego porównania do LeBrona Jamesa, Larry’ego Birda czy Kevina Garnetta?
Kwiatek na pustyni
Jak się pewnie zorientowaliście, Maine nie jest najbardziej sportową częścią Stanów Zjednoczonych. Jeśli jednak już kojarzy się z jakąś dyscypliną, to hokejem. I trudno się temu dziwić. Bo raz, że to stan graniczący z terytorium Kanady, z którego w kilka godzin dojedziemy do Montrealu czy Quebecu. A dwa, niższe temperatury w USA odnotowuje się tylko na Alasce, a także w Dakocie Północnej oraz Minnesocie.
Nie znaczy to co prawda, że Maine nie przepada za koszykówką. Nie każde miasteczko w końcu jest w stanie zapewnić sobie lodowisko, a do uprawiania basketu wystarczy piłka oraz (mniej lub bardziej poharatana) wisząca obręcz. Miejscowi Amerykanie zatem stawiają również na tę dyscyplinę. Ale dlaczego na takiego “wychowanka” jak Coopera Flagga musieli czekać dekady?
Odpowiedź jest prosta – talent rozwija się tam, gdzie… jest talent. A dzieciakom z Maine – ze względu na kwestie lokalizacyjnie – niełatwo jest regularnie rywalizować ze swoimi rówieśnikami z lepszych koszykarsko stanów. I tym samym w ogóle mieć szansę na zrobienie kariery. Cooper był jednak wyjątkowy. Przede wszystkim: miał właściwe geny.
Jego matka pochodziła z koszykarskiego domu, w którym królowali Boston Celtics. Ojciec Kelly (a dziadek Flagga) kochał Larry’ego Birda, Kevina McHale’a czy Reda Auerbacha. I w końcu zaraził tą miłością też tym swoją córkę. Mierząca 180 cm dziewczyna najpierw stała się gwiazdą swojego liceum, a potem poszła grać w koszykówkę na Uniwersytet Maine. W jego barwach w 1999 roku wraz ze swoją drużyną sprawiła niemałą sensację, ogrywając Stanford, a więc czołową ekipę w kobiecym uczelnianym baskecie.
Co jednak w tej historii szczególnie istotne: w trakcie swoich studiów Kelly trafiła na Ralpha. Również koszykarza, tylko nieco mniej utalentowanego. Ale za to bardzo rosłego, mierzącego 206 centymetrów. Dwójka młodych zaczęła ze sobą chodzić, potem się zaręczyła, trafiła przed ołtarz, aż wreszcie pojawiły się dzieci. Najpierw, w 2004 roku, syn Hunter, a potem, w grudniu 2006, bliźniacy – Ace i Cooper.
Jak się miało okazać – w tym rodzeństwie cały koszykarski talent spłynął na tylko jednego z trójki.
Młody, coś ty jadł?
Hunter nigdy nie miał tego czegoś. Ace i Cooper od początku pokazywali za to zadziorność. Ich gierki na domowym koszu kończyły się zazwyczaj przed upływem pół godziny, zanim jeden z nich trzaskał drzwiami i z większym lub mniejszym zadrapaniem zamykał się w pokoju. Z czasem stało się jednak jasne, że to Cooper (toczący również zacięte gierki jeden na jednego z Kelly) jest w rodzeństwie zdecydowanie najlepszy. Jego rodzice zorientowali się, że nie mają wyjścia. Trzeba było robić wszystko, żeby nie zasiedział się w liczącym 3200 mieszkańców Newport.
Zaczęło się od tego, że bliźniacy codziennie spędzali półtorej godziny w samochodzie, aby przetransportować się do Portland. Tam Cooper przeskakiwał kolejne poziomy. Kiedy był w pierwszej klasie podstawówki, rywalizował z dzieciakami z drugiej czy trzeciej. Kiedy sam był w trzeciej, grywał już z chłopakami z piątej lub szóstej. Jak to bywa u młodych utalentowanych sportowców: wszystko pojmował szybciej od innych.
W ten sposób w końcu trafił pod skrzydła Matta Mackenziego, rezydującego w Maine prywatnego trenera, który w przeszłości grał w koszykówkę na poziomie uniwersyteckim. Cooper miał swojego człowieka, z którym – jak się okazało – trenował kilka kolejnych lat. Mackenzie z czasem doszedł jednak do wniosku, że… sam nie wyciśnie pełni talentu Flagga. Stąd skontaktował się ze swoim kumplem, byłym koszykarzem NBA, Brianem Scalabrinem.
Pomysł tej dwójki był prosty – wrzucić Coopera na jak najgłębszą wodę. I zobaczyć czy nie zatonie. Rezydujący w stanie Massachusetts Scalabrine nie tylko zwołał kilkunastu dorosłych facetów, ale zapewnił ich, że 13-latek, z którym przyjdzie im potrenować, a potem zagrać, “ich zniszczy”. Stało się… dokładnie tak, jak mówił. Cooper przyleciał do Bostonu, podjechał pod halę, przebrał się i zaczął dominować nad znacznie starszymi ludźmi, którzy na koszykówce zjedli zęby.
Po tamtym “sparingu” Scalabrine miał powiedzieć Cooperowi, że ten zagra w NBA. I to nie na zasadzie chęci zmotywowania młodzieńca, tylko stwierdzenia faktu. Były gracz NBA wiedział, że przed oczami absolutną perełkę.
Temat numer jeden
Maine szybko stało się dla Coopera za małe. W znajdującej się w tym stanie szkole średniej Nokomis (do której chodzili jego rodzice) wraz z Ace’em spędził tylko rok. A następnie przetransportował się na Florydę, do słynnej placówki Montverde, która wychowała dwie jedynki draftu NBA (Cade’a Cunninghama oraz Bena Simmonsa), a także szereg innych świetnych koszykarzy: Scottiego Barnesa, RJ Barretta czy D’Angelo Russella.
W międzyczasie Cooper pojawił się też na zgrupowaniu młodzieżowej reprezentacji Stanów Zjednoczonych, przed mistrzostwami świata do lat 17. Sean Ford, pełniący rolę dyrektora kadry w tej grupie wiekowej, wspominał, że wśród niemal pięćdziesięciu obecnych na miejscu zawodników, Flagg był i najlepszy, i zdecydowanie najmłodszy. Nie mógł nie znaleźć się w gronie dwunastu graczy, którzy polecieli na turniej do Malagi.
A co okazało się w Hiszpanii? Że Cooper wyglądał nie jak 15-latek, a 20-latek wśród 17-latków. W meczu o złoty medal mistrzostw świata przeciwko bardzo mocnej Hiszpanii zanotował 10 punktów, 17 zbiórek (!), 8 przechwytów (!!!) i 4 bloki. Tamten moment możemy uznać za początek szału na Coopera Flagga. Kiedy nastolatek z Maine wrócił do Stanów Zjednoczonych, błyskawicznie zaczął zyskiwać na notowaniach. Wkrótce usłyszał o nim niemal każdy miłośnik koszykówki w Ameryce.
– Jego umiejętność uczenia się jest czymś, czego w życiu nie widziałem. Nie miałem okazji obserwować każdego koszykarza w czasach dorastania, ale powiem wam: nie ma żadnego wyzwania, z którym on nie da sobie rady – opowiadał Brian Scalabrine (za ESPN).
Na meczach Flagga zaczęli pojawiać się LeBron James, Carmelo Anthony czy Chris Paul. W 2023 roku Cooper nie tylko wygrywał wszystko, co mógł wygrać w licealnej koszykówce, ale postanowił przyspieszyć swoją ścieżkę edukacyjną – tak aby ominąć ostatni rok szkoły średniej, zdać wszystkie egzaminy i szybciej trafić na studia. A co za tym idzie – szybciej trafić do NBA (gdzie limit wieku to rocznikowe 19 lat).
Zaczęto się też zastanawiać: kogo na dobrą sprawę przypomina Flagg? W social mediach oraz tradycyjnych środkach przekazu przewijały się różne porównania. Zazwyczaj do wysokich, długich i atletycznych skrzydłowych – pokroju Kevina Garnetta, Andreia Kirilenki, Anthony’ego Davisa, Shawna Mariona czy Jaysona Tatuma.
Największy komplement Flaggowi dał jednak Mike Krzyzewski, były selekcjoner kadry USA, podczas wizyty nastolatka na kampusie uniwersytetu Duke. Docenił w nim przede wszystkim dojrzałość. – Sposób, w jaki się prowadzisz, jest bardzo imponujący. Przypominasz mi zawodnika, którego trenowałem w zespole USA, a jest nim LeBron James – miał według ESPN stwierdzić legendarny “Coach K”.
Od Larry’ego nie ucieknie
A gdzie w tym wszystkim widzi się sam Cooper? Jego ulubionym zawodnikiem z czasów dzieciństwa jest… Larry Bird. Przez to do dzisiaj spotyka się z żartami, bo przecież nigdy nie miał okazji oglądać na żywo legendy Boston Celtics. Ba, mowa o koszykarzu, który karierę zakończył… czternaście lat przed tym, jak bliźniacy Flagg w ogóle przyszli na świat.
Za wprowadzenie takiego idola do życia Coopera odpowiada jednak jego matka. To właśnie ona puszczała urodzonemu młodemu koszykarzowi DVD z nagraniami meczów Boston Celtics z sezonu 1985/1986. Flagg oglądał tym samym dobrą, zespołową koszykówkę. W zaciszu swojego pokoju, w drodze do szkoły. I jakoś nie miał ochoty przerzucić się na powtórki o nieco lepszej jakości.
Celtics oraz Bird to zatem numer jeden Coopera. Ale uwielbia też Kevina Duranta oraz inną wybitną ekipę, tylko z nieco nowszych czasów – mistrzowskie Golden State Warriors. Wracając jednak do Larry’ego – trudno powiedzieć, żeby Cooper miał stać się jego kolejnym wcieleniem. Choć podobnie jak Bird imponuje wszechstronnością, pracowitością na boisku, tak jest zupełnie, a to zupełnie innym koszykarzem. Przede wszystkim skoczniejszym, dynamiczniejszym, notującym więcej wsadów, przechwytów i bloków. – To pewne, że za kilka lat będziemy przeciwko niemu grać. Jest na właściwej drodze, żeby być takim zawodnikiem jak ci, na których się wzoruje – opowiadał o nim Jayson Tatum, gracz Celtics i w przeszłości również student Duke.
Nie ma jednak wątpliwości, że Cooper Flagg będzie porównywany też do Larry’ego Birda. Ze względu na kolory skóry? Stety lub niestety – właśnie o to chodzi. Choć od lat dziewięćdziesiątych pojawili się Steve Nash, Dirk Nowitzki, Nikola Jokić czy Luka Doncić – to właśnie Bird był ostatnią supergwiazdą NBA, będącą jednocześnie białym Amerykaninem. To łatka, której Cooper się nie pozbędzie. Jeśli oczywiście – zgodnie z przewidywaniami – podbije NBA.
A czy podbije? Cóż, pewien sygnał dostaliśmy w minione wakacje.
“Chce być wielki”
Cooper Flagg był jedynym zawodnikiem spoza NBA obecnym na tegorocznym zgrupowaniu seniorskiej kadry USA przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu. Był też mniej więcej w wieku… kariery koszykarskiej Kevina Duranta i Stephena Curry’ego. Oraz znacząco młodszy od tej LeBrona Jamesa.
W transmitowanym na żywo sparingu (między drużyną USA a USA Select, w której znaleźli się zawodnicy mający przetestować przyszłych olimpijczyków) Cooper zdobył 6 punktów w ciągu pierwszych 18 sekund na boisku. Do szatni zszedł natomiast z dorobkiem 17 punktów, 2 zbiórek, 2 asyst i 2 przechwytów. Rzucał nad Anthonym Davisem. Skakał nad Bamem Adebayo. Dawał radę z fizycznością Jrue Holidaya.
– Kiedy po raz pierwszy wszedł na parkiet i zobaczył, że będzie krył LeBrona Jamesa, pomyślał sobie: okej, wygląda na to, że czas działać. To niewiarygodne – mówił wówczas o swoim synu zachwycony Ralph Flagg (cytat za NBA.com). – Jest wyjątkowym młodym facetem. Jego talent, IQ, twardość, brak strachu, obrona obręczy, podejmowanie właściwych decyzji. Pokazywał to wszystko – wtórował mu Jamahl Mosley, obecny na zgrupowaniu trener Orlando Magic.
Po tym wszystkim parę pytań o 17-letniego zawodnika otrzymywali też jego znacznie bardziej doświadczeni koledzy. Devin Booker stwierdził, że “on chce być wielki”. Kevin Durant powiedział natomiast: – Wygląda jak kawał gracza. Ma 17 lat, a na boisku pokazał się prawie jak weteran. Zero emocji. Po prostu grał i robił swoja robotę. To dobry znak.
Sam zainteresowany stwierdził natomiast, że owszem, był nieco zdenerwowany. Ale jak tylko rozpoczęła się gra, to wszedł we właściwy rytm. Cóż, jakby nie patrzeć: robił to, co robi całe koszykarskie życie. Czyli rywalizował ze starszymi od siebie.
Jest niemal pewne, że jeszcze w swoim debiutanckim sezonie w NBA Flagg podtrzyma miano “najmłodszego z najmłodszych”. Zanim to jednak nastąpi, zakreślmy w kalendarzu początek kwietnia, kiedy zakończy się sezon uniwersyteckiego basketu w USA. Po nim, w czerwcu, chłopak z Maine finalnie pozna swoją drużynę NBA. A w październiku oficjalnie stanie się “trzecim po Jeffie Turnerze oraz Duncanie Robinsonie”.
Ktoś taki jak on w pewnym sensie nie miał prawa się pojawić. A jednak: z kilkutysięcznego miasteczka, z zimnego i odległego stanu, z koszykarskiej pustyni oraz familii kibiców Boston Celtics oraz Larry’ego Birda, Cooper Flagg trafi do NBA. Zapewne z pierwszym numerem draftu.
Czytaj więcej o NBA:
Fot. Youtube