Reklama

Iga, Jannik i 19 straconych miesięcy Tary. Tenis ma problem z procedurami

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 grudnia 2024, 11:09 • 16 min czytania 22 komentarzy

Iga Świątek na dopingu. Tego typu sensacyjne doniesienia mogliśmy przeczytać ledwie kilka dni temu. Polka szybko sprawę, oczywiście, wyjaśniła, została uniewinniona i… właśnie to sprawiło, że po sporej części tenisowego środowiska poniosło się oburzenie. Podobnie jak wcześniej w przypadku Jannika Sinnera. Dlaczego? Z jakiego powodu oberwało się Idze? I wreszcie: czemu tak zdenerwowało to 32-letnią brytyjską deblistkę?

Iga, Jannik i 19 straconych miesięcy Tary. Tenis ma problem z procedurami

Melatonina podniosła ciśnienie

Przypomnijmy: cała sprawa Igi Świątek zaczęła się tak naprawdę w sierpniu. To wtedy jeden z przeprowadzonych na niej testów antydopingowych wykazał, że w jej organizmie znalazło się minimalne – nie mające wpływu na wyniki sportowe – stężenie trimetazydyny, substancji, która poprawia zużycie energii w komórkach serca, a przez to ulepsza jego funkcjonowanie. W sporcie jest zakazana od dekady, bo może pozytywnie wpływać na zwiększenie wydolności organizmu.

Iga o pozytywnym wyniku testu dowiedziała się 12 września.

Polka, wraz z całym sztabem, natychmiast zaczęła analizę: co jadła, jakie leki zażywała, w jaki sposób zakazana substancja mogła przedostać się do jej organizmu. Do analizy wysłano właściwie wszystko, co się dało, w tym fiolkę z melatoniną, pomagającą Świątek funkcjonować i zasypiać przy zmianach stref czasowych. To właśnie ten lek okazał się być zanieczyszczony. Iga, prowizorycznie zawieszona na czas trwania dochodzenia, szybko została uniewinniona i uznano, że nie ponosi winy za zaistniałą sytuację.

Reklama

Cała sprawa skończyła się miesięcznym zawieszeniem, z którego większą część Polka odbyła w trakcie trwania sprawy. Mogłoby być jednak dużo gorzej, gdyby nie szybka reakcja Igi i jej sztabu, w połączeniu z możliwością udowodnienia swoich racji w niezależnych laboratoriach. Raz, że wysyłając do nich próbki zażywanego leku (fakt, że był to lek, a nie suplement, też Polce pomógł), a dwa – również włosów. Bo to tam najdłużej utrzymuje się w organizmie doping i poprzez analizę włosa można stwierdzić, czy zawodniczka zażywała go więcej.

CZYTAJ TEŻ: IDEAŁ JEST NIEOSIĄGALNY. IGA ŚWIĄTEK SIĘ O TYM PRZEKONAŁA

U Igi wyszło, że nie wzięła środka świadomie i dochowała wszelkich starań, by zakazanej substancji nie przyjmować. Liczył się też wspomniany już fakt, że ta znalazła się w leku. Inaczej było na przykład u Nikoli Bartunkovej, która – również za trimetazydynę – została zawieszona na pół roku. Różnica? Bartunkova przyjęła zbanowaną substancję w suplemencie diety, gdzie ryzyko zanieczyszczenia jest po prostu wyższe i ITIA – agencja zajmująca się sprawami dopingowymi w tenisie – przed tym ostrzega.

– Nareszcie mogę… i dlatego od razu dzielę się z Wami najcięższym doświadczeniem w moim życiu. Przez ostatnie 2,5 miesiąca poddałam się surowemu postępowaniu agencji ITIA, które potwierdziło moją niewinność – pisała Iga Świątek na Instagramie już po wyjaśnieniu sprawy. – Jedyny pozytywny test antydopingowy w mojej karierze z niewiarygodnie niskim stężeniem substancji zabronionej, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, sprawił, że pod znakiem zapytania stanęło wszystko, na co pracowałam przez całe życie. A ja i cały mój Zespół zmierzyliśmy się z ogromnym stresem i lękiem. Wszystko zostało skrupulatnie wyjaśnione, a ja mogę z czystą kartą wrócić do tego, co kocham najbardziej i wiem, że będę teraz silniejsza niż kiedykolwiek. Chcę być z Wami szczera i choć wiem, że nie zrobiłam nic złego, z szacunku do kibiców i opinii publicznej dzielę się wszystkimi szczegółami tego najdłuższego i najtrudniejszego turnieju w mojej karierze. Mam największą możliwą nadzieję, że zostaniecie ze mną.

Z tych słów Igi łatwo wyciągnąć jedną informację: Polka sama wie, że w tym wszystkim miała szczęście. Bo takie sprawy potrafią kończyć się znacznie gorzej.

Dwie postawy świata

Naomi Osaka – krótko, bo krótko, ale jednak – wyraziła wsparcie dla Igi. Podobnie choćby Elina Switolina czy, ostatnio, Beatriz Haddad Maia (sama w przeszłości zawieszona za pozytywny wynik testu). Jeśli o świat nauki chodzi – profesorowie i eksperci w temacie sugerowali wręcz, że jakakolwiek kara (mając na myśli wlepiony jej miesiąc zawieszenia) jest nieadekwatna, bo Polka udowodniła w pełni swą niewinność i to bardzo szybko.

Reklama

Ale łudziłby się ten, kto pomyślałby, że nastąpiły tylko takie reakcje na całą sprawę.

Liam Broady, brytyjski tenisista, kłócił się nawet z fanami na portalu X, sugerując, że Iga nie zachowała odpowiednich środków ostrożności (wbrew opinii organów antydopingowych). Nick Kyrgios z kolei pisał tak: – Wymówka, której wszyscy możemy używać to, że nie wiedzieliśmy. Profesjonaliści na najwyższym poziomie sportu mogą teraz po prostu powiedzieć: nie wiedzieliśmy.

Australijczyk miał tu na myśli słowa z filmiku, który Iga opublikowała w social mediach, a w którym mówiła, że początkowo nie wiedziała, skąd wzięła się zakazana substancja w jej organizmie. Ba, nie wiedziała nawet, czym ona jest, więc w reakcji rozpoczęła poszukiwania, by wskazać źródło zanieczyszczenia. Słowa Kyrgiosa kłócą się zresztą nieco z logiką – bo czy właśnie natychmiastowa wiedza o tym, co było skażone, nie byłaby bardziej podejrzana? Zostawmy to jednak.

Negatywnie na sprawę Igi zareagowały też takie osoby jak Genie Bouchard (była finalistka Wimbledonu) czy Denis Shapovalov. Ciekawie za to wypowiadał się o wszystkim Taylor Fritz, niedawny finalista ATP Finals, który nie tyle, co na samą sprawę, zwracał uwagę na towarzyszące jej opinie tenisowego otoczenia:

Co doprowadza mnie do szaleństwa w tych sytuacjach to nie same przypadki. Trudno jest dokładnie wiedzieć, co się wydarzyło i znać wszystkie szczegóły, więc spekulacje nie są moją ulubioną rzeczą. Dobrze jest mieć własną opinię, ale czego nie mogę pojąć i co jest tak niepokojące dla mnie jako zawodnika, to szalone uprzedzenia ze strony tenisowej publiczności. Jeśli wpadł rywal zawodnika, którego wspierasz, to jesteś w drużynie nazywania go ćpunem, oszustem i zhańbienia go tak bardzo, jak to możliwe. A gdy chodzi o twojego ulubionego zawodnika, to on jest niewinny. Nawet jeśli jako zawodnik możesz udowodnić swoją niewinność, to ludzie, którzy wspierają twoich rywali, zawsze będą ślepo forsować tezę, że jesteś oszustem. A ten fakt naprawdę napawa mnie smutkiem i współczuję wszystkim niewinnym, którzy muszą przez to przechodzić.

W natężeniu tych wszystkich tweetów i postów, wyróżniały się jednak szczególnie te, które napisała Tara Moore. Brytyjska tenisistka, występująca głównie w deblu, w swoich dwóch tweetach pisała:

– Wzięłam sobie 19 miesięcy wolnego, bo musiałam “dokonać zmian w swoim teamie”. Nie zapominajmy, że w mojej sprawie też doszło do zanieczyszczenia i dwie inne osoby też miały pozytywne testy, a ITIA wystosowała apelację. Dlaczego nikt nie przygląda się korupcji organizacji, która nami zarządza?”.

Tara Moore

Tara Moore. Fot. Instagram/taramoore92

– Czekajcie. Miała być zawieszona do 4 grudnia, a zagrała w Pucharze Billie Jean King, który był W ZESZŁYM TYGODNIU. JAKIM CUDEM ZOSTAŁA DOPUSZCZONA DO GRY, KIEDY BYŁA ZAWIESZONA??? Niech ktoś mi to wyjaśni, bo cały czas o tym myślę.

Moore zwróciła tu uwagę na dwie rzeczy: raz, na utrzymanie całego postępowania w tajemnicy. Niekoniecznie z winy Igi, ona sama chciała podobno nawet ostrzec inne zawodniczki przed skażonym lekiem, ale nie mogła tego zrobić, bo ITIA wymagała zachowania tajności. Dwa – niekonsekwencji w odbywaniu kary. Ze Świątek zdjęto nałożone automatycznie zawieszenie, gdy udowodniła swą niewinność, po czym wlepiono jej łącznie miesiąc kary, tyle że… z przerwą. Polce zostało bowiem osiem dni, które ma odpokutować teraz, w grudniu. Wcześniej zagrała jednak w WTA Finals i Billie Jean King Cup.

Cóż, trudno odmówić Brytyjce, że w obu przypadkach wspomina o ciekawych rzeczach. Trudno też dziwić się jej zdenerwowaniu, wymierzonemu zapewne nie tyle w samą Świątek, co w ITIA. Bo Tara w podobnej sytuacji ucierpiała znacznie bardziej.

Tarapaty

Tara Moore miała talent. Jako dziesięciolatka została wypatrzona przez Nicka Bolletteriego, trafiła do jego słynnej akademii na Florydzie prosto z Hong Kongu. Trenowała tam do 17. roku życia, potem przeszła na zawodowstwo i powoli rozwijała swą karierę. Nie była nigdy tenisistką ze światowego topu, ale potrafiła się wyróżnić – choćby na Wimbledonie, gdzie, grając pod brytyjską flagą, stoczyła naprawdę świetny bój ze Swietłaną Kuzniecową. Jako młoda zawodniczka pokonywała też między innymi Donnę Vekić i Elise Mertens, które potem dotarły do TOP 20 rankingu WTA.

CZYTAJ TEŻ: NAJLEPSZY TRENER W HISTORII TENISA. NICK BOLLETTIERI I JEGO AKADEMIA

A bardziej „wtajemniczonym” fanom tenisa była też znana z wielkiego comebacku, jakiego w 2019 roku dokonała na poziomie ITF-ów, gdy przegrywała już 0:6, 0:5 i broniła piłki meczowej, a potem wygrała całe spotkanie.

Z czasem Tara uznała jednak, że w singlu wielkiej kariery nie zrobi. Postawiła więc na debla, znalazła sobie partnerkę do gry w osobie Eminy Bektas, z którą zresztą prywatnie była po ślubie. Razem przebiły się przez barierę najlepszej setki rankingu WTA w grze podwójnej, a w kwietniu 2022 roku dotarły do pierwszego finału turnieju z głównego cyklu. Przegrały co prawda, ale w kolumbijskiej Bogocie i tak miały prawo świętować swój występ.

Dopiero po jakimś czasie okazało się, że to turniej, który okaże się początkiem problemów Tary.

Początkowo nic na to nie wskazywało. Moore i Bektas po kilku tygodniach znalazły się w Paryżu, gotowe na występ w Roland Garros. Brytyjka liczyła, że zagrają tam naprawdę dobre zawody, bo czuła, że są w formie i że już dograły się jako duet na korcie. I miała rację. W pierwszej rundzie pokonały dwie świetne singlistki – Belindę Bencić i Anhelinę Kalininę. Dobry początek, spore nadzieje na kolejne mecze i niezła kasa. To ostatnie też było ważne, do tej pory na korcie raczej nie zarabiały zbyt dużo.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mail od ITIA. Tara początkowo go zignorowała, agencja często przysyłała informacje na temat pobranych próbek czy zmian w wykazie zakazanych substancji. Jednak niedługo potem zadzwonił do niej supervisor turnieju. I przekazał wiadomość, że w pobranej od niej niedługo wcześniej próbce znaleziono zakazaną substancję. French Open się dla niej skończyło, została zawieszona.

Zawsze ceniłam swoją uczciwość. Grałam przez 15 lat i byłam testowana regularnie. Każdy, kto mnie zna, wie, jaką jestem osobą i że nigdy nie zrobiłabym nic, co uderzyłoby w ten sport. Kiedy dowiedziałam się o pozytywnym wyniku testu, to był dla mnie wielki szok. Zawsze znałam prawdę, ale wszystko było przerażające. Nie ma żadnego podręcznika, jak się zachować, a to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewasz – mówiła później.

Nie wspomniała, że absolutnie nie spodziewała się, jak długo potrwa cała sprawa.

Walka o swoje

19 miesięcy. Tyle minęło, zanim Tara Moore udowodniła swoją niewinność. Początkowo był to dla niej niesamowicie trudny okres. Wiele razy budziła się w środku nocy i nie mogła zasnąć z powrotem. Długimi godzinami siedziała więc przy komputerze i czytała o boldenonie i nandrolonie, środkach, które wykryto w jej organizmie. W końcu trafiła na informację, że sterydy i podobne substancje w wielu krajach często podaje się krowom. Zaczęła myśleć: czy to możliwe, żeby źródłem zakażenia było mięso, które jadła w Bogocie?

Brzmi śmiesznie, ale takie sytuacje się zdarzały. Nawet Kolumbijski Komitet Olimpijski ostrzegał przed tym sportowców. A oprócz Tary w trakcie turnieju w stolicy tego kraju wpadły na testach dwie inne tenisistki. Moore zaczęła czytać więcej, widziała informacje o sprawach z przeszłości, choćby tej Roberta Faraha, lidera rankingu deblistów, który w 2020 roku otrzymał pozytywny wynik testu na boldenon. Kolumbijczyk wrócił wtedy do gry w ciągu miesiąca.

Czy Tara miała nadzieję, że też uda jej się to tak szybko? Nie wspominała. Ale podstawy, by w to wierzyć na pewno otrzymała.

Cały jej proces toczył się jednak znacznie wolniej. ITIA nie słuchała bowiem argumentów Brytyjki i ostatecznie zawiesiła ją na cztery lata, argumentując to faktem, że stężenie zakazanych środków było w jej organizmie za duże, by mogło pochodzić z zanieczyszczonego mięsa. Tara była jednak zdeterminowana, by udowodnić swoją niewinność. Dzwoniła do lokalnych farmerów w Kolumbii. Zbierała informacje. Zatrudniła prawników. Rozmawiała z innymi zawodniczkami, których testy – podobnie jak u niej – wykazały obecność zbanowanych substancji.

I powoli, bardzo powoli przybliżała się do ułożenia argumentacji, która miała szansę przywrócić ją do grona tenisistek z touru i udowodnić, że nigdy nie przyjęła dopingu świadomie.

CZYTAJ TEŻ: JANNIK SINNER KRÓLEM US OPEN. I TO PROBLEM ATP

Z czasem pojawiły się jednak inne problemy. Po pierwsze: pieniądze. Czymś musiała w końcu płacić prawnikom, za coś musiała też żyć. Z tenisa nie zarabiała wiele, gdy przyszła informacja o zawieszeniu, dopiero wchodziła na najwyższy poziom debla, zaczynała mieć możliwość coś odkładać. Szczęśliwy traf chciał, że w trakcie Roland Garros rozmawiał z nią Bryant Beard, dyrektor centrum tenisowego w Indianie. Żartował wtedy, że jeśli będzie potrzebować „miejsca by osiąść, zaprasza do siebie”.

Tara przypomniała sobie o tym, rozważając opcje, jakie jej pozostały. Chciała zatrudnić renomowanych prawników, ale wiedziała, że to będzie kosztować. Niemniej, jak sama podkreślała, „byłam niewinna i musiałam to udowodnić. Prawnicy to jedna z tych rzeczy, gdzie otrzymujesz z powrotem wartość swoich pieniędzy, chciałam mieć odpowiedni standard”. Podliczyła, że potrzebuje 250 tysięcy dolarów. I przypomniała sobie o ofercie Bearda. Zadzwoniła, porozmawiali, ten stwierdził, że chętnie zatrudni ją w roli trenerki. Miała jeszcze inne oferty, między innymi z Florydy i Michigan, ale to w Indianie mogła dostać najwięcej godzin. A więcej godzin na korcie równało się większym zarobkom.

W jej sytuacji było to kluczowe.

Do Stanów przeprowadziła się we wrześniu 2022 roku, cztery miesiące po zatrudnieniu i zaczęła pracować czy to z dorosłymi, którzy chcieli poprawić swą grę, czy z nastolatkami, którzy grali na poziomie rozgrywek międzyszkolnych. Wciąż jednak wierzyła, że to tylko chwilowe oderwanie się od bycia zawodową tenisistką. Jej prawniczy team zbierał dowody. Ona sama też. Wszyscy pracowali na to, by Tara wróciła do gry.

Mijały jednak miesiące i niewiele się zmieniało. Dopiero w grudniu 2023 roku (!) Tara otrzymała szansę przedstawienia swoich racji przed niezależnym trybunałem. Ten uznał jej argumenty, równocześnie podkreślając, że jego zdaniem ITIA nie rozważyła wszelkich możliwości, a do tego w jej argumentacji z jednej strony podkreślano, że „mięso nie mogło być źródłem zakażenia”, a z drugiej, że „zawodniczki powinny mieć świadomość istnienia takiej możliwości”. Te i inne nieścisłości sprawiły, że panel przychylił się do – świetnie udokumentowanej – sprawy zbudowanej przez Moore i jej zespół.

Tara mogła wrócić na kort. Przynajmniej w teorii. W praktyce, jak pisała:

Za mną 19 miesięcy straconego czasu i emocjonalnej karuzeli. Odbudowa i naprawa tego, co straciłam, zajmie więcej niż 19 miesięcy. Ale wrócę, silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Nierówni wobec prawa

W czasie 19 miesięcy, gdy walczyła o sprawiedliwość, Tara przeszła przez stany depresyjne. Opowiadała, że były dni, gdy nie miała siły wstać z łóżka. Do tego na udowodnienie niewinności wydała sumy, jakich tak naprawdę nie miała. Gdy wracała do touru, tonęła w długach. – Teraz gdy gram, nie chodzi o wygraną albo przegraną. Myślę: „Czy mogę za to zapłacić?”. Wiem, że jeszcze długo tak będzie – mówiła po powrocie na kort.

W rzeczonym powrocie z czasem pomogły jej zmiany w przepisach. W maju wprowadzono nowy zapis, że zawodnicy wracający po zawieszeniu za doping i udowodnieniu swej niewinności, mogą zagrać w 12 turniejach z chronionym rankingiem, a więc takim, jaki mieli przed zawieszeniem. W przypadku Tary to miejsce 88. w zestawieniu deblistek. Trochę pomogło, do końca roku wspięła się na 267. pozycję. A zaczynała od niczego. Dosłownie – prosiła o pomoc nawet zwykłych ludzi, założyła zbiórkę na crowdfundingowej stronie, początkowo zebrała około dziesięciu tysięcy funtów.

W jej sytuacji stosunkowo mało, ale bardzo te środki doceniała. Jej sprawa pokazała jednak, jak dużo nierówności kryje się w tenisowym świecie.

Tara nie mogła bowiem liczyć na szybkie załatwienie swojej sprawy, jak Iga Świątek czy Jannik Sinner. Oczywiście, Polka i Włoch niemal natychmiast złożyli odwołania i przedstawili dowody w swoich sprawach. Jednak zrobili to, bo mogli sobie na to pozwolić. Mieli środki by wysyłać próbki do niezależnych laboratoriów, a wokół siebie cały team osób, który pomagał reagować w kryzysowych sytuacjach. Szybkie badania, które traktowano priorytetowo, pomogły niemal natychmiast udowodnić niewinność.

Tara? Tara miała początkowo tak naprawdę tylko siebie. Nie mogła złożyć odwołania w terminie 10 dni od otrzymania wiadomości o zawieszeniu, bo dopiero szukała źródła zakażenia. Nie stać było jej na zlecenie natychmiastowych badań wszystkich przyjmowanych suplementów i leków (co zresztą w jej sytuacji i tak by nie pomogło). W rezultacie została zawieszona i przez ponad rok musiała budować sprawę, a potem czekać na termin dodatkowego przesłuchania. W dodatku jej sprawa niemal natychmiast została przedstawiona opinii publicznej. Jannik czy Iga mieli zapewnioną dyskrecję.

No i była jeszcze kwestia opinii niezależnych trybunałów. W przypadku Sinnera ITIA niemal z miejsca uznała przedstawione w ten sposób racje. U Tary było inaczej.

Czyli tylko reputacja najlepszych zawodników się liczy. Czyli opinia niezależnych trybunałów jest brana pod uwagę jako właściwa i prawdziwa tylko, gdy dotyczy najlepszych graczy. W mojej sprawie jest w końcu kwestionowana. To nie ma sensu – pisała na Twitterze po tym, gdy ujawniono sprawę Włocha. Zresztą po zamieszaniu z Sinnerem nawet Novak Djoković wypowiadał się o tym, że procedury, według których funkcjonuje ITIA, muszą być bardziej przejrzyste.

Rozumiem dlaczego wielu graczy zastanawia się, czy było traktowanych w ten sam sposób. Znam osoby, które przechodziły właściwie przez taką samą sprawę, ale jej wynik był inny. Teraz zastanawiają się, czy byli traktowani tak samo i czy zależy to od środków i możliwości opłacenia sporych pieniędzy firmie prawniczej. Myślę, że powinniśmy to wszystko zbadać i ustanowić standardy, które pozwalałaby każdemu – niezależnie od miejsca w rankingu czy wypracowanego statusu – otrzymać ten sam rodzaj traktowania – mówił Novak.

W ostatnim czasie przywoływane są też inne sprawy, takie jak Simony Halep czy Marii Szarapowej, które otrzymały znacznie wyższe kary od Sinnera czy Świątek. Rumunka zresztą z czasem była w stanie skrócić swoje zawieszenie, ale… pauzowała i tak dłużej, niż nałożona na nią finalna kara, bo cały proces trwał lata. I tak miała jednak więcej szczęścia niż Moore – jako renomowana zawodniczka, była liderka rankingu, może liczyć na dzikie karty do dużej części z największych turniejów. To daje jej szansę szybko odbudować choć część dawnej pozycji.

Simona Halep

Simona Halep w trakcie Miami Open 2024, turnieju, do którego otrzymała dziką kartę. Fot. Newspix

Takiej szansy nie miała Tara, nie miał też choćby Kamil Majchrzak.

Polak wpadł pod koniec 2022 roku na skażonej odżywce, suplemencie diety. Szybko przedstawił wyjaśnienie, próbki odżywki przebadano i faktycznie wyszło, że to wina zanieczyszczenia. A mimo tego zaoferowano mu aż 13 miesięcy zawieszenia. Polak ofertę przyjął, bo widział, ile trwa – tocząca się w podobnym okresie – sprawa Halep, która poszła do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu. Gdyby też wszedł na podobną ścieżkę, mogłoby się okazać, że nie wróci po 13 miesiącach, a na przykład dwóch latach.

CZYTAJ TEŻ: MAJCHRZAK: UDOWODNIŁEM, ŻE JESTEM NIEWINNY. NIE NALEŻY MI SIĘ ŁATKA DOPINGOWICZA

Takich spraw było więcej. Tenisiści z niższych miejsc rankingowych często albo nie mają środków, by się bronić, albo są zmuszeni do akceptacji wyższych wyroków, niż mogliby zapewne otrzymać, gdyby byli tenisistami z topu i mieli możliwość znacznie szybszej reakcji. W dodatku niezależny trybunał prędko rozpatruje sprawy najlepszych – jak Sinnera i Świątek – a zawodnicy z niższych miejsc rankingowych nierzadko czekają na przesłuchania.

W efekcie tracą pieniądze i pozycję w rankingu, na które pracowali przez lata.

Czy coś się zmieni?

Odpowiedź na to pytanie brzmi: raczej nie. A przynajmniej nie ze względu na to, że ITIA sama dostrzeże, że coś jest z systemem nie w porządku. W niedawnej rozmowie ze Sportowymi Faktami Karen Moorhouse, szefowa ITIA, mówiła:

– Mam zaufanie do procesów, które stosujemy. Jeśli w jakimś indywidualnym przypadku pojawiają się zastrzeżenia, to chętnie ich wysłuchamy i jesteśmy otwarci na sugestie. Nasza nowa strategia potwierdza nasze zaangażowanie w to, by sprawy rozwiązywać sprawiedliwie, efektywnie i przejrzyście, zgodnie z zasadami. […] Chcemy rozstrzygać sprawy tak szybko, jak to możliwe. Musimy dać zawodnikom szansę do obrony. W przypadku Tary trwało to tak długo, bo chcieliśmy jej dać czas na przedstawienie swojego stanowiska i by mogła się bronić.

Niemniej, możliwe, że ruch zawodników i zawodniczek sam sprawi, że całość stosowanych procesów zostanie ponownie rozważona i prześledzona. Jeśli o potrzebie zmian czy też przynajmniej monitoringu wypowiadają się takie postaci jak Novak Djoković czy Simona Halep, a sytuacje dwóch rankingowych „jedynek” – Igi Świątek i Jannika Sinnera – wzbudzają zainteresowanie oraz zwracają uwagę na nierówności w przebiegach spraw, to ITIA oraz jej procedury znajdują się na cenzurowanym.

Kto wie, może za kilka miesięcy okaże się, że te faktycznie zostaną zmienione? Za to trzyma kciuki pewnie wiele osób. Bo owszem, najważniejszym działaniem ITIA jest skazywanie tych, którzy faktycznie są winni. Ale równocześnie istotne jest to, by nie karać tych, u których ostatecznie nie znajduje się winy.

Tara Moore coś o tym wie.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

22 komentarzy

Loading...