Reklama

Aaron Russell: Polacy są odporni na cierpienie. Widać to, gdy gra się z waszą kadrą [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

01 grudnia 2024, 15:39 • 12 min czytania 3 komentarze

W Hiroszimie przeżył szok, widząc zdjęcia po wybuchu bomby atomowej. Na „Oppenheimerze” jego żona płakała. Gdy grał w słynnej włoskiej drużynie, strasznie schudł. Musiał słuchać prezydenta klubu, który wściekły wchodził do szatni. Dziś Aaron Russell, znakomity amerykański siatkarz, jest zawodnikiem Aluronu CMC Warty Zawiercie. W rozmowie z Weszło opowiada o swoich piłkarskich początkach, graniu w siatkówkę z dziewczynami i ambicjach obecnego klubu. Mówi też, dlaczego w 2025 roku nie zamierza grać w reprezentacji USA.

Aaron Russell: Polacy są odporni na cierpienie. Widać to, gdy gra się z waszą kadrą [WYWIAD]

Jakub Radomski: Słyszałem, że interesujesz się historią. To prawda?

Aaron Russell, przyjmujący reprezentacji USA i Aluronu CMC Warty Zawiercie: Tak. Powiedziałbym nawet, że bardzo.

Trafiłeś przed tym sezonem do Polski z Japonii, gdzie byłeś zawodnikiem JT Thunders, klubu z Hiroszimy. Amerykanin w tym mieście – to musiało być specyficzne doświadczenie.

W dzieciństwie i młodości przeczytałem trochę książek historycznych o II Wojnie Światowej. Ale tam była nasza, amerykańska perspektywa. Dlatego myślałem o tym tak: „Zrzuciliśmy na Japonię dwie bomby, one wybuchły”. Nie zagłębiałem się w to jakoś bardzo. Ale gdy jesteś w Hiroszimie i patrzysz z bliska na Kopułę Bomby Atomowej, czyli jedyny budynek, który w jakimś stanie przetrwał do dziś, choć znajdował się w epicentrum tego piekła, twoje spojrzenie na to wszystko się zmienia. Dociera do ciebie, jak potworna była skala zniszczenia miasta i to wszystko uderza dużo mocniej.

Reklama

Pamiętam, że, gdy byłem w Japonii, w pobliskim Muzeum Pokoju spędziłem pięć godzin. Największe wrażenie zrobiło na mnie zdjęcie, pokazujące, jak po wybuchu bomby atomowej z człowieka na schodach został tylko jego cień, bo ciało wyparowało.

Długo wpatrywałem się w to zdjęcie. Ale obok było jeszcze jedno. Ulica, wokół zniszczone budynki, z których nie zostało właściwie nic. I gdzieś na niej rower, a w zasadzie ślad po nim. Też taki cień. To była czarno-biała fotografia, ale więcej było na niej czarnego. Pomyślałem sobie wtedy o osobie, która jechała rowerem, cieszyła się życiem, a nagle rozległo się wielkie „bum” i świat wokół w zasadzie przestał istnieć.

Spędziłem w Japonii dwa sezony [Russell grał w JT Thunders w latach 2022-2024 – przyp. red.]. Pamiętam, że po pierwszym roku, gdy wróciliśmy z żoną do USA, w kinach wyświetlany był film „Oppenheimer”. Poszliśmy na niego. Oglądanie tego filmu, po tym wszystkim, co widzieliśmy w Japonii, było bardzo trudne i znaczyło o wiele więcej. Żona przez długą część filmu po prostu płakała w kinie. Zresztą podczas wizyty w Muzeum Pokoju też leciały jej łzy.

Aaron Russell w barwach klubu z Zawiercia 

Co, również historycznie, wiedziałeś o Polsce, gdy zdecydowałeś się przed tym sezonem przenieść do klubu z Zawiercia?

Reklama

Polska jawiła mi się jako kraj, który został wyjątkowo ciężko doświadczony przez historię. Były różne powstania, dominacje innych państw. Wiedziałem, że konsekwencje II Wojny Światowej ciągnęły się w Polsce przez wiele kolejnych lat. Dlatego tak dobrze widzieć, że teraz wasz kraj w wielu aspektach rośnie i się rozwija. Myślę, że to, co przez lata działo się z Polską, wykreowało u jej mieszkańców specyficzny typ charakteru. Nie wiem, jak go najlepiej nazwać. Odporność na cierpienie, żywotność. O to mi chodzi. Polacy nigdy się nie poddają i widać to również wtedy, gdy gra się przeciwko waszej reprezentacji siatkarzy. To pragnienie zwycięstwa, mimo różnych trudów, musi być mocno zakorzenione w historii i kulturze.

Można powiedzieć, że reprezentacja USA w szczególny sposób doświadczyła tego dwukrotnie. Najpierw 2018 rok, półfinał mistrzostw świata. Prowadzicie 2:1 w setach, a jednak przegrywacie z Polską, prowadzoną wówczas przez Vitala Heynena. Co wtedy się stało?

To samo, co w półfinale igrzysk w Paryżu. Z boiska mieliśmy poczucie w stylu: „Prowadzimy, kontrolujemy spotkanie. Chyba ich mamy”. Przecież my w obu tych przypadkach prowadziliśmy 2:1 w setach. Nagle przegrywamy czwartego i dochodzi do decydującej partii. Tie-breaki są specyficzne. Niezależnie od tego, co było wcześniej, mogą pójść w dwie strony. Jedna drużyna może w nich złamać drugą. I tak właśnie, na naszą niekorzyść, się działo. To strasznie frustruje, kiedy dwa razy przegrywasz w podobny sposób wydawałoby się wygrany mecz z tym samem zespołem, gdy gra idzie o wielką stawkę.

Który moment w Paryżu był najważniejszy?

Każda piłka, zwłaszcza od połowy czwartego seta.

A kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że możecie przegrać?

Gdy przegraliśmy. Kiedy Wilfredo Leon skończył ostatnią akcję i Polacy zaczęli się cieszyć. Wcześniej w ogóle nie miałem takich myśli.

Porozmawiajmy o twoich sportowych początkach. Byłeś piłkarzem. Długo?

Miałem sześć lat, gdy zacząłem grać w piłkę. Uwielbiałem to. Często grałem z Peterem, moim bratem starszym o rok, który później też został zawodowym siatkarzem. Peter był środkowym obrońcą, a ja stałem na bramce. Z jednej strony osłaniał mnie, chronił, ale też wywierał na mnie presję. Często mówił np.: „Pamiętaj, że jeżeli stracisz bramkę, to będzie twój błąd”. I za każdym razem, gdy ktoś strzelał mi gola, reagowałem gwałtownie. Wściekałem się, płakałem. Rodzice musieli mnie w domu uspokajać. To doprowadziło do tego, że zacząłem stresować się przed meczami.

Pamiętasz swój najlepszy mecz w bramce?

Szkoła średnia. Mierzyliśmy się z chłopakami ze szkoły prywatnej, którzy byli dużo lepsi niż my. Przed spotkaniem każdy mówił: „Pewnie nas zniszczą, ale spróbujmy stracić jak najmniej bramek”. Skończyło się sensacyjnym remisem 1:1. Długo utrzymywał się bezbramkowy remis, nagle oni trafili do siatki, ale my po chwili odpowiedzieliśmy. Strasznie padał wtedy deszcz, a ja pamiętam do dziś, że obroniłem w tamtym spotkaniu 22 strzały.

To był fajny czas. Gdy stawałem między słupkami, chciałem być Petrem Cechem albo Gianluigim Buffonem. W pewnym momencie poczułem jednak, że gra w piłkę, jeszcze na pozycji bramkarza, sprawia, że czuję się wypalony. Piłka zaczęła bardziej mnie męczyć niż sprawiać przyjemność. Grałem non stop, dużo podróżowaliśmy, do tego z niektórymi trenerami nie do końca się dogadywałem. I pojawiła się siatkówka. Miałem 16 lat, gdy zacząłem w nią grać.

Russell (z prawej) podczas półfinału igrzysk w Paryżu przeciwko Polsce 

Późno. W dodatku dorastałeś w stanie Maryland, gdzie trochę brakowało męskich drużyn.

Gdy jeszcze grałem w piłkę, ćwiczyłem siatkówkę z dziewczynami. To było w Maryland Volleyball Program. Trener dziewczyn wiedział, że ja, Peter i nasz kolega jesteśmy wysportowani, a my w dodatku mamy w rodzinie tradycje siatkarskie, bo nasz tata też grał – w hali i na plaży. Powiedział więc nam: „Wpadajcie na treningi. Serwujcie mocniej w dziewczyny, żeby uczyły się odbierać cięższe zagrywki, i blokujcie je”. Często imitowaliśmy najbliższych przeciwników.

Jak reagowały siatkarki?

Nie miały problemów, gdy atakowałem z pełną mocą, ale wkurzały się strasznie, kiedy skakałem wyżej niż one. Pamiętam, że gdy podbijały tego typu moje ataki i wyprowadzały kontrę, gra była zatrzymywana, a one świętowały. Wiesz, z czego jestem dumny? Bratu to się zdarzało, koledze też, ale mnie nie zablokowały nigdy (śmiech).

Kiedy pierwszy raz pomyślałeś, że możesz w siatkówce sporo osiągnąć?

Pojechałem na testy do reprezentacji juniorów. Byłem młodziutki, 16 lat, to był w ogóle mój pierwszy rok grania w siatkówkę. Występowałem jako środkowy. Podzielili nas na kilka drużyn. Nie znalazłem się w najsilniejszej, ale wtedy poczułem, że jestem tam, pośród najlepszych zawodników w kraju w moim wieku, i choć brakuje mi jeszcze trochę do najlepszych, to jestem w stanie szybko nadrobić ten dystans. I tak się stało.

Wybrałem uniwersytet Penn State w Pensylwanii, bo był stosunkowo blisko rodzinnego domu. Wiele osób mówiło mi: „Jeżeli chcesz być wielkim siatkarzem, powinieneś wyjechać do Kalifornii, bo tam jest wyższy poziom szkolenia. Na Wschodzie nie poprawisz swoich umiejętności”. Nie zdecydowałem się jednak na to. Miałem bliżej swoich bliskich, poza tym na Penn State zaoferowano mi lepsze warunki. Nie żałuję tej decyzji. Na drugim roku studiów trener zdecydował, że jednak będę przyjmującym.

Interesowałeś się już wtedy siatkówką? Oglądałeś mecze?

Oczywiście, że tak. Moim wielkim idolem był wtedy Bartosz Kurek i mówię to szczerze, a nie dlatego, że to twój rodak. Imponował mi poziom reprezentacji Polski, jej styl gry, a z Kurkiem mocno się identyfikowałem, bo wtedy też grał jako przyjmujący, a jest solidnego wzrostu, podobnie jak ja. Myślałem, że byłoby super, gdybym mógł kiedyś zagrać przeciwko niemu. Los sprawił, że dzisiaj obaj jesteśmy w PlusLidze.

Półfinał mistrzostw świata w 2018 roku. Russell atakuje, próbuje go blokować Kurek (pierwszy z lewej)

W 2015 roku podjąłeś odważną decyzję. Miałeś 22 lata i zdecydowałeś się przenieść do Europy. Mało tego – wybrałeś włoską Perugię, czyli klub z wielkimi ambicjami, pieniędzmi, ale też bardzo dużą presją. Jak wspominasz adaptację w nowym i niełatwym środowisku?

Trudny czas. Byłem tam sam, bo moja obecna żona, a wtedy dziewczyna, została w USA, gdzie musiała skończyć szkołę. Na treningach jako tako sobie radziłem, ale gdy wracałem do mieszkania, nie wiedziałem, jak o siebie zadbać. Pierwszy sezon nam nie wychodził. Co prawda zakończyliśmy go wicemistrzostwem kraju, ale w fazie zasadniczej zajęliśmy piąte miejsce. Gino Sirci, prezydent klubu, był wściekły. Wchodził do szatni i opieprzał nas po włosku. Na początku nie znałem języka i pytałem chłopaków, co mówił. Uwierz mi, to nie były fajne słowa. To był też czas, kiedy strasznie schudłem. Za mało jadłem, trochę ze względu na ciągłe treningi, mecze i podróże, a trochę pewnie przez stres.

Zrozumiałem, że mam w sobie pewne bariery, które muszę przezwyciężyć. Udało mi się. Drugi sezon wspominam już dużo lepiej. Skupiłem się na sobie i współpracy z kolegami. W lidze znów stanęliśmy na podium, doszliśmy też do wielkiego finału Ligi Mistrzów. Później przyszły trofea – Superpuchar Włoch, krajowy puchar i pierwsze w historii klubu mistrzostwo kraju, na które tak czekali prezydent oraz kibice. To było coś niesamowitego. Perugia wreszcie była najlepsza we Włoszech.

Jak określiłbyś osobowość prezydenta Sirciego?

Bez komentarza.

Aż tak?

Powiedzmy, że to człowiek pełny pasji do siatkówki. I na tym zakończmy ten temat.

Który zawodnik najbardziej ci imponował w Perugii?

Aleksandar Atanasijević, co za osobowość. Przychodził do szatni i ciągle żartował. A później wychodził na trening czy mecz i stawał się szaleńcem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał kilka rytuałów. Ćwiczymy, a on nagle zaczyna śpiewać. Albo udaje, że na trybunach są kibice: naśladuje ich doping, zaczyna skandować swoje nazwisko. I tak dzień w dzień.

Tego typu zachowania ewidentnie go nakręcały. A jednocześnie był zawodnikiem, który dostawał w każdym spotkaniu z 40 piłek w ataku i wściekle chciał wygrać. Był taki mecz, w którym niewiele mu wychodziło, ale nagle zdobył punkt w bardzo ważnym momencie i zaczął świętować, jakby wyrzucił w jednej chwili z głowy to, co działo się kilka minut wcześniej. Cieszyłem się, że mam Atanasijevicia w drużynie i bardzo nie chciałem grać przeciwko niemu.

Czym różnią się Włosi jako ludzie od Japończyków?

Załóżmy, że potrzebuję załatwić coś dla mojej żony i proszę o to w klubie. We Włoszech usłyszałbym: „No dobra, spróbujemy coś zrobić”. Ludzie mieliby skwaszone miny, nie byliby szczęśliwi i nawet jeżeli ostatecznie by pomogli, zajęłoby to im bardzo dużo czasu. W Japonii taką pomoc otrzymywałem od razu. W Zawierciu jest podobnie, dlatego jesteśmy w Polsce szczęśliwi.

Porozmawiajmy o PlusLidze. Wiele osób uważa, że podium w tym sezonie osiągnięcie wy, Jastrzębski Węgiel i Projekt Warszawa. Was typuje się nawet do mistrzostwa kraju. Co uważasz za największe atuty Aluronu?

Serwis i obrona. Mamy tak dobrą zagrywkę, że nawet jeżeli nie będziemy zdobywać nią bezpośrednio punktów, to i tak odrzucimy przeciwnika od siatki, co sprawia, że łatwiej jest grać systemem blok-obrona. Mówisz o trzech drużynach typowanych do mistrzostwa, a ja zdecydowanie dodałbym do tej grupy Bogdankę Lublin. Oni też są bardzo mocni. A co do nas – uważam, że mamy na tyle silny skład, by osiągnąć sukces zarówno w PlusLidze, jak i Lidze Mistrzów.

Russell (z lewej). Zdjęcie z Ligi Światowej z 2015 roku 

Co w ogóle sądzisz o formule Ligi Mistrzów? Nie jest tak, że różnica potencjału między zespołami z Polski, Włoch i ewentualnie Turcji, a pozostałymi, jest często zbyt duża, wynik w zasadzie znamy przed meczem i to po prostu nie jest atrakcyjny produkt? Pojawia się pomysł, by w siatkówce stworzyć coś na kształt Superligi.

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony zawężenie tych rozgrywek do lepszych drużyn, z silniejszych lig na pewno wyszłoby siatkówce na dobre. Z drugiej – od kilku lat mam coraz większe poczucie, że gramy za często i za dużo. Klub, do tego jeszcze reprezentacja. Od pewnego czasu moje ciało bardziej cierpi, pojawiają się różne bóle. Władze FIVB powinny coś zrobić, żeby najlepsi zawodnicy świata, którzy ciągną tę dyscyplinę do przodu, mieli więcej czasu na odpoczynek. Patrząc z tej perspektywy, spotkanie Ligi Mistrzów przeciwko drużynie z Austrii jest czymś dobrym, bo najlepsi gracze mogą odpocząć, a szansę dostaną ci, którym na co dzień brakuje grania.

Co pomyślałeś, gdy dowiedziałeś się, że nowym trenerem męskiej reprezentacji USA zostanie Karch Kiraly?

Zdziwiłem się.

To legenda męskiej siatkówki, trzykrotny mistrz olimpijski, ale ostatnie 15 lat spędził, pracując z reprezentacją kobiet.

Nie sądziłem, że odejdzie z kobiecej kadry, tym bardziej w sytuacji, gdy najbliższe letnie igrzyska odbędą się w Los Angeles. Karch był genialnym zawodnikiem, teraz jest wspaniałym trenerem. Czeka go praca w innych realiach, ale wierzę, że sobie poradzi.

Chcesz grać w kadrze do igrzysk w Los Angeles i powalczyć tam o złoto dla USA?

Nie wiem, co zrobię. Na razie podjąłem decyzję, że w 2025 roku nie będę grał w reprezentacji. Uznałem, że jeżeli moja kariera ma jeszcze trochę potrwać, potrzebuję roku, w którym skupię się tylko na klubie i będę miał więcej czasu na odpoczynek.

Trener Kiraly o tym wie?

Tak, rozmawialiśmy. Bardzo mnie wspiera w tej sytuacji.

Opowiadałeś o stanie Maryland, w którym brakowało drużyn siatkarskich dla chłopców. O ćwiczeniu z dziewczynami. W USA istnieje już zawodowa siatkarska liga kobieca, ale wciąż brakuje męskiej i rozgrywki skupiają się na uniwersytetach, a później najlepsi gracze zmieniają kontynent. Jak duży to problem dla rozwoju męskiej siatkówki?

Zauważam teraz pewną tendencję w amerykańskim społeczeństwie. Rodzice często nie chcą, by ich dzieci grały w piłkę nożną, np. z uwagi na ryzyko urazów głowy. Siatkówka chłopców staje się coraz bardziej popularna, powstają kluby juniorskie. Mam nadzieję, że to początek czegoś dużego i ważnego. Jeżeli ta popularność dalej będzie rosnąć, a kobieca liga okaże się sukcesem, wierzę w to, że powstanie męskich rozgrywek jest tylko kwestią czasu.

Jest jeszcze w świadomości Amerykanów sporo do nadrobienia. Byłem kiedyś w windzie, jechaliśmy z mamą do lekarza. Ktoś wsiada i mówi: „Człowieku, ale ty jesteś wysoki. Grasz w koszykówkę?”. Odpowiadam: „Nie, jestem siatkarzem”. Na to ten człowiek skrzywił się i powiedział coś w stylu: „To marnowanie twoich warunków fizycznych”.

Innym razem miała miejsce bardzo podobna rozmowa. Znów wzięto mnie za koszykarza, a kiedy powiedziałem, co robię, usłyszałem: „To siatkówka nie jest sportem kobiecym?”. Czasami ludzie pytają mnie, czy nosimy tak samo krótkie spodenki, jak siatkarki. Odpowiadam wtedy po prostu: „Wpadnij na mecz, to się przekonasz”.

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze

Szymon Piórek
2
Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze
Niemcy

Bochum wywalczyło punkty poza boiskiem. Zwycięstwo pomimo remisu

Antoni Figlewicz
1
Bochum wywalczyło punkty poza boiskiem. Zwycięstwo pomimo remisu
Anglia

Manchester City sięga głęboko do kieszeni. Miliony na obrońcę

Patryk Stec
3
Manchester City sięga głęboko do kieszeni. Miliony na obrońcę

Polecane

Niemcy

Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze

Szymon Piórek
2
Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze

Komentarze

3 komentarze

Loading...