Gdyby nie piłka, być może byłby bokserem. Dorastał w niebezpiecznej dzielnicy Bielska-Białej. W jednym z klubów nie dostawał pensji przez cztery miesiące. Mówi, że dziś w takiej sytuacji by się postawił i nie wychodził na boisko. Łączył treningi z wykańczaniem apartamentów. Obecnie Piotr Ceglarz jest kapitanem Motoru Lublin, z którym przeszedł drogę z ostatniego miejsca w II lidze do Ekstraklasy. – Wciąż bardzo cenię trenera Goncalo Feio – mówi w rozmowie z Weszło. Ceglarz tłumaczy też, czym Motor jego zdaniem wyróżnia się w najwyższej polskiej lidze, opisuje swoją zawiłą piłkarską drogę i mówi o wielkiej pozasportowej pasji.
Jakub Radomski: Często opowiadasz w wywiadach o tym, w jaki sposób Mateusz Stolarski kontynuuje w Motorze pracę Goncalo Feio. A mnie ciekawi co innego – w jakich aspektach trener Stolarski jest inny?
Piotr Ceglarz, kapitan Motoru Lublin: Nie wiem, czy mówiłbym o jakiejś wielkiej różnicy, ale ma otwartą głowę na nowe pomysły, dotyczące grania w ofensywie. Za trenera Stolarskiego jesteśmy bardziej różnorodni w ataku: raz wyjdziemy do przodu środkiem, raz bokiem. Staliśmy się nieprzewidywalni.
Był wrzesień 2022 roku, gdy Feio ze swoim sztabem, w którym był Stolarski, pojawił się w klubie. Zajmowaliście ostatnie miejsce w tabeli II ligi. W jakim stanie była wtedy drużyna?
Byliśmy czerwoną latarnią ligi, a ja mówiłem sobie, że jeżeli do grudnia nic się nie zmieni, nie chcę tu dalej grać. Jeżeli chodzi o organizację, poziom treningów i mecze, nie zmierzało to do niczego dobrego. Byliśmy rozbici, po prostu.
Co na początku rzuciło ci się w oczy, gdy zespół objął Feio?
Podejście jego i sztabu plus niesamowity profesjonalizm. Feio przyszedł i mówi nam: „Patrzcie do góry, a nie w dół. Spoglądajcie nie na miejsca tuż nad strefą spadkową, tylko na te barażowe. To wcale nie jest bardzo duża strata. Wierzę, że znajdziemy się na jednym z nich”. Jego optymizm, pewność siebie i mądre zarządzanie drużyną udzieliły się zawodnikom. Można powiedzieć, że najpierw nas podniósł, a później poniósł. Wygraliśmy jedne baraże, a później okazaliśmy się lepsi w barażach o Ekstraklasę. Często zwyciężaliśmy dzięki golom w końcówce, w dramatycznych okolicznościach. Ludzie mówili, że jesteśmy niezniszczalni, a my po prostu staliśmy się grupą, która zawsze do końca wierzy w wygraną.
Ceglarz słucha rad trenera Mateusza Stolarskiego
W marcu ubiegłego roku media w całej Polsce rozpisywały się o Motorze, bo wasz trener rzucił kuwetą w prezesa klubu Pawła Tomczyka, rozcinając mu łuk brwiowy. Wy wtedy jako piłkarze wsparliście szkoleniowca.
Zgadza się, byliśmy jednomyślni. Wiedzieliśmy, ile mu zawdzięczamy. Od momentu, gdy z trenerem Stolarskim przyszli do klubu, odbudowali wielu piłkarzy. Czuliśmy, że idziemy do przodu i możemy osiągać sukcesy. Mieliśmy bardzo dobre wyniki, wierzyliśmy w awans. Dlatego nie chcieliśmy, by tamta sytuacja, której oczywiście nie pochwalaliśmy, zakończyła się pożegnaniem z trenerem Feio.
Był marzec tego roku, gdy przegraliście 1:2 w Rzeszowie ze Stalą. Jak po meczu dowiedziałeś się, że Feio spontanicznie podał się do dymisji?
Trener w szatni powiedział, że rezygnuje z pracy i wysłał już wiadomość właścicielowi, panu Zbigniewowi Jakubasowi. Myślę, że zrobił to wtedy w nerwach. Nam zakomunikował to krótko, po czym wyszedł z szatni. W drodze powrotnej, w autobusie, długo rozmawialiśmy. Próbowałem go przekonać do zmiany decyzji, mówiłem też o sytuacjach, dotyczących zarządzania zespołem, w których według mnie mógł zachować się lepiej. Trener w pewnych kwestiach przyznawał mi rację, ale był wtedy zdenerwowany i wiele argumentów do niego nie trafiało. Ja przedstawiałem swoje argumenty, a on mówił swoje. Gdyby wtedy, w przypływie emocji, nie zadzwonił do właściciela, myślę, że pracowałby z nami dalej, bo miał w Motorze silną pozycję.
Zdziwiło cię, gdy zatrudniła go Legia?
Szczerze? Tak. Mam o trenerze bardzo dobre zdanie, to świetny fachowiec, ale wydawało mi się, że takie zespoły jak Legia w takich momentach sięgają raczej po szkoleniowców z doświadczeniem, którzy mają już za sobą pracę w większych klubach. Samo zatrudnienie mnie zdziwiło, ale kompletnie nie jestem zaskoczony, że trener Feio dobrze sobie radzi. Legia podjęła świetną decyzję, nie zwalniając go, gdy zespół miał serię gorszych wyników.
Goncalo Feio jako trener Legii
Po meczu z Legią przy Łazienkowskiej, który przegraliście 2:5, twoje zdanie o trenerze Feio pozostaje bez zmian? Pytam, bo trener Stolarski w podcaście Tomasza Ćwiąkały nie ukrywał, że było nerwowo między ławkami i doszło do ożywionej wymiany zdań.
Z mojej perspektywy nic się nie zmieniło. Wciąż bardzo cenię trenera Feio. Nie miałem z nim żadnej osobistej scysji, która mogłaby coś zmienić. Powiedziałbym, że mamy normalne relacje.
Rozmawiamy dzień po meczu ze Szkocją. Jak ci się podoba gra kadry Michała Probierza?
W ofensywie coś drgnęło – i przeciwko Portugalii, i na Narodowym ze Szkocją były dobre momenty. Pierwsza połowa w Porto była naprawdę niezła. A co do meczu ze Szkocją – trochę tak jest, że gdy grasz z kimś w dwa ognie, to albo ty zadasz rywalowi ostateczny cios, albo on tobie. To spotkanie było ładne dla oka, bo pod obiema bramkami działo się dużo, ale to oni strzelili gola w doliczonym czasie gry.
Spytałem cię o reprezentację, bo mam trochę wrażenie, że Motor, zwłaszcza teraz, to taka lepsza wersja kadry Probierza. W czterech ostatnich ligowych kolejkach zdobyliście 12 bramek, tracąc 14. Ale po porażkach 3:4 z Widzewem i 2:6 z Cracovią przyszły wygrane: 4:2 z Pogonią i 3:2 z Piastem.
Coś w tym jest. Mecz Polska – Szkocja trochę można porównać do spotkań Motoru. Mam jednak nadzieję, że ofensywa z nami pozostanie, ale jednocześnie nie będziemy tracić tylu bramek. W ubiegłym sezonie, w I lidze, byliśmy znani z tego, że ciężko grało się przeciwko nam i strzelało nam gole. Teraz są momenty, gdy zdecydowanie zbyt łatwo pozwalamy rywalom dochodzić do sytuacji. To często nie są jakieś okazje, które przeciwnik wypracowuje, tylko bardziej my napędzamy go poprzez własne błędy.
Co zmieniło się po 2:6 z Cracovią? Po tamtym spotkaniu udzieliłeś wywiadu, w którym powiedziałeś, że nie zmienicie radykalnie stylu i wiecie, co należy poprawić. Efekt – dwie wygrane po równie ofensywnej grze.
Zaczęliśmy wykorzystywać swoje okazje. Staliśmy się groźniejsi, bo lepiej wchodziliśmy w pole karne rywala i – to przede wszystkim – oddawaliśmy strzały z właściwych stref. Weźmy mecz z Piastem. Może nie uderzaliśmy w nim jakoś bardzo często na bramkę, ale z analiz wynika, że decydowaliśmy się na strzały właśnie z tych miejsc, z których najczęściej padają bramki.
Przestaliśmy też łatwo dopuszczać przeciwnika pod naszą bramkę. Tamten mecz z Cracovią był dziwny. Pierwsza połowa przebiegała pod nasze dyktando. Prowadziliśmy grę, ale właśnie wtedy, gdy ktoś się spóźnił, ktoś nie odbudował ustawienia, straciliśmy gola. Druga część gry być może potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdybyśmy wykorzystali swoją świetną szansę. Ale nie zrobiliśmy tego i później oni zdobywali bramki.
W jakich aspektach Motor jest według ciebie w czołówce Ekstraklasy?
Taktyka, to na pewno. Wiem, że w klubach jest z tym różnie, ale u nas analizy przeciwnika są bardzo trafne i pomagają nam w kolejnych spotkaniach. Podam ci przykład – mecz z Widzewem. Ok, przegraliśmy go, oni strzelili nam cztery gole, ale to były kuriozalne bramki. Mimo rezultatu uważam, że byliśmy do tamtego spotkania świetnie przygotowani. Wiedzieliśmy, że Widzew będzie bardzo mocno skracał pole gry i dojdzie do mijanek naszych graczy ofensywnych z ich obrońcami. Jak padł pierwszy gol? Wykorzystaliśmy to. Christopher Simon wyszedł z piłką środkiem, oni skrócili. Zagrał na prawo do Michała Króla, a ja po podaniu kolegi w zasadzie tylko dołożyłem nogę. Zresztą w tamtym meczu, jak na to, co wiedzieliśmy o Widzewie, i tak rzadko z tego korzystaliśmy. Były momenty, kiedy ich obrońcy wychodzili wysoko, a my nie graliśmy bezpośrednich piłek, które zaskoczyłyby przeciwnika.
Ceglarz jest kapitanem Motoru
Druga nasz mocna strona to pressing. Gdy idziemy do niego, to wszyscy. Każdy wie, co ma robić. Potrafimy też grać konsekwentnie w niskiej obronie. Pokazaliśmy to w Poznaniu, mierząc się z Lechem (Motor wygrał 2:1 – przyp. red.). W drugiej połowie bardzo długo byliśmy w niskiej obronie. Lech to jedna z najlepszych drużyn w Polsce, świetnie potrafią operować piłką z przodu, ale w meczu z nami, gdy cofnęliśmy się, nie stwarzali sobie jakichś wyjątkowych sytuacji. Nawet jeśli pozwoliliśmy im dośrodkować, każdy z nas wiedział, jak ma się zachować w obronie pola karnego. Naszym atutem jest też na pewno to, że w Motorze wszyscy zawodnicy chcą się rozwijać: indywidualnie i zespołowo.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że już gdy przyszedłeś do Motoru w 2019 roku, widziałeś w tym klubie duży potencjał. A jak odbierałeś Raków Częstochowa, gdy występowałeś w nim w 2010 roku?
Tam nie było zupełnie nic. Miałem wtedy 18 lat i przyszedłem do zespołu, w którym chciałem po prostu grać w seniorach. Wcześniej, w Śląsku, byłem tylko w Młodej Ekstraklasie. We Wrocławiu miałem wrażenie, że są jakby dwa oddzielne byty – pierwszy zespół i my, młodzi. Dwie zupełnie osobne drużyny. Nie chciałem poświęcać kolejnego roku na trenowanie i granie w Młodej Ekstraklasie.
W Częstochowie była II liga, drużynę prowadził Jerzy Brzęczek. On oraz prezes klubu, Krzysztof Kołaczyk, robili wszystko, żeby uratować Raków. Nie było kolorowo, ciągłe wiązanie końca z końcem. Mieliśmy młody skład, a w klubie były spore problemy finansowe. Nie zarabiałem tam jakoś specjalnie dużo, ale Raków to był pierwszy klub, w którym nie dostawałem pensji na czas.
A kolejny?
Polonia Bytom. Też II liga. Przez pierwsze pół roku w Bytomiu nie było problemów z płatnościami. Dziesiątego zawsze była kasa, czy w gotówce, czy przelewem. Styczeń 2017 roku – wtedy zaczęło się dziać. Graliśmy mecze, a w lidze odejmowali nam punkty za jakieś zaległości klubu wobec innych zawodników. W takich sytuacjach zjeżdża ci motywacja, a gdy jeszcze przestajesz dostawać pensje, to już w ogóle. Wtedy jakoś to znosiłem i myślałem, żeby rozegrać sezon do końca, a po nim odejść do innego, stabilniejszego klubu. Teraz inaczej bym się zachował w takiej sytuacji.
Co byś zrobił?
Myślę, że bym po prostu nie wyszedł na trening. Powiedziałbym: „Dopóki nie będzie pieniędzy, nie zamierzam trenować”. Nie można pozwalać na takie sytuacje. Rozumiem, że czasami są opóźnienia, bo pieniądze spływają do klubu od różnych podmiotów. Ale gdy nie płaci się piłkarzom przez trzy, cztery miesiące, a tak było w moim przypadku, to już jednak co innego.
Ceglarz (drugi od prawej) jako gracz Polonii Bytom. Lipiec 2017 roku
Ty w ogóle w dzieciństwie próbowałeś jakiegoś innego sportu?
Troszeczkę judo i boksu. Oglądałem walki w telewizji, kręciło mnie to. Poza tym wychowywałem się w Bielsku-Białej, przy ul. Orchidei. Osiedle, specyficzna okolica. Dużo chłopaków, którzy lubili się bić. Różne rzeczy działy się tam w latach 90. Ostrzegano, żeby nie zapuszczać się tam wieczorem, bo chodzą ludzie z pałami i nie wiadomo czym jeszcze. Mój ojciec był na tym osiedlu bardzo znany.
Dlaczego?
Przez kilkanaście lat trenował judo, jeździł nawet na mistrzostwa Polski. Później regularnie chodził na siłownię. Do dzisiaj jest wielkim chłopem, szanowali go tam. Pamiętam, że właśnie tata zapisał mnie na piłkę, ale na pierwszych zajęciach umiarkowanie mi się podobało. Powiedziałem mu wtedy, że jeżeli z piłką mi nie wyjdzie, to chcę spróbować zostać bokserem, bo to sport indywidualny. Ale z futbolem jednak wyszło.
A umiejętności walki ci się kiedyś przydały?
Byliśmy na obozie, chyba w Kielcach. Pewien chłopak, bramkarz, stał na korytarzu i ganiał innych. Nie pozwalał przejść, robił każdemu jakieś problemy. Był wielki i wielu chłopaków bało się go zaczepić, ale ja wiedziałem, że się postawię. Podszedłem, daliśmy sobie po jednym ciosie i wtedy nas rozdzielili.
W twoim życiu były inne dyscypliny, ale było też łączenie piłki z pracą, prawda?
Tak, po odejściu z Polonii Bytom. Stwierdziłem, że chcę coś zarobić, bo od dłuższego czasu głównie wydawałem pieniądze, które zaoszczędziłem podczas trzech lat gry w Termalice. Trzeba było za coś żyć, po prostu. Zawsze byłem człowiekiem, który nie bał się żadnej pracy. Żona śmieje się, że jak w domu trzeba coś naprawić: pralkę, zmywarkę czy LED-y w kuchni, to nie musi nikogo wzywać, bo ja sobie poradzę. Wtedy, w 2017 roku, wykańczałem ze znajomym apartamenty.
Pamiętam, że dostałem dwie wypłaty. Praca przychodziła mi dość łatwo. Potrafiłem wstawić drzwi czy włożyć płytę gipsową. Przychodziłem na jakieś pięć, sześć godzin. Robiłem, co miałem i jechałem do domu. Na początku łączyłem to z treningami w Polonii, później z zajęciami indywidualnymi. We wrześniu przeniosłem się do III-ligowej Stali Rzeszów. Nie chciałem iść do kolejnego klubu, w którym przez trzy miesiące nie będą mi płacić. Tutaj niby był to dopiero czwarty poziom rozgrywek, ale czułem, że w Stali stworzono dobre warunki. A gdy później wszystko przejął prezes Rafał Kalisz, było czuć, że awanse są kwestią czasu.
Masz jakąś pasję poza piłką?
Motoryzacja.
Czym chciałbyś jeździć?
Lubię samochody, których nie jeździ dużo po ulicach. Kiedyś mówiłem żonie, że marzy mi się Nissan GT-R. Ale chyba jeszcze większym marzeniem jest kupienie sobie kiedyś Lamborghini Huracan STO.
Ceglarz jako zawodnik Termaliki, zdjęcie z 2011 roku
Słyszałem, że żona miała duży wpływ na to, że zmieniło ci się podejście do życia.
Jest bardzo pozytywną osobą i rzeczywiście zaraziła mnie takim nastawieniem. W najgorszych sytuacjach zawsze znajdzie coś dobrego. Ja wcześniej często miałem negatywne podejście. Chyba z domu to trochę wyniosłem. Załóżmy, że mogę iść do lepszego klubu. Przed poznaniem żony miałbym myślenie w stylu: „Może tam jednak nie idź. Przecież tu, gdzie jesteś, jest OK”. Hamowanie. A żona jest taka, że powie: „Porozmawiajmy o tym. Poszukajmy korzyści, może okaże się, że warto to zrobić”. Jest kosmetologiem, jeździ po Polsce, lata po świecie, ale zawsze mówi mi: „Jeżeli ty tak chcesz, to ja za tobą pojadę”. Nigdy mnie nie hamowała, zawsze chciała, żebym szedł do przodu i to, gdzie dziś jestem – w Motorze, w Ekstraklasie, jako kapitan – bardzo zawdzięczam jej.
Jacy są kibice Motoru?
Ci, którzy zawsze jeżdżą za nami, to ludzie wierzący do samego końca. Jestem tutaj już pięć i pół roku. Nie było momentu, w którym nie czułbym wsparcia kibiców. Były w klubie lepsze i gorsze momenty, ale wsparcie z ich strony zawsze było, naprawdę. Pod tym względem mało jest takich grup kibicowskich w Polsce.
Dwa sezony temu była II liga. A gdzie chciałbyś być jako piłkarz za dwa lata?
Z Motorem w europejskich pucharach.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:
- Powrót do elity to racja stanu polskiego futbolu
- Polski siatkarz gra w Izraelu. “Narracja mediów jest rozdmuchana”
- Od Mourinho do Amorima. Tak Portugalia szkoli trenerów