Reklama

Koniec pięknego snu Słowacji. Włoszki triumfatorkami Billie Jean King Cup

Błażej Gołębiewski

Opracowanie:Błażej Gołębiewski

20 listopada 2024, 20:24 • 5 min czytania 7 komentarzy

Obyło się bez sensacji w finałowym spotkaniu tegorocznej edycji Billie Jean King Cup. Włoszki, które odprawiły w półfinale turnieju reprezentację Polski, dziś bez większych problemów pokonały niespodziankę zawodów, tenisistki ze Słowacji. Na korcie w Maladze doskonale zaprezentowała się przede wszystkim Jasmine Paolini, tracąc zaledwie trzy gemy w pojedynku z Rebeccą Šramkovą.

Koniec pięknego snu Słowacji. Włoszki triumfatorkami Billie Jean King Cup

Faworytki kontra niespodzianka turnieju

Nie ma się co oszukiwać – spodziewaliśmy się innej obsady finału tegorocznego Billie Jean King Cup. Turniej miał okazać się historyczny dla reprezentacji Polski. I faktycznie taki był, bo nigdy wcześniej Biało-Czerwone nie zaszły w tych zawodach aż tak daleko. Z drugiej strony, apetyt rósł w miarę jedzenia. A skoro udało się dotrzeć do półfinału, to czemu nie spróbować wygrać całej rywalizacji? 

Naszym tenisistkom na drodze stanęły jednak Włoszki. Najpierw Magda Linette dość nieoczekiwanie przegrała z niżej notowaną Lucią Bronzetti, potem Iga Świątek stoczyła pasjonujący, trzysetowy i, co najważniejsze, wygrany bój z Jasmine Paolini. O wejście do finału Polska musiała więc powalczyć z Italią w spotkaniu deblowym. Lepsze okazały się w nim bardziej doświadczone w grze podwójnej zawodniczki z Włoch, choć po przegranym pierwszym secie, w drugim nasze tenisistki prowadziły już 5:1. 

Ostatecznie przewaga zdała się na nic, bo Paolini i Sara Errani wróciły w niesamowitym stylu, zwyciężając w każdym kolejnym gemie i doprowadzając do wyniku 7:5 na swoją korzyść. To z kolei oznaczało awans reprezentacji Włoch do finału Billie Jean King Cup. 

I choć polskie serca zostały rozdarte, to nie można tu mówić o gigantycznej niespodziance, bo przecież Biało-Czerwone trafiły na wicemistrzynie zeszłorocznej edycji turnieju. Do tego musiały zmierzyć się w meczu deblowym z parą, która nie dość, że gra ze sobą regularnie, to jeszcze odnosi w tym roku ogromne sukcesy. Największe z nich? Złoty medal igrzysk olimpijskich w Paryżu i finał French Open. Jeśli zaś chodzi o Billie Jean King Cup, rozstawione z „trójką” Włoszki wyeliminowały wcześniej Japonki, będąc oczywiście w tym starciu faworytkami. 

Reklama

W takiej roli nie występowały natomiast na Półwyspie Iberyjskim Słowaczki, których udział w finale jest sporym zaskoczeniem. Podopieczne kapitana Mateja Liptaka najpierw rozprawiły się z Amerykankami, później pokonały jeszcze Australijki i Brytyjki, nieoczekiwanie docierając aż do samego końca turniejowej drabinki. Taka droga oznaczała jednak, że dzisiejsze rywalki Włoszek miały w nogach jeden pojedynek więcej, co zresztą uwidoczniło się już w pierwszym meczu finałowej rywalizacji. 

Bronzetti nadal solidna 

Jego początek zaczął się idealnie dla Italii – od przełamania, na które zapracowała Lucia Bronzetti. Ale Viktória Hrunčáková nie zamierzała się poddawać i dzięki dobrym, silnym returnom odrobiła straty już w kolejnym gemie. I o ile na tym etapie spotkania nie było widać sporej różnicy rankingowej pomiędzy zawodniczkami – a ta wynosi aż 160 miejsc – to już chwilę później do głosu doszła Bronzetti. Pogromczyni Magdy Linette była bardzo skoncentrowana, dokładna, zmuszała przeciwniczkę do błędów i ostatecznie wygrała pierwszego seta dość pewnie – 6:2. 

W drugą odsłonę lepiej weszła Hrunčáková. Szybko wyszła na prowadzenie 2:1 po udanym gemie serwisowym, którego zresztą skończyła asem. Odpowiedź Włoszki? Własne podanie wygrane do zera, choć Bronzetti w całym secie nie prezentowała się już tak dobrze, jak w poprzedniej partii. Miało to swoje odzwierciedlenie w kolejnych gemach, które padały łupem Słowaczki. Przełamała ona rywalkę, wychodząc na 4:2, a po chwili mając szansę na podwyższenie do wyniku 5:2. I tej okazji Hrunčáková przez kolejne niewymuszone błędy nie wykorzystała. 

Problemy tenisistki ze Słowacji nie zakończyły się bynajmniej w siódmym gemie. Viktória kontynuowała passę fatalnych zagrań, raz za razem a to uderzając w siatkę, a to wyrzucając piłkę w aut. Bronzetti tymczasem robiła to, z czego słynie – była po prostu solidna. Dziesiątą zwycięską piłką z rzędu przypieczętowała wygraną 6:4 w drugim secie, triumf w całym meczu, a także pierwszy finałowy punkt dla reprezentacji Włoch, która znalazła się o krok od tytułu. 

Lucia Bronzetti – Viktória Hrunčáková 6:2, 6:4

Świetna Paolini przypieczętowała tytuł

W drugim starciu Jasmine Paolini mierzyła się z Rebeccą Šramkovą. Teoretycznie więc wszelkie argumenty po swojej stronie miała czwarta rakieta świata, choć na samym starcie pierwszego seta nie było tego do końca widać. Obie tenisistki radziły sobie dobrze przy własnym serwisie. Do czasu – Paolini wreszcie przełamała Słowaczkę i wyszła na prowadzenie 4:2. Šramková zaczynała popełniać niezrozumiałe błędy, podczas gdy koncertowo grała Włoszka, zamykając siódmego gema precyzyjnym uderzeniem w sam narożnik kortu. Przy podaniu rywalki Paolini odpowiadała świetnym returnem, a sfrustrowana reprezentantka Słowacji popełniła nawet podwójny błąd serwisowy, przegrywając ostatecznie premierową odsłonę 2:6. 

Reklama

W kolejnej partii wcale nie było lepiej, ale sam początek drugiego seta wskazywał bardziej na wyrównaną walkę. Zawodniczka z Włoch bardzo szybko przejęła jednak inicjatywę, zdominowała przeciwniczkę, doskonale operując backhandem. Šramková miała spore problemy z serwisem Paolini, często wyrzucając returny lub posyłając je prosto w siatkę. Złota medalistka olimpijska w grze podwójnej korzystała z prezentów od rywalki, dokładając do tego spokój i precyzję, które doprowadziły ją do bardzo pewnej wygranej 6:1 w drugim secie. 

Taki rezultat oznaczał z kolei triumf Włoszek w całym turnieju. Dla reprezentacji Italii to już piąty taki tytuł w historii, ale pierwszy od 11 lat. 

Jasmine Paolini – Rebecca Šramková 6:2, 6:1

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Boks

Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Szymon Szczepanik
1
Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Komentarze

7 komentarzy

Loading...