Reklama

To był sezon Jannika Sinnera

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 listopada 2024, 19:53 • 3 min czytania 1 komentarz

W ATP Finals przez lata bywało różnie. Przeważnie faktycznie wygrywali najlepsi tenisiści sezonu – choć na przykład Rafie Nadalowi nie udało się nigdy – ale w ostatnich sezonach zdarzały się też niespodzianki. W tym roku takiej jednak nie było. Jannik Sinner potwierdził, że jest najlepszym tenisistą sezonu 2024. Wygrał bowiem kończącą go imprezę.

To był sezon Jannika Sinnera

Co prawda w tle czai się jeszcze analizowana przez WADA sprawa dopingowa. Ale to wyjaśni się dopiero w przyszłości, a tytułów Włochowi raczej nikt nie odbierze, co najwyżej czekać może go zawieszenie za znalezione w jego organizmie w minimalnych ilościach niedozwolone środki (ze strony tenisowych agencji sprawę zakończono bez kary, poza odjęciem punktów za jeden turniej). Ale o tym na razie zapomnijmy, bo to rzecz, z której Jannik wstępnie się wybronił.

Tak jak wybronił się jego sezon na korcie.

Końcówka zeszłego sezonu pokazała, że Włoch może być w 2024 groźny. Doszedł wtedy do finału ATP Finals, wygrał Puchar Davisa z kadrą Włoch, grał fantastyczny, najlepszy w karierze tenis. Ale takiego rozkwitu jego formy nie przewidziałby pewnie nawet on sam. Zaczął od wygrania Australian Open, po drodze odprawiając Novaka Djokovicia, a w finale wychodząc ze stanu 0:2 w meczu z Daniiłem Miedwiediewem. Potem dołożył jeszcze sześć turniejów. Najlepszy był w Rotterdamie, Miami, Halle, Cincinnati, US Open i Szanghaju. A dziś dodał do tego triumf numer osiem w 2024 roku – ATP Finals.

Dwa Szlemy, impreza kończąca sezon, trzy tytuły rangi ATP 1000 i dwa mniejsze turnieje. Łącznie 11830 punktów na koncie. O niemal 4000 więcej od drugiego w rankingu Alexandra Zvereva. To był rok Jannika Sinnera, nikt na dłuższą metę nie mógł się z nim równać.

Reklama

Statystyk dotyczących jego występów jest więcej. Sinner ani razu w tym sezonie nie przegrał meczu do zera, zawsze wygrywał co najmniej seta. Porażek zanotował zresztą tylko sześć, a wygrał 70 spotkań. Dwukrotnie zwyciężał w 16 meczach z rzędu, sezon zakończył z kolei serią 11 triumfów. W ATP Finals nie stracił seta (przy formacie z grupami zrobił to jako drugi tenisista w historii po… Ivanie Lendlu, który dokonał tego 38 lat temu), ba, nikt nie urwał mu więcej niż osiem gemów. Przez fazę grupową przeszedł w sposób błyskawiczny – z Alexem De Minaurem wygrał 6:3, 6:4. Z Taylorem Fritzem 6:4, 6:4. I wreszcie z Daniiłem Miedwiediewem 6:3, 6:4. I gdy wydawało się, że nie może grać lepiej, w półfinale rozbił Caspera Ruuda 6:1, 6:2.

A finał? Finał to też mecz bez większej historii.

Owszem, Taylor Fritz nie grał dziś źle. Był w stanie wchodzić z Jannikiem w dłuższe wymiany, postawił mu całkiem twarde warunki. Tyle tylko, że to co dla niego było sufitem, dla Jannika wznosiło się nieco nad podłogę. Sinner nawet w trudnych momentach wyciągał z kieszeni a to asa, a to wygrywający backhand, a to świetną kombinację uderzeń. Ani na moment nie stracił spokoju. Był wszędzie na korcie, zawsze gotów zaatakować. Efekt był taki, że Amerykanin przegrał z nim drugi raz w tym turnieju, dokładnie tym samym rezultatem – 4:6, 4:6. Choć Taylor i tak pewnie będzie zadowolony – sezon skończy jako czwarty tenisista rankingu. Nigdy w karierze nie był wyżej.

A Jannik? Prawdziwe wyzwanie zacznie się dla niego już w styczniu, bo wejść na szczyt jest często łatwiej, niż się na nim utrzymać. Patrząc jednak na jego grę i pewność siebie to – o ile nie wplączą się w to czynniki zewnętrzne – powinien być w stanie to zrobić.

Reklama

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Polecane

Komentarze

1 komentarz

Loading...