Kilka lat temu uchodził za jeden z największych talentów europejskiej piłki i wymieniano go w jednym szeregu z Kylianem Mbappe czy Erlingiem Haalandem. W 2019 roku wygrał plebiscyt Złotego Chłopca, a Atletico Madryt zapłaciło za niego gigantyczne pieniądze. W Portugalii spekulowano nawet, że oto objawił się następca Cristiano Ronaldo. Mamy już jednak końcówkę 2024 roku, CR7 pozostaje podstawowym napastnikiem w portugalskiej drużynie narodowej, a Joao Felix – bo o nim mowa – radzi sobie coraz to gorzej. Jego powrót do Chelsea wygląda na razie na kompletną klapę, a selekcjoner Roberto Martinez coraz rzadziej korzysta z usług 25-latka.
Felix wciąż znajduje się na czwartym miejscu w rankingu najdroższych transferów w historii futbolu. Dlaczego jego kariera aż tak się skomplikowała?
Hit transferowy w cieniu wątpliwości
Kiedy latem 2019 roku Joao Felix zmieniał Benfikę na Atletico Madryt, opinie hiszpańskich i portugalskich ekspertów na temat tego transferu były niejednoznaczne. Z jednej strony zwracano uwagę, że dopięcie transakcji tego kalibru to swego rodzaju demonstracja siły w wykonaniu Los Colchoneros – działacze madryckiej ekipy wyłożyli na stół około 126 milionów euro, by ściągnąć do siebie bajecznie utalentowanego 20-latka i rzecz jasna ustanowili w ten sposób nowy rekord transferowy klubu. Wcześniej takie zakupy były typowe dla lokalnych rywali Atletico, czy też dla Barcelony, Paris Saint-Germain albo klubów z Premier League. Uwagę przykuwał także fakt, że madrytczycy postanowili rozbić bank akurat dla zawodnika o takim profilu. Felix w żaden sposób nie przypominał bowiem typowych ulubieńców Diego Simeone. Mogło to świadczyć o tym, że argentyński szkoleniowiec planuje dokonać taktycznej rewolucji, a Portugalczyk ma być centralną postacią dla tego procesu.
Jednocześnie sceptycy mnożyli wątpliwości.
Po pierwsze, transfer Felixa zbiegł się w czasie z odejściem Antoine’a Griezmanna do Barcelony, a tak się złożyło, że Duma Katalonii zapłaciła za Francuza bardzo podobną kwotę, jak Atletico za Portugalczyka. „Los Colchoneros” stracili zatem swojego lidera i największego gwiazdora, a bezpośrednio w jego miejsce ściągnęli młodego chłopaka z Benfiki – o ogromnym potencjale, owszem, ale jednak niezweryfikowanego w rywalizacji o najwyższe cele, na przykład w Lidze Mistrzów. Poza tym, latem 2019 roku z Madrytem pożegnali się także Lucas Hernandez oraz Rodri, obaj sprzedani za ogromne kwoty. W tym kontekście przeszło 100 baniek przeznaczonych na Felixa nie robi już aż tak wielkiego wrażenia. Madrytczycy po prostu byli przy kasie, więc pozwolili sobie na małe transferowe szaleństwo i tyle.
Powątpiewano także w zdolność szkoleniowca Atletico do radykalnego przestawienia taktycznej wajchy w stronę ofensywy. Ostatecznie była to stara śpiewka na Wanda Metropolitano – Priorytet Atletico? Nie stracić gola. Co dalej? Nie stracić gola. Tak grają. Pierwszy rok w tym klubie będzie dla Joao bardzo trudny – zapowiadał Simao Sabrosa. Portugalczyk ostrzegał swego młodszego rodaka, że u „Cholo” czeka go naprawdę ciężka orka na murawie, również w destrukcji. I podawał przykłady innych kreatywnych zawodników, którzy mieli kłopoty z dostosowaniem się do wymagań Simeone, takich jak Luciano Vietto, Vitolo czy Thomas Lemar.
No i szybko się okazało, że sceptycy ocenili transfer Felixa trafniej od entuzjastów. Już w połowie sezonu 2019/20 z Madrytu zaczęły napływać niepokojące sygnały. – Joao uważa, że w swoim polu karnym przebywa częściej niż w szesnastce przeciwnika. A gdy już dotrze pod bramkę rywala, czuje się wykończony. Kupili go, by strzelał gole, ale mu na to nie pozwalają – informował znany hiszpański dziennikarz i showman, Josep Pedrerol.
Atletico zakończyło ligowe zmagania na trzecim miejscu w tabeli. Zdobyło zaledwie 51 bramek w 38 spotkaniach. Sześć z nich zapisał na swoim koncie Felix. Niewiele, ale czy w tak funkcjonującym zespole debiutant rzeczywiście mógł spisać się lepiej?
Kosztowna pomyłka
W kolejnej kampanii Los Colchoneros zaliczyli jednak nieoczekiwany wzlot i po raz drugi za kadencji Simeone sięgnęli po mistrzostwo kraju. Tylko że to nie Felix był centralną postacią w linii ataku mistrzowskiej ekipy, a doświadczony Luis Suarez, który zakotwiczył na Wanda Metropolitano po rozstaniu z Barceloną. Oczywiście Portugalczyk dołożył swoją cegiełkę do ligowego triumfu, lecz w ostatniej fazie sezonu musiał się godzić z rolą zmiennika. W hierarchii „Cholo” wyższe miejsce zajmował bowiem nie tylko Suarez, ale również Angel Correa. Z kolei w sezonie 2021/22 Felixa prześladowały kontuzje. Jak już się wydawało, że Portugalczyk łapie formę i umacnia się w wyjściowej jedenastce Atletico, to zaraz jakiś uraz wykluczał go z gry na kilka tygodni. No i optymalną dyspozycję trzeba było budować od nowa.
O ile w sezonie mistrzowskim kibice Atletico przymykali jeszcze oko na problemy Felixa z adaptacją i utrzymaniem wysokiej formy, podekscytowani sukcesem w LaLiga, tak później zaczęli się głośno dopytywać, dlaczego właściwie ich klub przeznaczył tak olbrzymią kwotę na piłkarza, który nie jest w stanie rozegrać od deski do deski chociaż jednej kampanii, prezentując przy tym niezmiennie wysoki poziom. Na dodatek w 2021 roku na Wanda Metropolitano ponownie zawitał Antoine Griezmann.
Felix, który miał symbolizować początek nowej ery w dziejach Los Colchoneros, nagle stał się dla działaczy poważnym problemem. Tykającą bombą.
Uczcie się na cudzych błędach. Joao Felix w pułapce cholismo i zdrowia
Zaczęło brakować dla niego miejsca na boisku. Co gorsza, Portugalczyk nie miał zamiaru kłaść uszu po sobie i pokornie przeistoczyć się w kolejnego Angela Correę – wiernego żołnierza armii Simeone, całkowicie poświęconego drużynie, pogodzonego z zakuciem w taktyczne kajdany i machającego ręką na swe indywidualne dokonania. Nie taka była przecież umowa, nie to mu obiecywano w 2019 roku, gdy – wbrew licznym ostrzeżeniom – zgodził się na przeprowadzkę do Madrytu. Sytuacja stała się więc patowa. Simeone nie miał bowiem zamiaru stawiać zachcianek piłkarza ponad interes drużyny. Jasne, cenił u Portugalczyka kreatywność i smykałkę do boiskowej improwizacji, ale nie na tyle, by pozwolić sobie wejść na głowę. Najchętniej by się go zatem pozbył, tylko że im mniej i im słabiej Felix grał, tym szybciej topniała jego wartość rynkowa. W 2022 roku szacowano ją już na 60 milionów euro, co samo w sobie wiele mówi o przygodzie Portugalczyka w madryckiej ekipie.
– Bez kontuzji jestem w stanie osiągnąć poziom Mbappe i Haalanda – zapewniał Felix, chcąc chyba przypomnieć opinii publicznej, że jeszcze niedawno widziano w nim powszechnie nową super-gwiazdę światowej piłki i następcę Cristiano Ronaldo. Ale w 2022 roku takie buńczuczne wypowiedzi brzmiały już w jego ustach śmiesznie. Mbappe i Haaland imponowali regularnością, zachwycali prawie w każdym meczu. Natomiast Felix grał od przebłysku do przebłysku.
W międzyczasie – znikał.
Ucieczka z Madrytu
Miarka przebrała się w sezonie 2022/23.
Po przeciętnej rundzie jesiennej Felix wreszcie znalazł drogę ucieczki z Atletico.
– To katastrofalne zakończenie związku, który wszyscy – piłkarz, trener i klub – kończą jako przegrani – pisał na naszych łamach Jakub Kręcidło. – Gdy Joao Felix trafił do Atletico, pierwszą sesję fotograficzną zorganizowano mu w słynnym muzeum Prado. Zawodnik był otoczony dziełami sztuki, a marketingowo transfer sprzedawano hasłem: „czysty talent”. Ale późniejszego scenariusza nikt nie zakładał. […] Dziś, analizując diametralną różnicę między występami 23-latka w klubie i w kadrze, dziennikarze z Półwyspu Iberyjskiego przekonują, że „Joao w Madrycie wygląda jak kwiat na wybetonowanym placu”. Przez trzy i pół roku związku Felixa z madrycką ekipą klęskę ponieśli wszyscy zainteresowani. Sprawa rozwodowa trwa. Superagent Jorge Mendes dostał zielone światło na poszukiwania zespołu gotowego wyłożyć przynajmniej 100 milionów euro. Takie oferty, np. z Bayernu Monachium czy Manchesteru United, w przeszłości trafiały na biurko Miguela Angela Gila Marina, jednak dyrektor generalny Atleti konsekwentnie odrzucał wszystkie propozycje. Teraz będzie inaczej.
Kręcidło: Piłkarz o dwóch twarzach. Joao Felix wreszcie może odetchnąć
Wspomniany dyrektor przyznał otwarcie, że Felix chce jak najszybciej opuścić Wanda Metropolitano. – Joao ma gigantyczny talent, jednak ze względu na kilka czynników – jego relację z Diego Simeone, liczbę rozegranych minut czy podejście do pracy – uważamy, że to dobry moment na rozpatrzenie procesu transferowego. Można zakładać, że wkrótce do niego dojdzie. Wolałbym, aby Felix został w Madrycie, ale on sam tego nie chce.
Mimo że działacz potwierdził, iż relacje Felixa ze szkoleniowcem Los Colchoneros nie układały się najlepiej, „Cholo” nie miał zamiaru przyznawać się do błędów w prowadzeniu młodego Portugalczyka. – Każdy widzi statystyki Joao. To normalne, że jest sfrustrowany. Ale jeśli mu nie idzie, to wszyscy stwierdzą, że to moja wina, bo nie umiem wykorzystać jego talentu – bronił się z przekąsem Argentyńczyk. Przy innej okazji dodał: – Dopóki jestem w tym klubie, dopóty grać będzie ten, kto na to zasłużył. Kiedy Joao zacznie odpowiednio pracować na treningach, biegać, gdy zespół tego potrzebuje, będzie grać. No i na swój sposób mogło to nawet imponować – w czasach, gdy ściągani za wielkie pieniądze gwiazdorzy wywierają swoimi grymasami coraz większy wpływ na kluby, „Cholo” nie dał sobie w kaszę dmuchać i guzik go obchodziła zarówno kwota odstępnego, jak i wysokość wynagrodzenia Felixa. Aczkolwiek dla klubu znacznie korzystniejsze byłoby wypracowanie jakiegoś kompromisu.
Zwłaszcza że przedstawiciele Atletico szybko się przekonali, iż sprzedaż Portugalczyka za 100 milionów euro nie wchodzi w grę. Ostatecznie w styczniu 2023 roku przyklepano wypożyczenie Felixa do Chelsea, która zapłaciła za półroczny pobyt piłkarza w klubie około 11 baniek.
Krótkie przebudzenie
W swoim debiucie w Premier League Felix… obejrzał czerwoną kartkę, po której został zawieszony na trzy spotkania. Nie był to zatem, mówiąc łagodnie, wymarzony początek nowej przygody. Na domiar złego Portugalczyk dość niefortunnie wpakował się w sam środek totalnej rozpierduchy, jaka zapanowała w londyńskim klubie po zmianach właścicielskich. Dość powiedzieć, że The Blues zakończyli sezon 2022/23 na dwunastym miejscu w angielskiej ekstraklasie, a Frank Lampard, który zasiadał na ławce trenerskiej Chelsea na finiszu rozgrywek, zapisał na swoim koncie zaledwie jedno zwycięstwo i aż osiem porażek w jedenastu występach.
Dramat.
Umówmy się więc, że można sobie wyobrazić lepsze warunki do odbudowywania formy. Felix w Chelsea nie zachwycił, a angielskie media prześcigały się w złośliwościach. Jeden z portali wyliczył, że The Blues zapłacili Portugalczykowi 12 tysięcy funtów za każdą minutę spędzoną przezeń na boisku. Inna sprawa, że londyńczycy notowali w tamtym okresie tak wiele wpadek, że wypożyczenie Felixa i tak nie zaliczało się do ich najgorszych posunięć na rynku.
Niemniej, Portugalczyk z całą pewnością nie pokazał się na Stamford Bridge z na tyle dobrej strony, by topowe europejskie kluby nagle zasypały działaczy Atletico propozycjami transferu definitywnego. Los Colchoneros przezornie przedłużyli kontrakt z piłkarzem do 2027 roku, lecz była to zagrywka typowo taktyczna, mająca wzmocnić ich pozycję w negocjacjach. Dziennikarze „Mundo Deportivo” ustalili, że przedstawiciele madryckiej ekipy rozpoczynają rozmowy transferowe od kwoty 140 milionów euro. Jak nietrudno się domyślić, takie pieniądze skutecznie odstraszyły wszystkich, nawet krezusów z Paris Saint-Germain. W efekcie Felix musiał się pogodzić z kolejnym wypożyczeniem. Tym razem przeniósł się na Camp Nou. I w końcu można było odnieść wrażenie, że choć trochę odżył.
Nowy Joao Felix. Nie kłóci się, broni i cieszy się grą
– Łatwo jest grać w tej drużynie – twierdził Felix jesienią 2023 roku po kolejnych znakomitych występach.
– Widać, że Joao cieszy się futbolem – zachwycał się Xavi.
– W Atletico, Joao narzekał na statyczną grę kolegów czy na niewłaściwą rolę, bo Diego Simeone widział w nim bardziej pomocnika, niż głównego kreatora. W Barcelonie Xavi ma na niego inny pomysł. Tuż po transferze, trener Barçy wziął Felixa na kilka sesji wideo, podczas których tłumaczył mu, że widzi go w roli dziesiątki atakującej z lewej strony boiska. Dał mu dużo wolności, ale jednocześnie zaapelował, by nie szukał piłki, by cierpliwie czekał we właściwej pozycji (idealnie: za plecami defensywnego pomocnika rywala), bo koledzy prędzej czy później go odnajdą. Efekty przerosły najśmielsze oczekiwania – pisaliśmy na Weszło.
Problem w tym, że Portugalczykowi znowu nie udało się utrzymać optymalnej dyspozycji na przestrzeni całego sezonu. Ostatecznie Barcelona nie obroniła tytułu mistrzowskiego, Xavi stracił posadę w fatalnej atmosferze, a pogłoski o planach wykupienia Felixa na stałe bardzo szybko przycichły. Szefostwo Dumy Katalonii najzwyczajniej w świecie uznało, że zawodnik Atletico nie jest wart swojej ceny. Zresztą jeśli dziś z czegokolwiek się Felixa na Camp Nou pamięta, to głównie z konfrontacji z Los Colchoneros – jesienią 2023 roku Joao zapewnił Barcelonie zwycięstwo 1:0, a zimą 2024 roku przyczynił się do jej efektownego triumfu 3:0. Potwierdził w ten sposób zarówno swój niemały potencjał, jak i reputację piłkarza, który nie potrafi utrzymać wielkiej formy.
I znowu kłopoty…
Latem tego roku definitywne rozstanie Felixa z Atletico znowu stało się tematem rozgrzewającym hiszpańskie media. Po powrocie do Madrytu portugalski napastnik trenował indywidualnie, co wyraźnie świadczyło o tym, że w zespole z Wanda Metropolitano nie ma już dla niego miejsca. Pojawiły się nawet plotki o tym, że Felix może powrócić tam, skąd przyszedł, czyli do Benfiki. Jej prezes potwierdził zresztą, że klub z Lizbony jest w kontakcie z działaczami Atletico, ale temat szybko umarł. Jose Mourinho nie zdołał też przekonać Felixa do transferu do Fenerbahce. Piłkarz nie chciał opuszczać europejskiego topu bez walki. Po raz drugi więc wyruszył na podbój Premier League i ponownie związał się z Chelsea, która zapłaciła za niego około 50 milionów euro. Przynajmniej na papierze, bo w tym samym oknie transferowym Conor Gallagher zamienił Londyn na Madryt za 42 bańki. Klasyczna „kreatywna księgowość” doby finansowego fair play.
Efekt?
No cóż, jak na razie – fatalny.
W rozgrywkach ligowych Felix najpierw musiał zaakceptować rolę zmiennika, a ostatnio w ogóle nie podnosi się z ławki rezerwowych. Lepiej to wygląda na arenie międzynarodowej, no ale The Blues grają tylko w Lidze Konferencji. Umówmy się, że dołożenie dwóch trafień w wygranym 8:0 starciu z ormiańskim FC Noah wielkiej chwały portugalskiemu zawodnikowi nie przynosi. Dziennikarz Guillem Balague poinformował niedawno na łamach BBC, że trener Enzo Maresca nie był zwolennikiem powrotu Felixa na Stamford Bridge. Dał się przekonać tylko dlatego, że z perspektywy klubu ważne było dopięcie sprzedaży Gallaghera. Włodarze Chelsea mieli też cichą nadzieję, że nowy manager zdoła wykorzystać pełnię możliwości Portugalczyka. Ale Maresca nie ma chyba na to wielkiej ochoty.
Podczas niedawnego starcia The Blues z Arsenalem zauważono, że Felix wyglądał na niezwykle sfrustrowanego, gdy nie dostał okazji do wejścia na murawę po długiej rozgrzewce. Zamiast niego, Maresca wpuścił na murawę Christophera Nkunku. Czyżby zatem komplikowały się relacje Portugalczyka z kolejnym szkoleniowcem? Wiele na to wskazuje, choć sezon jest długi i z pewnością Felix będzie miał jeszcze kilka szans, by przekonać do siebie trenera.
Trzeba jednak pamiętać, że Joao nie jest już młodym talentem, diamencikiem wymagającym oszlifowania. W tej chwili to już 25-letni zawodnik, mający za sobą lata występów w hiszpańskiej, angielskiej i portugalskiej ekstraklasie. Może po prostu jego sufit zawieszony jest niżej, niż niegdyś przypuszczano?
***
Niekończące się zawirowania na arenie klubowej nie mogły nie przełożyć się na pozycję Joao Felixa w narodowych barwach. Jeszcze kilka lat temu dziennikarze z Półwyspu Iberyjskiego widzieli w nim zawodnika o dwóch twarzach – zachwycającego w kadrze i rozczarowującego w klubie. Dziś po tej pierwszej odsłonie Felixa nie ma już jednak śladu. Rywalizacja o miejsce w wyjściowej jedenastce reprezentacji Portugalii jest po prostu zbyt ostra. Na Euro 2024 Felix wystąpił jedynie w dwóch meczach – z Gruzją i Francją, aczkolwiek w tym drugim spotkaniu zameldował się na murawie dopiero w trakcie dogrywki. W Lidze Narodów także gra niewiele.
– Każdy piłkarz przeżywa wzloty i upadki – mówi ze współczuciem Roberto Martinez. Wydaje się jednak, że cierpliwość selekcjonera zaczyna się pomału wyczerpywać. Jeśli Felix chce odbudować swoją pozycję w drużynie narodowej, to lepiej dla niego, by szybko zabrał się do dzieła. Inaczej – może być już za późno.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Taras Romanczuk: Sprawę z Marczukiem pokazano specjalnie, by złamać Jagiellonię [WYWIAD]
- Olejmy trójkę z tyłu. To nie nasze DNA [FELIETON]
- Trela: Trenerzy na dobrą pogodę. Jacek Magiera, nieoczywisty strażak
- Zero zdziwienia: Balda okazał się dyletantem. Magiera nie jest jednak jego ofiarą
- Stres, depresja i inne zaburzenia polskich sportowców „Dzieje się dużo złego”
fot. Newspix.pl