Reklama

Stres, depresja i inne zaburzenia polskich sportowców „Dzieje się dużo złego”

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

13 listopada 2024, 07:39 • 16 min czytania 62 komentarzy

Ponad połowa czołowych polskich sportowców, wśród nich olimpijczyków, ma objawy lękowe, depresyjne, myśli samobójcze, zaburzenia snu czy odżywiania, albo nadużywa alkoholu bądź narkotyków. Taki wniosek płynie z najnowszych badań, które, jak wszyscy mówią, były bardzo potrzebne. – W szatniach rozgrywała się prawdziwa ludzka historia, a mało kto był w stanie pomóc – mówi nam o problemach sportowców Ewa Urtnowska, była reprezentantka Polski w piłce ręcznej, która sama doświadczyła ciężkiej depresji. Takiej, że nie była w stanie wstać z łóżka. A psycholog, który jest kierownikiem badań, dodaje: – Dużo jest poważnych problemów, maskowanych w wyuczony sposób przez uśmiech.

Stres, depresja i inne zaburzenia polskich sportowców „Dzieje się dużo złego”

Wreszcie – powiedzą niektórzy. Po raz pierwszy w tak dokładny i kompleksowy sposób przebadano zdrowie psychiczne czołowych polskich sportowców. Zespół, w którego skład wchodzili lekarze, psychologowie sportu oraz psychiatrzy, przebadał 1121 sportowców, w tym wielu olimpijczyków. Wyniki mogą być dla wielu osób niepokojące, czy wręcz szokujące. Po pierwsze, okazało się, że 72,4% badanych osób odczuwa podwyższony poziom stresu. Po drugie, ponad połowa sportowców (51%) miała podwyższony wynik w jednym z badanych obszarów zdrowia psychicznego. Te obszary to: objawy lękowe (6,9%), objawy depresyjne (8,2%), myśli samobójcze (3%), nadużywanie narkotyków (4,2%), nadużywanie alkoholu (19,8%), zaburzenia snu (19,9%) oraz zaburzenia odżywiania (22%). Do tego, w jednym przypadku na dziesięć sportowcowi wyraźnie zasugerowano sięgnięcie po pomoc specjalisty, najczęściej psychiatry.

W świecie, gdzie zwraca się coraz większą uwagę na problemy mentalne i coraz więcej osób korzysta z terapii, wielu osobom wydawało się, że sportowcom jest łatwiej, bo mają sławę, szczęście i pieniądze. A może jest wręcz przeciwnie? Może nie potrafimy spojrzeć na drugą stronę medalu?

„Leżałam i nie umiałam wstać”

Zbyt długo funkcjonowałam w sporcie, zbyt dużo odbyłam rozmów na temat zdrowia psychicznego, by zaskoczyły mnie te wyniki. To pierwsze tego typu badania na grupie wyczynowych sportowców w Polsce. Ich wyniki są bardzo ważne. Uważam, że środowisko powinno się nad tym pochylić i wyciągnąć wnioski. Gdy byłam zawodniczką i zauważyłam u siebie początki kryzysu psychicznego, mówiłam o tym na głos, ale nie dostałam żadnej pomocy. To był temat, którego w ogóle się nie poruszało. Teraz jest trochę inaczej, chcę wierzyć, że zmieniło się sporo, ale nadal jest wiele podmiotów, które niby zauważają problem, ale mimo to boją się działać. Ten temat wciąż jest trochę wypierany. Jeżeli chcemy budować ścieżkę olimpijską i mieć więcej medali wielkich imprez, konieczne jest mocniejsze zajęcie się tematem zdrowia psychicznego – przekonuje w rozmowie z Weszło Ewa Urtnowska, była szczypiornistka i reprezentantka Polski, której fundacja „Graj z Głową” od trzech latach próbuje zwracać uwagę na znaczenie zdrowia psychicznego sportowców.

Urtnowska była zawodniczką czołowych polskich klubów, występowała też w Norwegii i Francji. W latach 2012-2018 grała w reprezentacji Polski. – Pierwsze symptomy kryzysu psychicznego? Totalna blokada i nieumiejętność panowania nad swoim ciałem. To urosło do wielkiej skali, położyło mnie. Musiałam się tym zająć, bo te czynniki uniemożliwiły mi grę na poziomie, którego od siebie oczekiwałam. Dziś wiem, że to były objawy kryzysu mentalnego, prowadzące do depresji. Wówczas nikt z otoczenia mi tego nie wskazał – opisuje Urtnowska. Na jej pogarszający się stan mentalny nałożyły się problemy w klubie. Miała nieprzyjemne sytuacje z trenerem, który chciał ją wyrzucić z drużyny. Nie zgadzała się. Sprawa najprawdopodobniej skończyłaby się w sądzie, gdyby nie ciąża, która przerwała jej karierę. Macierzyństwo, jak mówi Ewa, w pewnym sensie wyjęło ją z niełatwej sytuacji sportowej, ale nieco później, gdy hormony się unormowały, wróciły problemy sprzed ciąży. Wróciły ze zdwojoną siłą.

Reklama

Gdy w tym tkwiłam, zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że muszę sobie jakoś poradzić. Być twarda. To wytrzymywanie okupiłam potem utratą swojego zdrowia. W domu leżałam i nie umiałam wstać. Nie potrafiłam zebrać się, żeby pójść do łazienki, nie mówiąc już w ogóle o wyjściu z domu. Myślę, że niewiele jest gorszych rzeczy dla osoby aktywnej fizycznie. Wiele osób wypiera stres czy inne stany, nie szuka prawdziwej przyczyny ich powstania. A to nie zniknie tak nagle, musi znaleźć ujście. Pamiętam, jak siedziałam u psychologa. Opowiadałam, co mi jest, płakałam. Mówiłam, że mam depresję, tak czułam. Usłyszałam, że muszę pracować nad takimi czynnikami, jak czas reakcji. Serio? Przecież to był absurd. Dużo dziś mówimy o potrzebie obecności psychologów w sporcie, ale to tak wyjątkowa dziedzina, że kluczowa jest jakość tych ludzi. Wielokrotnie rozmawiamy z działaczami, którzy słyszą, co się dzieje z kimś w ich klubie i chcą pomóc, zatrudniając jakiegokolwiek psychologa, nie sprawdzając jego kompetencji. To jest kolejny problem – opowiada Urtnowska.

Ewa Urtnowska (z prawej) występowała m. in. w Perle Lublin 

Ewa o swoich najtrudniejszych chwilach opowiedziała na Instagramie. Fragment posta z 9 kwietnia 2021 roku: „Pokryłam się ku***sko grubą warstwą smoły, zabetonowałam od wewnątrz nie zabierając ze sobą nikogo. Nie mogłam oddychać. Czułam, że umieram. Bolało mnie każde otwarcie oczu i ruch palcem. Byłam toną smutku leżącą bez ruchu na kanapie. Ślepy wzrok błagał o pomoc. Mój świat był tak realistyczny, byłam pewna, że to, co mam w głowie, to nowa ja, że się zmieniłam. Nienawidziłam tej nowej siebie, brzydziłam się sobą i każdą jedną myślą. Jedyne, czego chciałam, to zniknąć…”

Pomoc w kryzysie i profilaktyka

Opowiadamy w tym miejscu jednostkową historię, ale Ewa czegoś takiego widziała wokół siebie bardzo dużo. Fundacja „Graj z Głową”, którą założyła z koleżankami (Kingą Achruk, Agnieszką Białek, Martą Mazurkiewicz i Małgorzatą Stasiak), powstała, jak mówi Urtnowska, z sumy doświadczeń. – Pewnego dnia zaczęłyśmy rozmawiać o tym, czego same doświadczyłyśmy i na co napatrzyłyśmy się przez lata. W szatniach, w których byłyśmy, rozgrywała się prawdziwa ludzka historia, a mało kto był w stanie pomagać. Uznałyśmy, że nie chcemy i nie możemy milczeć. Zaczęłyśmy opowiadać publicznie swoje historie. Opisywałyśmy, do czego doprowadził nas sport. W jednym przypadku to była depresja, a w innym po prostu większy kryzys. Skala odpowiedzi na nasze działania przerosła oczekiwania i zmotywowała nas do tego, żeby nie zatrzymywać się w swoim działaniu. Sport jest czymś wdzięcznym, pragniemy dla niego działać, ale jednocześnie dzieje się w nim dużo złego – mówi Ewa.

Choć dla niektórych to może wydawać się dziwne, istnieją czynniki sprawiające, że sportowiec, który wydaje się bogaty i osiągający sukcesy, radzi sobie z problemami gorzej niż przeciętny człowiek. To presja, bycie na świeczniku i oczekiwania oraz komentarze wyrażane w internecie, m.in. w mediach społecznościowych.

Reklama

Ewa: – Tak, to suma tego wszystkiego. Do tego jeszcze dochodzą wieloletnie zaniedbania, braki opieki nad trudnymi tematami. My, sportowcy, często od siebie samych wymagamy, że musimy zawsze dać sobie radę. A jednocześnie nie wiemy, jak radzić sobie z presją i negatywnymi komentarzami kibiców, bo nikt nas tego nie nauczył. Liczby pokazują, jak naprawdę wygląda życie ponad tysiąca zawodowych sportowców, a niech pan pomyśli, co dzieje się wśród dzieci i młodzieży. Albo u sportowców wyczynowych, którzy nie są objęci przygotowaniem olimpijskim i nie mieli możliwości sprawdzenia swojego stanu w tych konkretnych badaniach. Jedna z trenerek zapytała mnie jakiś czas temu: „Jak to jest, że 10-letnie dziecko tak po prostu godzi się na krzyk trenera i nie reaguje płaczem?”. Chodziło o zwykłą niemoc i frustrację trenera, który krzykiem na dziecko próbował rozwiązać jakiś swój problem. Ja bym powiedziała, że to nie jest kwestia świadomej zgody. To nasze doświadczenia, często wyniesione z domu. To, w czym wzrastamy. Pośrednie wyrażenie zgody. Tylko może nadejść taki moment, że kolejny krzyk przekroczy granicę. Doprowadzi do kryzysu psychicznego. Bez zrozumienia tych mechanizmów jako sportowcy będziemy wciąż pozwalać na przekraczanie granic. No, ale przecież w sporcie musisz być twardy.

Urtnowska przekonuje, że jej fundacja daje konkretne narzędzia, które są rozwiązaniem wielu problemów. Jedna z inicjatyw fundacji to „Rozmowy dla Głowy”, które ruszyły w sierpniu tego roku. Chodzi o wsparcie, na zasadzie rozmów telefonicznych, dla sportowców, ich bliskich oraz trenerów. Każda sesja z ekspertem (psychologiem, psychoterapeutą czy trenerem mentalnym) trwa 50 minut i jest bezpłatna. – To działanie szczególnie z myślą o tych, którzy nie mają na co dzień dostępu do specjalistów. Prowadzimy też psychoedukację, spotykamy się z dziećmi, młodzieżą i rodzicami. To ogromna grupa, potrzebująca zaopiekowania. Planujemy też ogólnopolską kampanię społeczną. Najogólniej mówiąc, chodzi nam o pomaganie ludziom w kryzysie i profilaktykę przyszłych pokoleń. Mamy gotowe rozwiązania i chcemy realnie wspierać sport, teraz tylko potrzebujemy partnerów, którzy pozwolą nam wdrożyć nasze projekty na jak największą skalę – dodaje Urtnowska.

„Nie skupiano się na głowie”

Ale skupmy się też na samych badaniach. Kierownikiem finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki projektu „Od Paryża do Los Angeles: zrozumieć trajektorię zdrowia psychicznego polskich sportowców wyczynowych i psychologiczne skutki ryzyka” jest dr Wojciech Waleriańczyk z Instytutu Sportu – Państwowego Instytutu Badawczego. To psycholog sportu, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, ale też trener piłki nożnej, który edukował się w Anglii. Ma licencję UEFA B, pracował w projekcie Football Academy, pisał o psychologii sportu dla magazynów „Asystent Trenera” i „Trener”. W pewnym momencie Waleriańczyka szczególnie zainteresowało zagadnienie perfekcjonizmu wśród sportowców. Za swój cykl badań, pokazujący pozytywne, ale i negatywne aspekty perfekcjonizmu w sporcie, w grudniu ubiegłego roku otrzymał Nagrodę Prezesa Rady Ministrów.

Spotykam się z Waleriańczykiem, by porozmawiać właśnie na temat perfekcjonizmu, ale też szerzej, o problemach mentalnych polskich sportowców.

Jakub Radomski: Jak w praktyce wygląda badanie przez was sportowców?

Dr Wojciech Waleriańczyk: Korzystamy ze specjalnego narzędzia, stworzonego w 2021 roku przez grupę ekspercką Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, które zaadaptowaliśmy. Narzędzie ma służyć do oceny zdrowia psychicznego sportowców i składa się z trzech części, w których zawodnicy odpowiadają na pytania w kwestionariuszach. Wykorzystujemy dwie części, a zamiast trzeciej wprowadziliśmy taki human touch w postaci rozmowy z psychologiem sportu, co bardzo podnosi efektywność naszych działań.

Od lat wszyscy zawodnicy przygotowania olimpijskiego przechodzą badania medyczne dwa razy w roku. One odbywają się w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej w Warszawie. Badania krwi, internista, okulista, pełen pakiet. Taka wyspecjalizowana przychodnia dla sportowców. My dołożyliśmy do tego psychologa, który ma twarde wyniki z tego narzędzia MKOL-owskiego i rozmawia zawodnikami na ich temat. Jest czterech psychologów sportu, którzy w tym projekcie działają ze sportowcami, do tego dwie psychoterapeutki i psychiatra.

Ktoś ma podwyższone symptomy depresji czy lęku? To podczas tego spotkania rozmawiają o tym, jak bardzo przeszkadzają mu w wykonywaniu swojego zawodu i z czego mogą pochodzić, a potem wspólnie z psychologiem zastanawiają się, jak dalej pokierować tym procesem, jak sobie z tym radzić. Załóżmy, że sportowiec ma problem z higieną snu – może od nas otrzymać psychoedukację. Słyszy, że warto wylogować się wcześniej z komórki, ograniczyć światło niebieskie. Że warto bardziej zaciemnić sypialnię. Czasami to może wystarczyć. Psycholog może też pomóc zrezygnować ze złych nawyków, związanych np. z nieodpowiednimi sposobami radzenia sobie ze stresem. Niekiedy sportowiec robi to w sposób, który mu szkodzi, a taka rozmowa ze specjalistą pomaga mu to zauważyć.

Jest też kolejna opcja – czasami zawodnicy są obejmowani dalszą opieką naszego zespołu – psychologa sportu, psychoterapeutki czy psychiatry. W badaniach wyszło nam, że 10% badanych sportowców tego potrzebuje – każda potrzebująca osoba ma taką pomoc zaproponowaną, a jeśli się zgodzi, to również zapewnioną. Za darmo.

Dr Wojciech Waleriańczyk 

10% to dużo.

Mieliśmy nosa, bo przed badaniami, robiąc pewne analizy, zakładaliśmy wstępnie, że właśnie tyle nam wyjdzie. Wiedzieliśmy, że to ważne badania, do których musimy się odpowiednio przygotować, bo sportowiec siada i mówi otwarcie o depresji albo o myślach samobójczych. Takim ludziom trzeba od razu zapewnić profesjonalną opiekę. Dla niektórych to może być szokujące, ale gdy się rozmawia z psychiatrami, słyszy się, że dla części osób jakieś natężenie takich myśli jest rzeczą stałą, która funkcjonuje od dzieciństwa i nie układa się w konkretny plan na zasadzie: „Zaraz to zrobię”. W tym projekcie podjęliśmy się bardzo trudnego zadania i wiesz, co jest fajne? Wiadomości, jakie mamy od zawodników. Mówią, że badano ich wcześniej od każdej strony, a nie skupiano się w ogóle na głowie i tym, jak jej pomóc. Teraz badania zdrowia psychicznego stają się dla nich naturalną częścią badań zdrowia, po prostu.

Wiem, że praca psychologa oznacza poufność, ale była jakaś historia, coś, co wasz zespół usłyszał podczas badań od któregoś ze sportowców, co zrobiło na tobie szczególne wrażenie?

Poufność to rzeczywiście filar etyki zawodowej psychologów, lekarzy i psychiatrów, ale mogę powiedzieć o pewnym zjawisku, które zresztą odnosi się nie tylko do sportu. To, że człowiek dobrze się prezentuje, jest uśmiechnięty, często żartuje i wydaje się bardzo swobodny w rozmowie, wcale nie jest dobrym wyznacznikiem jest stanu zdrowia psychicznego. Dużo jest problemów i trudności, które są maskowane w wyuczony sposób przez uśmiech.

To też pokazuje, jak ważne są nasze badania, również z uwagi na to, że tworzymy w nich przestrzeń, w której sportowcy mogą poufnie opowiedzieć o swoich trudnościach, mając pewność, że to nie wypłynie ani do trenera, ani do związku, ani do kolegów czy koleżanek z drużyny. To w ciekawy sposób łączy się z tematem badań z mojej pracy doktorskiej, czyli perfekcjonizmem. Perfekcjoniści to właśnie są ludzie, najczęściej bardzo dobrzy w budowaniu takiego frontu dookoła nich, że wszystko jest idealnie dopięte na ostatni guzik i świetne. Przez to można nie zdążyć z pomocą tym osobom. Można po prostu nie zauważyć, że coś złego tam się dzieje.

Pewnie dużo jest takich przypadków.

Poruszając ten temat, często opowiadam o biografii Roberta Enkego.

Genialna książka.

Tak, znakomita, choć niestety kończy się najtragiczniej, jak może. Ale gdy ją czytałem, widziałem niesamowicie dużo mechanizmów i schematów myślenia, które są typowe właśnie dla perfekcjonisty. Jeden przykład – Enke miał tak, że jeżeli popełni prosty błąd podczas meczu, nawet niezauważalny dla nikogo innego, to, nawet jeśli on wiedział, że ludzie niekoniecznie to zauważyli, całe spotkanie było już dla niego totalnie do wyrzucenia. Uważał, że nic dobrego się już dla niego nie wydarzy. Radykalnie zerojedynkowe ocenianie. Nie tylko sam mecz był wtedy dla niego beznadziejny, ale również on sam. Był dla siebie beznadziejnym sportowcem, więc również bezwartościowym człowiekiem, którego w jego odczuciu nikt nie będzie kochał i akceptował. To jest właśnie równia pochyła, często występująca w głowach perfekcjonistów.

Robert Enke 

Według mnie ta książka pokazuje też coś innego – jak ważne jest nasze postępowanie wobec tego typu osób, jak wiele my możemy im dać. Enke świetnie radził sobie w Benfice, gdzie zaopiekował się nim ówczesny trener Jupp Heynckes, a nie radził sobie najlepiej w Barcelonie, gdzie brakowało wsparcia ze strony Louisa van Gaala, a niekiedy również kolegów z drużyny.

Dokładnie tak. My musimy bardziej widzieć w sportowcach ludzi. Nawet ktoś sławny i najlepszy na świecie w tym, co robi, najpierw odczuwa wszystko jako człowiek. Dlatego jeżeli sprawimy, że człowiek jest szczęśliwy i ma poczucie bezpieczeństwa, czy materialnego, czy w relacji, to on jednocześnie stanie się bardziej zmotywowanym i stabilnym sportowcem, a przez to konsekwentnym w osiąganiu swoich celów. Wiele problemów w sporcie moglibyśmy rozwiązać od ręki, gdybyśmy pamiętali, że po pierwsze mamy do czynienia z człowiekiem, a dopiero później ze sportowcem.

Co cię w ogóle skłoniło do zajęcia się perfekcjonizmem?

Psychologowie czasami mówią w żartach, że u nas każdy zajmuje się badawczo tym, z czym ma trudność. Ja dopiero po latach widzę, jak często nadmierny perfekcjonizm w wielu kwestiach utrudniał mi życie. Ale zaintrygował mnie jego paradoks – że jest po to, by pomagać coś osiągać, a tak naprawdę w dużej mierze przeszkadza. Przeprowadziliśmy kiedyś badanie wśród biegaczy amatorów, biorących udział w warszawskim Biegu Niepodległości. W tygodniu przed zawodami wypełniali online kwestionariusze perfekcjonizmu. Prosiliśmy ich, by opisali, w jakim czasie chcieliby ukończyć bieg. Potem oni startowali, my mieliśmy ich nazwiska, sprawdzaliśmy ich wyniki i prosiliśmy po biegu o ocenę swojego nastroju. Nastrój definiowaliśmy w trochę złożony sposób: był całym afektywnym doświadczeniem, które trwa dłużej niż sama jedna emocja.

Okazało się, że perfekcjoniści oczywiście stawiają sobie wyższe cele, ale osiągają je mniej więcej na tym poziomie, co reszta ludzi. Mam na myśli ich czas w biegu w stosunku do planowanego. Ale co mnie najbardziej zaskoczyło, to fakt, jak różnie ludzie odbierali swój wynik. Myślałem, że jeżeli ktoś realizuje 100 albo 120% zamierzonego celu, to będzie się cieszył i miał niższe napięcie plus więcej energii oraz uczucia przyjemności. Taki był schemat u osób, które nie mają w sobie perfekcjonizmu. U perfekcjonistów było inaczej. Człowiek, który chciał pobiec 10 km w 40 minut, a pobiegł w 39, szedł często w schemat typu: „Kurde, przecież ja mogłem postawić sobie tę poprzeczkę wyżej”. Niektórzy postrzegali to jako straconą szansę i nie dali sobie nawet możliwości na poczucie satysfakcji. Co takie nastawienie robi później z zaangażowaniem, wypaleniem i ogólnie przyjemnością z życia? Można się tylko domyślać.

Albo nawet nie trzeba, bo w badaniach perfekcjonizm bardzo mocno wiąże się z niższą pewnością siebie, depresją, lękiem i innymi zaburzeniami. Zaburzenia odżywiania są w ogóle opisane jako ściśle związane z perfekcjonizmem. On jest tam jednym z największych czynników ryzyka.

Jak jest ogólnie z tym perfekcjonizmem? On jest bardziej dobry, czy zły?

Typowa odpowiedź psychologiczna brzmi: „To zależy” (śmiech). Można powiedzieć, że on dzieli się na dwa wymiary. Jeden to perfekcjonistyczne dążenia, czyli to stawianie sobie bardzo wysokich celów oraz dążenie do nich, a druga część to ciągłe nasze obawy, że popełnimy jakiś błąd. I ciągłe kombinowanie po tych błędach, nieustanne wątpliwości, że może mamy za słaby plan treningowy albo trzeba zmienić dietę. Te dwa wymiary rzadko istnieją w odłączeniu od siebie. To niełatwe, ale trzeba sobie tak to poukładać, żeby minusy nie przeważyły plusów. To znowu jest ważny obszar do pracy z psychologiem, szczególnie w sporcie.

Są jakieś inne sportowe przykłady, które szczególnie ciekawią cię w tym kontekście?

Andre Agassi, który mówił, że nienawidzi tenisa i że robi to, bo naprawdę nie ma lepszego zajęcia, po tylu latach na korcie. Ale tam jest też temat perfekcjonizmu ojca, skierowanego na syna. Jest taka ciekawa koncepcja, że perfekcjonizm możemy kierować na siebie, ale również na innych ludzi. Patrz – Cristiano Ronaldo, wymagający bardzo dużo od kolegów z drużyny.

Andre Agassi 

Ale i od siebie. Przykładem łzy podczas meczu ze Słowenią na EURO.

Zgadza się. Jest jeszcze jeden element – może być perfekcjonizm, który, tak czujemy, jest narzucany na nas przez innych. To nasze wyobrażenie. Nie musi wcale tak być, że inni oczekują od nas przez cały czas ideału, ale w naszej głowie pojawiło się takie przekonanie i zostało zrównane z prawdą. To dojmujące, jak wiele osób ma przeświadczenie, że trenerzy czy rodzice będą ich akceptować i lubić tylko wtedy, kiedy nie będą popełniali błędów. Często to przekonanie nie jest do końca świadome, a zrozumienie tego zajmuje lata.

Pewne zachowania można różnie interpretować. Czasami prowadzę szkolenia dla rodziców sportowców, młodszych i starszych. Mówię im, że małe dziecko nie do końca wie, jak rozumieć ich zachowania. Załóżmy, że rodzic jest wkurzony po meczu syna. Wie, że nie powinien krzyczeć na dziecko i hamuje się w ten sposób, że przez jakiś czas w ogóle z nim nie rozmawia. Brawo dla rodzica, to już dużo! Tylko dziecko często odbierze to w ten sposób: „Jest tak zły, że zawaliłem gola, że nawet nie odezwie się słowem”. I to może też popychać w stronę obawy prze kolejnymi błędami. To kwestia rozmowy i ułożenia relacji, szczególnie, gdy zawodnicy są bardziej neurotyczni. Ale to temat na długą rozmowę.

Wspomnę tylko, że niedawno wydaliśmy w tym temacie książkę „Którędy do Mistrzostwa”, która ma być przewodnikiem po sporcie dla rodziców, zawodników, czy trenerów. Nie tylko od strony psychologicznej, ale też od strony żywienia i treningu motorycznego.

Zdaje się, że wasz projekt to dopiero początek, prawda?

Tak, to projekt czteroletni. Mamy na niego dofinansowanie z Narodowego Centrum Nauki. Kończymy właśnie realizację drugiej, półrocznej fali badań. Będziemy badać i wspierać sportowców przez kolejne cztery lata, do igrzysk w Los Angeles. Oprócz samych badań, my tym zawodnikom również pomagamy, jak możemy – czy to kierowaniem na wizytę u psychiatry, czy u psychologa. Uważam, że sama rozmowa z tymi ludźmi i wypełnianie przez nich kwestionariuszy już w pewnym sensie zwiększa świadomość zdrowia psychicznego.

Fot. Newspix.pl 

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Anglia

Mecz do jednej bramki. Liverpool pokazał Manchesterowi City miejsce w szeregu

Michał Kołkowski
6
Mecz do jednej bramki. Liverpool pokazał Manchesterowi City miejsce w szeregu

Komentarze

62 komentarzy

Loading...