Reklama

10 rzeczy, których Legia zazdrości Lechowi

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

09 listopada 2024, 08:37 • 7 min czytania 184 komentarzy

Wiadomo, nikt w Warszawie głośno tego nie przyzna. Wiadomo również, że za moment przeczytamy w komentarzach najgorsze rzeczy o naszych matkach, żonach i kochankach. Ale ani jedno, ani drugie nie zmieni faktu, że są rzeczy, których przy Łazienkowskiej zazdroszczą Lechowi Poznań (i rzecz jasna na odwrót, o czym jutro). I nie chodzi bynajmniej o rogale świętomarcińskie, które lada dzień trafią do pieca.

10 rzeczy, których Legia zazdrości Lechowi

Umówmy się, rogali szykowanych na 11 listopada zazdrości Poznaniowi cała Polska. Zanim jednak ruszymy do cukierni, czeka nas uczta piłkarska. W wigilię Święta Niepodległości i dnia świętego Marcina, Lech podejmie Legię. Właśnie z tej okazji pochyliliśmy się nad animozjami dzielącymi Poznań i Warszawę. A jak animozje, to i zazdrość. W końcu żyjemy nad Wisłą (i Wartą).

Z badań (wyjątkowo nieamerykańskich naukowców) wynika, że ponad 30 procent Polaków zazdrości innym pieniędzy i dobrej sytuacji materialnej. 29 procent zazdrości zdrowia i dobrej kondycji, a 26 procent ciekawego życia.

A czego Legia zazdrości Lechowi?

Aha, jeszcze jedno, zanim ruszymy z wyliczanką. Drodzy legioniści, zanim znienawidzicie nas doszczętnie, uprzedzamy, że jutro część druga, czyli: 10 rzeczy, których Lech zazdrości Legii.

Reklama

1. Miejsca w tabeli

Zaczynamy od spraw bieżących. Odpalamy telegazetę na stronie 212 i widzimy biało na czarnym: Lech jest liderem, Legia piąta.

Sześć punktów przewagi „Kolejorza”. Jest czego zazdrościć. I tak się składa, że o te przysłowiowe sześć punktów toczyć się będzie walka w niedzielę (nawet jeśli żadne przysłowie o sześciu punktach nie istnieje). W przypadku wygranej gospodarzy przewaga wzrośnie do dziewięciu „oczek”. To byłby konkret na tym etapie sezonu.

2. Mistrzowskiego tytułu z sezonu 1992/1993

Skoro już wyciągnęliśmy telegazetę, cofnijmy się do czasów, w których zastępowała ona internet. Czasów słusznie minionych, jeśli chodzi o zwyczaje panujące w polskiej piłce.

Sezon 1992/1993 zwieńczyła niedziela cudów. W ostatniej kolejce Legia pokonała Wisłę Kraków 6:0, a Łódzki Klub Sportowy wygrał z Olimpią Poznań 7:1. Dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu z mistrzostwa cieszyli się Wojskowi. Trzeci Lech zremisował z Widzewem 3:3 i ostatecznie stracił do łodzian i warszawian trzy punkty.

Reklama

A potem, wiadomo, historia znana i akurat w stolicy nielubiana. Albo nawet znienawidzona. Do akcji wkroczył Polski Związek Piłki Nożnej i ostatnie mecze Legii i ŁKS-u unieważnił. Tym samym tytuł mistrzowski trafił do Lecha.

Legia przez lata zaklinała rzeczywistość i dopisywała sobie mniej lub bardziej wyraźną gwiazdkę za tamten sezon. Wnioskowała również o przywrócenie tytułu. W końcu nikt niczego nie udowodnił i nie przyznał. Aż do 18 listopada 2021 roku, gdy Grzegorz Szeliga, który w 1993 roku zagrał w barwach Wisły przeciwko Legii, napisał na Facebooku: „Ja Grzegorz Szeilga sprzedalem meczc w 1993 LEGIA – WISLA Chce sie podac kaary przepraszam kibicow LEGII I WISLY”.

3. Perełek z akademii

Bednarek, Linetty, Kownacki, Jóźwiak, Gumny, Moder, Puchacz, Kamiński, Skóraś, Marchwiński… Nazwiska perełek, który wyszły z piłkarskiej taśmy produkcyjnej we Wronkach można wymieniać do rana. Wypieszczone i wypolerowane co roku zasilają kadrę pierwszej drużyny Lecha nie dlatego, że wypada, tylko dlatego, że potrafią grać w piłkę. Zero łaski i niańczenia, o którym wspominał w Warszawie Stanisław Czerczesow. Rosjanin narzekał wówczas na legijną młodzież przy każdej okazji.

Od tamtego czasu minęło osiem lat i upłynęło sporo wody w Wiśle. Jednak przede wszystkim wybudowano Legia Training Center, gdzie od 2020 roku Wojskowi próbują wyprodukować własne perełki, które – co kluczowe – nie będą potem przenosić się do Stali Mielec czy Piasta Gliwice, a stanowić o sile ekipy z Łazienkowskiej.

4. Hajsu za perełki

Tu płynnie przechodzimy do tego, co zbieżne jest z najczęstszym z powszechnych powodów zazdrości u Polaków. Pieniądze i dobra sytuacja materialna. Co Lech robi ze swoimi perełkami z akademii? Promuje i sprzedaje. Gdyby Poznań był krajem, byłby Chorwacją. Każdy młody zawodnik, na którego metce można dostrzec napis MADE IN LECH, działa na zachodnie kluby jak nastolatek z „ić” w nazwisku. Opłata początkowa to dwa miliony euro z automatu. Później zamienia się pierwszą cyferkę lub dopisuje zero w zależności od tego, co chłopak ma do zaoferowania.

Legia zarabia przede wszystkim na przyjezdnych. Dopiero co rozbiła bank Ernestem Mucim, fajnie, ale Lech takich Mucich, tyle że swoich, może sprzedawać co sezon, a w ich miejsce natychmiast pojawi się trzech nowych. Inna sprawa to fakt, że w Poznaniu niekoniecznie chcą i potrafią za zarobiony hajs balować.

Oczywiście nie wykluczamy, że całkiem niedługo w stolicy całkowicie wyzbędą się przyzwyczajeń z czasów, gdy wojskowy rodowód klubu pozwalał na więcej, a równocześnie ceny owoców z Książenic pójdą w górę i powody do zazdrości miną, ale to jeszcze nie dziś.

5. Roberta Lewandowskiego

Jeśli któregoś dnia Quentin Tarantino wpadnie na pomysł, żeby zrobić film o losach Roberta Lewandowskiego (w co wątpimy), na bank rozpocznie scenariusz od sceny z udziałem Mirosława Trzeciaka.

Gdy „Lewy” był jeszcze „Bobkiem”, mógł trafić do pierwszej drużyny Legii i podpisać poważny kontrakt. No ale w Warszawie mieli Mikela Arruabarrenę (mamy nadzieję, że od 2008 roku pan Mirek zdążył wytatuować sobie te słowa na plecach). Po latach nawet sam Hiszpan przyznawał, że jego znajomi nie wierzą, kiedy opowiada, że Legia wolała go od Lewandowskiego.

Wojskowi dwukrotnie wzgardzili „Bobkiem”, który przecież urodził się w Warszawie. Ojciec Roberta marzył, by jego syn któregoś dnia zagrał przy Łazienkowskiej. Skończyło się na rezerwach i kilkunastu występach w sezonie 2005/2006. Potem był Znicz. A później Trzeciak, Arruabarrena, no i w konsekwencji Lech.

6. Mikaela Ishaka

Skoro już jesteśmy przy „Lewym”, to spójrzmy generalnie na pozycję numer dziewięć. Lech miał Lewego. Potem Artjomsa Rudņevsa. Później bywało różnie: Ślusarski, Teodorczyk, Robak, Gytkjaer… I wreszcie Mikael Ishak. W nagłówku celowo nie uogólniamy, że Legia zazdrości Lechowi napastników, tylko wskazujemy konkretnie Szweda. Bo z jednej strony mamy na myśli solidnego snajpera, na którego bezwarunkowo można liczyć co sezon, a z drugiej: gościa, który przyjechał do obcego dla siebie świata i zakochał się w nim. W przypadku Ishaka nie trochę w Warszawie, tylko mocno w Poznaniu.

Legia miała Josue. Wcześniej trochę zakochanego Carlitosa czy Nemanję Nikolicia, ale żadnego z nich już nie ma. A Ishak w Lechu nadal jest. I właśnie przedłużył kontrakt do 2027 roku. Przy okazji opowiedział, jak bardzo szczęśliwa w Poznaniu jest jego żona i jak wspaniale obserwować synów trenujących w akademii „Kolejorza”.

Jeśli macie ochotę na dłuższą opowieść o lojalności, charakterze i odwzajemnionej miłości, odsyłamy do tekstu „Król Mikael Ishak, czyli najbardziej kochany zagraniczny piłkarz w historii Poznania”. A tu, przed kropką, przypomnimy jeszcze liczby Szweda w niebiesko-białych barwach: 77 goli i 23 asysty w 149 meczach. Kropka.

7. Większego stadionu

Nie ma co się rozpisywać. To matematyka znacznie prostsza niż pytanie z „Awantury o kasę” o bułkę z szynką, która kosztuje 6,40 zł. Stadion Legii mieści 31 103 widzów, a Lecha 42 837. Liczymy. 42 837 – 31 103 = 11 734.

Poznańskie trybuny mogą pomieścić ponad 10 tysięcy kibiców więcej. Niektórzy stwierdzą, że stołeczny obiekt jest skrojony na miarę, ale mamy wrażenie, że te cztery dyszki pojawiałyby się przy Łazienkowskiej nie tylko od święta. Przydałoby się trochę więcej krzesełek. Kolejny punkt dla stolicy Wielkopolski.

8. Kibica z Brazylii

Zaczęliśmy od bieżącej spraw, czyli aktualnej tabeli. Jest jednak jeden gorętszy temat związany z Lechem. Wiadomo, wizyta Alexa Baginskiego znanego jako @KolejorzBrasil. Tego gościa, tryskającego autentyczną pasją, nie da się nie lubić. Równie wielkie wrażenie robi historia jego wizyty w Polsce. Spontaniczna zrzutka kibiców i sympatyków ze znanego i lubianego portalu X zamknięta w kilka chwil. Dla chłopaka przygoda życia. Kibic każdego klubu chciałby oglądać takie obrazki ze swoją ekipą w rolach głównych.

9. Wronieckiego Szańca

Tak, oddajmy Warszawie, co warszawskie. Pierwszy był Hitler: w poszukiwaniu elektro (swoją drogą autorstwa niejakiego Filipa Szcześniaka, wówczas jeszcze nie znanego jako Taco Hemingway). Później tysiące innych przeróbek. Aż w końcu pojawił się Wroniecki Szaniec. Dystansu do samych siebie też można zazdrościć.

10. Że ich prezesem nie jest Dariusz Mioduski, a dyrektorem sportowym Jacek Zieliński

Na koniec klasyka gatunku. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma i te sprawy. Nie będziemy szarżować z tezami, że kibice Legii zazdroszczą Lechowi Piotra Rutkowskiego, Karola Klimczaka i Tomasza Rząsy, ale pewnie chętnie oddaliby Dariusza Mioduskiego i Jacka Zielińskiego bez opcji wymiany i zwrotu.

A wy, legioniści, czego zazdrościcie Lechowi? Tylko szczerze. I pamiętajcie, jutro rewanż.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix / FotoPyK

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

184 komentarzy

Loading...