Po pierwszej połowie zamierzaliśmy w trybie pilnym wnioskować o medale dzielnych kibiców dla wszystkich, którzy wtorkowy wieczór postanowili spędzić na Anfield. Na szczęście mecz trwa 90 minut, z których dwie okazały się zabójcze dla powracającego do miasta Beatlesów Xabiego Alonso i jego podopiecznych. Ostatecznie doszło do deklasacji.
Przed starciem Liverpoolu z Bayerem Leverkusen, angielscy i niemieccy dziennikarze mieli wyjątkowo łatwe zadanie, jeśli chodzi o przedmeczowe zapowiedzi. W efekcie powstały setki tekstów z Xabim Alonso w roli głównej. Trener mistrzów Niemiec nie ukrywał, że powrót do miejsca, które było jego domem w latach 2004-2009, wiąże się z toną sentymentów.
Nostalgiczne wypowiedzi Hiszpana mieliśmy w głowie podczas pierwszej połowy. Gra toczyła się w zwolnionym tempie, jakbyśmy zamiast hitu Ligi Mistrzów oglądali jakieś ckliwe wspominki przyszykowane dla wyjątkowego gościa. Brakowało jedynie monotonnego akompaniamentu pianina i zasnęlibyśmy w trzy sekundy.
„Czy to mecz Champions League, a nie jakieś spotkanie old boyów na dawno zasłużonej emeryturze?” – upewniali się kibice. A piłkarze obu drużyn konsekwentnie pracowali nad solidnym argumentem dla przeciwników obecnego formatu Ligi Mistrzów. Remis pasował jednym i drugim, więc nikt nie zamierzał umierać za gole. Optymiści powtarzali jednak, że zaraz się rozkręci.
Działo się tak niewiele, że w pewnym momencie realizator pokazał niebo nad Liverpoolem, a na nim pokaz sztucznych ogni. Na fajerwerki na boisku musieliśmy poczekać do drugiej połowy.
Najpierw – po godzinie męczenia buły – w znakomitej sytuacji znalazł się Mohamed Salah. I fatalnie skiksował. Egipcjanin dał jednak impuls, dzięki któremu fani Liverpoolu zerwali się z krzesełek i rozpoczęli chóralne śpiewy. To napędziło Curtisa Jonesa. Anglik znakomicie minął podaniem niemiecką defensywę, dzięki czemu oko w oko z Lukasem Hradeckym stanął Luis Diaz. Kolumbijczyk przelobował Fina, jak na gierce treningowej i tym samym rozpoczął swój półgodzinny recital – o wiele bardziej żwawy niż to, z czym mieliśmy do czynienia w pierwszej części spotkania.
Już dwie minuty później gola na 2:0 dołożył Cody Gakpo, po czym na dobre ustąpił miejsca Diazowi. 27-latek trafił w 83. minucie oraz w czasie doliczonym i tym samym skompletował klasycznego hat-tricka.
Przy 4:0 już nawet wspomniany realizator zlitował się nad Xabim Alonso i nie szukał zbliżeń na zafrasowaną twarz Hiszpana.
Dla kibiców Liverpoolu Alonso był jednym z wymarzonych kandydatów do zastąpienia Juergena Kloppa, jednak dziś chyba nikt nie żałuje, że wybór padł na Arnego Slota. Oczywiście nie dlatego, że trenerowi Bayeru przydarzyła się bolesna porażka. Po prostu nie sposób nie docenić wejścia smoka w wykonaniu Holendra. Slot wygrał właśnie czwarty mecz w Lidze Mistrzów. Równocześnie Liverpool przewodzi tabeli Premier League. We wszystkich rozgrywkach The Reds przegrali tylko raz i raz zremisowali. Reszta wyników to przekonujące zwycięstwa.
Dziś również gospodarze nie pozostawili złudzeń, że są ekipą znacznie lepszą od mistrzów Niemiec. Mimo że przez większość spotkania nie gnietli, to wystarczyło chwilowe podkręcenie tempa, by pozostawili po sobie dobre wrażenie.
Liverpool FC – Bayer Leverkusen 4:0 (0:0)
Diaz 61’, 83’, 90+2’, Gakpo 63’
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Oni pojawili się w reprezentacji u Probierza. Dziś są zakopani w klubach
- „Rozumie grę lepiej od Linettego”. Droga Kozubala od Legii, przez Lecha do kadry
- Piekło, złość, upadek. Hiszpanów, sportowców i władców
- Zbeształ, pogroził i wygrał. Adam Dzik rzucił ochłapy, piłkarze pokornie przyjęli
- Kotwica idzie na dno. Piłkarski Januszex Adama Dzika chyli się ku upadkowi
Fot. Newspix