Reklama

Kotwica idzie na dno. Piłkarski Januszex Adama Dzika chyli się ku upadkowi

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

04 listopada 2024, 15:35 • 14 min czytania 25 komentarzy

Zazwyczaj, gdy kotwica idzie na dno, nie oznacza to niczego szczególnego. Jeśli już, to pozytywy, stabilizację, dotarcie do celu. W przypadku Kotwicy z Kołobrzegu jest jednak inaczej. Nad klubem, zaledwie kilka chwil po historycznym sukcesie, wisi widmo odejścia sporej grupy zawodników, którzy nie otrzymują wypłat. O ekscentryczności Adama Dzika i jego nieokrzesanych metodach zarządzania klubem napisano już wiele, jednak tym razem sprawy zaszły naprawdę daleko. Wezwania do zapłaty, groźba upadłości i opinia środowiska wróżą Kotwicy czarną przyszłość. Co dzieje się w Kołobrzegu?

Kotwica idzie na dno. Piłkarski Januszex Adama Dzika chyli się ku upadkowi

Pierwszy poniedziałek listopada. Adamowi Dzikowi kończy się czas, ale zdaje się, że niezbyt się tym przejmuje. Lada moment wybije ostateczny termin spłaty wezwań złożonych przez zawodników. Brak pieniędzy na ich kontach będzie oznaczał, że mogą rozwiązać umowę z winy klubu. Wezwania złożyła dwucyfrowa liczba piłkarzy, różne źródła mówią nam o trzynastu lub nawet siedemnastu nazwiskach. Wielu z nich jest zdecydowanych, żeby raz na zawsze zamknąć tę sagę i odejść z Kotwicy.

Takiej sytuacji jeszcze nie było, bo zwykle, gdy zaległości zaczynały zbliżać się do momentu, po którym można rozwiązać kontrakt, Adam Dzik przelewał jedną z zaległych pensji i kupował sobie czas. Teraz jednak na spotkaniu usłyszeliśmy, że pieniędzy nie ma i żadnych wypłat nie otrzymamy – mówi nam jeden z piłkarzy.

Adam Dzik zdaje sobie sprawę, że wezwanie do zapłaty to bat na Kotwicę. Takie pismo oznacza konieczność spłacenia całej kwoty, o którą upomina się ten, który je złożył. Nie wystarczy puścić pensji za miesiąc, nie da się odłożyć problemu na następny poniedziałek. Prezes zdaje sobie z tego sprawę, dlatego próbował przekonać zawodników, żeby wycofali wezwania, bo tylko wtedy wszystko się jakoś ułoży. Problem w tym, że robił to w typowy dla siebie sposób.

Zawodnikom, których chce zatrzymać, powiedział, że chciałby, żeby zostali, ale muszą cofnąć pisma. Oni na to, że skoro chce, to niech zapłaci, bo pism nie wycofają. Nie mają za co żyć, są na działalności, więc pensji nie ma, ale faktury, składki trzeba zapłacić. Na koniec rzucił, że jeśli tego nie zrobią, ogłosi upadłość klubu, która oznacza, że długi formalnie znikną i nikt nic nie dostanie – opowiada gracz Kotwicy.

Reklama

Kołobrzeski Januszex w pełnej krasie. Adam Dzik stwierdził niegdyś, że „czasami trzeba zamknąć oczy i iść do przodu, aby realizować kolejne cele”. Jak powiedział, tak zrobił, tyle że idąc z zamkniętymi oczami, zderzył się z latarnią.

Kotwica Kołobrzeg nie płaci zawodnikom. Adam Dzik awanturuje się i grozi, że klub upadnie

Sceny, do jakich w ostatnich dniach dochodziło w Kołobrzegu, są kuriozalne, ale gdyby zachowanie Adama Dzika porównać do pudełka czekoladek, o którym opowiadał Forrest Gump, to zorientowalibyśmy się, że nie ma mowy o jakiejś nieprzewidywalności. Kilka historii z przeszłości, które pokazują, że słowo „wypłata” w Kotwicy zawsze oznaczało szarpanie się z człowiekiem żywcem wyjętym z memów o herbacie Lipton dla zarządu.

Łukasz Staroń, dwie rundy w trzecioligowej Kotwicy:

Mówił, że mam małe dziecko i zrobi wszystko, bym nie miał pieniędzy na jego utrzymanie. Specjalnie będzie opóźniał mi płatności i nie da mi czasu, żebym znalazł jakąś inną pracę, bo będę trenował trzy razy dziennie.

Krzysztof Gancarczyk, również trzecioligowiec z Kołobrzegu:

Z tego wszystkiego wylądowałem u psychiatry, który wystawił mi zwolnienie, bo zastraszano mnie różnymi pismami, próbowano ściągnąć na jakieś badania lekarskie w celu sprawdzenia mojej sprawności fizycznej.

Reklama

Zawodnik anonimowy, reprezentujący klub w latach 2018-2019:

Ówczesny trener przed spotkaniem z Unią Janikowo powiedział, że musi się jeszcze przespać z tym, kto wyląduje ostateczne w osiemnastce meczowej i pierwszym składzie. Nagle u nas w grupie internetowej pojawił się wpis, że przyszły przelewy. Sęk w tym, że ostatecznie tylko dla jedenastu osób. Nietrudno się domyślić, że właśnie ci piłkarze zagrali w wyjściowym składzie. Zweryfikowaliśmy to na odprawie przedmeczowej.

Piłkarz anonimowy, wypowiedź z czasów awansu Kotwicy do drugiej ligi:

Nadal nie otrzymałem wypłat za poprzednie miesiące. Były pieniądze, by podpłacać piłkarzy innych klubów, a u własnych masz duże zadłużenia.

Zawodnik anonimowy, historia z 2020 roku:

Moja umowa obowiązywała do końca czerwca. Prezes stwierdził, że złoży nam wypowiedzenie. Sprawa trafiła do sądu polubownego, rozstrzygnął ją Polski Związek Piłkarzy. Już po dwóch miesiącach sąd wydał wyrok, sprawa wygrana. Za dwa tygodnie wyrok się uprawomocnił i mogliśmy wysłać wezwania do zapłaty z pełnymi kosztami, odsetkami, itp. Po trzech dniach prezes wysłał nam przelewy. Udało nam się sprawnie odzyskać należności, choć telenowela kosztowała sporo nerwów. To była jego celowa praktyka, by napsuć krwi piłkarzom. Kiedyś, trzaskając drzwiami, rzucił tekstem: „Jeśli chcecie odzyskać pieniądze, musicie iść do sądu”.

Negocjacje z jednym z zawodników:

Czy zostajesz i będziesz się męczył, a będziesz się męczył. To ci gwarantuję. Ja was przytrzymam do końca czerwca, ale lekko nie będziecie mieli. (…) Ja ci nie mogę zapłacić. Na pewno nie dostaniesz pieniędzy.

Jeszcze jedna anonimowa relacja z przeszłości:

Prawdziwe schody zaczęły się, kiedy złapałem kontuzję. Wcześniej normalnie trenowałem i grałem, wystawiałem fakturę. Pieniądze za lipiec dostałem we wrześniu. Za sierpień, wrzesień i październik wynagrodzenia już nie dostałem. Bo miałem kontuzję. Dzik uważa, że jak ktoś nie jest zdrowy w stu procentach, to nie zasługuje na wypłatę.

Wszystkie absurdy Kotwicy Kołobrzeg

Adam Dzik potrafił wysyłać piłkarza od lekarza do lekarza, żeby któryś w końcu orzekł, że jest kontuzjowany, co dawało mu pretekst do rozwiązania umowy. Podsuwano im aneksy do umów, które dawały klubowi furtkę na pozbycie się zawodników z urazem. Na kontach kontuzjowanych graczy nie pojawiały się wypłaty, w myśl zasady: nie grasz, nie ma za co płacić. Tych, którzy się nie sprawdzili, odsuwano od składu. Mogli trenować, ale bez piłki. Zabraniano im wyjeżdżać z miasta. Zastraszano, szantażowano, gnębiono, poniżano. Krzysztof Gancarczyk wylądował nawet u psychiatry, nie mógł sobie z tym poradzić.

W wielu polskich klubach nie płacą na czas, pojawiają się poślizgi. W żadnym jednak nie słyszeliśmy tak absurdalnych opowieści o tym, co się z tym wiąże. Różne szatnie oszukiwano, ale nie w tak perfidny sposób. Adam Dzik organizował spotkania, na których się nie pojawiał. Albo takie, w trakcie których dochodziło do napadów furii. Regularnie beształ i wyzywał swoich piłkarzy, żeby chwilę później dzwonić do nich i pytać, czy trzeba im coś załatwić, czy czegoś nie potrzebują. Zawodnicy strajkowali, Dzik się wściekał. Wymyślił nawet absurdalne pozwy dla Jakuba Rzeźniczaka i Jakuba Żubrowskiego, którym zarzucał niszczenie dobrego imienia klubu.

Kotwica wyrzuca Rzeźniczaka i udaje świętszą od papieża

Dobre imię trzeba jednak najpierw mieć. Kotwica Kołobrzeg nie ma go od dawna. Patologie z udziałem Adama Dzika nagłaśniamy od lat, ale dopóki mówiliśmy o klubie drugo- czy trzecioligowym, traktowano to jak folklor. Nagle okazało się, że na zapleczu Ekstraklasy nic się nie zmienia, że pierwszoligowiec może ośmieszyć sam siebie i całe rozgrywki. Kuriozum jest już to, że rozmowy o wypłatach odbywają się w turach, jakbyśmy mieli do czynienia ze spotkaniami dyplomatów ustalających kluczowe dla światowej geopolityki kwestie.

Prezes pierwszą turę rozmów przerwał, w drugiej próbował zawodników złamać i postraszyć, w końcu kontakt z nim kompletnie się urwał. Jego postawa wskazuje, że stracił chęci – bo raczej nie możliwości, ale o tym dalej – do zabawy w klub piłkarski. Kotwicy zdarzały się spotkania, w których w protokole zostawały wolne miejsca dla zmienników, mimo że na ławce siedzieli już juniorzy, których trzeba traktować jak sztuczny tłum. Jeśli z Kołobrzegu odejdą ci, którym Dzik nie chce zapłacić, Kotwica nie będzie w stanie nawiązać sportowej rywalizacji z resztą stawki. Jeśli dokończy ligę, odstawiając farsę z łapanką, mieszanką juniorów i desperatów, obróci historyczny sukces w kompletną kompromitację.

Jeszcze niedawno część kołobrzeskiej społeczności brała Adama Dzika w obronę. Gdy odwiedziliśmy Kotwicę, kibic zarzekał się, że bez właściciela nie byłoby tutaj futbolu na poziomie, że ludzie kłamią na jego temat. Trener Ryszard Tarasiewicz bagatelizował problemy, mówiąc o potrzebie docenienia prywatnych inwestorów w futbolu. Parę miesięcy później pierwszoligowy klub jest obrazem nędzy i rozpaczy. Od ligi odstaje kadrowo i organizacyjnie. Z Dzikiem nie chce współpracować ani miasto, ani lokalny biznes, ani piłkarze. Samo to sugeruje, że problemy są poważne, ale w zasadzie – jak bardzo poważne?

Skąd problemy Kotwicy Kołobrzeg? Wielkich pensji nie ma, ale Adam Dzik został sam

Adam Dzik zawsze jakoś sobie radził. Jak już zauważyliście, nawet gdy opóźnienia były spore, nawet gdy trzeba było walczyć o pieniądze przed sądem, prezes Kotwicy w końcu wszystko spłacał. Czemu więc nie spłaca teraz, gdy pod znakiem zapytania stanął sukces, który – jakkolwiek to zabrzmi – tak długo budował? Nie jest tak, że Dzikowi, prężnemu deweloperowi, brakuje pieniędzy. W zasadzie nigdy mu ich nie brakowało. Wygląda jednak na to, że z pewnych powodów przestał inwestować oszczędności w klub.

Za moment prezes Kotwicy będzie miał na głowie ważny i duży deweloperski projekt, który powiększy jego majątek, ale w który też trzeba najpierw swoje włożyć. To jedno. Drugie, że zabawa w klub najwyraźniej przestała się podobać nie tyle Adamowi, ile raczej familii Dzików.

Dzik ma pieniądze, to są pieniądze jego firmy. Słyszałem, że rodzina nakłada na niego presję, żeby wycofał się z Kotwicy i do niej nie dokładał. W sezonie, w którym awansowaliśmy, w klubie pojawiali się jego syn czy córka, pomagali. W pierwszej lidze już ich jednak nie widujemy. Dzik pogonił też Łukasza Bednarka, z którym tym wszystkim zarządzał, nikogo w jego miejsce nie ściągnął i został z tym wszystkim sam.

Długa lista grzechów, grzeszków, skandali i skandalików sprawiła, że w Kołobrzegu, mieście, w którym nie brakuje biznesmenów, którzy mogliby dorzucić parę groszy na bieżące działania klubu, chętnych jednak nie ma. To znaczy są, ale mówią wprost: dopóki rządzi Adam Dzik, pieniędzy nie damy. Tymczasem Dzik, nawet gdyby chciał, mógłby nie sprostać wyzwaniu utrzymania pierwszoligowego klubu wyłącznie z własnych środków. 

Na tym poziomie rozgrywkowym pensje urosły tak, że – jak słyszymy w środowisku – Wisła Płock jest w stanie niemal dwukrotnie przebić kontrakt Jonathana Juniora w Kotwicy, żeby ściągnąć go do siebie. Jeśli to zrobi, Brazylijczyk nie będzie ani w czołówce najlepiej opłacanych ligowców, ani nawet nie zostanie najdroższym w utrzymaniu zawodnikiem Nafciarzy.

Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]

Dla kibiców z Kołobrzegu jest to niepokojące, bo problemy finansowe wcale nie wzięły się z tego, że Adam Dzik przeszarżował, oferując zawodnikom gargantuiczne kontrakty, których nie jest w stanie udźwignąć. Trzecioligowa Kotwica była krezusem, płaciła ogromne pieniądze. Opóźnienia sięgały pół roku, ale piłkarze przyjeżdżali do Kołobrzegu, bo nawet odroczone w czasie wypłaty były na tyle atrakcyjne, że warto było się przemęczyć. Drugoligowa Kotwica też oferowała pieniądze dobre. Pierwszoligowa Kotwica finansowo niczym się jednak nie wyróżnia.

Nie byliśmy krezusem. W klubie były dwa duże kontrakty: Rzeźniczaka oraz Żubrowskiego. Reszta zarabiała dobrze, ale po awansie niewiele to znaczy. W pierwszoligowych realiach kontrakty są normalne, bez szaleństw – słyszymy od piłkarza Kotwicy.

Skoro Dzik nie jest w stanie uregulować tych „normalnych pensji”, to znaczy, że z finansami klubu jest naprawdę źle. Druga strona medalu jest jednak taka, że nawet w obliczu tych problemów Kotwicy nie grozi twardy reset. Jeśli deweloper porzuci swoje piłkarskie dziecko, długi nie będą na tyle duże, żeby pogrzebać kołobrzeski futbol w odmętach lokalnych lig. Największy problem stanowią premie za awans – Ryszard Tarasiewicz mówił nam, że to sprawka sponsora, nie samego Dzika – oraz wszelkiego rodzaju inne bonusy.

Adam Dzik i Jan Bednarek

Przykładowo: słyszymy, że Jonathan Junior miał olbrzymią jak na warunki Kotwicy premię lojalnościową, dodatek za przedłużenie umowy. Ciężko sobie wyobrazić, żeby Adam Dzik w najbliższej przyszłości ją spłacił. Prezes zwykle regulował jego zaległości tak, aby Brazylijczyk nie mógł odejść za darmo, bo czuł, że może na nim choć trochę zarobić. Teraz jednak furtka się uchyliła i kilka osób potwierdza nam, że najbardziej prawdopodobny scenariusz to zimowa ewakuacja Jonathana, na której Kotwica nie zyska absolutnie nic.

Pierwszoligowiec ma po swojej stronie dziurawe jak ser szwajcarski przepisy PZPN, które nie regulują kwestii premii oraz bonusów tak dokładnie, jak tematu comiesięcznych wypłat. Głównie dlatego kluby (bo nie tylko Kotwica) odkładają ich wypłatę tak długo, jak się da. Bardzo często do momentu, w którym zawodnik zgłasza chęć odejścia, co otwiera szansę na „negocjacje” – słuchaj, to ty się tej nagrody zrzekniesz, a my cię puścimy bez problemu. Smutne, lecz prawdziwe.

Na horyzoncie migają też jednak sprawy sądowe, których rozstrzygnięcie powiększy kupkę zaległości Kotwicy. Według naszych informacji lada moment wyrok usłyszy Jakub Rzeźniczak. Nie należy spodziewać się niczego innego niż nakazania klubowi wypłacenia mu półrocznej pensji oraz bonusu za awans. Nieco dłużej ma potrwać saga Jakuba Żubrowskiego, słyszymy, że Adam Dzik kwestionuje nawet własny podpis i wzywa grafologa do zbadania sprawy, byle tylko opóźnić rozstrzygnięcie sprawy.

To jednak ostatni duży problem Kotwicy. Nawet jeśli piłkarze zdecydują się na rozwiązanie umów z winy klubu, praktycznie cały zespół ma umowy ważne do najbliższego czerwca, a zawsze łatwiej opłacić półroczny kontrakt niż przez wiele lat spłacać zawodnika, z którym od dawna nie ma się nic wspólnego. To jednak tylko kwestie finansowe, tymczasem trzeba jeszcze wyjść na boisko. Metody Adama Dzika sprawiły, że już latem brakowało chętnych na dołączenie do Kotwicy. To coś, co prędko się nie zmieni.

Nikt nie chce grać dla Kotwicy Kołobrzeg. Obcokrajowcy załatali dziurę

Kotwica Kołobrzeg po awansie na zaplecze Ekstraklasy nie zakontraktowała praktycznie żadnego polskiego zawodnika, o którym powiemy, że to przynajmniej solidny ligowiec. Poza Kacprem Krzepiszem, który zaliczył spadek z Podbeskidziem Bielsko-Biała, trafili tam młodzi zawodnicy z niższego szczebla. Powód jest prozaiczny: nikt nie chciał grać w klubie z taką reputacją. To także podkreśla, jak źle jest z Adamem Dzikiem, bo różne drużyny borykające się finansowymi problemami nie mają aż takich problemów ze znalezieniem wzmocnień na rynku wewnętrznym.

Od pewnego czasu przy klubie działa jednak Michał Wrzos, sprzedawca ubrań, który dzięki znajomościom na brazylijskim rynku oferuje ściąganie stamtąd piłkarzy. Część z nich w przeszłości dobrze się zapowiadała, część po prostu chciała grać w Europie. Wrzos nie widnieje na liście licencjonowanych agentów FIFA, jednak regularnie chwali się, że pod jego kuratelą znajdują się piłkarze trafiający do Polski.

Dzięki niemu Kotwica nieco podreperowała sytuację kadrową, ściągając prawego obrońcę, Cadu, oraz środkowego pomocnika, Lucasa Ramosa. Zapowiadany transfer Jeana Pyerre’a nie doszedł jednak do skutku, więc w Kołobrzegu ratowali się wolnymi agentami. 31-letni skrzydłowy Nicolas Rejsel wcześniej grał w drugiej lidze belgijskiej. Jego rówieśnik, Desire Segbe, były reprezentant Beninu, podobnie. Wołodymyr Kostewycz dzięki Kotwicy kopnął piłkę w meczu ligowym pierwszy raz od lipca 2020 roku.

Przed obcokrajowcami łatwiej było ukryć to, co dzieje się w klubie, jednak na miejscu szybko dotarło do nich, w co się wpakowali. Dlatego słyszymy, że ich podejście jest takie, jak podejście pracodawcy. Robić jako-tako. Coś zaboli? Nikt się nie narazi, nie poświęci, nie zaciśnie zębów. Odpuści, bo jeszcze przez parę lat można się pobujać, więc szkoda tracić zdrowie w Kołobrzegu, gdzie nikt o nich nie dba.

Kotwicę wzmacniają więc wyłącznie ludzie, którzy nie mieli wyboru. Jak Kostewycz, który zniknął z radarów na tak długi czas, że stwierdził, że nawet bez wypłaty warto pograć na zapleczu Ekstraklasy, żeby pokazać, że jest zdrowy i może zaczepić się na dłużej na tym poziomie, przedłużyć karierę. Gdyby zgłosił się jakikolwiek inny pierwszoligowiec, Ukrainiec wybrałby pewnie ofertę z drugiego klubu, ale że zgłosiły się jedynie Wigry Suwałki, nie było sensu wybrzydzać.

Teoria o tym, że Kotwica Kołobrzeg po dobrym początku opadła, bo w klubie nie płacą, nie jest więc trafna. Kotwica zaczęła cieniować, bo jest zespołem słabym, brakuje jej piłkarskiej jakości. Oczywiście nie jest tak, że organizacyjny Januszex nie ma żadnego wpływu na wyniki zespołu, bo atmosfery do robienia wyników nie ma. Zwłaszcza że i postać trenera Ryszarda Tarasiewicza nie jest odbierana jednoznacznie pozytywnie przez szatnię. Szkoleniowiec sporo stracił, gdy w rozmowie z Weszło wziął w obronę Adama Dzika.

W szatni krążyły screeny z tego materiału, zawodnicy mówili, że to, co mówili trener i asystent było żenujące, słabe – słyszymy.

Nawet w komentarzu pod tekstem ktoś podający się za piłkarza Kotwicy skrytykował trenera za zakrzywianie rzeczywistości. Oczywiście nie ma pewności, że autor wpisu faktycznie kopie piłkę w Kołobrzegu, ale jego treść jest spójna z tym, co usłyszeliśmy podczas zbierania materiałów do tego artykułu.

Adam Dzik rzucił w „Przeglądzie Sportowym”, że marzyciele to ludzie, którzy się nie poddają. Prawdziwie złota myśl, warta umieszczenia w tytule. Wygląda jednak na to, że prezes Kotwicy Kołobrzeg właśnie się poddaje. Umiera jego marzenie o zbudowaniu w tym zakątku Polski silnego klubu, etatowego pierwszoligowca – a taki był pierwotny zamiar i pomysł.

Paradoksalnie wraz z tym rosną szanse na to, że Kotwica faktycznie zaczepi się wyżej, że jednak nie pójdzie na dno. Jeśli wraz z wycofaniem się Dzika wpadnie w ręce ludzi kompetentnych, którzy wykorzystają sukces sportowy, którego obecnemu właścicielowi zabierać nie zamierzamy, kołobrzeski futbol nie umrze na następne lata. To jednak wizja przyszłości, raczej dalszej niż bliższej. Teraźniejszość będzie dla beniaminka trudniejsza. O ile oczywiście wąsaty hegemon lokalnej deweloperki nagle nie zmieni zdania, ponownie zrywając się ze stryczka.

Ku Kotwicy, ale chyba też swojemu, nieszczęściu. 

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

25 komentarzy

Loading...