Reklama

Zbierał kasztany i złom, był lokalnym Messim. Dziś Kacper Chodyna błyszczy w Legii Warszawa

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

07 listopada 2024, 07:48 • 15 min czytania 27 komentarzy

Kacper Chodyna nigdy nie bał się ciężkiej pracy. W swoim pierwszym klubie z powodzeniem rywalizował ze starszymi o pięć lat kolegami. Jest z wielodzietnej rodziny i latem, żeby mieć pieniądze, zbierał truskawki, kasztany, bez i jarzębinę. Później szedł do skupu. Kupił nawet specjalny wykrywacz, by łatwiej było zbierać złom. W Lechu Poznań błysnął, strzelając do przerwy pięć goli, ale był w cieniu Kamila Jóźwiaka. W Zagłębiu Lubin wziął na siebie odpowiedzialność, gdy zdenerwowany Piotr Stokowiec pytał: „Kto uderzy?!”. Teraz jest ważnym zawodnikiem Legii Warszawa, a transfer do klubu ze stolicy w zasadzie trwał rok. Mówi się, że Chodyna prędzej czy później trafi do reprezentacji Polski.

Zbierał kasztany i złom, był lokalnym Messim. Dziś Kacper Chodyna błyszczy w Legii Warszawa

W domu zawsze słyszał, że najważniejsza jest ciężka praca i dochodzenie do wszystkiego powoli. – Pochodzimy z wielodzietnej rodziny, za młodzieńczych lat czasami nie było kolorowo. Każdy jakoś sobie radził – mówi w rozmowie z Weszło jego starszy brat, Denis. Kacper Chodyna ma dwóch braci i dwie siostry-bliźniaczki. W sumie – piątka dzieci, ale żadne tak, jak on, nie kochało klubu z Barcelony. Gdy był dzieckiem i wymarzyło mu się kupienie pięknej, żółtej koszulki ukochanej drużyny, wiedział, że musi na nią zapracować. Dosłownie. – Kacper zarobił na nią, zbierając kasztany i oddając je do skupu. Naprawdę. Syn w wakacje zbierał też bez, truskawki i jarzębinę. Z braćmi zbierali również złom. Odkładali pieniądze, kupili specjalny wykrywacz i wtedy ta praca stała się łatwiejsza. Staraliśmy się zaszczepić w dzieciach szacunek do pieniądza, bo jeżeli ktoś to ma, to poradzi sobie w życiu. Powtarzaliśmy im też, by szanowali najbliższe osoby – mówi w rozmowie z Weszło Dorota Chodyna, mama zawodnika Legii.

Koszulka, którą Kacper wtedy kupił i dumnie nosił (mimo że do dziś jest na niego za duża), wisi obecnie w honorowym miejscu w domu jego rodziców. Widnieje na niej numer 14 i nazwisko „Chodyna”. – To była nagroda za te wszystkie kasztany. Było i jest w tym coś motywującego – powiedział Kacper w czerwcu tego roku w rozmowie dla TVP Sport.

Eugeniusz Chodyna, ojciec, dodaje: – Gdy Kacper był w Zagłębiu, rozegrał kiedyś świetny mecz w rezerwach. Zdobył bramkę, czy nawet dwie. Mecz pokazywany był tylko w internecie, ale oglądaliśmy go. Pamiętam, że komentator nazwał go wtedy Messim z Dalna. To było piękne.

Reklama

Koszulka, na którą Kacper pracował jako dziecko 

Udawał, że nie słyszy trenera

Dalno to wieś w województwie zachodniopomorskim, w gminie Łobez, która liczy mniej niż 500 mieszkańców. W niej się wychowywał. Choć nieźle szło mu w biegach przełajowych i ogrywał rówieśników w ping-ponga, szybko stało się jasne, że najważniejsza będzie piłka, w której zresztą są tradycje rodzinne. Denis do dziś jest piłkarzem, występuje jako prawy wahadłowy w Sparcie Węgorzyno, w A Klasie, a pan Eugeniusz też grał amatorsko, tyle że szczebel niżej.

Wszystko zaczęło się na boisku nieopodal domu. Nierówno, plac gry położony trochę na górce. Gdy ktoś kopnął piłkę za mocno, trzeba było zanurkować po nią w zbożu albo w pokrzywach. Ale nikt nie narzekał.

Janusz Skrobiński to brat cioteczny pani Doroty. Był trenerem w Inie Ińsko, gdzie na zajęcia chodził już starszy brat Chodyny. Pewnego dnia na trening pojechał też mały Kacper. Skrobiński ustawił pachołki, trzeba było biec z piłką od jednego do drugiego. Chłopcom szło różnie. „Dobra, Kacper. Czuję, że ty zrobisz to lepiej od nich” – powiedział w pewnej chwili. Obecny pomocnik Legii wziął piłkę i poradził sobie z zadaniem świetnie, ośmieszając trochę starszych kolegów. Wszyscy w szoku. – Musieliśmy podpisać specjalne zezwolenie na treningi, bo Kacper był jeszcze mały. Nie wiem, czy miał już dziewięć lat. Pamiętam z początków jego ambicję. Trener Skrobiński czasami krzyczał: „Kacper, zmiana!”, a syn udawał, że go nie słyszy – opisuje z uśmiechem pan Eugeniusz.

Chodyna na San Siro

Kacper Chodyna jest z rocznika 1999. W Ińsku często rywalizował ze starszymi od siebie o pięć lat kolegami i nie odstawał. Gdy jako dziewięciolatek w jednym z turniejów dostał w nagrodę piłkę, idąc spać, układał ją koło głowy. I spędził tak kilka kolejnych nocy. Ale nikt nie przypuszczał, że nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawi się możliwość wyjazdu do wielkiego klubu. Było tak – narzeczony szwagierki Skrobińskiego był Włochem i znał się z jednym z trenerów z akademii Milanu. Gdy zobaczył w akcji 10-letniego Kacpra, polecił go to tej słynnej drużyny. Do Mediolanu Chodyna pojechał z wujkiem. Rodzice zapłacili za jego pobyt – około 250 euro, co nie było dla nich małym wydatkiem. Ale czego się nie robi dla ukochanego synka. Przed wyjazdem powiedzieli mu tylko: „Podążaj dalej pomału. Nawet jeżeli nie wyjdzie, przeżyjesz kapitalną przygodę”.

Reklama

Chodyna jako chłopiec i zawodnik w Inie Ińsko 

Wyjazdy były dwa. Pierwszy – spośród młodych chłopców trenerzy Milanu wybrali ośmiu wyróżniających się, w tym Kacpra. Zaprosili ich na mecz Serie A Milan – Bari. Początkowo Kacper i jego koledzy mieli wyprowadzać piłkarzy na płytę legendarnego San Siro, ale do tego nie doszło. Młodzi zawodnicy po prostu obejrzeli mecz z trybun, co i tak było dla nich wielkim przeżyciem. – Skończyło się na rozczarowującym 0–0, ale na boisku był Ronaldinho i inne wielkie gwiazdy. Zaręczam, że dla dziesięciolatka to wielkie przeżycie. A na dodatek w przerwie meczu z grupą młodych chłopaków pojawiliśmy się na boisku, a trybuny dodawały nam otuchy oklaskami – wspominał Kacper kilka lat temu w rozmowie z Antonim Bugajskim z „Przeglądu Sportowego”.

Drugi wyjazd do Mediolanu – w jednym miejscu, na turnieju, pojawili się chłopcy z całego świata, którzy utworzyli drużyny mieszane. Rodzice Kacpra dostawali sygnały, że Włosi są zachwyceni ich synem, ale nie złożono mu żadnej oferty. Denis Chodyna: – On już za pierwszym razem wypadł świetnie, dlatego go zaprosili ponownie. Ale coś nie zagrało. Nie wiedzieliśmy do końca, co.

Kacper tak opowiadał o drugim wyjeździe w „Przeglądzie Sportowym”: „Gdy jechałem na testy do Włoch, nie zakładałem, że za chwilę na pewno trafię do Milanu. Wcale nie byłem tak naiwny. Cieszyłem się, że będzie okazja pokazać, czego się już zdążyłem nauczyć. Dopiero przed tym drugim pobytem dowiedziałem się, że najlepsi chłopcy z innych krajów będą mieli szansę zostać w Milanie i zamieszkają w rodzinach zastępczych. Dla dziesięciolatka była to jednak szokująca informacja. Na pewno mi nie dodała skrzydeł, bo nie wyobrażałem sobie tak radykalnego rozstania z rodziną”.

Jeden z Łobuziaków

„Łobuziaki niepokonane” – taki tytuł nosi artykuł z „Tygodnika Łobeskiego” z 16 marca 2010 roku. Opisuje turniej chłopców z rocznika 1998 o puchar prezesa „TKKF Błyskawica”. Łobuziaki nie miały sobie równych – wygrały wszystkie pięć spotkań, nie tracąc w nich gola. W rogu tekstu widzimy zdjęcie najlepszego strzelca imprezy, Kacpra Chodyny. Dziś w wielu źródłach można przeczytać, że był zawodnikiem Światowida Łobez, z miasteczka oddalonego ledwie cztery kilometry od jego rodzinnej wsi, ale tak naprawdę on i koledzy występowali jako Łobuziaki, drużyna nieco podczepiona pod Światowid. Nazwa pasowała, bo na boisku byli bezczelni i często radzili sobie z dużo większymi klubami z regionu.

Artykuł o drużynie Kacpra

Chodyna w rozmowie z TVP Sport: – Praktycznie co tydzień jeździliśmy do Szczecina na turnieje. Graliśmy z Błękitnymi Stargard, Chemikiem Police, a do tego wygrywaliśmy z Pogonią. To były solidne marki w okolicy, a dobrze sobie radziliśmy. To powodowało, że nie musieliśmy czuć się od nikogo gorsi.

Ważną postacią był wtedy Tadeusz Sikora. „Pasjonat sportu, gość z powołaniem” – tak określany jest w Łobzie. Pracował w tamtejszej szkole jako nauczyciel wf-u, później został dyrektorem. Praktycznie codziennie uczył chłopców futbolu, bo do szkolnych lekcji dochodziły zajęcia piłkarskie. Pokazywał mnóstwo ćwiczeń od podstaw, a kiedy trzeba było pojechać na turniej jako Łobuziaki, sięgał po najlepszych chłopców z trzech szkół w okolicy. Pan Tadeusz ma dzisiaj problemy z pamięcią krótkotrwałą, ale gdy pytam go o wspomnienia związane z Kacprem, kojarzy dużo więcej.

Może pan napisać, że to piłkarz ekstraklasowy, który wychował się na orliku w Łobzie. Mieliśmy powiatową ligę, ale występowaliśmy też we wszystkich możliwych turniejach. Część chłopców mieszkała w okolicznych wsiach i bywało, że wszystkich odwoziłem po zajęciach. Kacpra też. Byłem dowożącym, ojcem, matką w jednym. Nikt mi za to dodatkowo nie płacił, ale gdy widziałem, jak ci moi chłopcy lali Pogoń, to aż chciało się to robić po prostu. Kacper był w tej grupie najlepszy. To był chłopak, który zawsze potrafił znaleźć jakąś receptę na rywala, gdy szło nam kiepsko – wspomina pan Tadeusz.

W domu rodziców w Dalnie jest około 40 różnych statuetek, które w tamtym czasie zgromadził Kacper. Jest też sporo zdjęć. Jedno pochodzi z ogólnopolskiego turnieju, w nim akurat wystąpił jako zawodnik Trójki Węgorzyno. Zajęli trzecie miejsce. Kacper jest widoczny na fotografii, za nim stoi… Donald Tusk.

Błysk Chodyny i Puchacza

Jeżeli chodzi o przejście do Lecha Poznań, wszystko, jak słyszę, zaczęło się od przedstawicieli Warty, którzy zauważyli go na jednym z turniejów. Niedługo później Kacprem zainteresował się większy z poznańskich klubów. Grażyna Karłowska dziś jest wiceprezesem Światowida 63 Łobez. Wtedy to ona, razem z panem Eugeniuszem oraz dyrektorem Akademii Lecha Markiem Śledziem, brała udział w przeprowadzeniu transferu Kacpra. – To chłopak, który niesamowicie imponował mi wytrwałością. On cały czas pracował, nigdy nie odpuszczał. Nie zdziwiło mnie zainteresowanie Lecha. Tata Kacpra jeździł do Poznania i rozmawiał z ludźmi z akademii. Osobiście dużo zawdzięczam panu Śledziowi. W tamtym czasie nie byłam do końca rozeznana w futbolu, a on, gdy się poznaliśmy, uświadamiał mi, jak pracować w piłce – mówi Karłowska w rozmowie z Weszło.

Chodyna pojechał na jeden, drugi obóz z Lechem. Od razu mu się spodobało. Bursa była w remoncie. Musieliśmy przez blisko miesiąc mieszkać w domach rodzin niektórych zawodników. Ja trafiłem do Dominika Worocha. Nie było żadnych problemów, choć żyłem z ludźmi, których poznałem przed momentem. To było specyficzne, ale jednocześnie trudno opisać to, jak wiele dostałem od tych ludzi. Czułem się wręcz jak w domu. To pomagało też w aklimatyzacji w Wielkopolsce – opisywał w TVP Sport.

Chodyna trafił do Akademii Lecha w 2012 roku. Pierwszy turniej. W jednym z meczów strzela przeciwnikom do przerwy… pięć goli. Wokół pytania: „Kto to jest? Jak udało wam się pozyskać tak niesamowitego chłopaka?”. Dyrektorem akademii Lecha był Śledz, a w skład specjalnej grupy roboczej, odpowiedzialnej za program szkolenia, wchodzili m.in. Wojciech Tomaszewski i Przemysław Małecki. Ten drugi , jak słyszę, sporo pracował z Kacprem. – Pan Małecki zajął się synem, był dla niego trochę jak ojciec. Kacper bardzo dużo mu zawdzięcza – mówią mi rodzice Chodyny. Małecki w Poznaniu pracował z obecnym graczem Legii przez mniej więcej trzy latam

Kacper najpierw był w zespole U-15, później U-17. Razem sięgnęliśmy dwa razy z rzędu mistrzostwo Polski w swojej kategorii wiekowej. Najpierw były to roczniki 1998 i 1999, a później 1999 i 2000. Kacper grał w obu tych drużynach. Już wtedy na boisku wyróżniała go duża swoboda i kreatywność, do tego radził sobie w pojedynkach. To jego cechy naturalne. Szczególnie pamiętam nasze pierwsze mistrzostwo Polski. Wtedy jeszcze rozgrywano turniej finałowy, w którym brały udział cztery drużyny i każdy grał z każdym. Mierzyliśmy się z Polonią Warszawa, która wyszła na nas ultradefensywnie. To było w zasadzie ustawienie 1-6-3-1, skumulowana obrona, którą rzadko widzi się w meczach nastolatków. Do tego rywale wyszli na prowadzenie w drugiej minucie. Wtedy na skrzydłach zaczęli siać popłoch Tymoteusz Puchacz i właśnie Kacper. Ich indywidualne umiejętności sprawiły, że ostatecznie wygraliśmy 2:1 – wspomina Małecki, dziś asystent Kosty Runjaica we włoskim Udinese Calcio.

Chodyna (z prawej) jako młody piłkarz Lecha 

Starszy i silniejszy Jóźwiak

Chodyna grał w Lechu w zespołach juniorskich oraz w III-ligowych rezerwach. Miał jednak problem, który nazywał się Kamil Jóźwiak. Praktycznie ta sama pozycja. Tamten rok starszy. Obaj się wyróżniali, ale nie mogło dziwić, że wtedy to w Jóźwiaku pokładano jeszcze większe nadzieje i to on z czasem awansował do pierwszego zespołu. – Kacper był jednym z lepszych piłkarzy tej drużyny. Pamiętam mecz wyjazdowy ze Świtem Szczecin, wygrany przez nas 1:0, w którym błyszczał. To jest jednak przykład zawodnika późno dojrzewającego. Wielu trenerów takich chłopaków kasuje, zamiast poczekać i dać im czas. To duży błąd, często popełniany w piłce. Jóźwiak był starszy i silniejszy fizycznie, dlatego postawiono na niego. Widziałem w nim zawsze duży potencjał i bardzo się cieszę, że Kacper, choć potrzebował trochę czasu, tak się rozwinął – mówi nam Ivan Djurdjević, który prowadził wtedy drugi zespół „Kolejorza”.

Eugeniusz Chodyna: – Nie ukrywam: myślałem, że w Lechu potoczy się to wszystko trochę inaczej. Ale jeżeli nie wyszło dziś, uda się jutro. Nie można się denerwować, trzeba być cierpliwym. To powtarzaliśmy przez lata naszym dzieciom i tutaj to się też sprawdziło.

– Byłem w Lechu prawie pięć lat. Grałem w drugim zespole z Kamilem Jóźwiakiem, z Kubą Moderem. Mieliśmy najmłodszą drużynę w całej trzeciej lidze. Byłem wtedy jeszcze skrzydłowym, a Kamila Jóźwiaka już przymierzano do pierwszej drużyny, dlatego wiedziałem, że moje szanse na postęp w tym klubie przez to są trochę mniejsze. Gdy zaczęły się rozmowy na temat kontraktu, nie mogliśmy się porozumieć. Wtedy pojawiła się oferta z Zagłębia. Pojechałem zobaczyć, jak wygląda baza oraz całe zaplecze i uznałem, że warto tam spróbować sił – opowiadał Kacper w rozmowie z Antonim Bugajskim.

Rodzice pamiętają tę datę

Państwo Eugeniusz i Dorota mają w domu specjalny album, gdzie zbierają wszystkie możliwe wycinki prasowe, dotyczące Kacpra. Są na bieżąco z jego karierą. Dlatego nie może aż tak bardzo dziwić, że gdy pytam ich, który moment w Zagłębiu Lubin uważają za przełomowy, z pamięci cytują mi datę: 14 maja 2022 roku. Przedostatnia kolejka sezonu 2021/2022, Zagłębie podejmowało u siebie Raków Częstochowa. Ważny mecz, szanse z obu stron, ale długo utrzymuje się bezbramkowy remis. W ostatniej minucie Kacper przeprowadza akcję prawą stroną: mija przeciwnika i wykłada piłkę koledze. Ten strzela, piłka odbija się od ręki obrońcy gości. Sędzia Paweł Raczkowski dyktuje rzut karny. Prowadzący wówczas Zagłębie Piotr Stokowiec jest zdenerwowany. „Kto strzeli?! Kto strzeli?!” – pyta zawodników. Kacper mówi, że on się tym zajmie. Ustawia piłkę i wykonuje rzut karny tak, jakby to był trening. Ze spokojem posyła piłkę w prawy róg bramki.

Trener spytał, kto weźmie na siebie odpowiedzialność. No to wziąłem piłkę i to załatwiłem” – powiedział tuż po meczu oglądającym to wszystko z trybun rodzicom.

Tamta wygrana 1:0 zapewniła Zagłębiu utrzymanie w lidze, a Raków pozbawiła szans na mistrzostwo Polski.

Chodyna jako zawodnik Zagłębia 

Denis Chodyna: – Mało tego, Kacper przy okazji uszczęśliwił swój były klub, czyli Lecha, który sięgnął wtedy po mistrzostwo. Zagłębie to ważny moment w jego karierze. W Poznaniu był przez pewien czas w juniorach, a w Lubinie miałem wrażenie, że od początku szykowany był pod pierwszy skład. Choć początki w Zagłębiu nie były jakieś bardzo owocne. Pamiętam, jak brat sporo się denerwował.

W Zagłębiu Chodynie mocno pomógł trener Martin Sevela. Słowak zrobił z niego prawego obrońcę i obdarzył dużym zaufaniem. Początki nie były najlepsze, pierwsze spotkanie – w Gliwicach przeciwko Piastowi – Kacprowi nie wyszło. Ale później prezentował się coraz lepiej. Ostatni sezon był jego najlepszym w karierze – ustawiony znów bardziej z przodu, w lidze, dla Zagłębia, strzelił siedem goli i dołożył 10 asyst. Stało się jasne, że pójdzie do lepszego klubu. Wybierał między Legią i Rakowem. Zdecydował się na klub ze stolicy, który zapłacił za niego około 800 tys. euro.

Chodyna w reprezentacji Polski?

Chodyna przeszedł drogę z Lecha, przez Zagłębie, do Legii. Małecki, zanim pracował w sztabie Runjaica przy Łazienkowskiej, również był w klubie z Lubina. – Zabiegałem wtedy o to, by ściągnąć do Zagłębia Kacpra i Serafina Szotę. Do Legii Kacper trafił przed obecnym sezonem, ale już rok przed transferem wspominałem w klubie, że warto go obserwować, bo pełni coraz ważniejszą rolę w Zagłębiu. W jakimś stopniu uczestniczyłem więc w tym mniej więcej rocznym procesie ściągania go – opowiada Małecki.

Pan Eugeniusz, gdy syn zastanawiał się, który z czołowych polskich klubów wybrać, nie wywierał na Kacprze presji. – Dużo znajomych mówiło: „Jeżeli pójdzie do Legii, nie będzie tam grał. I co dalej?” My podchodziliśmy do tego tak, że przecież, gdyby wybrał jakiś zagraniczny klub, mogłoby być tak samo. A Legia to jednak wielka drużyna, duża marka. Warto spróbować – wspomina ojciec Kacpra.

Tadeusz Sikora: – A wie pan, że ja trochę odradzałem Kacprowi Legię? Dziś jestem z tego powodu na siebie nieco zły. Stwierdziłem coś w stylu: „Marzę o tym, by zobaczyć cię jeszcze w pierwszej reprezentacji, jak grasz obok Roberta Lewandowskiego. W juniorskiej już byłeś, ale to nie to samo (Chodyna w juniorskich kadrach rozegrał w sumie 13 spotkań – przyp. red.)”. Gdy wybrał Legię, było we mnie trochę sceptycyzmu. Bałem się, że może tam nie grać i oddalić się od kadry. A on wywalczył sobie miejsce w składzie i gra już pełne mecze. Jestem bardzo dumny z tego chłopaka.

Na początku obecnych rozgrywek Chodyna najczęściej wchodził z ławki, ale od meczu z Pogonią w Szczecinie (0:1) jest w lidze zawodnikiem pierwszego składu Legii. W 16 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach zdobył trzy bramki i zaliczył tyle samo asyst. Selekcjoner Michał Probierz zdradził publicznie, że już przed EURO 2024 rozważał powołanie Chodyny do reprezentacji. Piłkarz Legii nie dostał jeszcze nominacji do seniorskiej kadry, nie zdarzyło się to również teraz, przed meczami z Portugalią i Szkocją, ale wydaje się, że jeżeli będzie dalej tak grał, to w końcu nastąpi.

Kacper Chodyna jako gracz Legii 

Denis Chodyna: – To jest jego moment. Jeżeli dostanie w tym sezonie klubowym powołanie, wykorzysta swoje pięć minut.

Sikora: – Ma 25 lat, to idealny wiek. To czas, by Kacper zadebiutował w reprezentacji.

Eugeniusz Chodyna: – Mamy wielką nadzieję, że zobaczymy syna w biało – czerwonych barwach. To stanie się nie dzięki jakimś specjalnym względom, ale wyłącznie dzięki jego uporczywej pracy.

Małecki: – Jestem zwolennikiem tego, żeby nie gloryfikować za szybko zawodników i nie ubierać ich od razu w stroje reprezentantów. A gdy zagrają słabszy mecz, nie stawiać na nich krzyżyka. Kacper w każdym kolejnym klubie potrzebował trochę czasu na aklimatyzację. On w Legii jeszcze nie pokazał wszystkiego. Myślę, że pewność siebie pozwoli mu stawiać kolejne kroki, a powołanie do kadry jest w jego przypadku tylko kwestią czasu.

Fot. Newspix.pl / archiwum prywatne rodziny Kacpra Chodyny 

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

27 komentarzy

Loading...