Ruben Amorim od dawna wymieniany jest wśród kandydatów do objęcia jednego z topowych europejskich klubów. I trudno się dziwić, mimo zapisanych w jego kontrakcie klauzul odstępnego. Sukcesy odniesione przez Portugalczyka w Sportingu są bowiem na tyle imponujące, że nie brakuje na Starym Kontynencie działaczy poważnie rozważających podjęcie z nim współpracy. Kilka miesięcy temu Amorim był przecież bardzo intensywnie łączony z Liverpoolem, gdzie miał rzekomo zastąpić Juergena Kloppa. Potem niemieckie media mocno grzały temat jego możliwych przenosin do Bayernu Monachium, który poszukiwał następcy Thomasa Tuchela. W tej chwili możemy już jednak uciąć wszelkie spekulacje – Manchester United oficjalnie ogłosił, że Ruben Amorim zastąpi Erika ten Haga na ławce trenerskiej “Czerwonych Diabłów”.
Niedawno prześledziliśmy na Weszło trenerskie losy Portugalczyka, przypomnijmy je zatem raz jeszcze.
Oficjalnie: Manchester United ma nowego trenera
***
Jak dużo “Czerwone Diabły” zapłacą Sportingowi za niespełna 40-letniego szkoleniowca? Niegdyś portugalscy dziennikarze przekonywali, że wyciągnięcie Amorima z Lizbony będzie kosztować aż 30 milionów euro, ale dziś dziennik “A Bola” ma już na ten temat nieco inne informacje.
Owszem, w umowie trenera “Lwów” znajduje się klauzula odstępnego wynosząca 30 baniek, lecz dotyczy ona FC Porto czy Benfiki. Taki straszak dla lokalnej konkurencji. Jeśli zaś chodzi o kluby zagraniczne, kwota odstępnego maleje do 20 milionów. Na tym jednak nie koniec, ponieważ agenci portugalskiego szkoleniowca zadbali ponoć o dodatkowy zapis w kontrakcie – jeżeli po Amorima zgłosi się jedna z drużyn z europejskiego topu, Sporting musi zaakceptować ofertę opiewającą na około 10 milionów euro. No i Manchester United znajduje się w gronie ekip objętych tym dodatkowym warunkiem. Można więc stwierdzić, że “Czerwone Diabły” kupują trenera za grosze. Zwłaszcza gdy sobie przypomnimy, jak ogromne kwoty przepalono w ostatnich latach na Old Trafford na kompletnie chybione transfery.
Ale dlaczego właśnie Amorim?
Burzliwe początki
Już początki kariery trenerskiej Rubena Amorima świadczyły o tym, że mamy do czynienia z nietuzinkowym fachowcem.
Najpierw Portugalczyk narozrabiał – w sezonie 2018/19 objął trzecioligowy zespół Casa Pia, ale nie miał jeszcze wówczas odpowiedniej licencji, dlatego ukarano go zawieszeniem, a jego drużynę grzywną i odjęciem sześciu punktów, gdy podczas jednego ze spotkań przyłapano go na udzielaniu zawodnikom wskazówek w stylu typowym dla pierwszego szkoleniowca. W efekcie Amorim zrezygnował ze stanowiska. Co wcale nie oznacza, że stracono wówczas w kraju wiarę w jego trenerski potencjał. Po kilku miesiącach odezwali się do niego działacze Benfiki, w której Amorim spędził wcześniej wiele lat jako piłkarz. Portugalczyk nie był jednak zainteresowany posadą w ekipie U-23, nawet w obliczu zapewnień, że może się ona okazać trampoliną do pierwszej drużyny. Spławił przedstawicieli “Orłów”. Zresztą w nieładnym stylu, bo początkowo zaakceptował ich propozycję, potem poprosił o dodatkowy czas do namysłu, aż wreszcie – odprawił ich z kwitkiem.
Dziennikarze i eksperci pukali się w czoło, gdy niedługo potem Amorim wreszcie znalazł zatrudnienie, podpisując kontrakt ze Sportingiem Braga. Początkujący szkoleniowiec tym razem zgodził się bowiem na pracę z drugim zespołem. Z pozoru – znacznie więcej sensu miało w takim razie zakotwiczenie w Benfice, ale szybko się okazało, że to Amorim trafniej analizuje sytuację. Pierwszą drużyną Bragi na starcie sezonu 2019/20 dowodził bowiem Ricardo Sa Pinto, powszechnie znany z tego, że w żadnym klubie nie jest w stanie zatrzymać się na dłużej. No i faktycznie, portugalski awanturnik w grudniu wyleciał ze stołka, a w jego miejsce wskoczył Amorim.
Wtedy zaczęły się dziać cuda.
Braga w debiucie Amorima wygrała 7:1 na wyjeździe z Belenenses. W styczniu pokonała zaś Porto w finale Pucharu Ligi. Natomiast w portugalskiej ekstraklasie podopieczni Amorima na przestrzeni paru tygodni ogolili wszystkich przedstawicieli “wielkiej trójki” – Sporting u siebie, a Porto oraz Benficę na wyjeździe. “Minhotos” potknęli się tylko na arenie międzynarodowej, dwukrotnie przegrywając z Rangersami w 1/16 finału Ligi Europy. Nie miało to jednak większego znaczenia dla ogólnej oceny działań Amorima, który w trybie ekspresowym podźwignął Bragę ze środka tabeli, wprowadzając ją aż na ligowe podium. Na ten widok wszystkim opadły szczęki. Zwłaszcza działaczom Sportingu, którzy już w marcu 2020 roku zaczęli zabiegać o ściągnięcie 35-latka na Estadio Jose Alvalade.
Ostatecznie lizbończycy dopięli swego, ale musieli zapłacić za “transfer” trenera aż 10 milionów euro. Tym samym Amorim stał się wtedy jednym z najdroższych szkoleniowców w historii futbolu, mimo że miał wtedy na swoim koncie tylko dziewięć spotkań rozegranych w roli trenera w portugalskiej ekstraklasie, a zaledwie rok wcześniej krajowa federacja karała go za przekroczenie uprawnień szkoleniowca-stażysty w trzeciej lidze. To się nazywa rozwój.
Odzyskane mistrzostwo
Na tym triumfalny marsz Amorima się jednak nie zakończył. Wprawdzie końcówka sezonu 2019/20 nie była w wykonaniu Sportingu wyjątkowo udana, ale już kolejna kampania ligowa przyniosła “Lwom” gigantyczny sukces – pierwsze mistrzostwo kraju od blisko dwudziestu lat. Niewiele też brakowało, a podopieczni Amorima zakończyliby sezon bez porażki w lidze. Ostatecznie polegli jednak w przedostatniej serii spotkań, pokonani 4:3 w derbach przez Benficę. Trzeba jednak zaznaczyć, że lizbończycy byli już wówczas pewni pierwszego miejsca w tabeli, więc do starcia z lokalnymi rywalami przystąpili świeżo po mistrzowskiej fecie.
Dziennikarz Bruno Roseiro określił wówczas przewrotnie Amorima “najtańszym trenerem w dziejach futbolu”.
I rzeczywiście, coś w tym jest.
Będący w bardzo trudnej sytuacji finansowej Sporting sporo ryzykował, wykładając na stół aż dziesięć baniek za managera praktycznie bez doświadczenia, lecz w ostatecznym rozrachunku trudno o lepiej wydane pieniądze. Amorim przyniósł na Estadio Jose Alvalade nie tylko wytęskniony sukces w portugalskiej ekstraklasie, ale również całą serię dochodowych transferów. Pod jego czujnym okiem rozwinęli skrzydła między innymi Nuno Mendes, Joao Palhinha, Matheus Nunes, Manuel Ugarte czy Pedro Porro. Po sprzedaży tego towarzystwa “Lwy” wzbogaciły się o około 200 milionów euro, a tylko część tej kwoty przeznaczono na transfery przychodzące. Amorim nie obrażał się na rzeczywistość i chętnie stawiał w Sportingu na wychowanków albo graczy wymagających oszlifowania. – Patrząc na jego wyniki można powiedzieć, że jest trochę cudotwórcą – mówił publicysta Tom Kundert w rozmowie z Samem Milne.
Jak każdego uzdolnionego szkoleniowca z Portugalii, także i Amorima zaczęto rzecz jasna porównywać do Jose Mourinho. Trener Sportingu nie przepadał jednak za tego rodzaju zestawieniami. Uważa on, że Mourinho to postać jedyna w swoim rodzaju i jest po prostu za wcześnie, by zestawiać go z takim gigantem. Dla odmiany dostrzeżono w nim zatem całkowite przeciwieństwo słynnego rodaka, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie w przestrzeni publicznej.
Amorim uchodzi bowiem za człowieka dość wyluzowanego w kontaktach z mediami i rzadko – przynajmniej w porównaniu z Mourinho – szukającego zwady w dyskusjach z dziennikarzami. Nie ma również w zwyczaju ostro krytykować swoich piłkarzy, przynajmniej publicznie. Wręcz przeciwnie, zdarza mu się stawać w obronie tych zawodników, którzy z takiego czy innego powodu podpadli kibicom Sportingu. Nie ma więc mowy o brutalnym rozliczaniu niepowodzeń na konferencjach prasowych. Między innymi dlatego przypięto mu łatkę uparciucha, stawiającego niekiedy na graczy, których – w powszechnej opinii – od dawna należałoby skreślić. Najlepszy przykład to ograniczony technicznie napastnik Paulinho, z trudnych do ustalenia przyczyn uwielbiany przez szkoleniowca “Lwów”.
Jeśli zaś chodzi o upodobania taktyczne, Amorima trudno zaszufladkować.
W mistrzowskim sezonie 2020/21 Sporting imponował przede wszystkim szczelną defensywą i zabójczymi kontratakami, więc tutaj porównania do Mourinho byłyby ze wszech miar uzasadnione. Jednak Amorim nie był w pełni usatysfakcjonowany tego rodzaju sposobem gry i uważał, że na dłuższą metę trzymanie się podobnych założeń może ograniczyć, czy wręcz wyhamować rozwój klubu. Dlatego zaryzykował i przestawił w ekipie “Lwów” wajchę w stronę odważniejszego, bardziej otwartego futbolu. Pierwsze efekty tej zmiany podejścia były zresztą znakomite. Fakt, Sporting w 2022 roku nie obronił tytułu, ale punktował równie świetnie jak wcześniej, grając jednocześnie o wiele bardziej atrakcyjną piłkę. Jednak już w sezonie 2022/23 “Lwy” wyraźnie wpadły w dołek, finiszując dopiero na czwartej lokacie w portugalskiej ekstraklasie. Po raz pierwszy w swej trenerskiej karierze Amorim musiał sobie więc poradzić z przywracaniem drużyny na właściwe tory. Wcześniej wszystko w jego przypadku działo się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – wpadał, robił wynik, zachwycał działaczy, podopiecznych i kibiców. Pełna sielanka.
No i jak mu poszło w trudniejszych, kryzysowych okolicznościach? Otóż – znakomicie. Sporting odzyskał mistrzostwo Portugalii, i to w kapitalnym stylu. Stołeczna ekipa w sezonie 2023/24 zdobyła aż 90 punktów w lidze i zakończyła zmagania z bilansem bramkowym 96-29 w 34 spotkaniach. Był to ostateczny dowód na to, że proces taktycznej transformacji zakończył się w Lizbonie sukcesem. – Sporting grał najlepszy futbol za kadencji Amorima – mówił cytowany już Tom Kundert.
Niepotrzebna wycieczka
Co szczególnie ważne, Amorim w poprzednim sezonie wykreował na Estadio Jose Alvalade nowych bohaterów, których będzie można w niedalekiej przyszłości sprzedać za astronomiczne kwoty. 25-letni szwedzki napastnik Sebastian Coates (który w lipcu odszedł ze Sportingu), jak i z żółtodziobów.
Ousmane Diomande. Do kadry narodowej przebił się stoper Goncalo Inacio. Krótko mówiąc – szkoleniowiec “Lwów” potwierdził, iż sukces z 2021 roku nie był efektem splotu pomyślnych dla Sportingu okoliczności. W tym przypadku różnicę na plus po prostu zrobił trener, wyciskając maksa zarówno z weteranów, takich jak choćby– Dzisiaj pomagam drużynie w inny sposób, aniżeli w chwili, gdy trafiałem do Sportingu – przyznał swego czasu Coates, cytowany przez portal “All Things Alvalade”. – Pomogło mi to, że trener preferuje ustawienie z trójką stoperów. Kiedy jestem ustawiony centralnie w trójce obrońców, mogę obserwować całe boisko i pokrywać przestrzenie pozostawione przez moich partnerów. Nie muszę jednak schodzić do boku, by pomagać w powstrzymywaniu rywali atakujących skrzydłem. […] Kluczowa jest również komunikacja. Trener jest bardzo bezpośredni w kontaktach z zawodnikami. Mówi prawdę prosto w oczy. Sam jeszcze niedawno był zawodnikiem i rozumie, w jaki sposób do nas dotrzeć. Wie, jak przygotować zespół, zwłaszcza na mecze z największymi rywalami. […] O mnie często powtarza, że mogę być jeszcze lepszym obrońcą i jeszcze lepszym kapitanem. Myślę, że chce mnie popchnąć do jeszcze większego rozwoju. Dla mojego dobra i dla dobra zespołu. Bardzo skorzystałem na tym podejściu, bo zdałem sobie sprawę, że nie mam ograniczeń, jeśli chodzi o naukę. Mogę być coraz lepszym piłkarzem.
“Ruben Amorim odmienił Sporting”
Sebastian Coates
Z kolei Paulo Meneses, działacz Bragi, przekonuje na łamach “The Athletic”: – Ruben to trener, który rozświetla współpracowników. Kupują go wszyscy: piłkarze, działacze, sztab. Cały klub. A to kluczowe, jeśli chce się stworzyć w zespole mentalność zwycięzców. Ma mocną osobowość, ale to nie wpływa negatywnie na grupę. Jest silnym liderem, zjednującym sobie piłkarzy. Właśnie to są jego największe atuty – poruszanie się w relacjach międzyludzkich, zdolności komunikacyjne.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinno dziwić, że media tak często spekulowały o przeprowadzce Amorima do jednego z topowych europejskich klubów. Mówiło się o nim na przykład w kontekście objęcia Barcelony, a wiosną tego roku głośno zrobiło się o możliwych przenosinach Portugalczyka na Anfield, gdzie miał on zastąpić Juergena Kloppa. Zimą Amorim był wręcz medialnym faworytem do przejęcia pałeczki z rąk Niemca. Otwarcie opowiadał o tym, że rozważa opuszczenie Lizbony. – Jeżeli nie będziemy zdobywać trofeów, na pewno odejdę. Piłkarze o tym wiedzą, znają moje podejście – stwierdził podczas jednej z konferencji prasowych.Wydaje się zresztą, że Portugalczyk w pewnym momencie trochę stracił głowę od tych wszystkich ofert i pogłosek na swój temat. Zaczął bowiem negocjować na kilka frontów, między innymi z West Hamem United, gdy ten szukał następcy Davida Moyesa. Ponoć między innymi to zniechęciło do jego osoby przedstawicieli Liverpoolu, którzy poczuli, że obóz Amorima poprzez ostentację w kontaktach z “Młotami” próbował nałożyć na nich dodatkową presję. Coś na zasadzie: “lepiej się pospieszcie i zaakceptujcie nasze warunki, bo jak się będziecie za długo zastanawiać, to dogadamy się z kimś innym”. No i dlatego The Reds finalnie postawili na Arne Slota z Feyenoordu Rotterdam, który zresztą jak na razie świetnie się spisuje na Anfield. Dodatkową kością niezgody było również przywiązanie Portugalczyka do formacji 3-4-3, której się nie stosuje w młodzieżowych zespołach Liverpoolu. – Bardzo otwarte spotkanie Amorima z West Hamem pogłębiło sceptycyzm względem jego osoby, ale już wcześniej klub ocenił, że Slot dużo bardziej pasuje do wizji klubu pod kątem piłkarskim – przekazała Melissa Reddy, dziennikarka Sky Sports.
Tymczasem Amorim – według portugalskich mediów, kompletnie niezainteresowany pracą w West Hamie – musiał pokajać się również na własnym podwórku, ponieważ środowisku skupionemu wokół Sportingu nie spodobało się, że trener traci czas na podróże do Anglii, by tam dogadywać się z nowym pracodawcą, podczas gdy sezon ligowy wciąż przecież trwał. Portugalczykowi na Estadio Jose Alvalade wolno wiele, ale to nie oznacza, że może on sobie tam pozwolić na wszystko.
– Klub wiedział o mojej podróży, to podstawowa kwestia. Uważam, że zmienia ona kontekst całej sytuacji – zaznaczył Amorim. – Po drugie, cała ta sprawa została owiana mgiełką tajemnicy. “W tajemnicy” zaparkowałem samochód, “w tajemnicy” minąłem piętnaście osób, “w tajemnicy” rozmawiałem z ludźmi, robiłem sobie zdjęcia, wsiadłem do samolotu. Zostało to przedstawione w taki sposób, jak gdybym działał za plecami klubu. To nieprawda i chcę to podkreślić. Ale, co najważniejsze – uważam, że popełniłem błąd. Podróż do Anglii była kompletną pomyłką z uwagi na timing. Nie przemyślałem tego. Jestem bardzo wymagający względem swoich zawodników i zawsze powtarzam, że osobiste sprawy piłkarzy nie mogą wpłynąć na postawę całego zespołu. A teraz sam zachowałem się właśnie w taki sposób. Niekiedy karałem swoich podopiecznych za mniejsze błędy. To moja wina, muszę to przyznać, przyjąć i z tym żyć.
– Kiedy teraz o tym myślę, jest to oczywiste. Wyjaśniłem wszystko zawodnikom i współpracownikom, a teraz najważniejsze jest, byśmy kontynuowali naszą pracę. Przepraszam również kibiców Sportingu. I publicznie przepraszam piłkarzy za błąd, jaki popełniłem – dodał Portugalczyk.
Bohater czy zdrajca?
Dodał, jak się zdaje, niezbyt szczerze, bo w tej chwili sezon też trwa w najlepsze, a Amorim jest już jedną nogą na Old Trafford. “A Bola” donosi, że wielu graczy Sportingu jest rozczarowanych postawą trenera. Trafili oni do ekipy “Lwów” dlatego, że wierzyli w projekt Amorima. – Tak, to prawda. Manchester United jest mną zainteresowany. Jednak ostatnie słowo jest po mojej stronie, a nie podjąłem jeszcze decyzji. Nic nie jest przesądzone. Dopóki nie podpisze umowy, nie rozmawiajmy na ten temat. Nie wiem, czy to był mój ostatni mecz w roli trenera Sportingu – stwierdził trener po pokonaniu ekipy CD Nacional w Pucharze Ligi.
Zaznaczmy, że lizbońska maszyna nie zatrzymała się po odzyskaniu mistrzostwa kraju w sezonie 2023/24. Obecnie podopieczni Amorima też plasują się na szczycie portugalskiej ekstraklasy, zresztą z kompletem zwycięstw na koncie po dziewięciu seriach spotkań. “Lwy” zdobyły jak dotąd w lidze 30 bramek, a straciły zaledwie dwa gole, co mówi wiele o ich dyspozycji na starcie rozgrywek. Nieźle idzie im zresztą również w Lidze Mistrzów. Sporting wygrał tam u siebie z Lille i na wyjeździe ze Sturmem Graz, a także podzielił się punktami w wyjazdowym starciu z PSV Eindhoven. Choć trzeba zaznaczyć, że najpoważniejsze wyzwania w fazie ligowej jeszcze przed Portugalczykami. Mowa tu o meczach domowych z Manchesterem City i Arsenalem oraz o wyjazdowej konfrontacji z RB Lipsk.
W ogóle europejskie puchary to chyba jedyna poważna rysa na dorobku Amorima. Największym sukcesem Sportingu pod jego wodzą było wyjście z grupy w Lidze Mistrzów (2021/22) i udział w ćwierćfinale Ligi Europy (2022/23). Szału nie ma, zwłaszcza jeśli wrócimy do porównań z Jose Mourinho. Starszy z Portugalczyków powiódł przecież FC Porto zarówno do dwóch europejskich triumfów z rzędu – w Pucharze UEFA i Lidze Mistrzów. Amorim pozostał królem krajowego podwórka. Inna sprawa, że przed jego kadencją Sporting nawet w lidze musiał się przez dwie dekady godzić ze statusem trzeciej, w porywach drugiej siły portugalskiego futbolu.
To Amorim przywrócił Sportingowi chwałę. Choć dziś wielu fanów nazywa do zdrajcą. – Jest wiele rzeczy, które potrafię znieść, ale nie toleruję zdrajców. Może i dałeś nam najwięcej radości w historii, ale jeśli nas zdradzisz, staniesz się sukinsynem, którego znienawidzę – napisał w mediach społecznościowych jeden z kibiców “Lwów”. – Jeśli chce odejść, powinien to zrobić między sezonami, zamiast zostawiać drużynę w takim momencie – stwierdził inny, już spokojniej.
Niektórzy nawet śpiewają (oczywiście z przymrużeniem oka) o “złamanym sercu”:
Z drugiej strony, sympatycy Sportingu powinni sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach ich klub pozyskał Amorima z Bragi, bo wychodzi z nich trochę mentalność Kalego. Sporting wykupić trenera w trakcie sezonu- dobrze. Sporting stracić trenera w trakcie sezonu – źle.
***
Manchester United pozostaje nienasycony znacznie krócej od Sportingu, ale i tak przed 39-letnim Amorimem największe wyzwanie w karierze, jeśli rzeczywiście zdecyduje się on na podpisanie (jak spekulują media) trzyletniej umowy z “Czerwonymi Diabłami”. Z przywróceniem ekipy z Old Trafford na ligowy tron nie poradził sobie przecież sam Jose Mourinho. A ostatnio tę misję całkowicie spartolił Erik ten Hag, mimo że przenosił się on do Premier League z Ajaxu z CV robiącym chyba jeszcze większe wrażenie, niż to Amorima. No i oczywiście w brytyjskiej prasie przypomina się też historię innego złotego dziecka portugalskiej myśli szkoleniowej, Andre Villasa-Boasa, swego czasu zatrudnionego z wielką pompą przez Chelsea, który nie przetrwał na Stamford Bridge nawet jednego pełnego sezonu.
Z prognozami najlepiej się po prostu wstrzymać. United na przestrzeni ostatnich lat zanotowali tak wiele zdumiewających wpadek – transferowych, trenerskich, wszelakich – że dziś nie można być pewnym sukcesu nawet najbardziej obiecującego szkoleniowca, który podejmuje pracę w “Teatrze Marzeń”.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Lewandowscy swoich krajów. Najlepsi ambasadorzy piłkarskich peryferii
- „Fryzjer” wyszedł z więzienia. Sąd zdradza powody
- Jacek Magiera wreszcie zaśnie spokojnie
fot. NewsPix.pl