W Śląsku Wrocław od dłuższego czasu trwa eldorado za publiczne pieniądze, więc wrocławscy radni wpadli na pomysł przeprowadzenia w klubie kontroli. Do tej jednak nie dojdzie, bo… pomysł zablokowali członkowie Komisji Rewizyjnej Rady Miasta, nie podając przy tym nawet powodu. W dodatku prezydent Wrocławia zdaje się pozorować proces sprzedaży klubu. Kultowe Sutrykalia wracają do Śląska.
Dwa lata temu dyskusja wokół wicemistrza Polski była zdominowana przez zoo, kapibary, aquaparki, komisje, układy i układziki. Kiedy zespół Jacka Magiery porywał swoją grą w zeszłym sezonie, wszyscy zapomnieli na chwilę o tym, że ten sukces jest zbudowany na patologicznym fundamencie. Gdy znów nie ma wyników, na wierzch zaczynają wychodzić kolejne brudy i aferki.
Bo jak inaczej można nazwać to, że blokuje się przeprowadzenie w klubie zwykłej kontroli?
Komu nie jest na rękę kontrola?
Marcin Torz lubuje się w patrzeniu na ręce wrocławskiej władzy. W filmie opublikowanym na ujawniamy.com zdradza, że radni z Wrocławia ponadpartyjnie – siły złączyli bowiem PiS i KO – chcieli przeprowadzić w Śląsku Wrocław kontrolę rękoma członków Komisji Rewizyjnej. To całkiem naturalny pomysł. Radni są przecież od tego, żeby sprawdzać, czy miejskie spółki nie mają czegoś za uszami. Pozytywny wynik takiej kontroli mógłby oczyścić atmosferę wokół krytykowanego klubu. Bo przecież nikt nie ma niczego do ukrycia, prawda?
Nieeee, na pewno nie. Nigdy byśmy w ten sposób nawet nie pomyśleli. Pomysł radnych został storpedowany przez pięcioosobową Komisję Rewizyjną, która nie podając powodu nie zgodziła się na skontrolowanie klubu piłkarskiego. Przeważyły głosy Bartłomieja Ciążyńskiego (niedawno wyrzuconego z rządu po głośnej aferze dotyczącej tankowania za państwowe pieniądze na urlopie; spadł na cztery łapy we wrocławskim samorządzie), Edyty Sykuły (reprezentantki Koalicji Obywatelskiej) oraz Jarosława Krauzego (człowieka Jacka Sutryka).
Torz wyjawia, że Sykuła i Krauze uwzględniali w swoich oświadczeniach majątkowych korzyści otrzymywane od Śląska Wrocław w postaci biletów na loże VIP. Sam Krauze chętnie ogrzewa się przy klubie, co udowodnił kilka dni temu, gdy Śląsk zaprosił delegację kibiców-seniorów do wspólnego wyjścia na środek boiska z piłkarzami. Wśród nich znalazł się właśnie Krauze. Dla Sykuły z kolei zablokowanie kontroli było ważniejsze niż dyscyplina partyjna, bo przecież pomysł ten wyszedł także od KO, której jest członkinią. Ciążyński zaś blisko współpracował w przeszłości ze Stadionem Miejskim.
Doniesienia Torza nie pachną zbyt ładnie. Trzy osoby powiązane z Jackiem Sutrykiem i otrzymujące korzyści od Śląska Wrocław (lub zależnych mu podmiotów) z niewiadomych powodów nie zgadzają się na zweryfikowanie tego, czy w miejskiej spółce nie dochodzi do żadnych przekrętów. Kto i dlaczego obawia się wyników kontroli? Przecież jeśli władze miasta nie mają nic na sumieniu, to nawet dla swojego świętego spokoju powinny zaprosić uprawnione osoby do klubowych gabinetów, zaparzyć im kawę i życzyć owocnego wertowania dokumentów.
Wielka wola sprzedaży
Jacek Sutryk doskonale wie, jak rozgrywać temat Śląska Wrocław. Nieprzypadkowo rozpoczął procedurę sprzedaży klubu akurat wtedy, gdy wizerunek WKS-u szorował po dnie, a sam szykował się do kolejnych wyborów. W tej sytuacji Śląsk byłby dla niego obciążeniem, które mogłoby okazać się nie do udźwignięcia w kontekście nadciągającej walki politycznej. Najpierw walnął pięścią w stół, skrytykował zarząd i wymienił go, a później nagle, bez zapowiedzi, wystawił miejską spółkę na sprzedaż.
Ta miała być dopięta jak najszybciej, żeby nie wadziła politykowi w kampanii wyborczej. Zewnętrzna firma wyceniła klub na śmieszne 8,5 miliona złotych. Nie trzeba było długo czekać, aż pojawią się potencjalni inwestorzy. Ratusz prowadził zaawansowane rozmowy z firmą Westminster, która działa w Niemczech i Polsce na rynku nieruchomości. Jej właściciela o polskich korzeniach, Mariana Ziburskego, zachęciła promocyjna cena, za jaką można pozyskać duży klub z pięknym stadionem. I pewnie nawet biznesmen przejąłby Śląsk Wrocław, gdyby ten… nie zaczął wygrywać.
Ledwie zaczął się sezon 23/24, a już było wiadomo, że klub – w rękach prywatnych czy miejskich – nie tylko przestanie być gorącym kartoflem dla ubiegającego się o reelekcję prezydenta, lecz wręcz może stać się jego atutem w politycznej walce. Wyniki poszybowały w górę, atmosfera kompletnie się odmieniła, a na stadion potrafiło przyjść czterdzieści tysięcy kibiców. Sutryk mógł ogrzewać się przy tym imperium. W efekcie wycena Śląska nagle skoczyła o 45 milionów złotych – do 53 milionów. Tego samego Śląska, co wcześniej, z tymi samymi strukturami i lepszymi wynikami. W tej sytuacji firma Westminster wycofała się z dalszych rozmów. Wprost powiedziała, że powodem jest drastyczna zmiana ceny.
I trudno się Niemcom dziwić, w tej sytuacji pewnie każdy odwróciłby się na pięcie. Urząd Miasta twardo stoi przy tym, że ma dużą wolę sprzedaży klubu, ale jakoś tak nikt nie wyraził zainteresowania kupnem akcji za tak ogromną kwotę. Złośliwi powiedzą, że potencjalni kupcy czekają na dalszy rozwój wydarzeń, bo z obecnymi wynikami Śląsk jest warty pewnie sześć milionów złotych, więc lepiej wstrzymać się do kolejnej wyceny niż przepłacać. Trudno nie odnieść w tym wszystkim wrażenia, że prawdziwym celem Śląska Wrocław jest ocieplanie wizerunków miejskiej władzy. To chyba oczywiste, że właściciele klubów powinni kierować się jednak innymi pobudkami.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
- Trela: Szerszy problem. Jak poważna jest sytuacja Śląska Wrocław
- „Szukaj pozytywów, gdy jest źle”. W roli głównej Jacek Magiera
- Musiolik podpina Śląsk do tlenu, VAR miał dużo roboty
newspix.pl