Kojarzycie gierkę Euro Headers? Nie była nazbyt skomplikowana: ot dwóch facetów odbijało głowami piłkę, próbując strzelić sobie bramkę. Ruch w lewo, ruch w prawo, wyskok, cała filozofia. Zupełnie jak mecz Radomiaka Radom z Puszczą Niepołomice.
W zasadzie nie ma się co dziwić: po jednej stronie Leonardo Rocha, po drugiej Michalis Kosidis (i paru innych koszykarzy), więc oczekiwaliśmy dośrodkowań, wrzutek, centr i pojedynków w powietrzu z częstotliwością pięć na minutę. Dwa asy przestworzy ustawione na szpicy jeszcze przed przerwą pokazały, że potrafią w ten sposób postraszyć, ale paradoksalnie jedyny gol z powietrza, jaki padł w Radomiu, był następstwem dośrodkowania na poziomie kolan.
Tak to już jest z tą Ekstraklasą, że specjalizuje się w nieoczywistych scenariuszach. Za paradoks uznać trzeba przecież i to, że Radomiak drugie czyste konto zachował akurat wtedy, gdy został mu jeden zdrowy, dostępny do gry stoper.
Ekstraklasa. Radomiak Radom – Puszcza Niepołomice
W Radomiu rzucili jednak wszystkie siły, żeby odskoczyć od strefy spadkowej. Na klubowych korytarzach usłyszeliśmy, że na mecz zaproszono wszystkich, których odwiedziny przynoszą Zielonym szczęście. Taki odwrócony jinx, albo — jak powiedziałby ksiądz Natanek — lekki okultyzm. Ważne jednak, że skuteczny, bo fortuna uśmiechnęła się do radomian tak mocno, że dobry występ zanotowali nawet najwięksi pechowcy w drużynie.
Rahił Mammadow nie przegrał żadnego pojedynku, Bruno Jordao popisał się zaś kapitalnym przerzutem, zaliczając asystę drugiego stopnia przy bramce zapewniającej Radomiakowi spokój.
Bruno Baltazar mógłby się jednak obrazić, gdybyśmy całe zasługi zrzucili na karb szczęścia. Faktem jest, że to on ułożył zespół w taki sposób, by Puszcza niewiele w tym meczu mogła zdziałać. Pod bramką Macieja Kikolskiego zagotowało się tylko dwukrotnie: raz, gdy Kosidis chybił głową, drugi raz, kiedy po dość przypadkowym zagraniu szansę na dzióbnięcie piłki z bliska miał Mateusz Radecki — wówczas na wysokości zadania stanął jednak golkiper Radomiaka.
Wiecie, to nie tak, że teraz trzeba robić z Zielonych maszynę, przed którą za moment zadrży Lech Poznań, ale pewne zwycięstwo z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie docenić trzeba.
Jan Grzesik z urodzinowym show
Zwłaszcza że Radomiak nie przystępował do tego spotkania ze spokojną głową. Wspomnieliśmy już, że Rahił Mammadow był jedynym zdrowym stoperem, a przecież trzeba było go jeszcze z kimś sparować. Co więcej, z bolesną kontuzją piszczela zmaga się Rafał Wolski, który w ofensywie zwykle oferował najwięcej. Pod jego nieobecność nie objawił się żaden nowy Pirlo, ale wystarczyło, że sprawy w swoje ręce wzięli boczni obrońcy.
Kibice z Radomia nie musieli wzdychać do Dawida Abramowicza przy okazji jego odwiedzin w mieście, w którym do niedawna dzierżył rolę zawodnika z największą liczbą występów w Ekstraklasie. Pierwszy gol to w dużej mierze zasługa jego następcy, Paulo Henrique. Gospodarze pierwszą część meczu spędzili raczej w niskim pressingu, ale po przerwie zamknęli rywala na tyle skutecznie, że Henrique zabrał piłkę w trzeciej tercji boiska, sklepał z Rochą i wywalczył rzut karny po tym, jak staranował go Dawid Szymonowicz.
Gol numer dwa to nie tylko stempel jakości Jordao, ale przede wszystkim precyzyjne zagranie Zie Ouattary do Jana Grzesika, który uprzedził Szymonowicza i skorzystał z tego, że Kewin Komar zawędrował na drugi koniec bramki. Grzesik porządził dziś i z przodu, i z tyłu, sprawiając sobie urodzinowy prezent. Po takim występie nawet zmiana kodu na trójkę z przodu nie sprawia przykrości. Nawet, jak nazajutrz okaże się, że coś łupie w krzyżu, jakoś się przeżyje.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE: