Idzie nowe
Już od jakiegoś czasu wielu ekspertów sugerowało, że w sztabie Igi Świątek mogłaby być potrzebna zmiana. Niekoniecznie trenera, może wyłącznie metod szkoleniowych, ostatecznie jednak Polka – zresztą w porozumieniu z Tomaszem Wiktorowskim – zdecydowała się na to, by podziękować za niemal trzyletnią współpracę polskiemu trenerowi i poszukać kolejnego, już poza granicami naszego kraju.
– Po 3 latach osiągania największych sukcesów w mojej karierze, zdecydowaliśmy z trenerem Tomaszem Wiktorowskim o zakończeniu naszej współpracy. Chcę zacząć od podziękowań, bo to one są dziś dla mnie najważniejsze. Trener Wiktorowski dołączył do mojego zespołu przed 3 sezonami, gdy bardzo potrzebowałam zmian i świeżego podejścia. Jego doświadczenie, analityczne i strategiczne podejście i ogromna wiedza o tenisie sprawiły, że parę miesięcy później zaczęłam osiągać sukcesy, o których nawet nie marzyłam. Naszym celem było zostanie nr 1 na świecie i to Trener pierwszy wypowiedział to na głos. Mierzyliśmy wysoko, na każdy turniej jechaliśmy, żeby go wygrać i wraz z Trenerem wygraliśmy kilkanaście turniejów, w tym kolejne 4 Wielkie Szlemy – pisała wtedy Iga.
Wreszcie, po dwóch tygodniach od ogłoszenia rozstania, Polka poinformowała, że nowy szkoleniowiec faktycznie się znalazł. I z giełdy nazwisk, którą prowadzili fani oraz eksperci, padło na to największe, czyli Wima Fissette. Belg jeszcze do niedawna był trenerem Naomi Osaki (po raz drugi w karierze). Zresztą to on siedział w jej boksie, gdy omal nie pokonała Igi w czasie Roland Garros. Ale kilka tygodni wcześniej rozstał się z Japonką, co – jak się okazało – okazało się idealnym scenariuszem dla Polki.
Ta bowiem postawiła właśnie na niego.
– Mam wieści, które obiecywałam i bardzo się cieszę na ten nowy rozdział w mojej karierze. Miło mi ogłosić, że do mojego zespołu dołącza Wim Fissette. Jak wiecie teraz przygotowuję się do WTA Finals, ale moja perspektywa na karierę jest zawsze długoterminowa, nigdy krótkowzroczna… Wiele razy już wspominałam, że moja kariera to dla mnie maraton, nie sprint i działam, pracuję i podejmuję decyzje właśnie z tym podejściem. Chcę dodać, że cieszę się na współpracę z Wimem. Widzę u niego bardzo dobre podejście, wizję, a dodatkowym atutem jest jego ogromne doświadczenie na najwyższym poziomie w tenisie. Wiadomo, że to zawsze ważne, żeby poznać się lepiej, ale za nami bardzo dobry start relacji, a ja nie mogę się doczekać powrotu do rywalizacji – mówiła Świątek.
Sam Fissette też opublikował oficjalny komunikat. Pisał w nim, że jest podekscytowany perspektywą współpracy z Igą, którą zna od dawna. – Miałem okazję ją poznać w 2018 roku, gdy wygrała swój juniorski Wimbledon, kiedy po tytuł seniorski sięgała moja ówczesna zawodniczka Angelique Kerber. Od tego wieczoru, gdy poznałem Igę, obserwowałem jej rozwój, ale miałem też przyjemność dzielić z nią kort na treningach zawodniczek, z którymi współpracowałem, a często też zacięte mecze. Iga jest wzorem dla wielu zawodniczek […]. Tym bardziej cieszę się na tę współpracę.
Belg zresztą nie skłamał. W ostatnich kilku latach wielokrotnie wypowiadał się na temat Igi i wyłącznie Polkę komplementował. W wywiadzie z końca 2022 roku mówił nawet, że Świątek jest prawdziwym gamechangerem w świecie kobiecego tenisa.
– Sposób, w jaki gra, jak atletyczna jest… W ostatnich dekadach wyszliśmy nieco z generacji zawodniczek, które “grały w szachy”, potem była generacja niezwykle silnych zawodniczek, później generacja niezwykle atletyczna, ale teraz mamy w kobiecym tenisie równocześnie mnóstwo siły, mnóstwo atletyczności, ale też dużo uniwersalności w grze. Czuję, że to wszystko się łączy i jest bliżej męskiego tenisa, niż kilka lat temu. Iga nie ma jeszcze najmocniejszego podania, pewnie to poprawi, ale jest świetna w grze z głębi kortu, gra znakomicie w defensywie, ma ogromne możliwości – mówił Belg.
Teraz sam będzie mógł sprawić, by Polka zrobiła kolejny krok do przodu. Ale jak właściwie znalazł się w miejscu, w którym liderka światowego rankingu postawiła właśnie na niego?
Zaczęło się od Kim
Czy Wim Fissette grał w tenisa? Ano grał, ale jego kariera… No cóż, powiedzmy, że karierę to – na belgijskie standardy – miał David Goffin. Wim coś tam odbijał, za juniora był wyróżniającym się graczem w ojczyźnie, ale przejście do seniorskiego touru zupełnie mu nie wyszło. Najwyżej w karierze doszedł na 1291. miejsce w rankingu ATP, grał wyłącznie niewielkie turnieje, nie zanotował sukcesów. Zrezygnował po dwóch latach takiej przygody.
Dziś chwalić może się co najwyżej tym, że w tym czasie rozegrał mecz – i przegrał – z przyszłym numerem trzy światowego rankingu, Nikołajem Dawydienką. Choć wtedy, gdy rywalizowali ze sobą, Rosjanin znajdował się na 1205. lokacie w światowym zestawieniu.
Co było potem? W sumie… nic. Karierę Wim planował bowiem poza tenisem. – Szczerze to nie do końca wierzyłem w możliwość zostania trenerem na poziomie międzynarodowym, bo nikt w Belgii wcześniej tego nie zrobił. Zastanawiałem się, jak można dostać się do touru. Po studiach zacząłem pracę w normalnej firmie. Trochę trenowałem w lokalnym klubie, “na boku”, żeby zarobić dodatkowe pieniądze. Pracowałem z zawodnikami od bardzo młodych, po naprawdę dobrych juniorów – wspominał.
Odmiana w jego życiu przyszła nieco z przypadku. W jego rodzinnej miejscowości organizowano turniej WTA. Niewielki, ale przyjechało kilka gwiazd, w tym Kim Clijsters. Organizatorzy szukali osób, które mogłyby przez tydzień funkcjonować jako sparingpartnerzy dla zawodniczek. Wim się zgłosił, przydzielono go właśnie do Clijsters i przez cały tydzień odbijał tylko z nią. Zresztą trochę się znali, za czasów juniorskich przez kilka lat trenowali w jednej grupie. Po tamtym turnieju, jak wspominał, wiele się zmieniło.
– Poczułem, że to może być coś dla mnie. Zacząłem rozwijać się jako trener, ukończyłem kilka szkoleń, zaliczyłem międzynarodowe seminaria. Przeczytałem prawdopodobnie wszystkie książki, jakie były dostępne. Chciałem zostać ekspertem, bo wiedziałem, że jeśli chce się coś robić, trzeba to robić na najwyższym poziomie – mówił.
Clijsters niedługo później poprosiła go o zostanie jej sparingpartnerem na stałe. Wim się zgodził, zaczął z nią jeździć po świecie. I tak to trwało do 2007 roku, gdy Kim ogłosiła – w wieku zaledwie 23 lat – zakończenie kariery. Ona przeszła na emeryturę, Wim wrócił do swojego codziennego życia i rozwijał się jako trener. Clijsters musiała to zauważyć, bo gdy po dwóch latach postanowiła wrócić do touru, niespodziewanie wzięła na szkoleniowca właśnie Fissette, który tym samym faktyczną trenerską karierę zaczął od prowadzenia mistrzyni wielkoszlemowej i byłej jedynki światowego rankingu.
Zaczął, dodajmy, z przytupem.
Razem z Kim przygotowywali się do powrotu przez siedem miesięcy. Oboje zgodzili się, że jeśli ma to wypalić, Belgijka musi grać inaczej. – Stworzyliśmy nową, lepszą wersję Kim. To było nieco inne, niż ta jej pierwsza kariera. Chcieliśmy, żeby była agresywna, używała nieco bardziej swojej siły. Nie chcieliśmy, by grała tak defensywnie, jak wcześniej – mówił Fissette. Clijsters nieźle zaprezentowała się już w pierwszych turniejach po powrocie – w Cincinnati (doszła do ćwierćfinału) i w Toronto (1/8 finału). Jednak to w US Open miał się wydarzyć cud.
– Przyszło US Open, jej ulubiony turniej i niezwykle trudna drabinka. Ale tego chciała, gdy wracała – grać i wygrywać z najlepszymi na największych turniejach. Właściwie wypełniła wszystkie cele w tym jednym turnieju. Wyglądała, jakby nigdy nie zakończyła kariery. To było coś fenomenalnego – opowiadał Wim. Jego podopieczna bowiem, w zaledwie trzecim turnieju po powrocie do touru, została mistrzynią wielkoszlemową. Po drodze ograła pięć rozstawionych rywalek, w tym obie siostry Williams i Caroline Wozniacki.
Wim Fissette nagle znalazł się na trenerskim szczycie. Z Kim Clijsters osiągnął go potem jeszcze dwukrotnie – znów na US Open i w Australii. Rozstali się z kolei w sierpniu 2011 roku, nieco ponad pół roku po sukcesie w Melbourne. Do teamu Kim wrócił bowiem Carl Maes, jej były trener, przez co Fissette uznał, że brakuje dla niego miejsca i trudno zaadaptować mu się do nowego podziału obowiązków. Clijsters jednak nadal ceniła Wima, zaoferowała mu nawet ważną rolę w tworzonej przez siebie akademii. Belg zdecydował jednak, że chce skupić się na tym, by prowadzić kolejną tenisistkę z topu.
I… trochę się na tym przejechał. Bo właściwie półtora roku trwało, zanim wrócił do touru. Pracę zaproponowała mu Sabine Lisicki i Niemka raczej tego nie żałowała. Co prawda nie wygrała wraz z Fissette żadnego turnieju, ale dotarła do finału Wimbledonu (w półfinale pokonując zresztą Agnieszkę Radwańską), gdzie ostatecznie uległa Marion Bartoli. I już na zawsze zostało to jej życiowym sukcesem. Chwalić Lisicki mogła się jeszcze jednym: wcześniej, bo w IV rundzie, przerwała serię Sereny Williams, która wygrała wcześniej 34. mecze z rzędu i brakowało jej jednego, by wyrównać rekordowe osiągnięcie swojej siostry, Venus.
Wim Fissette i Sabine Lisicki. Fot. Newspix
Z Lisicki Fissette nie pracował długo, rozstali się jeszcze w tym samym sezonie. Medialne doniesienia mówiły o tym, że Sabine niekoniecznie stosowała się do poleceń szkoleniowca, a w dodatku po sukcesie na Wimbledonie zaczęła pracować znacznie gorzej na treningach. A to nie podobało się Belgowi. Współpraca została więc zakończona, tym razem Fissette szybko znalazł jednak nową podopieczną. Na początku 2014 roku został szkoleniowcem Simony Halep, znajdującej się wtedy jeszcze przed największymi sukcesami.
I od tamtej pory właściwie stale jest już w tourze.
Trener z sukcesami
Znakiem rozpoznawczym Wima Fissette wkrótce stać miało się to, że jego podopieczne niemal z miejsca notują życiowe wyniki. Simona Halep już na Australian Open 2014 doszła do ćwierćfinału – pierwszego w karierze – turnieju Wielkiego Szlema, a potem poprawiła to finałem Roland Garros i półfinałem Wimbledonu. W sierpniu została nową „dwójką” światowego tenisa. Z kolei na koniec tamtego sezonu… rozstała się z trenerem.
– Najlepsze wspomnienie z tej współpracy? Finał Roland Garros – mówił potem Wim. – Kiedy zaczęliśmy pracę, Simona mówiła mi, że trudno jej panować nad emocjami w tak dużych turniejach. To pokonało ją w ćwierćfinale Australian Open. Moim celem było sprawić, by została lepszą zawodniczką, ale przede wszystkim by grała lepiej w najważniejszych momentach. W Paryżu już dużo lepiej kontrolowała presję.
Co ciekawe, Fissette twierdził też, że nie rozmawiał z Simoną o jej doświadczeniach z poprzednimi trenerami, a skupiał się wyłącznie na swojej pracy i zadaniach. Takie podejście miało mu już towarzyszyć. Dziś o swojej filozofii opowiada w trzech punktach. Po pierwsze, pozytywne podejście, ale takie, w którym pojawia się też krytyka złych zagrań i błędów. Po drugie, zrozumienie się, bo każda zawodniczka jest inna i potrzebuje innych bodźców oraz zmian. Po trzecie, zespołowa mentalność, bo tenis – nawet jeśli na korcie jest inaczej – to sport drużynowy, w którym na sukces pracuje cały team ludzi.
U Simony to wszystko dało dobry efekt. A rozstanie? Cóż, przyszło dlatego, że Rumunka chciała pracować z trenerem z ojczyzny. Ale Fissette przez ten jeden sezon po raz kolejny się zareklamował. I wtedy stał się już całkiem rozchwytywanym nazwiskiem w świecie tenisa. Choć mało brakowało, a… skończyłby wówczas karierę szkoleniowca. Uratowała ją w pewnym sensie Wiktoria Azarenka, z którą zaczął pracować w kolejnym roku.
– Wika była dla mnie kimś specjalnym. Zaczęliśmy pracować, gdy moja żona była w ciąży i nie wierzyłem, że dam radę to pogodzić z trenowaniem kogoś na najwyższym poziomie. Gdy jej agent zadzwonił, powiedziałem, że chciałbym ją trenować, ale w tej chwili to nie jest możliwe, bo byłoby to dla mnie zbyt trudne. Od razu powiedzieli mi, że to nie problem i gdy będę musiał być w domu, to mogę tam zostać, ale jeśli będę chciał, to mogę zabierać swoją rodzinę w drogę. Byłem pozytywnie zaskoczony, bo niemal zakończyłem swoją karierę. Wika pokazała mi, że mogę ją kontynuować – wspominał Fissette.
Jego współpraca z Azarenką układała się zresztą bardzo dobrze, choć nie poszły za nią aż tak wybitne wyniki, jak można by tego oczekiwać. Białorusinka napisała co prawda historię i została trzecią zawodniczką, która wygrała tak zwane Sunshine Double (Indian Wells i Miami) w jednym sezonie, ale nie wiodło jej się w turniejach wielkoszlemowych. Być może oboje wygraliby wspólnie więcej, ale w 2016 roku Azarenka zaszła w ciążę. Niemniej Fissette wspominał ten okres na tyle dobrze, że gdy Wika zaproponowała mu powrót do współpracy w 2019 roku, zgodził się.
Po Wiktorii były Petra Kvitova i Sara Errani, ale te współprace trwały kilka tygodni i raczej polegały na przeprowadzeniu pewnego „okresu próbnego” przed decyzją. Później trafiła się Johanna Konta, którą Wim doprowadził do kilku tytułów, półfinału Wimbledonu i czwartego miejsca na świecie. Rozstali się jednak po serii złych wyników w końcówce sezonu. I to wtedy Fissette wreszcie trafił na swoje miejsce.
Pracę zaoferowała mu bowiem Angelique Kerber. Ich współpraca ostatecznie też nie miała trwać długo – nieco ponad rok – ale okazała się idealna na tamten moment. Niemka pod jego przywództwem wygrała bowiem Wimbledon, zdobywając trzeci w karierze tytuł wielkoszlemowy. – To zawsze będzie dla mnie specjalny tytuł, bo to największy ze Szlemów. Każdy zna Wimbledon, nawet jeśli nie wie wiele o tenisie. W Niemczech to też była wielka sprawa – wspominał Fissette.
Potem szło im jednak gorzej, rozstali się, a Wim wkrótce wrócił do pracy z Azarenką. Ta poszła tym razem średnio, do tego dochodziły sprawy prywatne Białorusinki. A przed Fissette nagle otworzyła się ciekawa perspektywa.
– Wiktoria nie wiedziała do końca, gdzie zmierza jej życie i kariera. To była duża niepewność też dla mnie i wtedy skontaktował się ze mną agent Naomi. Odbyliśmy szczerą konwersację z Wiką i zdecydowaliśmy, że lepiej dla mnie byłoby zacząć trenować Naomi. To była niezwykła szansa – pracować z kimś o tak ogromnym potencjale. Po Serenie nie było takiej zawodniczki, to była ogromna okazja – wspominał Belg.
Osakę przejął już w momencie, gdy ta była mistrzynią wielkoszlemową. Doprowadził ją jeszcze do dwóch kolejnych takich tytułów. Co ciekawe, jeden z nich – US Open 2020 – zdobyty zresztą niedługo po zakończeniu współpracy z Wiktorią, Naomi wygrała po finale… z Azarenką. Fissette szybko miał więc okazję w pewnym sensie zmierzyć się z byłą podopieczną. I wygrał ten pojedynek.
Z Naomi triumfował jeszcze w Australian Open 2021. A potem było coraz gorzej, sama Japonka mierzyła się też z wieloma problemami natury psychicznej, a w końcu ogłosiła, że jest w ciąży. Fissette rozstał się więc z nią i znalazł podopieczną w osobie będącej na fali wznoszącej Qinwen Zheng.
I tu dochodzimy do tego, co dla wielu dyskwalifikowało Belga jako potencjalnego kandydata na trenera Igi.
„Krótkodystansowiec”
– Podczas US Open wiedziałem, że miał kontakt z zespołem Osaki. Zaraz po meczu z Sabalenką powiedział mi, że czuje, iż nie ma między nami żadnej chemii. Nigdy wcześniej mi tego nie mówił. Czułam się bardzo dziwnie. Rozmawiałem ze swoim menadżerem. Zapytałem go, czy Wim pójdzie do Osaki. Menadżer powiedział: “Nie, on nie byłby takim typem człowieka”. Ale po tygodniu nagle przekazał, że zamierza pracować z Naomi.
To słowa Qinwen Zheng z rozmowy z portalem tennis.com, któremu opowiadała o rozstaniu z Wimem Fissette. Chinka mówiła jeszcze, że było to dla niej trudne doświadczenie, które skończyło się płaczem. Głównie dlatego, że był to dla niej moment zupełnie niespodziewany, sama określiła zakończenie ich współpracy „nieetycznym”. I zapowiedziała, że nie wybaczy byłemu już trenerowi takiego ruchu. Zresztą w kolejnym sezonie to ona lepiej na tym wyszła – Naomi nie wróciła bowiem po ciąży i powrocie do rywalizacji na swój poziom, a Qinwen została mistrzynią olimpijską.
Cała ta sytuacja wyglądała, oczywiście, inaczej z perspektywy Wima, który jednak nigdy przesadnie dużo o niej nie mówił. Belgijskie media twierdziły jednak, że rozstanie było „standardowe”, a jedyna różnica to ta, że – co rzadko się zdarza – zdecydował o nim trener, a nie zawodniczka. Tak czy siak cała ta sytuacja spowodowała, że zaczęto się przyglądać karierze Belga pod innym kątem: długości jego współprac.
Bo te faktycznie najdłuższe nie były. Wystarczy spojrzeć:
- Kim Clijsters (2009-2011);
- Sabine Lisicki (2013);
- Simona Halep (2014);
- Wiktoria Azarenka (2015-2016);
- Petra Kvitova (2016);
- Sara Errani (2016);
- Johanna Konta (2016-2017);
- Angelique Kerber (2017-2018);
- Wiktoria Azarenka (2018-2020);
- Naomi Osaka (2020-2022);
- Qinwen Zheng (2022-2023);
- Naomi Osaka (2023-2024).
Fissette faktycznie jest więc – jak określił to Marek Furjan w commentary na Kanale Zero – „krótkodystansowcem”. Z drugiej strony jednak: daje wyniki. A to też nie tak, że jego współprace kończyły się problemami. Poza Qinwen, właściwie tylko z Johanną Kontą i (za drugim razem) Naomi Osaką rozstał się przez brak wyników. Z Kim Clijsters, Simoną Halep , pierwszym okresem współpracy z Naomi Osaką czy w obu przypadkach z Wiktorią Azarenką decydowały względy pozasportowe. Z Angelique Kerber faktycznie wyniki poszły w dół, ale nie na tyle, by mówić, że to tylko przez to. A Sara Errani i Petra Kvitova to współprace krótkoterminowe, na „okresie próbnym”, których po prostu nie postanowiono przedłużać.
Czy więc powinniśmy uważać, że to może być problemem Belga we współpracy z Igą? Niekoniecznie. Wydaje się bowiem, ze Fissette ma znacznie więcej zalet niż wad.
Statystyka, różnorodność i efekty
Przede wszystkim nie jest to trener, który przestraszy się statusu Igi. Polka nie szukała szkoleniowca, który miałby przy niej zrobić kolejny krok w karierze, a takiego, który doskonale wie, z czym wiąże się współpraca i rywalizacja na najwyższym poziomie. Fissette prowadził wcześniej pięć zawodniczek, które były liderkami rankingów. Wygrał z nimi sześć tytułów wielkoszlemowych. W dodatku sam mówił kiedyś, że marzył o prowadzeniu Marii Szarapowej lub Sereny Williams.
– Chciałem prowadzić Marię, bo była kimś więcej, niż po prostu świetną tenisistką. Była globalną gwiazdą. Gdy ktoś taki ci zaufa, to oznacza to bardzo wiele. Do tego była niezwykle interesującą zawodniczką. Byłbym niezwykle podekscytowany, mając szanse ją trenować i sprawić, by była jeszcze lepsza. A Serena? To wielka gwiazda, najlepsza zawodniczka w historii. Mam dla niej niezwykle wiele szacunku – opowiadał. Co ciekawe, aż sześć jego zawodniczek pokonało Serenę Williams, gdy siedział w ich boksie. I sam mówił, że to kolejna ze statystyk, które szczególnie sobie ceni.
Wim Fissette nie przestraszy się więc ani trenowania Igi, ani doprowadzenia jej do sukcesów, ani meczów z najlepszymi tenisistkami świata. Jego kolejną wielką zaletą jest to, że podchodzi do każdej tenisistki indywidualnie. Owszem, na ogół trenuje podobne zawodniczki – takie, które potrafią mocno uderzyć, ale mają urozmaiconą, ciekawą grę i są świetnie przygotowane pod kątem fizycznym – ale jednak każda nieco się różni, ma swoje problemy, które Belg potrafi dostrzec i wyeliminować.
W dodatku lubi agresywną grę, taką, jaką prezentowała pod jego przewodnictwem Kim Clijsters, ale też taką, jakiej uczył Qinwen Zheng, która powtarzała, że „trener mówił jej, że nawet gdy myśli, że jest agresywna, wciąż może grać agresywniej”. W dodatku – i tym pewnie kupił wielu fanów Igi – powtarza, że każda tenisistka powinna mieć plan B. I być może już ma taki gotowy dla Świątek. W wywiadzie z Eurosportem twierdził zresztą:
– Każda z moich zawodniczek jest inna. Z każdą musiałem znaleźć inny pomysł na sukces. Myślę więc, że Iga wie, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach i jak przygotowywać się do meczów. Każda tenisistka radzi sobie z emocjami i grą po swojemu. Od moich podopiecznych mogłem się wiele nauczyć, każda miała różne klucze do sukcesów. Liczę, że wykorzystam to już niedługo. […] Iga ma swoje atuty, ale musi też się cały czas rozwijać. Musimy spędzić czas razem i zobaczyć, jak ona czyta grę. Jak się porusza, jak się rozwija. Musimy spędzić czas razem i ustalić pewne cele. Mocno bazuję w swojej pracy na danych. Chcę, aby Iga częściej podchodziła do siatki, aby przejmowała inicjatywę. Myślę, że potrzeba na to kilku miesięcy.
CZYTAJ TEŻ: WYZWANIA DLA NOWEGO TRENERA IGI ŚWIĄTEK. CO TRZEBA ZMIENIĆ W GRZE POLKI?
Zapowiedział też, że chce doprowadzić Polkę do sukcesów wielkoszlemowych poza kortami Rolanda Garrosa, pewnie głównie w Australii, gdzie Iga jeszcze nie wygrała, ale też w Nowym Jorku, w którym jego podopieczne wygrywały trzykrotnie. Zresztą Fissette to w dużej mierze specjalista od kortów twardych, możliwe więc, że jeszcze bardziej rozwinie grę Igi właśnie na nich. Ważne jest też to, o czym wspomniał – jest człowiekiem, który uwielbia statystyki i potrafi na ich podstawie ocenić swoje podopieczne. O Idze pewnie już teraz wie więc bardzo dużo, znacznie więcej, niż mówi zwykły „test oka” sprzed telewizora.
– Zacząłem się interesować statystykami 11 lat temu, gdy właściwie nie mieliśmy niczego. Oglądałem rywali i zaznaczałem kropkami w notatniku, gdzie lądowały ich serwisy i returny. Szybko zorientowałem się, że informacje z jednego meczu nie wystarczą. Byłem niezwykle szczęśliwy, gdy WTA zaczęło zbierać dokładniejsze dane dla trenerów. To wszystko pomaga mi lepiej komunikować się z zawodniczką, bo nie muszę mówić, że „mam przeczucie” czy przekonywać, że powinniśmy pracować nad czymś innym, niż chce ona. Teraz mam statystyki i mogę to udowodnić, a one pomagają mi w rozwoju tenisistki. Gdy mamy 5-6 tygodni treningów, możemy obserwować jak się zmieniają i czy zbliżamy się do celu – mówił przed kilkoma laty.
Tłumaczył też, że chodzi w dużej mierze o wybory: nad czym pracować? Co powinno być obiektem głównego skupienia? Jak zagrać przeciwko danej rywalce? Czy postawić na trening fizyczny, pracę nad serwisem, a może coś jeszcze innego? I tak dalej, i tak dalej. Fissette dlatego jest w stanie planować co do szczegółu pracę z daną zawodniczką, że w statystyki wgłębia się wręcz jak szalony. I, patrząc na jego wyniki, do tej pory to działało. Przynajmniej na krótkim dystansie.
Czy zadziała też w pracy z Igą? Nie wiadomo. Sam Belg mówił jakiś czas temu, że początek każdej kolejnej współpracy to pewien rodzaj hazardu. Nie można być pewnym, że trener dogra się z nową zawodniczką charakterologicznie. Nie da się też wyczuć, czy proponowane przez niego zmiany uda się wprowadzić w życie. To wszystko okazuje się w pierwszych tygodniach, czasem miesiącach treningów. Fissette należy do trenerów otwartych, ale też takich, którzy potrafią – nawet publicznie – skrytykować swoje zawodniczki za błędy. Czy to się Idze spodoba? Trudno orzec. Ale być może stwierdziła, że potrzebuje właśnie takiego szkoleniowca.
Co ważne, Fissette na pewno dostosuje się do Igi. To znaczy nie we wszystkim – wiadomo, że to on powinien mieć decydujące zdanie w kwestiach szkoleniowych – ale pod kątem jej rozwoju. Nie będzie starał się na siłę zmienić jej gry, co najwyżej urozmaicić i wzmocnić to, co Świątek już robi doskonale, być może najlepiej na świecie – czyli między innymi grę z głębi kortu. Sam mówił, że wielu trenerów skupia się na tym, by zniwelować słabe strony swoich podopiecznych, zapominając o tym, że te mocne też wymagają treningów i ciągłego ulepszania. Belg na zawodniczki patrzy całościowo i zawsze stara się sprawić, by stały się lepszymi wersjami samych siebie. W przypadku Igi oznacza to jedno: wygrywać jeszcze więcej, utrzymać status liderki światowego rankingu i zostać jedną z najlepszych tenisistek w dziejach.
I oby tak właśnie zadziałała ta współpraca.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Źródła cytatów: Medium.com, Eurosport, TennisForum, oficjalna strona Wima Fissette, WTA Tennis, TennisNow, Tennis.com, Coach’s Corner, oficjalna strona Australian Open, Tennis Majors, Tennis365, The Hindu, Essentially Sports, media społecznościowe Fissette i jego podopiecznych.