Lechia Gdańsk w wielu dotychczasowych meczach mogła się pocieszać tym, że bardzo długo grała dobrze i miała korzystny wynik, ale te przeklęte ostatnie kwadranse wszystko niweczyły. Trójmiejski beniaminek nie ma sobie równych w statystyce goli traconych w końcowych piętnastu minutach i czasie doliczonym. Z Legią Warszawa jednak nawet takie pocieszenie odpada: nie było czego zbierać.
Legia spotkanie w Gdańsku mogła wygrać jeszcze wyżej i jeszcze pewniej. Tak naprawdę po dziesięciu minutach powinno być po wszystkim, ale Gual i przede wszystkim Morishita zmarnowali świetne sytuacje. Goncalo Feio miał prawo się wściekać, że jego system gry się sprawdza, że drużyna dochodzi do sytuacji, tylko ciągle brakuje wykończenia, nad którym „Wojskowi” nad wyraz intensywnie pracowali podczas przerwy reprezentacyjnej.
Lechia Gdańsk – Legia Warszawa 0:2. Różnica klas
No ale jeśli masz rywala z tak słabą defensywą jak Lechia, to prędzej czy później musi ci coś wpaść, nawet przy kiepsko nastawionych celownikach. I wreszcie wpadło, choć dopiero po zmianie stron. Przy pierwszym golu winy, przynajmniej częściowo, odkupili strzelający Morishita i asystujący Gual. W drugim przypadku dający konkretną zmianę Augustyniak podał do Chodyny, któremu Conrado zbytnio nie przeszkadzał w oddaniu zaskakującego uderzenia w bliższy róg. Sprowadzony z Zagłębia Lubin pomocnik nie jest i nie będzie dryblerem, ma swoje wyraźne ograniczenia, jednak po przejściu na ustawienie z czwórką w obronie wyraźnie odżył i zaczyna dawać konkrety, bo przecież w poprzedniej kolejce asystował w Białymstoku. Dziś i tak będzie odczuwał niedosyt, bo zabrał drugą asystę Gualowi, który przytomnie mu odegrał i należało to precyzyjnie wykończyć.
Feio trochę namieszał w składzie, największym zaskoczeniem było oczywiście wystawienie od początku Wojciecha Urbańskiego. Młodzieżowiec naprawdę dał radę. Odwaga, inicjatywa, dobry pierwszy kontakt z piłką, otwierające podania – to wszystko u niego widzieliśmy. W pewnym momencie Urbański poczuł się już tak pewnie, że próbował efektownie podbić sobie piłkę nad Dominikiem Piłą i kompletnie mu nie wyszło, ale sam fakt, że się na coś takiego zdecydował, pokazuje, że chłopak na pewno nie miał spętanych nóg. Jeśli Michał Probierz chce iść za ciosem przy powołaniach, 19-latek w listopadzie powinien być czujny.
Dla mniej kumatych: mimo wszystko żartujemy.
Coś o Lechii? Nie da się powalczyć z Legią jeśli masz tak nieszczelną defensywę i taki chaos z przodu. Gospodarze trochę popiszczeli pod koniec pierwszej połowy, Kobylak mógł się ładnie rozciągnąć po strzale Wiunnyka, a niedługo po zmianie stron jego czujność bombą z daleka sprawdził jeszcze Żelizko, ale to tyle. W razie potrzeby profesora w obronie grał Kapuadi, dzięki czemu Kobylak nawet nie musiał interweniować. Końcówka była pokazem ofensywnej niemocy beniaminka, który prędzej straciłby trzecią bramkę, niż złapał kontakt.
Feio kupił sobie trochę spokoju, natomiast Szymon Grabowski po kuriozalnym oświadczeniu klubu sprzed paru dni zapewne uważnie śledzi nowości w segmencie dużych walizek.
Lechia po kiepskim starcie trochę się rozpędziła zwycięstwami nad Górnikiem i Radomiakiem, ale ostatnie cztery mecze to powrót do marazmu. Gdyby Weirauch w samej końcówce nie wybronił sam na sam z Łukowskim, nie byłoby nawet tego jednego punktu z Widzewem. Trudno jednak w pierwszej kolejności winić trenera, który na ławce ma jeszcze większą biedę w defensywie niż na boisku, a coraz większe zawirowania wokół klubu muszą wpływać również na postawę drużyny. Z całej trójki ekstraklasowych nowicjuszy, „Biało-Zieloni” mają dziś zdecydowanie najmniej ciekawe perspektywy.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Intensywny dzień Rosołka. Był dziś Xavim, Berbatowem i Rosołkiem w jednym
- Burmistrz Łęcznej chce wpuścić kibiców Wisły. Górnik nie
- „Karierowiczka. Najlepsza specjalistka. Zawładnęła wszystkim”. Historia Darii Abramowicz
- Model zza oceanu robi furorę na piłkarskiej scenie w Europie
Fot. FotoPyK