Reklama

Ravas: Odkąd zostałem tatą, jestem bardziej zrelaksowany [WYWIAD]

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

09 października 2024, 08:24 • 17 min czytania 14 komentarzy

W życiu Henricha Ravasa zaszło na przestrzeni ostatniego roku wiele dużych zmian. Został tatą, odszedł z Widzewa, wyjechał do Stanów. Wreszcie wrócił do Polski i znów mości się wygodnie w Ekstraklasie. Ze Słowakiem spędziliśmy popołudnie w Krakowie, który ma tę przewagę nad Bostonem, że na jego ulicach można spotkać ludzi. Można również zjeść prawdziwe mięso, pójść na rower, spacer. I złapać w życiu odpowiedni balans, który przydaje się także na boisku.

Ravas: Odkąd zostałem tatą, jestem bardziej zrelaksowany [WYWIAD]

Przez dłuższy czas towarzyszy nam Ace – mały kudłaty psiak Ravasów. Zaczepna bestia, której trzeba rzucać piłkę i jakąś szmacianą zabawkę. Często podsuwa się też do głaskania, a gdy cierpi na brak uwagi, poszczekuje. W gruncie rzeczy jest jednak wyjątkowo grzeczny i przyjazny.

Rozumie też po polsku?

Nie, raczej nie… Chociaż jak groźnie krzykniesz albo masz coś smacznego, to działa. Ace, siadaj!

Ace siada, w nagrodę zostaje podrapany za uchem.

Reklama

Ten wyjazd do Stanów był trudny też dla niego. Możesz śmiało napisać, że miał coś na kształt psiej depresji – siedział ciągle pod stołem, nie chciał się ruszać, wychodzić. Ciężko to znosił.

A ty?

Myślę, że trzeba było tam pojechać, to była dobra decyzja – pograłem w Ekstraklasie półtora roku i czułem, że się muszę rozwijać, trzeba było iść krok dalej. Po czasie jednak przestało się to kleić. Pod względem sportowym cała drużyna miała swoje problemy, ale od bramkarza wymagali sporo, bo wcześniej mieli tam po prostu wielu bardzo dobrych golkiperów. Ja przychodziłem pewny siebie, z wiarą w swoje umiejętności, z pewnością w treningu. Myślę, że na początku dobrze trenowałem.

A tu trener bramkarzy postanowił nagle, że trzeba zmienić z 70-80% moich przyzwyczajeń technicznych. No i chciałem, oczywiście, ufałem, że mi to pomoże. Tylko jak miałbym od ręki zmienić coś, co robiłem od kilku lat? Da się, oczywiście, ale to wymaga cierpliwości i czasu, nie można poprawić wszystkiego naraz. Przyznaję, że na boisku nie za bardzo pomagałem drużynie, ale myślę, że to nie tylko ja byłem problemem.

Trener Kevin Hitchcock (trener bramkarzy New England Revolution – przyp.) ma bardzo dobrą opinię.

Tak. Miał też swoją wizję tego, jak powinien wyglądać bramkarz i trenował mnie tak, by ukształtować mnie po swojemu. Treningi były fizycznie i mentalnie wymagające, ale ja lubię pracować. Podobało mi się to, mieliśmy dobre relacje. Miałem do niego zaufanie i wiedziałem, że potrafił w przeszłości wypromować dobrych bramkarzy.

Reklama

Djordje Petrovicia i Matta Turnera, obaj zagrali w Premier League.

Rzecz w tym, że wyniki w lidze nie były zbyt dobre i wszyscy zaczęli się zastanawiać, czyja to wina, choć w pucharze szło nam lepiej. Potem przyszło powołanie do kadry i zdecydowałem się wyjechać, choć w klubie kręcili na to nosem.

Liczyłeś na debiut w kadrze? Przeliczyłeś się.

Ale chciałem tam być, zawsze jestem dumny z powołania. Na zgrupowaniu czułem się dobrze, odżyłem pod tym względem mentalnym i dobre samopoczucie przywiozłem z powrotem do klubu. Wszedłem znowu w treningi, chciałem czerpać radość z gry.

Pierwszy trener Revs zaprosił mnie na rozmowę, ale nie chcę wchodzić w jej szczegóły. Chciałem mu jednak pokazać pozytywną reakcję po tej rozmowie.

Zmienił wtedy bramkarza, dał szansę rezerwowemu.

I przegraliśmy 0:4 z Club America, a potem jeszcze 2:5 w rewanżu. Wróciłem do gry, zagrałem trzy spotkania. A potem podpisali jeszcze nowego bramkarza.

W meczu z Interem Miami miałem już nie grać, ale w tym czasie miała miejsce jeszcze jedna sytuacja. W czwartki zawsze było w ośrodku sushi. Tym razem nic nie zjadłem i to była bardzo dobra decyzja, bo w sobotę paru graczy miało problemy z brzuchem, w tym nasi dwaj bramkarze.

I wiesz co? O trzynastej w sobotę dzwoni do mnie trener i mówi, że ma do mnie zaufanie i że zagram w niedzielę z Interem.

To był twój ostatni mecz dla Revs. Cztery stracone gole, dwa Messiego, jeden Suareza. I później już tylko ławka.

Po meczu już wiedziałem, że nie będę grał. Od tego momentu trener w ogóle ze mną nie rozmawiał, No, powiedział tylko, że pierwsza i druga bramka padły po moim błędzie, że za szybko wyrzuciłem piłkę. Wiedziałem, że jak zostanę w drużynie, to będzie mi bardzo trudno o miejsce na boisku. Chciałbym już zamknąć ten sportowy wątek mojego pobytu w Ameryce. Dało mi to dużo, ale w piłce czasem tak jest, że nie zawsze wszystko idzie tak, jak by się chciało.

To dlaczego Cracovia?

Dobry, stabilny klub w Ekstraklasie. Ośrodek treningowy o wysokiej jakości i ładne miasto, dobre do życia. Blisko rodziny – i mojej, i żony. No i złożyli ofertę. Oczywiście znałem też prezesa i wiedziałem, że w Krakowie czeka na mnie dobra przyszłość, jeśli tylko będę dobrze wyglądał na boisku. Decyzja wynikała z tego, że chciałem grać – to dla mnie w tym momencie najważniejsze, bo tak mogę kontrolować sportową przyszłość.

Usiedliście z żoną, porozmawialiście na ten temat i to wtedy zapadła ostateczna decyzja o powrocie do Polski?

Oczywiście, że rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy o tym, jak dobrze czułem się na Euro ze Słowacją, o tym, że może warto zamieszkać w Krakowie, bo mama Georgii miała problemy ze zdrowiem i to też był jeszcze jeden powód, by wrócić do Europy i być trochę bliżej. Wreszcie wszedłem pewnego dnia do domu i oznajmiłem Georgii i mojej mamie, która przyjechała do Stanów na wakacje, że udało się to wszystko dogadać, że Cracovia jest blisko ustalenia warunków transferowych z Revs. Obie pobladły, bo oznaczało to kolejną rewolucję w naszym życiu. Mama od razu powiedziała, że jakby była moją żoną, to by mnie zabiła (śmiech).

Ale Georgia była wyrozumiała?

Tak, jej też się tam nie podobało i wiedziała, że ze sportowego punktu widzenia powrót będzie dla mnie lepszy.

Poczekaj. Pojechaliście do Stanów Zjednoczonych i podobało wam się tam mniej niż w Polsce? To nie jest taki piękny świat?

Dla mnie nie. Mieszkałem około 45 minut od Bostonu. Gdy były korki, to jechało się tam jeszcze dłużej. A często były korki. W mieście wcześnie wszystko zamykają, a na ulicach nie ma ludzi, jedynie samochody. Trochę inaczej wygląda to tylko wtedy, gdy są jakieś ważniejsze wydarzenia – mecze hokeja czy koszykówki. W dodatku wszystko jest tam drogie, a jakość jedzenia i innych rzeczy jest po prostu gorsza. No i nie było nawet gdzie pójść na spacer, wszędzie trzeba było się dostać samochodem.

Mogliście jeszcze zamieszkać w samym centrum Bostonu.

No, tylko tam już płaci się za wszystko o wiele więcej, mieszkanie byłoby o wiele droższe. W dodatku musiałbym codziennie dojeżdżać na treningi do Foxborough, gdzie był ośrodek i stadion. Mam małe dziecko i wolałem spędzać czas z córką, a nie w samochodzie.

W Krakowie jest, jak rozumiem, dużo lepiej.

Tu łatwiej nam robić to, co chcemy. Jak mam potrzebę, to w promieniu dwudziestu minut rowerem podjadę do warzywniaka, mięsnego, do parku… Tu też czuję się bardziej potrzebny, złapałem kontakt z innymi zawodnikami, z tym też był problem w Stanach.

Ostatnio Imad Rondić mówił mi, że w Widzewie jest tak, że każdy może wyjść z każdym na kawę i w szatni Widzewa mają ze sobą doskonały kontakt. Cracovia działa podobnie?

Wszyscy mają swoje rodziny i jedni trzymają się ze sobą bliżej, a inni dalej, ale pewnie mógłbym zadzwonić i spróbować wyciągnąć kogoś na kawę czy kolację.

To do kogo dzwonimy?

Myślę, że do Micka (van Burena – przyp.). Wiem, że jest teraz sam w domu, bo jego dziewczyna wyjechała do Czech.

Ale moglibyśmy też się umówić na spacer z Patrykiem Sokołowskim. Mają chłopczyka w wieku mojej córki. Albo z Jakubem Jugasem, mają dwie córki, mieszkają blisko. W sumie myślę, że jakbym napisał do większości kolegów z drużyny, to spokojnie moglibyśmy we dwóch wyskoczyć na kolację, jak nie dziś, to jutro. Tu szatnia i klub wyglądają w ogóle trochę inaczej – jesteś częścią drużyny, całego zespołu, razem się trzymamy i walczymy za siebie. Tak to wygląda na treningach i myślę, że na meczach również.

Mick van Buren: Poziom średniego klubu Ekstraklasy jest wyższy niż w Czechach [Kliknij i czytaj wywiad]

W Stanach to tak nie działało, byłeś potrzebny tylko wtedy, gdy mogłeś grać. Nikt nie pytał, co u ciebie. Podam ci przykład – kiedy wyjechałem już do Krakowa, to moja żona została jeszcze za oceanem. Zakładaliśmy, że może tam być jeszcze przez pół roku, ale nagle okazało się, że musi opuścić kraj dziesięć dni po moim wyjeździe. Dowiedzieliśmy się o tym, gdy zostało nam już tylko sześć dni na załatwienie wszystkiego. Myślisz, że ktoś w klubie pomógł?

Myślę, że nie.

Była w Stanach tylko jedna taka osoba, żona trenera bramkarzy – Fiona. Pomogła posprzątać, sprzedać niektóre rzeczy. Ale byłem zły, bo facet z klubu, który zajmował się nami na początku, nie miał zamiaru kiwnąć palcem. Jak tam przyjeżdżaliśmy, to wszystko było na bardzo wysokim poziomie, bardzo się nami zaopiekowali. Top. Jak wyjeżdżaliśmy, to… jakby mój numer nagle został wykasowany ze wszystkich ich telefonów.

Beznadziejnie się zachowali.

To chyba taki mental, że jak możesz coś dla nich zrobić, to jesteś top, ale jak cię nie potrzebują, to ich już nie interesujesz. Czułem, jakby relacje nie miały tam żadnego znaczenia, jakby liczyły się tam głównie pieniądze. Oczywiście nie będę wrzucać do jednego… jak to się mówi?

Worka.

Właśnie. Na pewno nie wszyscy tacy są, ale oni dokładnie tak się zachowywali. Jeszcze nie chcieli mi wypłacić należnych premii, ale nie miałem ochoty się już z nimi przepychać, zrzekłem się tych pieniędzy.

Gdyby teraz zgłosił się ktoś z zagranicy, to zastanowisz się dwa razy?

Mam długoletni kontrakt z Cracovią i czuję się tu naprawdę dobrze. Jak byłem w Widzewie, to Ameryka była dla mnie czymś nowym, nieznanym, piłkarskim wyzwaniem. Chciałem się sprawdzić i myślałem, że Stany mi się naprawdę spodobają.

Tak cię słucham i zastanawiam się, czy ta historia nie pokazała ci, że piłka jest w tym wszystkim mało ważna?

Piłka jest bardzo ważna, to moja praca i pasja. Ale odkąd jestem mężem i ojcem, muszę myśleć jeszcze bardziej o innych. Przed powrotem z Euro zadzwoniłem do trenera Andrzeja Woźniaka (trener bramkarzy Widzewa – przyp.) i poprosiłem go o radę.

Co ci powiedział?

Jak rodzina nie jest zadowolona, to rób tak, żeby była zadowolona.

Wziąłeś to sobie do serca.

Tak, trener Woźniak przekonywał mnie, że nie ma się nad czym zastanawiać.

Zbudowanie rodziny zmienia perspektywę.

W futbolu nadal jestem taki sam i skupiam się tylko na robocie, praca to praca. Chcę być tam najlepszą wersją siebie. Kiedyś wracałem do domu i dalej zastanawiałem, co mogę zrobić, by stać się lepszym zawodnikiem. Piłka wypełniała całe moje życie i żona to rozumiała. Ćwiczenia wieczorem, specjalna regeneracja, indywidualny trening.

Teraz mam w życiu balans, którego wcześniej nie było. Czasem zrobię w domu coś związanego z pracą, ale nie po to do niego wracam. Nauczyłem się tego. Czas po pracy jest dla żony, córki, spaceru z psem. Nie chciałbym takiej sytuacji, w której córka wyfrunie mi z domu za dwadzieścia lat, a ja będę miał poczucie, że mogłem jej zaoferować więcej i mogłem to wszystko poustawiać trochę inaczej.

Odkąd zostałeś tatą, jesteś lepszym facetem?

Nie. Nie wiem. Trochę zmieniło się to, jak postrzegam życie. Bez względu na to, czy miałem dobry, czy zły dzień w pracy – wchodzę do domu i widzę córkę, która codziennie uczy się nowych rzeczy i się do mnie śmieje, jak tylko mnie zobaczy. Albo jak śpi, to zawsze jak tylko mnie usłyszy, budzi się. Na początku z tym spaniem było trochę inaczej, ale ona, jak na malucha, śpi bardzo dobrze. Wiadomo, wcześniej było wstawanie w nocy, karmienie, ale od dłuższego czasu przesypia całą noc od 22:00 do 9:00.

Idealne dziecko!

Jest bardzo spoko! Zawsze mi mówili: – Zobaczysz jak będziesz miał dziecko! Bo mieliśmy psa, kochaliśmy psa, oczywiście, ale dziecko jest jeszcze bardziej twoje. To małe stworzonko, które musisz obronić. Otoczyć opieką, zabrać na spacer, na wycieczkę rowerową, pokazać mu świat.

I to wszystko jest takie… Nie stałem się lepszym gościem, stałem się tatą. I jestem bardziej zrelaksowany, a to pomaga też na boisku.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Henrich Ravas (@hravas47)

Bramkarz nie powinien być trochę szalony?

Musisz te emocje kontrolować. Możesz zaliczyć udaną interwencję, ale za trzydzieści sekund trzeba wykonać kolejną. Albo stracisz bramkę, a za minutę będą mieli kolejną setkę i musisz obronić. Zgadzam się, że bramkarz musi być też trochę szalony, ale musi też utrzymywać emocje na wodzy.

Na stałym poziomie.

Stabilizacja jest bardzo ważna i chciałbym jej teraz zaznać w Krakowie.

Zadzwonił w pewnym momencie telefon od prezesa Dróżdża? W słuchawce: – Heniek, chodź do nas, Stany są przereklamowane?

Nie wiem, co mogę powiedzieć oficjalnie. Rozmowy zaczęły się, gdy przestałem grać w Ameryce.

O pieniądzach i tak mi nie pozwolą w klubie napisać.

Jak odchodziłem z Widzewa, to prezes był jeszcze w Łodzi. Spotkaliśmy się na kolacji jeszcze przed moim wyjazdem. Wiesz, on podpisał ze mną kontrakt, on mnie tam ściągnął, czuł się trochę odpowiedzialny. Jak dostał pracę w Cracovii, to się zrewanżowałem, od razu życzyłem mu powodzenia.

Potem któregoś razu odezwał się do mnie i spytał mnie w żartach, czy nie znam jakiegoś dobrego bramkarza. Odpowiedziałem mu, że jest taki jeden, siedzi właśnie w Stanach i wkrótce może być wolny. To chyba tak się zaczęło. Wiesz, u mnie w klubie trudna sytuacja, Cracovia chętna, by zatrudnić kogoś nowego. Trochę trwały te negocjacyjne przepychanki między klubami, ale w końcu udało się to dopiąć. Temat rozwijał się dosyć długo.

A w międzyczasie te wszystkie perypetie w Stanach. I jeszcze to Euro…

Tak, to była świetna przygoda. Dobrze mi w reprezentacji i jestem dumny z każdego powołania.

Uczysz się w końcu włoskiego?

Już nie.

Mówiłeś kiedyś, że będziesz, dla kontaktu z selekcjonerem Calzoną.

Musiałem zmienić plany, przerzuciłem się na hiszpański. Wiesz, jak to jest w Stanach, tam ten hiszpański wydawał się bardziej potrzebny niż włoski. No i ten hiszpański mi się podoba.

Łatwiejszy.

Łatwiejszy. Jak już się nauczę, to może ten włoski znowu.

Dobra, Euro.

Euro. Na początku wielu krytykowało trenera Calzonę, ale myślę, że na tym Euro jego praca się obroniła. To był bardzo udany turniej, ale i tak cholernie szkoda tego meczu z Anglikami.

No było bardzo blisko, a ludzie lubią sensacje. Wiele osób trzymało za was kciuki.

Bardzo blisko. Dwóch minut brakowało, nie?

Bellingham.

Ale to pokazuje, jak robi się różnicę na najwyższym poziomie. To Anglicy, w składzie mają same gwiazdy. Pozostało powiedzieć sobie, że nic się nie stało. Ja byłem po Euro bardzo zadowolony. Spędziłem miesiąc w doskonałym towarzystwie, z super drużyną, w dodatku myślę, że nasza kadra jest bardzo mocna, bo tworzymy zgraną ekipę. Jedyne co, to oczywiście chciałbym zadebiutować.

Chociaż z jakimś meczu towarzyskim z San Marino.

Był taki temat, ale trener decydował w tamtym czasie, kogo zabierze na Euro. Miał ograniczoną liczbę zmian i nie chciał w przerwie meczu marnować jednej na bramkarza. Rozumiem to.

Trochę się już niecierpliwisz, niepokoisz?

Wiem jaka jest sytuacja, jestem cierpliwy. Nie oczekuję i nie domagam się, ale mam nadzieję

Zawodnikom z pola łatwiej wejść na boisko.

Tak, ostatnio Samuel Kozlovsky grał minutę. W moim wypadku nie ma mowy o takim debiucie.

W ataku zagraj, jesteś wysoki, dasz radę.

Tak, może w końcu trzeba to będzie rozważyć (śmiech).

Trener Calzona ci ufa, trener Porter w Revs nie ufał. A co z trenerem Kroczkiem? Jak się z nim pracuje?

Wydaje mi się, że on jest pewnym zaskoczeniem dla wielu ludzi. Myślę, że to bardzo młody trener, ale i wielki profesjonalista, tak jak zresztą cały sztab Cracovii. I wydaje mi się, że bardzo się cieszy, że dostał swoją szansę i zrobi wszystko, by ją wykorzystać.

Z uwagi na wiek trener Kroczek utrzymuje luźniejsze relacje ze swoimi piłkarzami?

Jak trzeba zluzować, to zluzuje. Moim zdaniem to bardzo ważne, trzeba dobrze czuć ten balans. Tym bardziej że nie przeszkadza mu to w przygotowaniu nas do meczu w sposób bardzo profesjonalny. Lubię rozumieć, po co robimy niektóre rzeczy na treningu, u trenera Kroczka wszystko jest jasne.

W ogóle cały sztab pracuje tu na bardzo wysokim poziomie. Z bramkarzami trenują Maciej Palczewski i Marcin Cabaj – obaj są naprawdę świetni i byli kolejnym powodem, dla którego zdecydowałem się dołączyć do zespołu.

Kto jest najlepszy w drużynie?

O co pytasz?

Kto was ciągnie na boisku? Dobrze gracie.

W tej drużynie jest dużo jakości, wymieniłbym różnych piłkarzy. Benji Kallman, Mick van Buren. Virgil Ghita gra bardzo dobrze i nawet zdobywa ważne bramki. Kamil Glik – sam wiesz. Sokołowski w środku pola, mocne wahadła. Filip Rózga też daje dużo, a jest jeszcze młody…

Myślę, że najważniejsze jest to, że tworzymy dobrą drużynę.

Wymienisz zaraz wszystkich, a tu ani słowa o Ravasie.

A, to ten w bramce. Ma dobrych obrońców.

Dobra, dobra, też musisz robić swoje, skoro jesteście w czołówce.

Tracimy trochę za dużo goli. Taki jest nasz styl i choć często wygląda to bardzo dobrze w ataku, to w obronie bywa ciężko. Wiemy jednak, jakie są nasze zadania indywidualnie i jak mamy grać jako drużyna. Do tego dokładamy trochę tej personalnej jakości, szczęścia, odrobinę młodości.

Ty jesteś młody?

Jak patrzę na zawodników, którzy mają kilkanaście lat, to już się czuję trochę stary, ale nadal jestem ze „środka”. No i najważniejsze, że do bramkarskich złotych lat jeszcze trochę mi brakuje.

A kiedy będziesz spełnionym piłkarzem? Zagrałeś na Messiego, strzelił ci dwa gole, to już ten moment?

Mam nadzieję, że mogę osiągnąć jeszcze więcej.

Ambicja nie jest męcząca?

Jest. Bycie perfekcjonistą i wymaganie od siebie więcej jest trudne.

Minie ci to, jak skończysz karierę?

Myślę, że nie. I tak trochę wyluzowałem, bo żona do tej pory mi wypomina, jak dwa dni przed meczem miała zakaz spania ze mną.

Co?

No tak, dwa dni przed meczem musiałem spać sam, chciałem się skupić, mieć dobry sen i uniknąć rozproszenia.

Teraz jest już „normalnie”?

Oczywiście! (śmiech) W Anglii dopiero uczyłem się profesjonalizmu i zawsze chciałem być przygotowany do meczu w stu procentach. Czułem, że jeśli tak nie będzie, to zagram źle. W pewnym momencie zacząłem jednak dzielić szatnię z półprofesjonalistami, którzy grali mecz w sobotę, a zaraz potem mecz we wtorek. Nie było czasu na to stuprocentowe przygotowanie, ich profesjonalizm wyrażał się w czymś innym.

Pamiętam, że raz dostałam karę, dwa funty, za to, że zjadłem w McDonald’sie. Zamówiłem sobie wrapa bez niczego – poprosiłem o samego kurczaka i sałatę.

Dwa funty?

Dwa funty. Pobyt w Anglii sporo mnie nauczył. Koledzy z drużyny dostawali pieniądze za grę, ale wielu pracowało też poza piłką. Szli do roboty na 7:00, pracowali osiem godzin, a wieczorem grali mecz. Wtedy zrozumiałem, że nie zawsze musisz być przygotowany na sto procent, że to nie o to chodzi. Potrzeba profesjonalnego luzu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Henrich Ravas (@hravas47)


Masz jeszcze jakieś przedmeczowe rytuały?

Nie, chyba nie, zależy o której gramy. Zwykle jednak próbuję sobie zwizualizować mecz, wyobrazić sobie dobry występ, jakieś udane interwencje. No i ostatnio zacząłem używać maści mentolowej.

Smarujesz sobie koszulkę?

Tak, gdy stracę bramkę albo wydarzy się coś ważnego, to pomaga mi się zresetować i skupić na dalszej części meczu.

Działa, czy sobie wmówiłeś, że działa?

To po prostu bodziec, który ma mnie uspokoić. Mówiłem ci, bramkarz musi trzymać emocje na wodzy, utrzymywać ekscytację na stałym poziomie. Bodziec pomaga powrócić do ustawień fabrycznych. W Widzewie tym bodźcem było poprawienie rękawic, teraz to zmieniłem.

Inne zwyczaje?

Mam zdjęcie rodziny na ochraniaczach, zawsze daję im buziaka przed meczem. No i jak tak teraz o tym myślę, to już od dłuższego czasu mam tak, że najpierw zakładam lewy but, lewą rękawicę, lewy ochraniacz. Nie wiem, dlaczego i po co, może mi się to zaraz zmieni.

Podpatrzyłeś takie pierdoły u kogoś? W karierze byłeś blisko kilku wielkich. Treningi u Lamparda, Rooney w szatni Derby…

O no tak, Lampard.

Kawał wspomnienia?

To było dla mnie coś wielkiego, ale wiesz, to żaden sukces. Napisz lepiej, że obroniłem rzut karny Bernardeschiego (śmiech). Jeśli chodzi o Lamparda – słuchałem go kiedyś w podcaście High Performance. Kolejny pokaz profesjonalizmu. Nie był zadowolony z tego, że wiele wygrał, mówił raczej, że mógł więcej. Zwycięstwa dawały im radość i satysfakcję, poświętowali przez ten jeden wieczór, może nawet trochę popili, ale na drugi dzień zaczynał się dla nich już nowy sezon, nowa robota. Fajnie byłoby coś takiego wygrać, ale to nie będzie totalne spełnienie.

Wkopię cię i rzucę ten temat. Mistrzostwo Polski.

Nie, nie będę nic mówił. Za pięć lat, za dziesięć – nie ma znaczenia, kiedy mi się coś takiego przytrafi. Jak się uda, to w porządku.

Nie potrzebujesz takiego sukcesu?

Nie potrzebuję, ale chciałoby się. Wykonywałem w swojej karierze kroki wstecz, więc wiem, że nie można czegoś takiego sobie zaplanować. Ja mogę patrzeć na to, co mi się do tej pory udało. Jeśli spojrzę na kariery chłopaków, z którymi grałem za dzieciaka na Słowacji, to na pewno poszło mi nieźle. Jeszcze kilka lat temu nie marzyłem po powołaniu do kadry, teraz mam nadzieję na debiut, bo w kadrze już jestem. Byłem na Euro, pojechałem do Ameryki.

Piłkarskie życie jest krótkie.

Jest, dlatego chcę z niego dużo wyciągnąć, żeby potem nie żałować.

Tak jak z tym czasem dla córki.

Dokładnie tak. Wiesz, jak byłem młodszy, to rzadko widywałem tatę, bo bardzo dużo pracował. Niewiele było tego jakościowego wspólnego czasu. Za mało. Chciałbym, żeby w życiu mojej córki taty było jak najwięcej.

Jak już będzie starsza, to będzie oczywiście trochę inaczej. Potem daje się trochę wolności i stoisz trochę na uboczu, ale nie ma się co oszukiwać – ona przez całe życie będzie mnie potrzebować, liczyć na mnie. Za wiele lat nie będzie pamiętała tego wspólnego czasu, który spędzamy ze sobą teraz, ale i tak chcę jej dawać jak najwięcej.

A wszystko wokół też robisz dla niej?

Raczej dla siebie i swojej rodziny. Ale im lepiej mi idzie w innych dziedzinach życia, tym lepiej dla niej. Będzie jej po prostu łatwiej.

ROZMAWIAŁ ANTONI FIGLEWICZ

***

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Ekstraklasa

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Komentarze

14 komentarzy

Loading...