Trzeba uczciwie przyznać, że nie zaserwowali nam dzisiaj zbyt pasjonująco widowiska zawodnicy Lechii Gdańsk i Widzewa Łódź. I czepiać się za to będziemy przede wszystkim gości. Łodzianie przespali bowiem znaczną część spotkania i ocknęli się tak naprawdę dopiero po zejściu do szatni na przerwę z wynikiem 0:1. Dodatkowo ocucił ich zresztą wówczas Daniel Myśliwiec, który był tak zniesmaczony senną postawą swojej ekipy, że aż dokonał trzech zmian między połowami. Ta terapia szokowa przyniosła pewne efekty – Widzew zdominował beniaminka, wyrównał i był bliski zdobycia bramki na wagę zwycięstwa. Ale trzech punktów ostatecznie nie wywalczył.
Ospały Widzew
Kiedy już się wydawało, że Lechia Gdańsk zaczyna pomału wychodzić w tym sezonie na prostą – świadczyły o tym dwa zwycięstwa z rzędu w Ekstraklasie i zacięte, choć ostatecznie przegrane 2:3 starcie z Jagiellonią Białystok – to we wtorek na głowy biało-zielonych spadł kolejny kubeł zimnej wody. Gdańszczanie skompromitowali się bowiem w pucharowym starciu z Pogonią Grodzisk Mazowiecki, polegli po serii rzutów karnych i ponownie znaleźli się w sytuacji, w której trzeba pracować na odbudowanie pewności siebie i odzyskanie zaufania kibiców. Krótko mówiąc, zamiast się rozpędzić, raz jeszcze znaleźli się w poważnych tarapatach.
No i wyglądało na to, że dzisiejsze spotkanie z Widzewem także zacznie się dla nich jak najgorzej, bo krótko po rozpoczęciu gry sędzia Szymon Marciniak miał wszelkie powody, by podyktować dla łodzian rzut karny za faul Conrado na Franie Alvarezie. Gwizdek arbitra milczał jednak w tej sytuacji jak zaklęty, a Marciniak zasygnalizował dodatkowo wymownym gestem, by Alvarez podniósł się z murawy. Upiekło się zatem gospodarzom, podobnie zresztą jak kilka chwil później, gdy doskonałą okazję do wyprowadzenia Widzewa na 1:0 koncertowo spartolił Imad Rondić. Na tym jednak problemy Lechii w pierwszej połowie dobiegły końca. Podopieczni Szymona Grabowskiego zdołali się otrząsnąć i, po kilkunastu minutach kłopotów, odepchnęli przyjezdnych spod własnej szesnastki.
Mało tego – sami zaczęli się Widzewowi odgryzać.
Wystarczy przypomnieć sytuację z udziałem Kacpra Sezonienki, który bez skrupułów odebrał piłkę Juanowi Ibizie pod polem karnym gości i kilka sekund później znajdował się już w znakomitej sytuacji strzeleckiej. Zabrakło jednak precyzji w wykończeniu. Jak zwykle w przypadku tego piłkarza.
Postawa wspomnianego Ibizy była zresztą dla łodzian symboliczna. Owszem, ekipa Daniela Myśliwca nieźle weszła w mecz, ale później ewidentnie wytraciła impet. Widzewiacy sprawiali wrażenie ospałych, zdekoncentrowanych, wyprutych z energii. Rozmemłanych. Rafał Gikiewicz w przerwie określił postawę swoich kolegów z pola „lizaniem się po ptakach”. I rzeczywiście, Widzew miał Lechię zdominowaną, ale jej po prostu odpuścił, jak gdyby oczekując, że mecz sam się wygra.
Lechia znów wypuszcza przewagę
Lechiści skrzętnie wykorzystali niemrawą postawę swoich oponentów. Przejęli inicjatywę i jeszcze przed przerwą wyszli na prowadzenie. Okoliczności gola na 1:0 to był już zresztą szczyt dziadostwa w poczynaniach łodzian. No bo tak – najpierw Fran Alvarez w przypływie totalnej bezmyślności zbagatelizował łatwą do uspokojenia sytuację we własnym polu karnym i w efekcie sfaulował Bogdana Wiunnyka, a potem wspomniany wcześniej Gikiewicz, jakkolwiek by to nie zabrzmiało… puścił farfocla z rzutu karnego. Rzadka to sytuacja, gdy czepiamy się bramkarza za nieobronioną jedenastkę, ale tutaj „Giki” naprawdę mógł zrobić coś więcej.
Rafał Gikiewicz miał piłkę na rękach, ale ostatecznie Rifet Kapić daje Lechii prowadzenie z rzutu karnego!⚽
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrTue pic.twitter.com/OMR7IM6pWs
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) September 27, 2024
Widać było zresztą, że sam trener Myśliwiec jest mocno zdegustowany postawą swoich zawodników. Stąd aż trzy zmiany w przerwie. Już po 45 minutach z boiska przepędzeni zostali Cybulski, Krajewski oraz Gong. Inna rzecz, że sama obecność tego ostatniego w wyjściowej jedenastce Widzewa coraz mocniej nas zaskakuje. Istnieje coraz mniejsza szansa, że Gong jednak nam wszystkim udowodni, iż potrafi coś więcej poza szybkim bieganiem. Na przykład – grać w piłkę.
Tak czy owak – mocna reakcja trenera przyniosła efekty, a Lechia po raz kolejny potwierdziła reputację zespołu, który może i umie wyjść na prowadzenie, ale nie jest w stanie utrzymać odpowiedniego poziomu na dystansie całego spotkania. Druga odsłona meczu została już bowiem w całości zdominowana przez zespół Widzewa. Nie mówimy tu może o strzeleckiej nawałnicy pod bramką gospodarzy, ten mecz stał na zbyt niskim poziomie, by do czegoś takiego doszło, ale i tak cały czas pachniało golem wyrównującym. No i w 74. minucie przyjezdni doczekali się trafienia na 1:1, zresztą również z rzutu karnego, zamienionego na gola przez Rondicia.
Widzew wyrównuje!👊 Imad Rondić najpierw wywalczył rzut karny, a następnie pewnie go wykorzystał!👌
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/4t3zCljmKO
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) September 27, 2024
W samej końcówce goście mieli jeszcze wymarzoną szansę do dobicia gdańszczan, lecz Łukowski sknocił sytuację sam na sam z Weirauchem po fenomenalnym dograniu od Huberta Sobola. Widzew może mieć jednak pretensje tylko do siebie, że nie zdążył dziś gospodarzy wykończyć. Takie są skutki, gdy przesypia się lwią część pierwszej połowy. Po prostu zbyt długo łodzianie lizali się dziś po ptakach. W efekcie Lechia zdołała obronić przynajmniej punkt.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Przyjemnie być piłkarzem Lecha. Mało meczów, dobra kasa, a do porażek wszyscy przyzwyczajeni
- Beniaminkowie Ekstraklasy wreszcie dają nadzieję, że żaden z nich nie spadnie
- Trela: Plusy wąskiej kadry. Czy Pogoń Szczecin brak transferów przekuje w atut?
fot. NewsPix.pl