Reklama

Trela: Górnik bardziej Urbana. Ale skala rewolucji zbyt duża, by przejść bez echa

Michał Trela

Autor:Michał Trela

14 września 2024, 10:37 • 9 min czytania 9 komentarzy

Co rok, ta sama historia. Chwalony za rundę wiosenną zespół Górnika Zabrze w lecie przestał istnieć. Nawet jeśli tym razem zmiany wyglądały na przemyślane i dostosowane do futbolu jego trenera, było ich na tyle dużo, że problemów nie udało się uniknąć. Od początku pracy Jana Urbana do dzisiaj przetrwali w szatni tylko Erik Janża i Lukas Podolski.

Trela: Górnik bardziej Urbana. Ale skala rewolucji zbyt duża, by przejść bez echa

Kiedy z końcem kwietnia Górnik ograł ŁKS, zwyciężając po raz czwarty z rzędu, na cztery kolejki przed metą na horyzoncie zaczęło majaczyć 15. mistrzostwo Polski. Zabrzanie na dystansie kilku miesięcy byli najlepszym zespołem w Polsce. Jagiellonii nie wyprzedzali tylko dlatego, że fatalnie wyglądali na starcie rozgrywek. Dlatego by faktycznie sięgnąć po tytuł, potrzebowali kontynuacji znakomitej serii, na co szanse były tylko iluzoryczne. Ale już europejskie puchary były jak najbardziej w zasięgu. Wszak Górnik po tamtej wygranej zajmował miejsce na podium, mając za plecami… Śląsk Wrocław.

Choć od tamtych wydarzeń nie minęło nawet pięć miesięcy, w klubie jest już tylko jeden strzelec gola z tamtego meczu z łodzianami – Kamil Lukoszek. Szymon Czyż ciężko kontuzjowany tydzień później wrócił z wypożyczenia do Rakowa Częstochowa. Lawrence Ennali wyjechał do Stanów Zjednoczonych, Filipe Nascimento zaś do Afryki. Z podstawowej jedenastki 140 dni później zniknęli też bramkarz Daniel Bielica, prawy obrońca Boris Sekulić, rozgrywający Dani Pacheco i fałszywy napastnik Adrian Kapralik. Nie ma również Soichiro Kozukiego i Sebastiana Musiolika, którzy weszli z ławki. Ponad połowa piłkarzy, z których skorzystał wtedy Jan Urban, w lecie z różnych przyczyn opuściła Zabrze.

Górnik do tego typu rewolucji kadrowych przywykł. Nawet sam Jan Urban, gdy co wiosnę zbiera pochwały za udaną rundę, od razu odżegnuje się od nich, wskazując na trudności, których spodziewa się latem. Bartosch Gaul podczas krótkiego pobytu na Śląsku miał podobnie. W miarę konkurencyjny skład udawało się w Zabrzu w ostatnich latach kompletować dopiero w okolicach wrześniowej przerwy na kadrę. To wtedy, nie licząc ostatniego sezonu Marcina Brosza, gdy akurat było odwrotnie, zaczynało się dla Górnika prawdziwe rywalizowanie w Ekstraklasie. A później trwało liczenie punktów straconych w tym okresie i zastanawianie się, co byłoby możliwe, gdyby Górnik tym razem był gotowy na pierwszą kolejkę.

Sensowni następcy

Minionego okna transferowego nie można jednak do końca wrzucić do worka z poprzednimi. Równolegle z żegnaniem ważnych postaci, witano w Zabrzu nowe. Potencjalnie nie mniej ciekawe. Atak z Luką Zahoviciem, Aleksandrem Buksą i Sinanem Bakisem, który zadebiutował w Lublinie, zdaje się oferować trenerowi więcej możliwości niż zeszłoroczny zestaw z Musiolikiem i Piotrem Krawczykiem (który notabene też odszedł). Manu Sanchez, ze swymi ofensywnymi zapędami, nie wydaje się gorszą opcją na prawą obronę niż Sekulić. Josema daje w budowaniu akcji więcej, niż którykolwiek ze stoperów, którzy już w Zabrzu grali. Przebłyski możliwości pokazali już też Taofeek Ismaheel czy Lukas Ambros. Michał Szromnik wraz z Filipem Majchrowiczem, który przyszedł z Radomiaka, pozwalają na razie specjalnie nie tęsknić za Bielicą. Górnik ma skład nowy, ale na papierze niekoniecznie słabszy.

Reklama

To może zresztą być część problemu zabrzan na początku tego sezonu. Tym razem główną myślą przyświecającą przy transferach w letnim oknie transferowym nie było już, jak w poprzednich latach, sklejanie czego się da, zanim do końca się rozleci. Tym razem widać zamysł rozwinięcia drużyny. Postawienia kroku do przodu. W minionym sezonie można było odnieść wrażenie, że Urban z dość dużym dystansem przyjmuje komplementy, jakie zbierał za dobre wyniki. Pokazał się wówczas jako pozytywnie rozumiany pragmatyk. Widząc atuty zawodników, których ostatecznie dostał do dyspozycji, schował w kieszeń trenerskie ideały i dostosował się do drużyny. Choć zwykle zespoły Urbana, także Górnik z jego pierwszego okresu pracy w Zabrzu, nie miały problemów z piłką przy nodze, tym razem powstał taki, który karmił się przestrzenią. Nastawiony na kontrataki, wykorzystanie szybkości graczy z przodu, ale bezradny, gdy trzeba samemu tkać akcje. To dlatego zresztą w dużej mierze poległ na finiszu poprzedniego sezonu. Gdy zaczął być traktowany jako zespół z czołówki, gdy trzeba było nagle przełamać głęboki opór Cracovii, Stali Mielec czy Puszczy Niepołomice, zdobył na nich ledwie dwa punkty.

Wykorzystując spokojniejszą niż zwykle sytuację w klubie i wokół niego, spróbowali w Zabrzu zbudować zespół, pod którym trener Urban bardziej mógłby się podpisać. Pojawili się zawodnicy mniej grający szybkością i ciągiem na bramkę, a bardziej dążący do wymieniania piłki i gry kombinacyjnej. Zabrzanie zebrali tego zresztą dość wczesne owoce, jakimi były totalna dominacja w meczu z Pogonią Szczecin, czy druga połowa w Radomiu, której zeszłoroczny Górnik na pewno by nie wygrał. Goniąc wynik, przeciwko głęboko ustawionym gospodarzom, zabrzanie byli w stanie zdominować ich pozycyjnie, odbierać im piłkę wysoko i wielopodaniowymi akcjami rozerwać ich obronę. Siedem punktów z dwunastu możliwych sugerowało, że zabrzanie utrzymali poziom z wiosny. Ale tylko pod względem wyników. Sposób, w jaki zostały osiągnięte, był zdecydowanie inny.

Drużyna szanująca piłkę

Widać to zresztą po statystykach, którymi zwykle próbuje się opisać tzw. kulturę gry. Pod względem posiadania piłki – 58% – Górnik ustępuje w tym sezonie tylko Jagiellonii Białystok. Jego mecze są najpłynniejsze, z efektywnym czasem gry powyżej 56 minut. Zabrzanie wymieniają najwięcej podań, z najwyższą celnością (86%). Tylko w Jagiellonii bramkarz podaje na krótsze dystanse. Ze wszech miar wyglądają więc na zespół, który stara się szanować piłkę. Sielanka kończy się jednak, gdy spojrzeć, na co ta gra podaniami się przekłada. Jeśli przenieść te statystyki w okolice bramki rywala, Górnik przestaje dominować i wygląda już tylko jak średniak. Liczbą podań wymienianych w polu karnym przeciwnika ustępuje Puszczy Niepołomice czy GKS-owi Katowice. Pod względem udanych zagrań w tercję obronną rywala plasuje się w najgorszej czwórce ligi. Jeśli chodzi o rajdy wprowadzające piłkę w okolice bramki przeciwnika, znów środek stawki. Podobnie jak w przypadku liczby strzałów czy jakości kreowanych sytuacji. Górnik nie jest pod tym względem tragiczny, ale niewątpliwie ma problemy z przekuwaniem posiadania w konkrety.

To jednak niekoniecznie musi być jeszcze powód do załamywania rąk. Urban udowodnił już nie raz, że nawet przeciętnych piłkarzy potrafi nauczyć całkiem zgrabnego grania w piłkę. A że tym razem ma z kogo lepić, można się spodziewać, że raczej prędzej niż później na mecze Górnika znów będzie się tydzień w tydzień patrzeć z przyjemnością. Większe wątpliwości budzi jednak, jak z obecnym zestawem personalnym doświadczony trener rozwiąże kwestię bronienia, gry bez piłki. To w tym aspekcie Górnik ma największe braki.

Przykład idzie oczywiście z samej góry, od Lukasa Podolskiego, wciąż bardzo dobrego z piłką, ale coraz mniej przydatnego, gdy Górnik jej nie ma. Ale problem dotyczy nie tylko jego. Ani Luka Zahović nie jest tytanem pracy w pressingu, ani w środku pola nie ma Górnik pracowitej mróweczki odbierającej kolejnych piłek. Boki obrony są nastawione zdecydowanie ofensywnie, a Josema sprawia wrażenie stopera, który lepiej atakuje niż broni. Tylko nieliczni zawodnicy z jedenastki naprawdę dobrze czują się w bronieniu. Napastnikowi Aleksandrowi Buksie wytyka się, że nie strzelił jeszcze gola, ale po prawdzie to, że akurat on ciągle wywiera presję na obrońcach rywala i haruje na połowie rywala, bardzo się Górnikowi przydaje i wyróżnia go na tle drużyny. Raczej nie przez przypadek najlepsze mecze w tym sezonie zabrzanie rozegrali z Buksą w jedenastce.

Reklama

Zespół, który odpoczywa po stracie

Najlepsze drużyny nastawione na grę pozycyjną, długie posiadanie piłki, potrafią połączyć staranne rozgrywanie z bardzo szybkim odzyskiwaniem piłki. Zabrzanie są tego bardzo odlegli. Ich linia obrony ustawia się najniżej w lidze, co wpływa na duże przestrzenie między formacjami. Jeśli chodzi o zakładanie pressingu, Górnik jest jedną z najbierniejszych drużyn w stawce. Pod względem prób odbioru na połowie rywala ustępuje nawet Puszczy Niepołomice. Powstaje w ten sposób obraz drużyny, która nie lubi sobie brudzić rąk pracą bez piłki. Kiedy ma rozgrywać, robi to. Kiedy jednak trzeba doskoczyć, popracować w odbiorze, przeciąć linię podania, zmusić rywala do błędu, zbyt często jej piłkarze się wyłączają. Odpoczywają. Czekają z pełnym zaangażowaniem w grę do momentu, gdy znów będą mieli piłkę. A w ten sposób, nie górując nad większością rywali indywidualnymi umiejętnościami, Górnik będzie często wpadał w tarapaty.

Na domiar złego dochodzi jeszcze bardzo słabe bronienie stałych fragmentów gry. Zabrzanie stracili w ten sposób najwięcej goli w lidze. Zaskakiwani byli już zarówno po rzutach rożnych, jak i wrzutach z autu. Pod względem okazji, do jakich rywale dochodzą z otwartej gry, Górnik wypada nie najgorzej, ale stałe fragmenty psują obraz defensywy. Było to widać szczególnie w meczu z Puszczą Niepołomice, w którym Górnik piłkarsko wyglądał lepiej, ale na końcu nie miało to żadnego znaczenia, bo gdyby Patryk Kieliś trafił w końcówce do pustej bramki, a nie w słupek, zabrzanie i tam by przegrali. 12 straconych goli to wynik przebijany tylko przez Lechię i Radomiak, zdecydowanie najgorsze obrony początku sezonu. Drużynie Urbana brakuje utrzymania równego, dobrego poziomu. Udana druga połowa w Radomiu nastąpiła po kompletnie zepsutej pierwszej. Przeciwko Lechii Górnik bohatersko walczył z problemami, które sam stworzył przed przerwą. W meczu z Cracovią, gdy zabrzanie do przerwy prowadzili, na drugą połowę jakby w ogóle nie wyszli z szatni. Właściwie chyba tylko przeciwko Pogoni Górnik konsekwentnie robił przez 90 minut to, co założył, cierpliwie czekając, aż dominacja przyniesie w końcu efekt.

Futbol na tak

Obserwując poczynania tej drużyny na początku sezonu, można mieć skojarzenia z pierwszym rokiem pracy Urbana w Zabrzu. Udało mu się wówczas skończyć ligę na ósmym miejscu, co wówczas powszechnie uznawano za przyzwoity wynik. Zwracał jednak wówczas uwagę osobliwy bilans bramkowy 55-55. Sto dziesięć bramek (średnio 3,23 na mecz), jakie padło w spotkaniach z udziałem zabrzan, potwierdziło łatkę tego trenera jako miłośnika radosnej, ofensywnej piłki. W zeszłym sezonie natomiast Górnik zachował czyste konto w 10 z 34 meczów, a trudny początkowy okres przetrwał głównie dzięki szczelnej defensywie (bilans bramkowy po pierwszych pięciu kolejkach: 2-5).

Skala zmian, do jakich doszło przy Roosevelta w lecie, jest nieporównywalna z jakimkolwiek innym klubem ligi: nie dość, że wymieniła się większość składu, to jeszcze, przy zachowaniu tego samego trenera, zbudowano go do zupełnie innego pomysłu na futbol. Według transfermarkt.de średni czas pobytu piłkarza Górnika w klubie wynosi aktualnie 396 dni, czyli trzynaście miesięcy i tylko w dwóch klubach ligi jest niższy. Ale to i tak wynik zawyżany znacząco przez Erika Janżę i Lukasa Podolskiego. Z szatni, którą zastał Jan Urban, obejmując pracę w Górniku przed trzema laty, zostali już tylko oni. A przy tej skali zmian, nawet sensownych, w Zabrzu znów zrobili to, co uniemożliwiało im w poprzednich sezonach ukończenie ligi w ścisłej czołówce: zapomnieli, że punkty zdobywane w lipcu, sierpniu i wrześniu ważą tyle samo, ile w marcu, kwietniu i maju. Tych, które na własne życzenie potracili w ostatnich tygodniach, nikt im już nie odda.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

9 komentarzy

Loading...