Reklama

Fantazja kontra wyrachowanie. Tottenham chce, Arsenal – potrafi

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

13 września 2024, 14:08 • 7 min czytania 2 komentarze

Dla Tottenhamu to batalia o prestiż – zawsze miło jest zostać królem dzielnicy. Dla Arsenalu derby północnego Londynu są czymś zupełnie innym – meczem, w którym trzeba zdobyć kolejne trzy punkty, by znów walczyć o mistrzostwo. Choć na mapie oba kluby są bardzo blisko, w hierarchii Premier League w ostatnich latach dzieli je duży dystans. Kanonierzy stali się głównym rywalem Manchesteru City w walce o tytuł, Spurs zaś drużyną, która chciałaby nawiązać do najlepszych momentów pod wodzą Mauricio Pochettino. Na razie bezskutecznie.

Fantazja kontra wyrachowanie. Tottenham chce, Arsenal – potrafi

Przyjście Ange’a Postecoglou do Tottenhamu było mocnym powiewem świeżości. Menedżer porwał dziennikarzy i kibiców swoim urokiem osobistym, a jego ulubione słówko, „mate”, uczyniło go dobrym kumplem angielskiej piłki. W świecie blichtru Premier League normalność Postecoglou nie mogła nas nie urzec.

Być może dlatego na moment zapomnieliśmy o najważniejszym – wynikach. A przegranie z Aston Villą batalii o wejście do czwórki i zagwarantowanie sobie miejsca w tym sezonie Champions League to porażka londyńskiego giganta.
Mikel Arteta mógłby dziś śmiało powiedzieć do Postecoglou: „Wracam stamtąd, gdzie ty dopiero zmierzasz”. I nie byłoby w tym cienia buty.

Hiszpan przedłużył właśnie kontrakt z Arsenalem o kolejne trzy lata. To efekt jego świetnej pracy z zespołem od 2019 roku. Klub ani myślał czekać, przeciągać negocjacji. Obecna umowa menedżera wygasała za 12 miesięcy, ale już teraz pojawiła się potrzeba zapewnienia ciągłości współpracy, a slogan „zaufaj procesowi” wciąż jest na The Emirates aktualny.

Arsenal inspiracją dla Spurs

Arteta uczynił z Arsenalu drużynę, która ma własny styl, dokładnie wiemy, czego się po niej spodziewać. I choć taką samą wiedzę posiedli rywale, to jednak w Premier League The Gunners stali się dla większości z nich ekipą poza zasięgiem.

Reklama

Hiszpan zbudował zespół stabilny w defensywie, niezwykle kreatywny w drugiej linii, grający pressingiem, rozumiejący nowoczesny futbol. Dla byłego pomocnika Arsenalu to pierwsza poważna, samodzielna praca i dość szybko przyniosła efekty. Boiskową inteligencję udało mu się przenieść na zarządzanie zespołem.

Droga jaką przeszedł Arsenal pod wodzą Artety może i powinna być inspiracją dla rywala zza miedzy. Przecież pierwszy etap pracy hiszpańskiego menedżera nie był pokazem fajerwerków. Potrzebna była cierpliwość, by na koniec przyszła nagroda. Czasy gdy Kanonierzy zajmowali ósme miejsce w tabeli i nie potrafili się zakwalifikować do europejskich pucharach wydają się prehistorią, ale wcale nie są tak odległe. Arteta odbudował pozycję klubu nie tylko w Anglii, ale również przywrócił go na salony, awansując do Ligi Mistrzów po kilkuletniej niemocy.

Ta okazała się dla The Gunners trudnym wyzwaniem, jednak najistotniejsze z perspektywy szefów było to, że drużyna znów może rywalizować z najlepszymi. Obecny sezon Champions League Arsenal zacznie od trudnego testu – z Atalantą, która sensacyjnie sięgnęła po Ligę Europy, pokonując m.in. Liverpool czy rozbijając Bayer Leverkusen. Ale priorytet Artety to wciąż liga i wszystko podporządkowane jest zdetronizowaniu City. Dlatego mecz z Tottenhamem jest w tej chwili najważniejszy.

Derby na dwóch biegunach

Hiszpan zbudował zespół, któremu właściwie obojętne jest gdzie gra – Arsenal osiąga znakomite wyniki na wyjazdach, a w całym 2024 roku z delegacji przywiózł dziewięć zwycięstw, zaledwie raz tracąc punkty. Pokonanie jedenastki Artety jest zatem olbrzymim wyzwaniem dla gospodarzy.

Tottenham średnio dźwiga ciężar derbów. Od początku ubiegłego sezonu Spurs tylko cztery razy zdobyli komplet punktów, dla porównania ich niedzielny rywal – zdobył w tym okresie aż 24 punkty i rządzi w stolicy razem z Chelsea.

Jedno jest pewne – Tottenham nie pokona Arsenalu jeśli będzie tak nieskuteczny jak od początku sezonu. To najczęstszy powód narzekań Postecoglou. Jego zespół nie ma problemów ze stwarzaniem sobie sytuacji, kłopoty zaczynają się przy wykończeniu.

Reklama

Sytuację miał rozwiązać transfer Dominika Solanke z Bournemouth. Zapłacono za niego rekordową, jak na warunki Tottenhamu, kwotę 65 mln funtów, ale rozgrywki zaczął od urazu. Jednak piłkarz, który w poprzednim sezonie strzelił 19 goli w lidze powinien być istotnym wzmocnieniem, szczególnie przy tak kreatywnych kolegach jak Heung-min Son czy James Maddison.

Mocne strony Arsenalu doskonale znamy. To przede wszystkim przebojowość Bukayo Saki, który niezwykle dojrzał za kadencji Artety, inteligencja i kreatywność Martina Odegaarda (jego występ stoi pod znakiem zapytania z powodu kontuzji przywiezionej z kadry), szybkość i drybling Gabriela Martinellego czy coraz zimniejsza krew Kaia Havertza pod bramką.

Arsenal od pasa w górę to naprawdę świetny zespół, na dodatek wzmocniony teraz doświadczonym Raheemem Sterlingiem. Odrzucony przez Chelsea doświadczony gracz miał okazję pracować z Artetą, gdy ten był jeszcze asystentem Pepa Guardioli w Manchesterze City.

Największym osłabieniem gości będzie brak Declana Rice’a, który pauzuje po czerwonej kartce jaką obejrzał w starciu z Brighton.

The Gunners dużo tracą bez pomocnika. Dziś Rice i Rodri z City to dwa największe potwory środka pola w całej lidze. Przede wszystkim zespół Artety traci z Rice’em w składzie 30 procent bramek mniej niż bez niego…

Zła krew Grealisha i Rice’a. Irlandia ma z Anglią trudną relację

Tęsknota za Kane’em

Rywalizacja Tottenhamu z Arsenalem to wspaniały festiwal emocji, pięknych goli i starć, które przeszły do historii angielskiego futbolu.

Choćby ten z 1971 roku, kiedy to oba zespoły zmierzyły się w ostatniej kolejce sezonu. Piłkarze Arsenalu potrzebowali zwycięstwa lub bezbramkowego remisu do tytułu mistrzowskiego. Po spotkaniu pełnym dramaturgii Ray Kennedy zdobył upragnioną bramkę, a goście wygrali 1:0 i wykonali misję.

Na boisku Tottenhamu Kanonierzy świętowali ponownie w 2004 roku, w sezonie, w którym Arsenal był niepokonany w lidze i w końcówce kwietnia potrzebował remisu do przypieczętowania tytułu. Po 35 minutach było 2:0 dla zespołu Arsene’a Wengera, ale Spurs walczyli do samego końca i zdołali doprowadzić do wyrównania, jednak nie było ich stać na jeszcze jeden zryw, który przerwałby piękną serię rywali.

Bywało i tak, że to Tottenham psuł szyki Arsenalowi. W 2010 roku na White Hart Lane Spurs zwyciężyli 2:1 po golach Danny’ego Rose’a i Garetha Bale’a, co zakończyło marzenia odwiecznych rywali o mistrzostwie.

Niedzielny mecz numer 196. powinien wpisać się w narrację ostatnich lat, kiedy to faworytem był Arsenal, Kanonierzy nie przegrali poprzednich czterech spotkań w lidze.

Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by derby wyglądały tak jak przed rokiem, gdy oglądaliśmy aż pięć goli, a Tottenham próbował dogonić Arsenal prowadzący aż 3:0 i prawie mu się to udało (skończyło się 3:2).

Na swoim boisku Spurs po raz ostatni wygrali z The Gunners dwa lata temu. W zespole gospodarzy grał wówczas jeszcze Harry Kane i to on strzelił dwa z trzech goli (3:0).

Choć kibice Tottenhamu mieli sporo czasu, by przywyknąć, że kapitan reprezentacji Anglii strzela teraz gole dla Bayernu Monachium, wciąż mają prawo za nim tęsknić. Kane do dziś pozostaje najskuteczniejszym strzelcem w derbach północnego Londynu – zanotował aż 14 trafień.

Ale i bez niego powinno być ciekawie. Tym bardziej że Tottenham po dwóch porażkach z rzędu z Arsenalem na własnym boisku chce wreszcie przełamać niemoc. Będzie się starał zrobić to na swoich zasadach, bo taki jest Postecoglou – nawet jeśli jego drużyna ma przegrać, to ładnie.

W bieżącym sezonie ligowym Spurs są zespołem, który znów pokazuje, że wie o co chodzi w piłce nożnej, ale kilka dobrych statystyk – takich jak posiadanie piłki, czy umiejętność budowania akcji prowadzących do oddania strzału – nie przekłada się na efekty.

Dlatego po trzech kolejkach piłkarze z Tottenham Hotspur Stadium mają zaledwie jedno zwycięstwo.

To podstawowa różnica między obiema ekipami. Arteta ma pełną świadomość, jak ważny jest futbol przyjemny dla oka, intensywny, ale w jego filozofii widać zdecydowanie więcej wyrachowania. Pokazuje to choćby wypracowana umiejętność korzystania ze stałych fragmentów. W poprzednim sezonie Premier League strzelili w ten sposób 22 gole.

Postecoglou na razie cieszy się zaufaniem przełożonych, o czym najlepiej świadczy fakt, że poprzednie rozgrywki Spurs przeszli z tym samym menedżerem po raz pierwszy od sezonu 2018-19. Oczywiście ambicją klubu jest nawiązanie do tamtych czasów – przecież pod wodzą Pochettino na pięć sezonów aż cztery razy kończyli w czołowej czwórce. Na razie jednak droga do tego daleka. Tottenham ma piękny stadion za miliard funtów, kilku bardzo dobrych piłkarzy, błyskotliwego menedżera, ale gablotę na trofea pustą od szesnastu lat. Ewentualne pokonanie Arsenalu ma więc w tej chwili charakter wyłącznie symboliczny. Niewiele ono zmieni w zasadniczych hierarchiach.

PRZEMEK RUDZKI

WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE: 

Fot. newspix.pl

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

2 komentarze

Loading...