7 września 2024 roku. Dublin. Irlandczycy po raz osiemnasty w historii grają z Anglikami i po raz osiemnasty buczą i gwiżdżą. Tym razem, oprócz ogólnej niechęci do reprezentacji spod znaku Trzech Lwów, mają dwa dodatkowe powody. Jeden nazywa się Declan Rice, drugi – Jack Grealish. Obaj w przeszłości porzucili reprezentację Irlandii i wybrali drogę reprezentantów Anglii. Obaj uznawani są w Dublinie i jego szerokich okolicach za pozbawionych moralnego kręgosłupa. W ich żyłach płynie zielona krew, lecz żaden z kibiców gospodarzy nie uzna ich za rodaków. Może i zielona, ale bezdyskusyjnie zła i zdradziecka.
Oba przypadki są odrobinę różne, ale dobrze wpisują się w ogólny obraz relacji irlandzko-angielskich. Niechęć to chyba wystarczająco mocne określenie. By zrozumieć, jak wielki jest żal mieszkańców zielonej wyspy, należy sięgnąć głęboko do historii. W niej znajdziemy rozłożone na dziesiątki lat podboje Tudorów, kampanię Olivera Cromwella z połowy XVII wieku, Wielki Głód, a nawet przerwany mecz towarzyski z roku 1995.
Geography gives us our neighbours, but history gives us our enemies.
Wszystkie te przykre dla Irlandczyków wydarzenia sprawiły, że po tylu latach angielskiej dominacji, upokorzeń i karmienia kompleksów, relacje między oboma narodami nie mogą być łatwe. Grealish i Rice to zdrajcy, Cromwell to obrzydliwy zbrodniarz, a bycie przystawką Anglii to pewnie jeden z największych problemów kraju o większych aspiracjach. Wszystko składa się na solidne podłoże do antypatii. Czasem także wrogości.
Jak Tudorowie i Cromwell zabijali w Irlandii ducha i nie tylko ducha
Irlandia już od XII wieku funkcjonowała pod panowaniem angielskich władców. Ci nie interesowali się nią jednak zbytnio i pozwalali, by przez kolejne czterysta lat faktyczną władzę nad zieloną wyspą sprawowali samozwańczy wodzowie gaeliccy, którzy z każdym kolejnym stuleciem byli coraz bardziej zuchwali. Pewni siebie i przekonani, że mogą rzucić wyzwanie wielkiej Anglii w końcu, jak to się mówi, przegięli pałkę.
Przez długi czas Anglicy próbowali zaprowadzić w Irlandii porządek bez walki i na śmiałe podrygi tamtejszej niepodległości odpowiadali egzekucjami kolejnych hrabiów. Koronę sprowokował do bardziej bezpośrednich działań hrabia Kildare, Thomas FitzGerald. Wywołana przez niego w 1534 roku rebelia miała być odpowiedzią na pojmanie i śmierć jego ojca, Geralda FitzGeralda, który w tym samym roku wyzionął ducha w Tower of London. Była jednak głównie zapowiedzią militarnej akcji Tudorów.
Gdy hrabia Thomas z wielką pompą wkraczał do dublińskiego opactwa St. Mary, by oficjalnie wyrzec się wierności Henrykowi VIII, nie przewidywał tak ostrej odpowiedzi ze strony angielskiego króla. Wielu irlandzkich dostojników kościelnych i świeckich przekonywało ledwie dwudziestoletniego FitzGeralda do ponownego przemyślenia swojego nieposłuszeństwa i poważnego zastanowienia się nad jego konsekwencjami, ale rączy hrabia nie chciał słuchać.
Po rozum do głowy poszedł rok później, gdy wojska angielskie zajęły jego zamek Maynooth i straciły cały garnizon stronników FitzGeralda broniących twierdzy. Jasnym stało się, że jego maleńkie siły nijak nie stawią czoła Tudorom. Tak jakby wcześniej ktokolwiek rozsądny myślał, że stanie się inaczej…
Thomas poddał się i ostatecznie został stracony, ale Anglicy nie mieli zamiaru szybko opuszczać zielonej wyspy. Powstanie w Kildare okazało się dla Henryka VIII ostatecznym sygnałem do rozwiązania sprawy irlandzkiej – w 1542 roku powstało funkcjonujące pod ścisłym zwierzchnictwem Anglików Królestwo Irlandii, a wojska Tudorów pozostały na okupowanych terenach jako Królewska Armia Irlandzka. Żaden fikający FitzGerald nie miał już prawa bruździć w planach wielkiej Anglii.
Thomas FitzGerald wypowiada posłuszeństwo Henrykowi VIII. National Library of Ireland’s Mason Collection.
Względny spokój udało się utrzymać przez niecałe sto lat. Zamieszanie okresu wojny domowej w Anglii udzieliło się także Irlandczykom, którzy znów zechcieli skorzystać z okazji i zawalczyć o niepodległość. Katolicka szlachta zainicjowała wespół z wojskowymi oficerami powstanie, które miało przynieść kres narodowościowym i religijnym represjom, a przyniosło… kolejne bęcki. Choć początkowo Irlandzka Konfederacja Katolicka przejęła kontrolę nad sporą częścią wyspy i stłamsiła siły przychylnych Anglii Rojalistów, to niewiele mogły te irlandzkie siły zdziałać w walce z wojskami prowadzonymi kilka lat później przez Olivera Cromwella.
Oprócz ponownego i znów niemal kompletnego podporządkowania Irlandii władzy Anglików, Cromwell dokręcił śrubę. Gdy w 1653 roku ostatecznie rozprawił się z przeciwnikiem, katolicy ponieśli kolejne dotkliwe straty. Zabroniono im piastowania większości urzędów publicznych, skonfiskowano ich ogromne dobra ziemskie. A wielu najzwyczajniej w świecie straciło życie – współcześnie szacuje się, że w wyniku walk oraz towarzyszących im głodu i chorób na przestrzeni piątej dekady XVII wieku ubyło nawet dwadzieścia procent Irlandczyków. Co piąty ginął.
Jak Anglia głodziła Irlandię na śmierć, a IRA stała się kamieniem w rękawie
Żniwa śmierci to norma w historycznych relacjach irlandzko-angielskich. Jeśli nawet przez jakiś czas udawało się powstrzymywać rozlew krwi, to prędzej czy później i tak dochodziło do starcia na śmierć i życie. Śmierć była przeznaczona głównie dla Irlandczyków. Połowa XIX wieku to ogarniający zieloną wyspę Wielki Głód, który znów zabrał życie co piątego jej mieszkańca. Powodem tragedii nie była, przynajmniej bezpośrednio, zła wola Anglików, a maleńki grzybopodobny pierwotniak, który doszczętnie zniszczył uprawy ziemniaków. Zaraza trafiła do kraju najprawdopodobniej ze Stanów Zjednoczonych, ale sama w sobie nie powinna być tak brzemienna w skutkach.
The Almighty, indeed, sent the potato blight, but the English created the famine.
Była dlatego, że mający Irlandię pod butem Anglicy nie zrobili nic, by skutkom tej katastrofy zapobiec. Początkowo symulowali jakąś chęć pomocy, ale nie sprostali potrzebom dotkniętych plagą poddanych z zielonej wyspy. W efekcie uznali, że nie ma sensu się gimnastykować i jeśli ktoś nie jest w stanie sobie poradzić z niedoborami jedzenia, to może po prostu nie powinien chodzić po świecie. Nie znieśli też opłat, które rolnicy musieli uiścić za dzierżawę ziemi i w efekcie zmusili wielu producentów żywności do sprzedawania wszelkich niedotkniętych zarazą zbiorów, także sprzedaży za granice Irlandii.
W liście otwartym do wydawcy angielskiego Timesa jeden z głodujących obywateli pisał wprost:
– Prosimy o chleb, a dajecie nam kamień. Nie sądzicie, że zachowamy go w rękawie, by cisnąć nim w was w momencie waszej największej potrzeby? A czas nadejdzie, gdy mimo waszej wielkości, z której się cieszę, i chwały, z której jestem dumny, kiedy będziecie nas potrzebowali, jakkolwiek głodni i bezbronni jesteśmy, i jakkolwiek pogardzani się wydajemy.
Ofiary Wielkiego Głodu przybywające do Liverpoolu. Illustrated London News.
Głód był tak naprawdę podstawą do wielkiej narodowej tragedii. Wraz z nim znów przyszły choroby i bieda, a wielu Irlandczyków, zamiast czekać w ojczyźnie na śmierć, emigrowało poza granice kraju. Żeby to zrobiło na was odpowiednie wrażenie – zginęło około półtora miliona ludzi, a kolejny milion wyjechał za chlebem (dosłownie) do Anglii.
Na tych wszystkich solidnych powodach do nienawiści rosły w Irlandii różnorakie ruchy rewolucyjne. Mniej radykalne, bardziej radykalne. Wszystkie w pewnym stopniu uzasadnione, choć niektóre tępione jako przekraczające pewne granice. Tak IRA, o tobie mowa.
Irlandzka Armia Republikańska i wszystkie jej kolejne odłamy to chyba właśnie ten kamień, o którym pisał anonimowy Irlandczyk trawiony głodem. Terrorystyczny odwet zaczął się 16 stycznia 1939 roku od pięciu eksplozji. Mieszkańcy angielskich miast nie byli przyzwyczajeni do życia w strachu i widma śmierci, nawet relatywnie niegroźne wybuchy wzbudziły panikę. A to był jedynie początek dzieła organizacji walczącej w ten sposób o wyzwolenie Irlandii.
Wśród wielu głośnych zamachów IRA kilka było wyjątkowo zuchwałych. I wyjątkowo krwawych. W Coventry eksplodowała mała bomba ukryta w koszyku roweru – zginęło pięć osób. Na drodze między Manchesterem a bazą wojskową w Catterick doszło do eksplozji bomby ukrytej w autokarze, którym przemieszczali się angielscy żołnierze z rodzinami – zginęło dwanaście osób, w tym dwoje dzieci. W samym Manchesterze, podczas Euro 1996, doszło do wybuchu ogromnego ładunku wwiezionego do centrum miasta w ciężarówce – chyba tylko cudem uniknięto ofiar, ale ponad dwieście osób zostało rannych. Gdyby nie sprawna ewakuacja, życie mogłoby stracić nawet kilka tysięcy…
Kamień przez lata ukrywany w rękawie został rzucony.
Jak kibice zakończyli mecz przed czasem, a Grealish i Rice zdradzili Irlandię
W gorzkiej historii dwóch bardzo podobnych, ale i bardzo różnych narodów rzucano czymś jeszcze. Żywe pozostają wspomnienia z jedynego niedokończonego meczu reprezentacji Irlandii i Anglii, który zorganizowano dzień po walentynkach roku 1995. Próżno było szukać w Dublinie wyznań miłości. W zamian pojawiły się nazistowskie saluty, obelżywe przyśpiewki i wreszcie latająca ławka z metalowymi elementami, która wywołała na stadionie wielkie zamieszki. Niebezpiecznym przedmiotem rzucili Anglicy, ale ofiara ich nieodpowiedzialnego zachowania była całkiem przypadkowa. Poszkodowanym został fotoreporter, Neil Fraser:
– To wszystko było jakieś surrealistyczne. I bardzo, ale to bardzo dzikie – opowiadał cytowany przez Guardiana. Jak przez mgłę mógł obserwować rozgrywający się wokół niego festiwal nieskrępowanej przemocy. A ta z każdą chwilą eskalowała. Kibice, częściowo wymieszani między sobą, zaczęli się bez pardonu okładać wszystkim, co akurat mieli pod ręką. Deskami, innymi metalowymi prętami. Niektórzy walczyli na gołe pięści. W Dublinie zapanował chaos, za który odpowiedzialni byli głównie goście z Anglii.
Jack Charlton, trener Irlandczyków: – Widziałem wiele w piłce nożnej, ale nigdy czegoś takiego. Każdy Anglik powinien się wstydzić.
Terry Venables, selekcjoner reprezentacji Anglii: – Nie ma słów, którymi mógłbym opisać, co czuję wobec takich ludzi. To, co zrobili nasi kibice, jest obrzydliwe.
Mecz przerwano w 27. minucie przy stanie 1:0 dla gospodarzy i nigdy go nie dokończono. Kilkadziesiąt osób zostało rannych, kilkadziesiąt aresztowano.
Angielscy kibice wszczynają awanturę na stadionie w Dublinie.
Wobec tego gwizdy i buczenie należy uznać za jakiś niewiele znaczący incydent, choć każda okazja jest dla mediów z obu stron barykady dobra do podgrzania wielowiekowego konfliktu. Ten na przestrzeni lat wielokrotnie zdawał się przygasać, ale najprawdopodobniej nigdy nie zostanie zażegnany. Niektóre rany po prostu się nie zabliźniają.
Gdzieś w ogniu powodowanej niechęcią i żalem irlandzkiej krytyki znaleźli się ostatnio Jack Grealish i Declan Rice, którzy w meczu z Irlandią strzelali gole dla Anglii, choć wcześniej z nieudawaną dumą mieli reprezentować kadrę rywali. Piłkarz Manchesteru City nie ukrywa, że ma irlandzkie korzenie, a spora część jego bliskich to po prostu Irlandczycy. Grealish nie chce konfliktu, lecz wplątał się w niego już wiele lat temu, gdy po występach w reprezentacjach młodzieżowych The Boys in Green wybrał grę dla Anglii:
– Tak, myślę, że to było to, czego ja i Dec się spodziewaliśmy – Grealish z uśmiechem komentował gwizdy irlandzkich kibiców. – Spędziłem wiele dobrych lat, grając dla tutejszych reprezentacji młodzieżowych. W dodatku mam w rodzinie wielu Irlandczyków, więc nie ma po mojej stronie żadnej złej krwi.
Rice nie chciał na gorąco komentować całej sprawy, ale puścił oczko do angielskich kibiców. Zarazem odrobinę prowokując gospodarzy: – Zwycięstwo w Dublinie jest dla nas bardzo ważne. A zdobycie tu gola u boku Jacka było dla mnie naprawdę miłym uczuciem.
Pomocnik Arsenalu dopuścił się zdrady w pełnym zakresie i w Irlandii ma jeszcze bardziej przefikane niż Grealish. Barwy narodowe zmieniał bowiem już jako dojrzały piłkarz i zanim dołączył do Trzech Lwów, zdążył trzy razy zagrać dla ojczyzny swoich dziadków. Całe trzy mecze w seniorskiej kadrze, by nagle bardziej poczuć się Anglikiem, niż Irlandczykiem. To musiało wzbudzić kontrowersje, nie zaskakują także niechęć i wrogość wobec piłkarza. Przed rozgrywanymi w 2021 roku mistrzostwami Europy niektórzy jednak nie do końca rozumieli te emocje. Firma Paddy Power u progu turnieju ozdobiła Dublin wielkim muralem z wizerunkiem dwóch nielubianych piłkarzy z podpisem Come on you boys in white. W ramach kampanii #SaveOurGame zobowiązała się do wpłaty dziesięciu tysięcy funtów na rozwój piłki nożnej w Irlandii za każdego strzelonego przez reprezentację Anglii gola.
Mural w Dublinie szybko zniszczony przez Irlandczyków.
Od odsłonięcia malunku nie minęło nawet kilka godzin, a już został on przyozdobiony przez lokalsów. Jeden z napisów był bardzo wymowny: – England out of Ireland. Na muralu znalazły się też inne wiadomości dla wieloletnich okupantów. Jedna, to wspomnienie zmarłego w północnoirlandzkim więzieniu Maze lidera IRA, Bobby’ego Sandsa. Druga – charakterystyczne dla ruchu niepodległościowego w Irlandii hasło:
Tiocfaidh ár lá. Nasz dzień nadejdzie.
Tu zapisane w skróconej wersji TAL 32. Liczba też nie jest przypadkowa i symbolizuje wszystkie regiony wielkiej, zjednoczonej Irlandii, o której powstaniu nadal marzą niepodległościowcy. Jest też znakiem tego, że mieszkańcy zielonej wyspy nie porzucą urazy karmionej przez setki lat kolejnymi upokorzeniami. Każdy maleńki pstryczek w nos, od razu przypomina Irlandczykom o cierpieniach, jakich doświadczyli za sprawą Anglików. Nawet dwa niewiele znaczące gole Grealisha i Rice’a przywołują w głowach zaznajomionych z własną historią mieszkańców Dublina obraz najazdu Henryka VIII, represji Olivera Cromwella i cierpiących w czasie Wielkiego Głodu przodków. To nie jest tylko kwestia zdrady jednego czy drugiego piłkarza. To problem o wiele, wiele szerszy. I raczej niemożliwy do rozwiązania.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Jest, jak jest, lepiej nie będzie. Reprezentacji Polski brakuje jakości, żeby pokazać pazur
- Nic się nie stało. Serio. Przecież jesteśmy średniakami
- Koniec z sentymentami. Reprezentacja zweryfikowała tych, którzy nie grają
- Trela: Tacy sami, a ściana między nami. Szklany sufit nad Polakami w starciach z najwyższą półką
Fot. Newspix