Reklama

21 lat posuchy. Dlaczego tenisiści z USA już nie wygrywają Szlemów?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

08 września 2024, 12:12 • 8 min czytania 1 komentarz

Piętnaście lat – aż tyle czasu amerykańscy fani tenisa musieli czekać na to, by zobaczyć któregoś z ich rodaków, grającego w wielkoszlemowym finale singla mężczyzn. Na to, by tenisista z USA zwyciężył w turnieju tej rangi, Amerykanie wyczekują już ponad dwie dekady. A przecież mowa o nacji, z którą pod względem sukcesów na kortach nie może równać się żaden inny kraj. Jaka jest przyczyna tak długiej amerykańskiej posuchy wśród mężczyzn? I czy dziś w finale US Open Taylor Fritz będzie w stanie przełamać tę passę, mając po drugiej stronie siatki znakomitego Jannika Sinnera?

21 lat posuchy. Dlaczego tenisiści z USA już nie wygrywają Szlemów?

ZADYSZKA NAJLEPSZEJ NACJI W HISTORII

Kiedy zagłębimy się w statystyki dotyczące zwycięzców Wielkiego Szlema, jasnym staje się, która nacja może określić się mianem najlepszej w historii. Amerykanie triumfowali w takich turniejach aż 147 razy, do czego przyczyniło się 49 zawodników. Druga na tej liście jest Australia (równe 100 zwycięstw, 34 graczy), a trzecia Wielka Brytania (48 wygranych, 19 mistrzów wielkoszlemowych).

Reprezentanci USA dominują także, jeżeli liczylibyśmy sukcesy wyłącznie w erze open. Od 1968 roku wygrali oni bowiem 52 wielkoszlemowe tytuły, które łącznie zdobyło 13. tenisistów. Następni na liście są Hiszpanie (33 wygrane, 8. zawodników), i Szwedzi (25 zwycięstw, 4. graczy). W ramach ciekawostki: Brytyjczycy, którzy ogólnie zajmują trzecie miejsce na liście wielkoszlemowych sukcesów, w erze open odnieśli zaledwie trzy triumfy w tych zawodach. Wszystkie były udziałem tylko jednego zawodnika – Andy’ego Murraya.

To fakt, nie opinia – Amerykanie są najbardziej utytułowaną tenisową nacją wszech czasów. W swoim kraju posiadają najlepszych trenerów, takich, jak Brad Gilbert, którego sylwetkę opisaliśmy w tym miejscu. Do dyspozycji mają też najwspanialsze akademie tego sportu. Na czele ze szkołą nieżyjącego już Nicka Bollettierego, o którym także mogliście przeczytać na naszym portalu. U Bollettierego podstaw tenisa uczył się Andre Agassi. Zdobywca karierowego Wielkiego Szlema później przez lata prowadzony był przez… Brada Gilberta. Ten szkoleniowiec prowadził też Andy’ego Roddicka. W ciągu osiemnastu miesięcy wspólnej pracy, Roddick zwyciężył 121 spośród 147 rozegranych spotkań oraz, co najważniejsze, wygrał US Open w 2003 roku.

Reklama

Wówczas chyba nikt nie spodziewał się, że Roddick nie zdobędzie już ani jednego Szlema, a amerykański tenis przez ponad dwadzieścia lat nie doczeka się triumfatora w tych turniejach. Ba, przez bite piętnaście lat Jankesi nie mogli uświadczyć nawet finalisty tych rozgrywek! Dlaczego tak się stało?

DOMINACJA WIELKIEJ TRÓJKI

Na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Jednak tym najważniejszym był czas nastania wielkich mistrzów tego sportu. 2003 rok to moment, w którym Andy Roddick wygrywa pierwszy i jedyny wielkoszlemowy tytuł. Ale w tym samym roku miało miejsce wydarzenie ważniejsze dla całej historii tenisa. Oto bowiem pewien 21-latek także triumfował w swoich pierwszych zawodach zaliczanych do Wielkiego Szlema. Zwyciężył na kortach Wimbledonu i wywalczył pierwszy taki tytuł dla swojego kraju – Szwajcarii. Młodzian ten nazywał się Roger Federer. A później w trakcie swojej kariery zdobywał szlemy jeszcze dziewiętnaście razy.

Kiedy zaś wydawało się, że Federer może zostać najwybitniejszym męskim tenisistą w historii, do genialnego Helweta dołączyło dwóch kolejnych wirtuozów rakiety – Rafael Nadal i Novak Djoković. Ta trójka przez lata tworzyła rywalizację, która przeszła do historii tenisa. Stali się legendami tego sportu jeszcze za czasów swoich karier. Dyskusje o tym, który z nich jest tym najlepszym, długo rozpalały głowy fanów tego sportu. Choć dziś większość jest zgodna, że do tego miana najbliżej jest Serbowi.

Jednak efekt ich dominacji był taki, że od sezonu 2004 Wielka Trójka wygrała aż 65 z 84 wielkoszlemowych turniejów! Zdominowali oni resztę stawki do tego stopnia, że 21 lat rywalizacji w zawodach najwyższej rangi dało nam zaledwie trzynastu triumfatorów Wielkich Szlemów. Dla porównania, w kobiecym tenisie tylko od 2018 roku doczekaliśmy się czternastu różnych zwyciężczyń tych zawodów w grze pojedynczej.

Innymi słowy, w czasach rządów Wielkiej Trójki najważniejsze zawody w tenisowym kalendarzu wygrać było cholernie ciężko. Trzy razy udawało się to Andy’emu Murrayowi – nie bez kozery nazywanemu czwartym wielkim. Także trzy triumfy na swoim koncie ma rodak Federera, Stan Wawrinka. Aż cztery takie sukcesy posiada Carlos Alcaraz. Jednak to zawodnik, który osiągał je już po erze największych. Na wielkoszlemowych kortach dane mu było zmierzyć się tylko z Djokoviciem. Wygrał z Serbem dwa finały Wimbledonu, ale za to w półfinale ubiegłorocznego French Open to stary mistrz okazał się lepszy. Dziś do zawodników, którzy na swoim koncie posiadają więcej, niż jeden wielkoszlemowy triumf, może dołączyć Jannik Sinner – zwycięzca tegorocznego Australian Open.

Reklama

Poza kilkukrotnymi zwycięzcami Wielkich Szlemów (i Sinnerem), od 2003 roku widzieliśmy jeszcze triumf Gastona Gaudio (Argentyńczyk zwariował podczas French Open 2004 i zagrał turniej życia), ostatni zryw Marata Safina (Australian Open 2005) czy nowojorskie wygrane Juan Martína del Potro (2009), Marin Čilicia (2014), Dominica Thiema (2020) i Daniiła Miedwiediewa (2021). Śmiało możemy zatem stwierdzić, że spośród czterech wielkoszlemowych gier w sezonie, US Open to zawody najbardziej obfitujące w niespodzianki. Ta myśl z pewnością napawa optymizmem fanów z USA przed dzisiejszym finałem, o którym jeszcze tu napiszemy.

Generalnie jednak dostąpić zaszczytu triumfu w Wielkim Szlemie przez lata było bardzo trudno. Od 2004 roku Amerykanie mieli kilka okazji ku temu, by triumfować w tych zawodach. Wszystko za sprawą Roddicka, który po zwycięstwie w US Open, zagrał finale tych zawodów w sezonie 2006, a także w trzech meczach o tytuł na kortach Wimbledonu – w latach 2004, 2005 i 2009. Jednak w każdym z tych czterech finałów lepszy od Jankesa okazywał się Roger Federer. Zwłaszcza ten ostatni mecz przeszedł do legendy tenisa. Szwajcar okazał się w nim lepszy po pięciu setach, z czego ten piąty zwyciężył na przewagi 16:14.

Poza Roddickiem, w XXI wieku w wielkoszlemowych finałach reprezentantami USA byli Andre Agassi i Pete Sampras. Obaj nawet spotkali się w meczu o tytuł US Open w 2002 roku. Ale te nazwiska prowadzą nas do kolejnego powodu posuchy amerykańskiego tenisa.

SŁABSZE POKOLENIE

Lata 90. oraz przełom wieków w męskim tenisie stały pod znakiem dominacji zawodników zza Oceanu. W końcu Pete Sampras aż 14 razy wygrywał wielkoszlemowe turnieje. Z czasem Amerykanin greckiego pochodzenia zyskał godnego rywala w postaci rodaka – Andre Agassiego, który w Wielkich Szlemach wygrywał ośmiokrotnie. Lecz siła amerykańskiego tenisa nie opierała się tylko na tej dwójce. Amerykanie mieli chociażby Jima Couriera czy Michaela Changa, którzy też sporo osiągnęli w turniejach tej rangi.

Jednak w XXI wieku urodzeni na początku lat 70. zawodnicy ze złotego pokolenia amerykańskiego tenisa powoli odchodzili na emeryturę. Następcą wielkich mistrzów miał zostać wspomniany już kilkukrotnie Andy Roddick. Ale choć był świetnym zawodnikiem, to trudno mówić o tym, że z jednym triumfem w US Open spełnił pokładane w nim nadzieje. Problem polega jednak na tym, że przez lata i tak to on był najwyżej notowanym tenisistą z USA w rankingu ATP.

Skoro już jesteśmy przy zestawieniu najlepszych tenisistów świata, to na podstawie danych z oficjalnej strony ATP przeanalizowaliśmy ostatnie notowania rankingowe z każdego sezonu, począwszy od 2003 roku. Chcieliśmy w ten sposób sprawdzić, ilu tenisistów z USA w pod koniec poszczególnych sezonów gościło w pierwszej dziesiątce najlepszych na świecie.

  • Sezon 2003: Andy Roddick 1, Andre Agassi 4.
  • Sezon 2004: Andy Roddick 2, Andre Agassi 8.
  • Sezon 2005: Andy Roddick 3, Andre Agassi 7.
  • Sezon 2006: James Blake 4, Andy Roddick 6.
  • Sezon 2007: Andy Roddick 7.
  • Sezon 2008: Andy Roddick 8, James Blake 10.
  • Sezon 2009: Andy Roddick 7.
  • Sezon 2010: Andy Roddick 8.
  • Sezon 2011: Mardy Fish 8.
  • Sezon 2012: Żaden.
  • Sezon 2013: Żaden.
  • Sezon 2014: Żaden.
  • Sezon 2015: Żaden.
  • Sezon 2016: Żaden.
  • Sezon 2017: Jack Sock 8.
  • Sezon 2018: John Isner 10.
  • Sezon 2019: Żaden.
  • Sezon 2020: Żaden.
  • Sezon 2021: Żaden.
  • Sezon 2022: Taylor Fritz 9.
  • Sezon 2023: Taylor Fritz 10.
  • Sezon 2024 (zestawienie z dnia 26.08.): Żaden.

Jak widać, chociaż podtrzymujemy zdanie, że Roddick pod względem wielkoszlemowych sukcesów nie spełnił pokładanych w nim nadziei, to i tak od 2003 roku był najjaśniejszą postacią męskiego tenisa w USA. Po tym jak w 2012 roku zakończył karierę, Amerykanie przez pięć kolejnych lat nie doczekali się zawodnika w czołowej dziesiątce rankingu ATP na koniec sezonu! Na liście dziwić może to, że tylko raz pojawia się nazwisko Johna Isnera. Słynący ze swojego wzrostu (208 cm) zawodnik w końcu wygrał w tourze aż szesnaście zawodów. Ale w najlepiej punktowanych Wielkich Szlemach nigdy specjalnie mu nie szło. Jego najlepszy wynik to półfinał Wimbledonu, osiągnięty właśnie w 2018 roku.

Prawdziwym dramatem w wykonaniu Jankesów były zaś sezony 2020 i 2021. Pod koniec tych lat nie dość, że żadnego Amerykanina nie było w czołowej dziesiątce, to na próżno było szukać ich nawet w TOP 20 ATP. No katastrofa.

LIDER JANKESÓW KONTRA LIDER RANKINGU

W ostatnich latach obserwujemy jednak niewielką poprawę sytuacji. Do głosu powoli dochodzi kolejne pokolenie amerykańskiego tenisa. Zawodnicy urodzeni w drugiej połowie lat 90. i później. Już poprzednie dwa sezony w czołowej dziesiątce świata kończył Taylor Fritz. Może na ten moment w TOP 10 nie ma jeszcze  tenisisty z USA, ale warto zwrócić uwagę na to, że aż pięciu z nich jest w drugiej dziesiątce zestawienia. Są to kolejno Fritz (12.), Ben Shelton (13.), Tommy Paul (14.), Sebastian Korda (16.) i Frances Tiafoe (20.) Poza tym Fritz, który dostał się do finału zawodów, za chwilę do tej dziesiątki wskoczy. I to niezależnie od tego, jak potoczy się dzisiejszy finał. Mało tego, spory awans zaliczy też Tiafoe, z którym Fritz mierzył się w półfinale US Open.

Frances Tiafoe i Taylor Fritz podczas półfinału US Open 2024

Analizując ostatnie notowania rankingowe z kolejnych lat trudno też nie dojść do wniosku, że to 26-latek z Kalifornii obecnie jest liderem amerykańskich zawodników. Awansując do finału już dokonał rzeczy, która żadnemu z jego rodaków nie udała się od piętnastu lat, kiedy to Andy Roddick jako ostatni Amerykanin grał o tytuł w Londynie.

Jednak dziś o godzinie 20:00 polskiego czasu, Fritza czeka arcytrudne zadanie. Lider amerykańskiego tenisa zmierzy się bowiem z liderem rankingu ATP – Jannikiem Sinnerem. 23-letni Włoch już w ubiegłych latach zdradzał swój olbrzymi potencjał. Ale dopiero w tym sezonie Sinner pokazuje pełnię swoich możliwości. Triumfował podczas Australian Open. Na kortach Rolanda Garrosa doszedł do półfinału, gdzie po ponad czterogodzinnym boju pokonał go Carlos Alcaraz. Nie wyszedł mu natomiast Wimbledon, który zakończył na 1/4 turniejowej drabinki, ale podczas US Open Jannik ponownie pokazuje, że na twardych kortach nie ma sobie równych.

W spotkaniu z Fritzem Sinner będzie wyraźnym faworytem – nawet pomimo tego, że żywiołowo reagująca amerykańska publiczność będzie wspierać swojego rodaka… co może mieć dobry i zły wpływ. Owszem, Fritz sam może podejść do tego meczu bez nakładania na siebie presji. W końcu już osiągnął najlepszy wynik w karierze, swój pierwszy finał zawodów takiej rangi. Jednak mentalność amerykańskich fanów nie pozwoli im zadowolić się zaledwie finalistą US Open. W końcu dla nich drugi tenisista turnieju, to pierwszy przegrany. A ta myśl może skutecznie związać 26-latkowi nogi na korcie.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

1 komentarz

Loading...