Reklama

Trela: Koniec smuty, ale też złotej generacji. Niemcy chcą odzyskać kontakt ze światową czołówką

Michał Trela

Autor:Michał Trela

07 września 2024, 09:26 • 10 min czytania 10 komentarzy

Do niemieckich szkół właśnie poszły dzieci, których nie było na świecie, gdy tamtejsza reprezentacja ostatni raz wyszła z grupy mistrzostw świata. Julian Nagelsmann zdołał uniknąć kompromitacji na rozgrywanym u siebie Euro, ale teraz stoi przed znacznie większym wyzwaniem. Sprawić, że niemiecka kadra odzyska kontakt ze światową czołówką. I to akurat wtedy, gdy ostatni mistrzowie świata sprzed dekady zakończyli reprezentacyjne kariery.

Trela: Koniec smuty, ale też złotej generacji. Niemcy chcą odzyskać kontakt ze światową czołówką

Wbrew starej mądrości pszczół, o stylu czasem się pamięta. Czasem to wręcz on, nie wynik, determinuje myśli o danym meczu, turnieju, drużynie. W tym sensie powiedzieć, że jeszcze żaden selekcjoner reprezentacji Niemiec nie musiał zrobić tak niewiele, jak Julian Nagelsmann, by po wielkim turnieju być powszechnie chwalonym, byłoby bzdurą. Nagelsmann zrobił wiele. W dziesięć miesięcy kompletnie odgonił atmosferę agonii, która towarzyszyła kadrze Niemiec przez jakieś osiem lat. Suche fakty nie wyglądają jednak imponująco. Pokonał na własnej ziemi Szkotów, Węgrów i Duńczyków. Szwajcarów nie dał rady. Pierwsze starcie z rywalem z najwyższej półki zakończyło dla jego drużyny turniej. Już w ćwierćfinale.

Lepiej niż na poprzednich trzech imprezach rangi mistrzowskiej. Ale wciąż, Niemcy nie upadły jako piłkarska nacja tak nisko, by fetować awans do najlepszej ósemki kontynentalnych zmagań. Juergen Klinsmann i Rudi Voeller też wieźli na turnieje drużyny, po których niewiele oczekiwano. Zdobyli jednak z nimi medale. Nagelsmannowi do przedłużenia kontraktu z DFB wystarczyło tylko dobre wrażenie.

Niemcy wpadli oczywiście w część drabinki, w której spotkanie Hiszpanii już w ćwierćfinale było słusznie uznawane za przedwczesny finał. Ktoś musiał przegrać. Ba, Niemcy stawiali się dzielnie. Doprowadzili do wyrównania w samej końcówce. Przez większość dogrywki przeważali. Prawdopodobnie należał się im rzut karny za rękę Marca Cucurelli. Przegrali jak wtedy w 2006 roku z Włochami, po ciosie w serce tuż przed serią jedenastek. Trudno ich jednak było po tym meczu ganić. Nie brakowało nawet głosów, że biorąc pod uwagę klasę rywala i rangę spotkania, to był najlepszy występ niemieckiej kadry od mistrzostw świata w Brazylii, co po prawdzie, nie było specjalnie trudne przy ubóstwie konkurencji. Łzy Nagelsmanna pozostaną pewnie symbolem tamtego wieczoru. Nieczęsto niemieccy selekcjonerzy pozwalali sobie w przeszłości na publiczne okazywanie emocji.

Tamten wieczór pozostawił niemieckich kibiców w przyjemnym poczuciu, że ta drużyna ma przyszłość. Że wprawdzie tego dnia jeszcze okazała się słabsza od przyszłych mistrzów Europy, ale że tam w Stuttgarcie coś się narodziło. Dokonał się jakiś mit założycielski nowej drużyny. Era smuty w niemieckiej reprezentacji została zażegnana. Jakkolwiek to kusząca perspektywa narracyjna, mity założycielskie ogłasza się stanowczo zbyt często, a naprawdę dobrze widać je dopiero z dystansu, bo analiza wsteczna zawsze jest skuteczna. Poza tym, jeśli już być do bólu szczerym, ten mecz nie był początkiem czegoś, lecz końcem. Nie oznaczał narodzin, lecz śmierć. Wraz z ostatnim gwizdkiem Anthony’ego Taylora skończyła się w niemieckim futbolu złota epoka.

Reklama

Koniec wielkiej czwórki

Że to ostatni mecz Toniego Kroosa w karierze, wszyscy wiedzieli już wtedy, to tylko dodawało boiskowym wydarzeniom seksapilu. W kolejnych tygodniach świat dowiedział się jednak, że aż czterech aktorów tamtego widowiska biegało w reprezentacyjnej koszulce po raz ostatni. Kapitan Ilkay Guendogan, do którego Nagelsmann jako pierwszy selekcjoner znalazł klucz. Thomas Mueller, który od 2010 roku na każdym wielkim turnieju był twarzą najpierw niemieckich sukcesów, a potem porażek. Wreszcie Manuel Neuer, wieloletni kapitan, najlepszy niemiecki libero od czasów Franza Beckenbauera, a tak poza tym ciągle, choć nadgryziony zębem czasu, fantastyczny bramkarz. Trzech mistrzów świata, cztery wielkie osobowości. Bramkarz – dwaj środkowi pomocnicy, podwieszony napastnik. Oś zespołu. Filary. Kluczowe postaci zarówno na boisku, jak i poza nim.

Ich role się różniły. Muellera, przynajmniej sportowo, malała, w schyłkowej fazie był już tylko rezerwowym. Kroos wznowił reprezentacyjną karierę na kilka miesięcy przed turniejem i od razu objął w drużynie kierownicę. Neuer był już poza nią przez długą kontuzję, ale wrócił na czas. Wreszcie Guendogan centralną postacią stał się dopiero w końcowej fazie kariery. Niemniej wyrwanie z zespołu tego rodzaju postaci, tak wielkich osobowości, nigdzie nie przeszłoby bez echa. Wszędzie oznaczałoby rewolucję. Trudno więc do końca zmienić po Euro szyld na Ligę Narodów i jechać dalej. Bez Neuera, Guendogana, Kroosa i Muellera to będzie siłą rzeczy inna drużyna. Nagelsmann zaczyna budowanie może nie od zera, ale na pewno kilka kroków musi, chcąc nie chcąc, się cofnąć.

Pierwsza najważniejsza decyzja już zapadła. Nowym kapitanem został Joshua Kimmich. To z jednej strony spodziewany i oczywisty wybór, z drugiej trochę kontrowersyjny. Zawodnik Bayernu Monachium od dawna już zgłaszał zarówno w klubie, jak i w kadrze ambicje, by być liderem. Stefanem Effenbergiem tego pokolenia. Rzecznikiem zespołu. Kluczową figurą zarówno na boisku, jak i poza nim. Przypadkiem bądź nie, ale został jednak twarzą pokolenia przegrywów, którzy dwa razy z rzędu nie wyszli z mundialowych grup. Jego ambicja, chęć decydowania o wszystkim, obracała się często przeciwko niemu. Jak choćby wtedy, gdy forsował przesunięcie go do środka pola i wystawiania go tam na stałe w Bayernie oraz reprezentacji, co nie służyło ani klubowi, ani kadrze, ani jemu. Innego naturalnego kandydata w nowym pokoleniu nie było jednak widać, bo Emre Can sportowo znaczy dla tej drużyny zbyt mało. Poza tym akurat Nagelsmann z Kimmichem już w Bayernie miał dobre połączenie i widział w nim lidera, co niekoniecznie pasowało Neuerowi i Muellerowi. Taki rozwój wydarzeń nie może więc zaskakiwać.

Wymiana środka pola

Co jednak ważne, selekcjoner na razie nie zamierza na nowo otwierać debaty na temat pozycji, na jakiej kapitan powinien grać w kadrze. Luka w środku pola pozostawiona przez rezygnację z gry w kadrze Guendogana i koniec kariery Kroosa nie zostanie na razie załatana przez Kimmicha, który dalej ma grać na prawej obronie. Na inaugurujący Ligę Narodów mecz z Węgrami, „Kicker” przewiduje do podstawowego składu środek Robert Andrich – Pascal Gross. I choć brzmieniowo między Kroosem a Grossem różnica jest minimalna, jakościowo trudno nie mówić o przepaści. Mimo że były pomocnik Brighton w ojczyźnie stanowczo zbyt długo nie był doceniany i tak naprawdę jest fantastycznym piłkarzem, zastąpienie Kroosa to rola, z którą pewnie nie poradziłby sobie nikt na świecie. Trudno będzie uniknąć zmiany stylu gry w środku pola, gdy zniknie z niego taki szef, jak były pomocnik Realu Madryt.

Z zastąpieniem Guendogana i Muellera, przynajmniej piłkarsko, będzie łatwiej, bo niemiecki futbol już od dawna ma nadprodukcję znakomitych ofensywnych pomocników/cofniętych napastników. Czy w tej strefie boiska będzie biegał Jamal Musiala, czy Florian Wirtz, czy Kai Havertz, czy trener postara się ich pomieścić wszystkich jednocześnie, wstawiając jeszcze na skrzydło schodzącego do środka Leroya Sane, będą tam biegały same gwiazdy, piłkarze światowego formatu. Podobnie jednak, jak w przypadku bramki, papier wszystko przyjmie, a rzeczywiste problemy z poukładaniem zespołu mogą być większe.

Reklama

Między słupkami też jednego fachowca zastępuje inny, bo przecież Marc-Andre ter Stegen, który w wieku 32 lat wreszcie doczekał się statusu numeru jeden w kadrze, to od lat szpica światowego futbolu. W już 40 występach w reprezentacji nie przekonał jednak nigdy na tyle, by cieszyć się u kibiców pełnym zaufaniem. Na turniejach dotąd nie udało się mu w ogóle zadebiutować, a ponad połowę meczów w kadrze uzbierał w towarzyskich starciach bez znaczenia. Jako że klub i kadra to inna bajka, nawet mając na koncie doświadczenie ponad 400 meczów w Barcelonie i status jej kapitana, na podobne poważanie w reprezentacyjnej bramce będzie musiał dopiero zapracować.

Kosmetyczne roszady

Poza tymi czterema kluczowymi zmianami Nagelsmann względem Euro zdecydował się na tylko poboczne roszady. Na miejsce zwolnione przez Neuera wskoczył do kadry Alexander Nuebel ze Stuttgartu, od lat szykowany przez Bayern na następcę Neuera, gdy ten już kiedyś przestanie być najlepszy. Większe szanse na debiut w narodowych barwach na najbliższym zgrupowaniu ma Angelo Stiller, środkowy pomocnik ze Stuttgartu, którego klasę docenił wreszcie nie tylko Sebastian Hoeness. Trener VfB prowadził go najpierw w rezerwach Bayernu, później zabrał ze sobą do Hoffenheim, a następnie do Stuttgartu. Osobiście ulepił więc z 23-latka reprezentanta kraju. Wśród nieobecnych jedynymi niespodziankami względem Euro jest brak Antonio Ruedigera, lidera obrony oraz Leroya Sane. Tu też nie ma jednak żadnego drugiego dna. Nagelsmann chce po prostu dać graczom Realu Madryt i Bayernu Monachium odpocząć. Ale to także sprawia, że w startującej edycji Ligi Narodów selekcjoner będzie musiał eksperymentować. Również w obronie nie będzie miał bowiem lidera formacji.

Po odpadnięciu z Euro selekcjoner żałował publicznie, że specyfika jego nowej pracy pozwala na poprawkę dopiero za dwa lata. Jednocześnie jednak zamierza, inaczej niż poprzednicy, dbać o ogień wokół kadry narodowej nie od turnieju do turnieju, lecz także pomiędzy nimi. Szczególnie Joachim Loew uwielbiał rozpisane na lata projekty. Cykle mundialowe wyznaczały jego pracę. Co cztery lata jego drużyna miała osiągać szczyt, przewidywać i wyprzedzać trendy. Wszystko, co pomiędzy mistrzostwami świata, było tylko etapem przygotowań do głównej imprezy, co przypomina trochę cykl życia w sportach olimpijskich.

Nawet mistrzostwa Europy, choć ważne, były przezeń traktowane jako etap budowy. Początkowo selekcjoner mistrzów świata z 2014 roku osiągał przy takim podejściu sukcesy. Później jednak sprawiło one, że kadrą poza turniejami nikt się nie interesował. Drużyna miała problemy we wszystkich dotąd rozegranych edycjach Ligi Narodów, a stadiony podczas meczów towarzyskich świeciły pustkami. Hansi Flick, choć pracował krótko, też funkcjonował według harmonogramu, w którym nawet mundial w Katarze był tylko przygrywką do domowego Euro. W końcu jednak atmosfera wokół kadry oraz jej wyniki zrobiły się tak złe, że do docelowych mistrzostw nie dotrwał na stanowisku.

Nagelsmann zwraca natomiast uwagę na pewność siebie drużyn takich jak Hiszpania, czerpaną z regularnego wygrywania. Czy mecz jest ważny, czy mniej, czy Ligę Narodów się poważa, czy nie, Niemcy potrzebują znowu przyzwyczaić się do regularnego wygrywania. Startująca edycja Ligi Narodów ma do tego prowadzić. Węgry, Holandia oraz Bośnia i Hercegowina, przy odpowiednim podejściu mentalnym, to drużyny, które pozwalają myśleć o wygraniu grupy, co potwierdzałoby, że Niemcy znajdują się na dobrej drodze i nie tracą kontaktu ze światową czołówką piłki reprezentacyjnej. Jednocześnie jednak z Węgrami oraz Holendrami Niemcy mierzyli się w ostatnich latach w Lidze Narodów regularnie i wcale dobrze na tym nie wychodzili. A ich aktualne zmiany kadrowe sugerują, że o płynne przeniesienie turniejowego entuzjazmu do jesiennego powtarzalnego zdobywania punktów może nie być takie proste.

Przypomnieć sobie o wygrywaniu 

Do niemieckich szkół poszły ostatnio dzieci urodzone w 2018 roku. Nie było ich na świecie, gdy Niemcy ostatni raz dochodziły do strefy medalowej wielkiego turnieju. Także ich trochę starsi koledzy mają prawo nie pamiętać widoku wygrywającej reprezentacji kraju. Czas płynie szybko. W kadrze powołanej na najbliższe mecze reprezentacyjne nie ma już ani jednego mistrza świata sprzed dekady. Najstarszy, rezerwowy bramkarz Oliver Baumann, nawet nie zadebiutował jeszcze w kadrze. Pokolenie Kimmicha, Leona Goretzki, Serge’a Gnabry’ego czy Leroya Sane, które miało niemieckiemu futbolowi zapewniać miękkie lądowanie po generacji „Lahmsteiger”, dobija już do trzydziestki i w reprezentacyjnej piłce niczego jeszcze nie wygrało, a z wymienionej czwórki już tylko Kimmich i – na ogół – Sane łapią się do kadry. Za doświadczonych robią więc bardziej wiekowi, ale późno odkryci dla reprezentacji Niclas Fuellkrug (debiut w 2022 roku) czy Pascal Gross (2023). Jeśli chodzi o wewnętrzną dynamikę grupy, Nagelsmann będzie miał co robić.

Najważniejsze jednak podstawy do optymizmu przed kolejnym etapem reprezentacji Niemiec nie dotyczą ani piłkarzy, ani niczego, co związanego z samym boiskiem, lecz z osobą selekcjonera. Zatrudnienie Nagelsmanna na dziesięć miesięcy przed Euro było z jednej strony sukcesem DFB, bo rzadko udaje się namówić do przejścia do reprezentacyjnej piłki trenera, który mógłby pracować w największych klubach świata, ale z drugiej wielkim ryzykiem. Kompletnie nie było wiadomo, czy 36-latek poradzi sobie z ogromem wyzwania, czyli byciem przez miesiąc drugą wśród najważniejszych osób w kraju poza kanclerzem, wytrzymywanie presji, mediów, tematów pozasportowych, ale też unikaniem przesadnego kombinowania przy taktyce, z którego był znany jako trener klubowy.

Pomijając zestawienie na mecz z Hiszpanią, za które był krytykowany i z którego w przerwie się wycofał, Nagelsmann egzaminy zdał celująco. Mówił dokładnie to, co powinien, w sposób, w jaki powinien i w momentach, które do tego pasowały. Pociągnął za sobą zarówno piłkarzy, jak i publikę. Jeszcze zanim mistrzostwa się rozpoczęły, przedłużono jego kontrakt. Wiara w koniec smuty w niemieckiej kadrze jest ściśle powiązana z nim. Dylematów oraz wyzwań nie brakuje, ale w narodzie niemieckim pojawia się ciekawość, jak selekcjoner sobie z nimi poradzi i jakie rozwiązania wymyśli. A tego w czasach, gdy kadra stała się Niemcom doskonale obojętna, kompletnie nie było.

 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Komentarze

10 komentarzy

Loading...